Przejdź do treści
Milan i długo, długo nikt

Ligi w Europie Serie A

Milan i długo, długo nikt

Jakkolwiek skończy się ten sezon, to dla Milanu będzie miał twarz Francka Kessiego. Tak samo niewzruszoną przed jak i po wykonaniu rzutu karnego.


Frank Kessie jest pewnym egzekutorem rzutów karnych

TOMASZ LIPIŃSKI

Pierwsze miesiące tego roku oskubały Milan niemal z wszystkich kolorowych piórek, które tak wyróżniały go na tle ligi. Z kilku punktów przewagi nad Interem, z seksapilu, który wniósł Zlatan Ibrahimović, z rockowego rytmu dyktowanego przez młodzież, jak tak dalej pójdzie – to i z miejsca w Lidze Mistrzów.

Przeciw Juventusowi

Kiedy prawie wszystkie ozdobniki znikły, zostało smutnawe rusztowanie i rzuty karne, które temu rusztowaniu nie pozwalają runąć i dają jeszcze nadzieję, że coś pięknego wykiełkuje. Tak – przy wszystkim dobrym i niespodziewanie pozytywnym, co już było i przy tym niewiadomym, które nastąpi, karne dla Milanu to bez wątpienia jedyna pewna rzecz, bo od początku niezmiennie obecna.

Jak nic innego zawsze wzbudzały w Italii ogromne emocje. Stały się symbolem opresji biednych przez bogatych, a z czasem narzędziem spisku w rękach imperium z Turynu. Niesprawiedliwość dziejową związaną z karnymi tradycja piłkarska przypisała Juventusowi. W tym przekonaniu wzrastały kolejne pokolenia włoskich kibiców. Jak Juventus nie może, to sędziowie pomogą – śpiewali gorzko ten refren dziadkowie, wtórowali im synowie, śpiewają wnuki, co zawsze kłuło dumę Starej Damy. Tym bardziej że z faktami coraz mniej to miało wspólnego. Bianconeri już od paru lat nie przodują w tych statystykach. Na pewno nie przy decydującej pomocy rzutów karnych odbudowali swoją potęgę i jak nigdy wcześniej na tak długo zdominowali rodzimą scenę.

Choć odporni na wiedzę i zwolennicy spiskowej teorii dziejów za koniec poprzedniej epoki i początek nowej uznają dopiero rok 2017 roku, kiedy do gry w Serie A dopuszczony został VAR. Z dużą uciechą i satysfakcją przyjęli, że pierwszy rzut karny w dobie wideoweryfikacji i w wyniku jej podpowiedzi został podyktowany przeciw Juventusowi i na dodatek na jego stadionie (gwoli ścisłości Gianluigi Buffon obronił strzał Diego Fariasa z Cagliari). Tamto zdarzenie urosło do wymiaru symbolicznego. Że w końcu zapanuje równość i sprawiedliwość, że nastanie nowy ład. Czas pokazał, że stare nie było takie złe, jak się utrwaliło, a nowe nie jest nieskazitelne i jednoznaczne, jak się wszystkim wydawało. Co zmieniło się najbardziej, to przyrost rzutów karnych. Nigdy nie było ich tyle, nigdy nie były dyktowane z taką łatwością.
Jeszcze w pierwszych dwóch sezonach varowania różnice do lat poprzednich nie były rażące, a nawet zauważalne. Można to zrzucić na garb uczenia się i pewnej nieśmiałości w korzystaniu z nowej technologii. W sezonie 2016-17, a więc ostatnim, w którym sędziowie polegali tylko na własnych oczach, przyznali 124 rzuty karne. Taką samą liczbą Serie A wylegitymowała się na koniec następnego sezonu – już z VAR-em. Jeszcze w następnym statystyki nawet spadły do 119, ale od 2019 roku maszyna się rozkręciła, a człowiek ośmielił i sypie jedenastkami jak z rogu obfitości. 2019-20 to 185, czyli średnia oscylująca wokół 5 w każdej kolejce. Teraz po 25. kolejkach bilans wyniósł 91 i przeciętna spadła, ale po pierwsze narosło trochę zaległości, które zakłamują dane, a po drugie jeszcze jest sporo czasu, żeby statystki poprawić.

Z perspektywy blisko czterech lat wspomagania się na włoskich boiskach technologią największym jej beneficjentem jest Lazio, które zdobyło 40 rzutów karnych. Najbardziej płodny dla rzymian był pod tym względem poprzedni sezon. Dostali 18 szans. Ciro Immobile trafił 14 razy z rzutów karnych, co w dużym stopniu ułatwiło mu wygranie wyścigu z Robertem Lewandowskim po Złotego Buta i tym samym wywołało pobłażliwe uśmieszki wśród wielu bezstronnych obserwatorów pojedynku snajperów.

Obserwator bramkarzy

Osiemnaście ustanowiło rekord w Serie A. Jednak w dzisiejszych czasach rekordy mają bardzo krótki żywot i zapowiada się, że nie inaczej będzie z tym. Milan już siedzi na ogonie Lazio. Miał 16 rzutów karnych w trwających rozgrywkach, gdyby wykorzystał wszystkie, stanowiłyby one 30 procent jego bramkowej zdobyczy, a i tak biorąc pod uwagę cztery zmarnowane szanse, procent wynosi 25. Krótko mówiąc – co czwarty ligowy gol w tym sezonie jest owocem skutecznie wykonanej jedenastki, w czym rej wodzi Kessie.

