Mocne teksty i wywiady. Oto nowa „Piłka Nożna”
Wtorek 2 marca to dzień ukazania się najnowszego wydania tygodnika „Piłka Nożna”. Jakie tematy proponujemy Wam w tym numerze?
WIELKIE ZMIANY W EUROPEJSKICH PUCHARACH. KONFLIKT TRÓJSTRONNY
Od projektu do projektu krystalizuje się rewolucja, którą od sezonu 2024-25 przejdą europejskie puchary. Kluby chcą zarabiać więcej, gra nie toczy się jednak tylko o pieniądze. Nie mniej ważna jest kwestia decyzyjności o ich pozyskiwaniu.
PRZEMYSŁAW PAWLAK
Międzynarodowe rozgrywki klubowe za trzy lata przejdą gruntowną zmianę. To już przesądzone. Nie ma jasności jednak, jak w szczegółach będą wyglądać Liga Mistrzów, Liga Europy oraz Conference League, której reforma już teraz jest planowana, mimo że rozgrywki zadebiutują dopiero w sezonie 2021-22. Najwięcej wiadomo o zmianach w LM, tu już jest właściwie pewne, że obowiązująca faza grupowa od sezonu 2024-25 przejdzie do historii. Szczegóły projektu w numerze 7 „PN” podawał w felietonie Roman Kołtoń, pewne kwestie warto jednak doprecyzować.
Kość niezgody
Według planu we wszystkich trzech europejskich pucharach zniesiona zostanie faza grupowa, kluby spotkają się w jednej dużej lidze – w przypadku LM uczestników będzie 36., natomiast w przypadku LE oraz CL albo turnieje będą lustrzanym odbiciem Champions League, albo udział w nich wezmą po 32 zespoły (w kwestii liczebności LE i CL decyzje jeszcze nie zapadły). W LM każda drużyna rozegra po dziesięć meczów (pięć u siebie, pięć na wyjeździe, bez zasady mecz-rewanż). Wiele wskazuje też na to, że od 1/4 finału wszystkie europejskie puchary rozstrzygane będą według ubiegłosezonowego schematu, czyli w ramach Final 8 w jednym kraju bądź mieście.
– Wstępne szacunki mówią, iż za sam awans do Ligi Mistrzów kluby mogłyby liczyć na premię w wysokości 60 milionów euro – mówi prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, a także członek Komitetu Wykonawczego UEFA, Zbigniew Boniek. – To cztery razy więcej niż obecnie. Dla najlepszych klubów to jednak byłby dopiero początek zarabiania. Wzrosną premie za punkty, kolejne awanse, wreszcie za zwycięstwo. Jeśli chodzi o pozostałe dwa puchary, przewidywany jest skok wynagrodzeń, niemniej różnice finansowe między najsilniejszymi klubami w Europie a pozostałymi będą się powiększać.
Od strony organizacyjnej największym kłopotem będzie kształt kalendarza międzynarodowego. Zwiększenie terminów na mecze Ligi Mistrzów może wymusić zmiany w rozgrywkach krajowych. Padały różne propozycje, włącznie z tą, według której najsilniejsze ekstraklasy miałyby zostać pomniejszone. Oczywiście ligi zawodowe nie chcą o tym słyszeć, bo ich zyski z praw mediowych i marketingowych mogą zmaleć, w dodatku zainteresowanie rozgrywkami krajowymi może zostać skierowane na międzynarodowe. Zresztą, nie wszystkim klubom takie rozwiązanie musi przypaść do gustu także ze względu na zagrożenie spadkiem przy założeniu ograniczenia liczby uczestników w krajowych ligach. Bardziej prawdopodobna wydaje się zatem rezygnacja z mniej prestiżowych pucharów krajowych. W dodatku zakładając wariant z zakończeniem europejskich pucharów w modelu Final 8, jak ułożyć kalendarz zwłaszcza w latach, w których rozgrywane są turnieje reprezentacyjne?
