W kioskach, salonach prasowych, a także w naszej aplikacji na Androida i IOS czeka już na Was nowy numer tygodnika „Piłka Nożna”. Poniżej prezentujemy fragmenty tekstów i wywiadów, które możecie znaleźć w środku. Sprawdźcie koniecznie!
TOP 55 – KLASYFIKACJA LIGOWCÓW PO RUNDZIE JESIENNEJ. JEDEN Z DZIESIĘCIU PLUS BRAMKARZ
Niby na jesiennym podium nie ma Lecha, a jest Raków, ale przecież prowadzi Legia, goni Pogoń, dalej też solidne Śląsk, Górnik i Jagiellonia. Przewrotu w tabeli zatem nie ma, co innego w tradycyjnym ligowym rankingu.
ZBIGNIEW MUCHA
Zacząć trzeba od tego, że Raków i Pogoń okazują się miłymi niespodziankami pierwszej części sezonu. Tak jak zaskoczyły na plus, tak na minus oczywiście Lech i – mimo wszystko – nieco… Legia, od której trzeba wymagać więcej. Pod przywództwem Czesława Michniewicza mistrz Polski w końcu się lekko „ogarnął”, uporządkował sprawy i zadbał o doczesne interesy w tabeli, lecz fani warszawskiej drużyny nie mają wątpliwości, że nie takiego lidera chcieliby oglądać na boisku. Efektownej gry brakuje, bardzo długo zgadzały się Michniewiczowi wyniki – aż do ostatniej jesiennej kolejki. Że nie jest to drużyna zdolna wprawić w zachwyt świadczy też TOP 55 – zalazło się w nim, na 55 pozycjach, tylko sześciu piłkarzy Legii. Żaden z nich nie zbliżył się zbyt mocno i na poważnie do obsadzenia miejsca w kluczowej w każdej drużynie, drugiej linii – pomoc All Star tworzą zatem piłkarze innych klubów.
Porównując z sierpniowym notowaniem za cały sezon 2019-20 w drużynie gwiazd doszło do faktycznego trzęsienia ziemi – wypadli Marko Vesović (kontuja), Artur Jędrzejczyk, Jakub Czerwiński, Michał Karbownik, Paweł Wszołek, Dani Ramirez oraz trzech, którzy ligę opuścili: Jorge Felix, Christian Gytkjaer i Damjan Bohar. Pozycję utrzymało tylko dwóch: Dante Stipica oraz Pedro Tiba – jedyny z dziesięciu graczy z pola. Sporów przy okazji aktualnej selekcji nie brakowało. Najgorętsze dotyczyły np. kolejności miejsc na prawej obronie lub obsady skrzydeł, a także sposobu klasyfikowania takich zawodników jak Fran Tudor czy Patryk Kun – czyli dwóch wahadeł rewelacyjnego Rakowa.
I na wstępie wyjaśnijmy przypadek Patryka Kuna. Identyczny jak Tudora – wahadełko Rakowa rundą jesienną zapracował na miejsce w notowaniu „PN”, jego „ofiarą” padł Dino Stiglec. Lewy bek Śląska nie spuszcza z tonu, gra równo i skutecznie, aczkolwiek jesienią kilka meczów opuścił. Czas wyjaśnić nieobecność lidera rankingu sprzed kilku miesięcy, mianowicie Michała Karbownika. Sprawa jest prosta – młody obrońca (no właśnie – czy obrońca?) troszeczkę spuścił z tonu, nie przypominał już tornado, bardziej silny podmuch, lecz najistotniejszą sprawą jest, że właściwie nie wiadomo jak go postrzegać. Grał na lewej, prawej obronie, Czesław Michniewicz widzi w nim pomocnika, z czym – przynajmniej obserwując jesienne wypadki – trudno się do końca zgodzić. Znów jednak najlepszy lewy obrońca ligi wywodzi się z Legii. Trzeba powiedzieć jasno – Filip Mladenović to jeden z najlepszych letnich transferów w całej Ekstraklasie. Początkowo zgłaszano do niego obiekcje na Łazienkowskiej, mylił się w destrukcji, lecz z czasem wszystko co najlepsze w grze Legii, swój zaczyn brało od Mladenovicia, który – nawiasem mówiąc – zdaje się wywalczać pewne miejsce w reprezentacji Serbii. 2 gole, 3 asysty, średnia punktów 3,35 nie mówią tak naprawdę wszystkiego o wartości niezmordowanego lewego obrońcy.