Nie jest w tym elemencie bezbłędny: na 9 prób wykorzystał 8, ten jeden raz złapał go Bartłomiej Drągowski z Fiorentiny. Jednak generalnie powierzone zadanie wykonuje z o wiele większą pewnością, większym spokojem i także lepszym pomysłem niż Ibrahimović, który pomylił się cztery razy, w tym raz w Lidze Europy i sam zapowiedział, że na jakiś czas da sobie spokój z następnymi próbami. Gdyby Iworyjczyk od początku miał pozwolenie od Szweda na podchodzenie do piłki ustawionej na jedenastym metrze, to prawdopodobnie już przebiłby wynik Immobile z poprzedniego sezonu, a na mecie jego dorobek mógłby zakręcić się nawet wokół 20 goli. Na razie z ośmioma na koncie wyrównał klubowy rekord należący do Francuza Jeremy’ego Meneza.

Kessie, jak każdy typowy bohater drugiego planu, pierwszy nigdy się nie rwał i nie upominał o swoje, dopiero, jak kazali, to zaczął robić to, co umie prawie doskonale. Z tej strony dał się już poznać w Atalancie Bergamo, dla której wykonał dwie jedenastki. Po transferze do Milanu znajdował się w wąskim gronie potencjalnych egzekutorów, ale chętnie ustępował miejsca tym bardziej pazernym na gole, jak Krzysztofowi Piątkowi czy Ibrahimoviciowi. Mimo to w obecnym klubie uzbierał już 19 rzutów karnych – 17 z nich nie zmarnował.

Nie sili się na efektowne czy bardzo mocne lub precyzyjne uderzenia. Przyjął metodę obserwowania ruchów bramkarza. Karne w jego wykonaniu przypominają siłowanie się na rękę z głębokim patrzeniem przeciwnikowi w oczy, kiedy nie wielkość bicepsa, ale psychologia mają kluczowe znaczenie dla zwycięstwa.

37 jedenastek

Warto prześledzić historię Milanu w tym sezonie pisaną karnymi i rozciągnięte daleko poza obszar ligi włoskiej. Już na początku dzięki nim zbudował swoje morale. Bo co by się działo, gdyby już w fazie pucharowej pożegnał się z europejskimi pucharami? Dla takiego klubu byłaby to potwarz i fakt o konsekwencjach trudnych do przewidzenia. A naprawdę niewiele brakowało, żeby na ostatniej przeszkodzie potknął się i wyrżnął o glebę.

1 października w Rio Ave po 90 minutach było 1:1, co wywołało dogrywkę. Na jej początku gospodarze objęli prowadzenie, które utrzymali do 121. minuty. Wtedy w kompletnie niezrozumiały sposób rękami we własnym polu karnym zagrał obrońca gospodarzy. Z rzutu karnego wskrzesił Milan Hakan Calhanoglu, co tylko stanowiło preludium do jeszcze większych emocji. Seria jedenastek w wykonaniu obu zespołów, choć jeszcze całkiem świeża, już przeszła do historii futbolu jako ta najbardziej dramatyczna i nietypowa. Zaczął Milan i wszystko z jego, jak i ze strony przeciwnika szło jak z płatka. Na 14 kolejnych uderzeń Paweł Kieszek i Gianluigi Donnarumma nie byli w stanie skutecznie zareagować. Pomylił się dopiero piętnasty w kolejności Lorenzo Colombo. Strzeliłby Portugalczyk i byłoby po Milanie. Nie strzelił. Piłkarze Rio Ave mieli jeszcze dwie piłki meczowe, kiedy podchodzili do wapna po uprzednich pudłach Włochów. Nie wykorzystali żadnej. Wreszcie rossoneri zrobili to, czego nie potrafili rywale. W sumie 24 próby, po 14 pierwszych bezbłędnych, w następnych dziesięciu zdarzyło się aż 7 pomyłek. Choć już nie w tak dramatycznych okolicznościach, to później jeszcze raz wygrali karną wojnę nerwów, kiedy z Pucharu Włoch wyeliminowali Torino.

W grupie Ligi Europy poza pudłem Zlatana ze Spartą Praga nie zdarzyło się w tym temacie nic ciekawego, co innego walka o awans do 1/8. Milan nie rozjechałby na drodze do niej Crvenej Zvezdy bez karnych. Dostał jednego w Belgradzie i jednego w rewanżu. Gdyby tak zebrać do kupy zyski z wszystkich frontów, to wychodzi, że Milan wykonał 37 jedenastek. W pięciu najsilniejszych ligach europejskich nie znajdziemy drugiego takiego zespołu.

Zasadne jest pytanie, skąd się ich tyle wzięło? W samej Serie A to liczba dwa razy większa niż drugiego w tej klasyfikacji Sassuolo. Takiej dysproporcji nawet w „najlepszych” czasach dla Juventusu nigdy nie odnotowano. Nadzwyczajna przychylność sędziów nie ma tu raczej nic do rzeczy. Z licznych przypadków na upartego dałoby się wybrać 2, góra 3 mocno dyskusyjne. Nie ma też w drużynie piłkarza na kształt i podobieństwo Raheema Sterlinga z Manchesteru City, który w swojej karierze wywalczył ponad 20 jedenastek w Premier League i dał się wszystkim poznać ze swojej skłonności do upadków w polu karnym. Przy nim Ante Rebić z czterema w tym sezonie wymuszonymi karnymi to jeszcze amator. Natomiast Milan na pewno naciska, atakuje, zasypuje dośrodkowaniami i w ten sposób prowokuje błędy przeciwnika. Żyje (bardziej wegetuje) z błędów innych. Coraz mniej w tym piękna, coraz więcej szukania taniej okazji. Jednak na samych karnych nie da się wypłynąć na szersze wody. I Milan właśnie ugrzązł na mieliźnie.


Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 46/2024

Nr 46/2024