– Kalendarz jest kością niezgody. W DNA relacji UEFA i FIFA, ligi zawodowe i kluby wpisany jest konflikt. UEFA i FIFA rozbudowują rozgrywki reprezentacyjne, na które potrzebne jest coraz więcej terminów, ale tylko te organizacje na nich zarabiają – mówi prezes Legii Warszawa, ale także wiceprezes ECA (European Club Association), Dariusz Mioduski. – Tymczasem zawodnicy biorący udział w rozgrywkach reprezentacyjnych nie są opłacani przez UEFA czy FIFA. To kluby ponoszą całkowite ryzyko, przede wszystkim finansowe. Wynagradzają piłkarzy, biorą na siebie koszty leczenia, tracą wartość sportową, gdy zawodnik jest przemęczony. Oznacza to, że aktywa klubów, czyli zawodnicy, są w rzeczywistości wykorzystywane do robienia biznesu przez UEFA i FIFA. Rozgrywki reprezentacyjne są bardzo ważne, odgrywają olbrzymią rolę w popularyzacji oraz promocji piłki nożnej, ale trzeba pamiętać, że podstawą tego systemu są kluby, dlatego uzgodnienia dotyczące kalendarza są kluczowe. (…)
W NIEDZIELĘ MECZ O MISTRZOSTWO HISZPANII. ATLETICO MA WYBÓR, REAL NIE
Barcelona i Sevilla wciąż liczą na włączenie się w walkę o mistrzostwo Hiszpanii, wszystko wskazuje jednak na to, że jego losy rozstrzygną się w najbliższą niedzielę w derbach Madrytu. Jeszcze miesiąc temu wydawało się, że tytuł bez większych problemów zdobędzie Atletico, potem jednak sytuacja zaczęła ulegać zaciemnieniu.
LESZEK ORŁOWSKI
Niezależnie od tego, co wydarzyło się w dwóch ostatnich meczach 26 kolejki, które odbyły się po zamknięciu tego numeru – a były to dla obu zespołów niełatwe potyczki, bo Atletico mierzyło się z Villarrealem, a Królewscy z Realem Sociedad – znaczenie derbów jest ogromne.
Zwycięstwo Atletico, mającego jeszcze mecz zaległy z Athletikiem Bilbao, sprawi, że przewaga istotnie się zwiększy, a wygrana Realu, że drużyna ta będzie albo tuż za plecami lokalnego rywala, albo wręcz zajmie jego miejsce. Jednak jeszcze ważniejszy będzie efekt psychologiczny: po tym spotkaniu liga rozpocznie długi finisz, a w Hiszpanii od wielu lat ten, kto przystępuje do niego w roli faworyta, już nie wypuszcza zdobyczy z rąk. Inaczej było rok temu, kiedy po 27 kolejkach liderowała Barcelona, mając dwa punkty przewagi nad Realem. Jednak był to sezon bardzo nietypowy, zawieszenie rozgrywek z powodu koronawirusa stworzyło całkowicie nową sytuację.
Gdzie te czasy, kiedy mecze Realu z Atletico były najlepszymi piłkarskimi spotkaniami na globie! Skoro drużyny te zagrały ze sobą w finale Ligi Mistrzów w 2014, a następnie 2016 roku, to tak właśnie należało postrzegać ich potyczki ligowe. Dziś Atletico jest dalekie od awansu do ćwierćfinału, a Real bliski, jednak żaden z tych klubów nie zalicza się do faworytów imprezy. Puls futbolu bije dziś gdzie indziej, na pewno nie na Półwyspie Iberyjskim. La Liga wciąż utrzymuje pierwsze miejsce w europejskim rankingu, ale z całą pewnością nie znajduje się dziś w awangardzie dyscypliny. Niemniej oczywiście jej mistrzostwo to prestiżowy tytuł także poza granicami kraju.
Fatalna decyzja Simeone
Byli angielscy futboliści są mistrzami piłkarskich bon motów. Słynie z nich Gary Lineker, a ostatnio niezwykle trafnym, a lapidarnym spostrzeżeniem błysnął także Joe Cole. W angielskiej telewizji był gościem w studiu przy meczu Atletico – Chelsea i powiedział o grze Colchoneros tak: „Jeśli to najlepsze, co La Liga ma do zaproponowania, to znaczy, że ma ona problem”. Właśnie taki wniosek należało wysnuć z obserwacji gry ekipy Cholo Simeone! Jednak czy w istocie jest aż tak źle?