Lechia miała niewiele jasnych punktów jesienią, sporo dobrego da się jednak powiedzieć o Rafale Pietrzaku – autorze pięciu asyst i jednego gola. Na najniższym stopniu podium Tymoteusz Puchacz. Dla wielu niespodzianka, że tak nisko. Ale to kliniczny przypadek zawodnika źle broniącej drużyny. Tym samym Puchacz musi być oceniany podobnie jak Czerwiński. Liczby również go nie bronią – 1 asysta, 2,75 średnia not. Nisko. Co nie zmienia faktu, że to właśnie on, a nie choćby Pietrzak, powinien być przyszłością nawet reprezentacji Polski. Wybiegany, silny i odważny stanowczo musi być konkretniejszy przede wszystkim w destrukcji. Stawkę zamyka Erik Janża. Jego gra nie była tak owocna jak choćby w poprzednim sezonie (8 asyst), ale zawodu Słoweniec nie sprawiał.
(…)
***
DOGRYWKA Z TOMASZEM MARCEM. NIE JESTEM PŁOTKĄ
35-letni Tomasz Marzec od kilku miesięcy pełni funkcję prezesa Wisły Płock. Jest młody, ale czy to automatycznie oznacza, że jest zielony? Niekoniecznie. Co nie zmienia faktu, że przechodzi przyspieszony kurs pływania między grubymi rybami polskiego futbolu.
PRZEMYSŁAW PAWLAK
Nie mam problemu z rozmowami z Darkiem Mioduskim, Czarkiem Kuleszą czy Karolem Klimczakiem. Prezesem Wisły zostałem pod koniec lipca, ale znamy się przecież dłużej – mówi Marzec. – Na tle pozostałych szefów klubów Ekstraklasy jestem może młody, natomiast z Wisłą związany jestem od dawna, pracowałem w roli wiceprezesa, zdążyłem wcześniej zbudować relacje. Odnajduję się w towarzystwie grubych ryb. Żaden z bardziej doświadczonych kolegów nie dał mi odczuć, że chce mnie ograć lub że jestem płotką.
W którym stawie pan pływa – kojarzonym z grupą trzymającą władzę w Ekstraklasie, z Legią Warszawa, Jagiellonią Białystok czy Lechem Poznań, a może bliżej panu do Polskiego Związku Piłki Nożnej? Interesy poszczególnych klubów nie zawsze są zbieżne, jednak w swoim gronie jesteśmy w stanie osiągnąć konsensus. Aby przeforsować dla ligi pewne rozwiązania, kluby muszą mówić jednym głosem, muszą trzymać się razem. Rozłamy w niczym nie pomogą. Tyle że nie oznacza to, iż z federacją nie można mieć dobrych relacji. W czasie pandemii PZPN wsparł kluby, trudno tego nie docenić. W ostatnich miesiącach współpraca jest dobra, obie strony normalnie ze sobą rozmawiają.
W sierpniu odbędą się wybory nowego prezesa PZPN, co kluby zamierzają wymóc na kandydatach? Będzie ciekawie… Mówiąc jednak poważnie, plan jeszcze nie powstał, trwa proces wymiany myśli. Najpewniej pod koniec pierwszego kwartału roku dojdzie do spotkania klubów, na którym zapadną wiążące decyzje. Więcej w tym temacie nie ma sensu mówić, bo nie za bardzo jest o czym.
Szef Legii w znaczący sposób wypowiedział się w Lidze+ Extra na temat współpracy z przewodniczącym Kolegium Sędziów PZPN, Zbigniewem Przesmyckim, jakie są doświadczenia Wisły w tej kwestii? Mając w pamięci ostatnie kolejki sezonu, w którym trenerem zespołu był Jerzy Brzęczek, jako przedstawiciel Wisły Płock nie powinienem wypowiadać się na temat pracy arbitrów… Nie zmienia to jednak faktu, że w ostatnich miesiącach wokół kwestii sędziowskich pojawiło się dużo kontrowersji. Trzeba zastanowić się, z czego to wynika, jak można pewne rzeczy usprawnić. Arbitrzy w Ekstraklasie korzystają z najnowocześniejszej technologii, a kontrowersji nie ubywa. Już dawno środowisko sędziowskie nie było tak mocno atakowane, coś jest nie w porządku. Pomiędzy Kolegium Sędziów a klubami powinien prowadzony być dialog.
