Pogoń nie daje szans liderowi z Krakowa zaledwie kilka dni po cudownej wiktorii Wisły nad Lechią. Solidny Piast wyjeżdża z bagażem czterech goli ze stadionu wciąż przecież mocno nijakiego Śląska. Lechia prowadzi do przerwy 3:0 i nie potrafi wygrać meczu. Polska Ekstraklasa, kompletnie nieprzewidywalna, niezmiennie zadziwia.
Co wymyśli(ł) Djurdjević?
Ale już porażka w Gdyni Lecha akurat dziwić specjalnie nie powinna, nawet jeśli było to pierwsze domowe zwycięstwo Arki na swoim boisku. Kiedyś przyjść musiało, więc dlaczego nie z Lechem, który – w sumie – w ostatnich pięciu meczach wzbogacił się tylko o jeden punkcik?
Źle się dzieje w Poznaniu, tego już możemy być pewni. Niepewność, brak przekonania, nijakość, określenia gry Kolejorza można mnożyć. Problemy kadrowe zmuszające do nieustannych rotacji w linii obrony są tylko częściowym usprawiedliwieniem. Nad diagnozą pracuje Ivan Djurdjević, jednak do zdefiniowania problemu wciąż jeszcze daleko. Skalę nieporadności Kolejorza obnażył Leszek Orłowski – we wtorek w „Piłce Nożnej” jego UNIK TAKTYCZNY temu właśnie poświęcony. Tu fragment:
„Powiedzmy szczerze: bez tworzenia i wykorzystywania na boisku trójkątów nie da się sensownie grać w piłkę. A piłkarze Lecha żadnych trójkątów nie tworzą. Wbrew rudymentarnym zasadom gry w piłkę nożną, w zdecydowanej większości akcji do zawodnika prowadzącego futbolówkę nikt się nie zbliża, z żadnej strony. Wręcz przeciwnie – wszyscy od niego uciekają. Gdziekolwiek, byle jak najdalej. Biedak może albo sam szarżować, albo grać kilkudziesięciometrowe podanie… Czyżby Ivan Djurdjević chciał wymyślać futbol od nowa, redefiniować go? Być może, ale istnieje też druga możliwość, że mianowicie nie ma o nim zielonego pojęcia.”
Mocne słowa. Czy prawdziwe? Poczekajmy.
A Pogoń z trójkątem
Kosta Runjaic to dobry fachowiec, już raz dokonał cudu. Od początku tego sezonu miał pod górkę, ale raczej nie ze swojej winy. Pogoni, która czarowała wiosną po prostu już nie ma i coach musiał zbudować nowy zespół. Zniknął środek pola (Piotrowski, Murawski), zniknęli skrzydłowi (Delew, Frączczak), środkowego napastnika też brakowało. W piątek Pogoń do meczu z Wisłą przystąpiła jakby mentalnie i fizycznie odmieniona. Zagrała agresywnie, bez respektu dla lidera, który akurat zaliczył najsłabszy występ w sezonie i to w sytuacji, gdy czekać na niego miała teoretycznie najłatwiejsza przeszkoda. Bo przecież nikt nie zna lepiej zespołu Portowców niż Maciej Stolarczyk.
Tymczasem przez 75 minut wiślacy wyglądali bezradnie. Pogoń nie miała słabych punktów, a dziury, które dotąd straszyły, wypełniły się jakością. W końcu trójkąt środka pola Drygas-Kozulj-Podstawski zaczął przypominać zestaw z poprzedniego sezonu. Na skrzydle – o dziwo – radził sobie Majewski, dobrze funkcjonowały boki obrony, czyli Stec i Nunes, ale przede wszystkim znakomity powrót do zespołu zanotował Buksa, było nie było, wychowanek Wisły. Wychodziło mu prawie wszystko, gdyby wyszło wszystko, skończyłby zawody z hat-trickiem.
Zmiany Lewandowskiego
Z kolei hat-trick Sobiecha nie pomógł Lechii. I to ów kolejny przykład nieobliczalności naszej ukochanej Ekstraklasy. 2:5 w Krakowie, ale po dobrym meczu, następnie w ciągu 45 minut 3:0 z Zagłębiem Lubin (tym samym, które przed tygodniem rozbiło 4:0 Śląsk), by po kolejnych trzech kwadransach zadowolić się – właśnie tak, bo blisko było wyniku 3:4 – podziałem punktów. Oto Lechia w całej swej wrześniowej aurze, Lechia, która na początku sezonu imponowała oszczędnością – tak w zdobywaniu bramek, jak i przede wszystkim ich traceniu. Aż tak spektakularnego odrodzenia Zagłębia nie spodziewał się nawet Mariusz Lewandowski, choć zmiany, jakie zaordynował w przerwie (personalne i taktyczne) objawiły kompletnie inne oblicze jego zespołu. – Właśnie po to mieli wejść, by coś zmienić, a nie dograć mecz – mówił trener. Zmiennicy faktycznie pomogli, ale nie zdziałaliby nic, gdyby koncertowo nie zagrał Starzyński, który zdaje się aktualnie osiągać absolutnie wysokość przelotową.
Legia Sa w końcu gra
Wygraną w Zabrzu Jagiellonii ułatwił znacząco błąd Loski, niemniej trzeba docenić wkład w sukces gości Bezjaka. Identycznie Picha w spotkaniu z Piastem, choć to był kolejny dziwny mecz. Piast był kompletnie nieskuteczny, Śląsk – aż nadto, wręcz nie do poznania.
Natomiast czy powinno dziwić efektowne zwycięstwo Legii w Legnicy? Miedź potwierdziła to, co wiedzieliśmy – że potrafi efektownie wymieniać podania i budować swoje natarcia, a Forsell ma być może najlepiej ułożoną nogę w Ekstraklasie. Tyle że Legia z drugiej połowy września, to nie jest Legia sierpniowa. Rękę trenera Ricardo Sa Pinto widać wyraźnie. Przeprowadził kilka zmian personalnych, w tym kluczowe: Jędrzejczyk na środku defensywy, Cafu jako pewniak w duecie cofniętych pomocników, Nagy na skrzydle, a Szymański na ofensywnym pomocniku. Treningi pod okiem Portugalczyka są ciężkie, ale dzięki nim Legia staje się drużyną… ciężką do ugryzienia przez kogokolwiek. Zorganizowana, wybiegana, a przy tym na skutek podniesienia dyspozycji fizycznej swoich zawodników, także wykazująca wreszcie jakość. Lecha zabiegała i zdominowała. Miedź wyczekała i wypunktowała. I jeśli w tym tempie będzie „rosła”, to tylko patrzeć jak rozsiądzie się w fotelu lidera.
Przyzwyczaić, nie znaczy polubić
Wreszcie zwycięska okazała się Cracovia, a jej pierwszą ofiarą padła Wisła Płock. Za chwili zejdzie z trybun Michał Probierz, już pierwsze minuty zbiera rekonwalescent Dąbrowski, kolejni zaś rywale wydają się przystępniejsi niż na początku sezonu – po Nafciarzach jeszcze ROW Rybnik w Pucharze Polski, a następnie wyjazd do Sosnowca i już derby na własnym boisku. Zatem przed przerwą na reprezentację będzie okazja zapunktować i poprawić atmosferę. Bo kibice mają już chyba lekko dość pasiastych falstartów. Niby powinni się do nich przyzwyczaić, bo w poprzednim sezonie po 9 meczach też na koncie ich pupili było 6 punktów, a dwa lata temu tylko trzy więcej, lecz przyzwyczaić to nie to samo co polubić.
Zbigniew Mucha