Nie jest. Atletico potrafi zaprezentować efektowny futbol, ale tylko wtedy, gdy życzy sobie tego jego trener. A ma on takie życzenie, czy też pozwala na to piłkarzom jedynie, gdy udaje im się spełnić podstawowy obowiązek, czyli grać pewnie w defensywie. Tymczasem z tym było ostatnio fatalnie. Atletico ostatni raz zachowało w lidze czyste konto 12 stycznia z Sevillą. Od tego czasu aż do niedzielnego meczu z Villarrealm straciło dziesięć goli w siedmiu meczach. Dotychczas najdłuższa passa meczów ze straconą bramką za kadencji Cholo wynosiła pięć. Nic dziwnego więc, że piewca unozerizmo się zirytował. Przeciwko Chelsea postanowił przede wszystkim nie stracić gola. Dlatego też, choć skład, jeśli chodzi o nazwiska, wyglądał na ofensywny, gra była skrajnie asekuracyjna: sześciu zawodników z pola w zasadzie tylko broniło, jedynie trzech miało przewagę zadań ofensywnych. Skąd to znamy? Z Serie A w dawnych latach, gdzie takie proporcje obowiązywały we wszystkich zespołach.
Sytuacja Atletico uległa więc odwróceniu o 180 stopni. Kiedyś obrona spisywała się znakomicie, a kulał atak, pozbawiony gwiazd. Dziś w znakomitej formie znajdują się Luis Suarez (16 goli i 2 asysty przed meczem z Villarrealem) i nazywany najlepszym piłkarzem ligi Marcos Llorente (8 + 7), nie można też narzekać na Angela Correę i Koke. Za to Jan Oblak przepuszcza do siatki więcej niż co drugi strzał, a wszyscy defensorzy popełniają głupie kiksy. Z punktu widzenia Cholo sprawy stanęły na głowie.
W czym tkwi źródło obecnych problemów Atleti? Otóż dopatrywałbym się go w decyzji Simeone o przejściu na system 1-3-5-2. Pierwszy eksperyment z nim jako schematem wyjściowym przeprowadził w La Liga 28 listopada w meczu z Valencią, a ponieważ się powiódł (2:0), ponowił go 22 grudnia w starciu z Realem Sociedad. Kolejne zwycięstwo 2:0 przekonało trenera, że to jest właściwa droga. Od meczu z Alaves 3 stycznia zespół już zawsze zaczynał w takim właśnie ustawieniu. (…)
SPECJALNIE DLA NAS – RAFAŁ WISŁOCKI. POŻEGNANIE Z WISŁĄ
Przeszedł w tym klubie drogę od stażysty, przez dyrektora akademii, do prezesa. Odegrał kluczową rolę w uratowaniu Wisły po przejęciu jej przez tajemniczego Vannę Ly. Po dwunastu latach przy Reymonta 22, Rafał Wisłocki zdecydował się jednak opuścić Białą Gwiazdę.
JAROSŁAW TOMCZYK
Dlaczego?
Bo zawsze chciałem zostać wybitnym trenerem i zamierzam dać sobie szansę to marzenie spełnić – mówi Wisłocki. – Dla Wisły nic więcej zrobić już nie mogę, a chcę zostać zapamiętany jako ten, który zrobił coś dobrego. Przeszliśmy długą drogę. W ostatnich latach z Wisły zarządzanej przez przestępców do Wisły znajdującej się we właściwych rękach. Wreszcie dlatego, że w Krakowie nie poukładało się moje życie prywatne, w dużej mierze z powodu wydarzeń związanych z Wisłą.
Ale jest pan przecież człowiekiem, który Wisłę uratował.
Człowiekiem, który był w grupie, która klub uratowała. W pewnym momencie byłem ogniwem, które pozwoliło spiąć wszystkich ratowników. Mojego szkolnego przyjaciela Jarka Królewskiego, Tomasza Jażdżyńskiego, z którym też miałem wcześniej kontakt, choć może nie nazbyt pozytywny, bo zabrał swoje dzieci z akademii, no i Kubę Błaszczykowskiego.
Jak to się w ogóle stało, że pan, łączący wówczas funkcje dyrektora i trenera w wiślackiej akademii, znalazł się pod koniec 2018 roku w samym środku wydarzeń, którymi żyła cała piłkarska Polska?
Negatywne rzeczy wokół klubu zaczęły dziać się pół roku wcześniej. Byłem w grupie osób, które głośno wyrażały swoje zdanie. Z Dorotą Gburczyk z sekcji koszykówki wciągnięto nas wtedy do zarządu Towarzystwa Sportowego. Tak naprawdę, żeby nas uciszyć, ale my nie chcieliśmy być cicho. Pamiętam pierwsze zebranie zarządu, na którym miałem listę niewygodnych pytań. Dużo ich było, między innymi o pensje, dziwne wydatki, a zarząd wszystkiemu zaprzeczał. To zaczęło takie małe wewnętrzne powstanie, zaowocowało ono tym, że klub był blisko, by przejść w ręce wiarygodnych krakowskich biznesmenów.