Teraz go brakuje? Odpowiadam tylko za Wisłę Płock – nigdy z panem przewodniczącym nie rozmawiałem, ale też w ostatnich miesiącach nie podejmowaliśmy prób. Doszliśmy do wniosku, że nawet jeśli oficjalnie wystąpimy o wytłumaczenie niektórych decyzji arbitrów, niewiele to zmieni, drugi raz mecz się nie odbędzie. W mediach tyle się jednak mówi o decyzjach podejmowanych przez sędziów, są możliwości weryfikacji, inteligentny człowiek zorientuje się czy decyzje były właściwe.
(…)
***
SPECJALNIE DLA NAS: STEFAN TARKOVIĆ. POLSKA? NA RAZIE 0:0
Po rozstaniu z Pavlem Hapalem władze słowackiego futbolu stanowisko selekcjonera powierzyły Stefanowi Tarkoviciowi. 47-letni szkoleniowiec przez wiele lat pracował przy drużynie narodowej, najpierw u Jana Kozaka, potem u Hapala. Po tym jak wywalczył awans do finałów Euro zdecydowano, że poprowadzi Słowaków w 2021 roku na tym turnieju.
JAROMIR KRUK
Brał pan pod uwagę kilka miesięcy temu to, że może poprowadzić reprezentację Słowacji na Euro? To co się stało traktuję jako fakt – mówi Tarković, selekcjoner reprezentacji Słowacji. – Zarząd słowackiego związku postanowił zareagować na zaistniałą sytuację. Prezydent i członkowie zarządu postawili na mnie, z czego się bardzo cieszę i doceniam. Prowadzenie drużyny narodowej to wielki zaszczyt, a także odpowiedzialność i proszę nie odbierać tego jako zwykłego frazesu.
Czuł się pan gotowy do podjęcia wyzwania? Pomogło, że zna nam dobrze kulisy funkcjonowania reprezentacji? Gdy dostałem propozycję zwróciłem oczywiście uwagę na pewne kwestie. Z kadrą jestem związany od lat. Zajmowałem stanowiska menedżerskie, trenerskie i wiem jak to wszystko funkcjonuje. Całość opiera się na naturalnym podziale zadań, pracy kolektywnej. Osoby działające przy drużynie narodowej powinny patrzeć na nią w aspektach profesjonalizmu, ale też czysto ludzkich. Gdybym nie był gotowy do przejęcia stanowiska selekcjonera – odrzuciłbym ofertę.
Nie miał pan żadnych obaw obejmując zaszczytne stanowisko? Dobrze pan mówi, bo to faktycznie stanowisko zaszczytne. Słowacja to mały kraj, ale jest u nas ogromne zapotrzebowanie na sukces. Wiem, że reprezentacją interesuje się całe społeczeństwo, nie tylko kibice piłkarscy i wierzę, że nie zawiodę. Zrobiliśmy wspólnie pierwszy krok awansując do finałów mistrzostw Europy.
Presja w takim razie nie paraliżuje? Praca trenera wiąże się ze stresem i na co dzień trzeba sobie radzić w trudnych sytuacjach. To normalne, ale bardziej niż stres użyłbym określenia odpowiedzialność. Zdecydowałem się przy kadrze współpracować z osobami, z którymi razem zrobimy wszystko by zminimalizować potencjalne błędy. Im mniej tych błędów, tym większe szanse na odnoszenie sukcesów. Trzeba być odpowiednio przygotowanym do każdego spotkania, treningu, obserwacji zawodników, także rywali.
Jak smakuje awans na Euro i czy może pan zdradzić sekrety tego sukcesu? Tworzymy jeden zespół na boisku. W barażowym meczu w Belfaście moi podopieczni zostawili swoje serca na boisku, nie żałowali zdrowia dla Słowacji. Nie było wśród nas osoby, która nie pragnęła awansu do finałów mistrzostw Europy, tyle że tak samo do rywalizacji podchodzili gospodarze z Irlandii Północnej. My okazaliśmy się lepsi, to zasługa wszystkich – i starszych, i młodszych. Mimo że przeciwnik okresami spychał nas do defensywy nie było chwili bym czuł, że możemy przegrać. Tworzymy jedną drużynę, na dobre i złe.