Ale nie przeszedł, bo wycofali się z rozmów. Przerazili się poziomem długów czy uświadomili sobie, że za sprawą stoją niebezpieczni ludzie?
Może jedno i drugie, a może po prostu nikt już nie wierzył w to, że Wisłę można jeszcze uratować. I niestety stało się tak, że klub przejął słynny kambodżański książę.
Pan też się pod tym podpisał, uczestniczył w rozmowach z nim. Uważał pan, że Vanna Ly może być poważnym inwestorem?
Poleciałem do Szwajcarii na przekazanie oryginałów umów, przyjrzeć się czy coś nie jest załatwiane pod stołem. Umowa została podpisana wcześniej na skanach przez inne osoby w niedzielę, 16 grudnia 2018, gdy ja byłem w Szczecinie. Ponadto do samego końca byłem jedną z dwóch osób, które blokowały transakcję. Ta druga dostała telefon od członka sztabu pierwszego zespołu, który przekonywał, że to jedyne rozwiązanie i trzeba je przyjąć, bo Polak, który też jest w gronie kandydatów do przejęcia Wisły jest osobą wiarygodną. To przełamało nasz opór.
Kto w ogóle Vannę Ly wymyślił?
Nie jestem w stanie odpowiedzieć. Jeśli się tego dowiemy, to z przebiegu spraw sądowych osób, które były w zarządzie i mają zarzuty. Ale wyraźnie chcę podkreślić, że za weryfikację inwestorów odpowiadał zarząd sportowej spółki akcyjnej, a tam było przecież czterech prawników.
Gdy mleko się wylało, pan naprawdę wierzył, że da się to jeszcze uratować?
Czułem, że chcę walczyć o klub. Także ze względu na to, że tak wiele osób zaufało mi w akademii, której spółka zalegała milion złotych. Myślałem, że jak nie powalczę, zawiodę kilkudziesięciu ludzi, którzy tyle lat mi ufali i mieli zaległe pensje do odebrania. (…)
CAŁE TEKSTY ZNAJDUJĄ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”
SPIS TREŚCI NR 9/2021:
4. TEMAT TYGODNIA: SETNA ROCZNICA URODZIN TRENERA TYSIĄCLECIA, KAZIMIERZA GÓRSKIEGO
8. 90 MINUT Z KAMILEM BILIŃSKIM
10. KTO MOŻE PRZESZKODZIĆ LEGII W DRODZE PO MISTRZOSTWO POLSKI
12. DOGRYWKA Z PATRYKIEM SOKOŁOWSKIM
14. PRETEKSTY RYSZARDA NIEMCA
15. ROMAN KOŁTOŃ W „PN”
16. SPECJALNIE DLA NAS: RAFAŁ WISŁOCKI
18. GŁOŚNE POWROTY DO I LIGI
19. DAWID SZULCZEK – NAJMŁODSZY TRENER NA SZCZEBLU CENTRALNYM
20. WIELKIE ZMIANY W EUROPEJSKICH PUCHARACH
22. OD A DO Z: ANDRE SILVA
24. CO STRACI NIEMIECKA PIŁKA PO SPADKU SCHALKE
26. TWO ANGRY MEN, CZYLI FILIP KAPICA I MATEUSZ ŚWIĘCICKI
28. ARTETA I ARSENAL W TARAPATACH
30. RUBEN DIAS NAJLEPSZYM OBROŃCĄ W PREMIER LEAGUE?
32. ZAMIESZANIE WOKÓŁ POWROTU DO GRY MLS
33. JORGE DE FRUTOS JAK MARCOS LLORENTE
34. GRA O MISTRZA – ZAPOWIEDŹ DERBY MADRYTU
37. STRZELCY NIEREPREZENTACYJNI
38. LIGA MISTRZÓW: WIELKI BAYERN, WIELKI LEWANDOWSKI
39. LIGA EUROPY: MILAN ZAGRA Z MANCHESTEREM UNITED
48. WP W PN: ROZMOWA Z MIRCEĄ LUCESCU
50. CO DOBREGO W TELEWIZJI
51. NA ZDROWY ROZUM LESZKA ORŁOWSKIEGO
52. DRUŻYNA NA ŻYCZENIE: ZSRR 1966