(…)
***
ZOSTAWIĆ ZA SOBĄ NRD. UCIECZKA DO PIŁKARSKIEGO RAJU
Zbudowany w 1961 Mur Berliński kosztował życie wielu osób chcących desperacko uciec ze wschodnich do zachodnich Niemiec. Cenę płacili także sportowcy, których totalitarna komunistyczna władza traktowała instrumentalnie i propagandowo. Akta Stasi szacują, że spośród ponad pięciu tysięcy udanych ucieczek z około 600 bohaterami byli sportowcy, z czołowymi piłkarzami i działaczami na czele.
MACIEJ IWANOW
Wschodnioniemieccy kibice często kpiąco śpiewali podczas ligowych spotkań: „jeśli chcesz jechać na Zachód, musisz grać dla Dynama”. Nie było to aż tak dalekie od prawdy. Będące oczkiem w głowie Stasi Dynamo Berlin seryjnie zdobywało mistrzostwo NRD (10 tytułów z rzędu w latach 1979-88), a mecze w europejskich pucharach były jednymi z nielicznych okazji by uciec do ziemi obiecanej.
Pionier z Gliwic
Pionierem, który jako pierwszy nadepnął na odcisk komunistycznej władzy był urodzony w Gliwicach Michael Polywka. Gdy w 1966 roku jego Carl Zeiss Jena mierzyło się w Pucharze Intertoto z Eintrachtem Brunszwik kontakt nawiązał z nim ówczesny trener Lwów Helmuth Johannsen. Przekonał go, że najlepszym momentem na ucieczkę będzie kolejne spotkanie z AIK w Sztokholmie (grano wówczas w czterozespołowych grupach). Wszystko po to, by uniknąć dyplomatycznego zamieszania na linii RFN – NRD. Z pomocą niemieckiej ambasady Polywka trafił do Hamburga skąd przejął go Johannsen i przez ponad miesiąc ukrywał na niemieckiej wyspie Helgoland. Dopiero po rewanżu Eintrachtu z Jeną oficjalnie przedstawiono go jako nowego piłkarza klubu z Dolnej Saksonii. NRD-owski związek piłki nożnej nie pogodził się z utratą swojego zawodnika i wnioskował do FIFA o jego zawieszenie – początkowo dożywotnio, później „tylko” na rok. Z perspektywy trybun oglądał jak jego nowi koledzy zdobywają pierwszy i jedyny w historii mistrzowski tytuł. Przymusowy rozbrat z piłką zastąpiony jedynie treningami odbił się bezpowrotnie na jego formie.
– Zawieszenie mu nie pomogło. Dało mu zbyt dużo wolnego czasu. Gdy przyjechał był bardzo atletyczny z dobrym, mocnym strzałem – opowiadał były kolega z drużyny Horst Wolter. Nie dał rady zaprezentować potencjału, na jaki liczono. Kilka lat później brał udział w jednym z największych bundesligowych skandali dotyczącym ustawiania meczów. Po sześciu latach spędzonych w RFN przeniósł się do austriackiej Admiry i osiadł tam już na stałe. Zmarł w 2009 roku w Wiedniu.
Kozioł ofiarny został legendą
Jeszcze przed powstaniem Muru Berlińskiego z NRD uciekł słynny Helmut Schoen. Trener, który stworzył później najsilniejszą reprezentację RFN w historii i zdobył z nią wiele medali ze złotymi na mistrzostwach świata w 1974 roku i mistrzostwach Europy w 1972 roku na czele. Wspaniała kariera najwybitniejszego szkoleniowca w historii DFB nie miałaby miejsca, gdyby nie ustawiony przez wschodnioniemieckie służby finałowy mecz Oberligi w 1950 roku. Schoen był wówczas trenerem nie tylko reprezentacji NRD, ale i SG Dresden-Friedrichstadt. Jego zespół w ostatniej kolejce podejmował Horch Zwickau, przegrał 1:5 i tytuł mistrzowski powędrował do rywali. Poszedł przykaz z góry, by wygrał zespół sponsorowany przez zakłady samochodowe, stojący mocno w opozycji do mieszczańskiego Drezna. Ówczesny szef sportu w NRD Manfred Ewald nie krył dumy: – Cieszy nas fakt, że sportowcy z dużej krajowej firmy odnieśli sukces.
(…)
WSZYSTKIE TEKSTY I WYWIADY MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM NUMERZE
(02/2021) TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”
Co jeszcze można znaleźć w nowym numerze?
4. TEMAT TYGODNIA: KLASYFIKACJA NAJLEPSZYCH PIŁKARZY PKO BANK POLSKI EKSTRAKLASY W RUNDZIE JESIENNEJ