– Troszkę zaczęło mi brakować motywacji oraz wyzwań i wydaje mi się, że to był właśnie ten moment, kiedy zacząłem przykładać większą wagę do tych wszystkich rad o tym, że wyjazd będzie dla mnie najlepszym rozwiązaniem – powiedział w rozmowie z PiłkaNożna.pl Michał Kałuża. Bramkarz reprezentacji Polski podjął wyzwanie, wyjechał do Hiszpanii i dziś występuje w jednej z najlepszych futsalowych lig świata, broniąc barw Bureli.
Nasz człowiek w lidze hiszpańskiej (fot. Mateusz Bosiacki / 400mm.pl)
ROZMAWIAŁ GRZEGORZ GARBACIK
Jak ci się żyje w Hiszpanii? Słyszałem, że Burela to niezwykle urokliwe miasteczko.
Czuję się bardzo dobrze. Styl życia mi odpowiada i szczerze, że nie ma tu jakiegoś ogromnego przeskoku w stosunku do tego, jak było w Polsce. Muszę jednak przyznać, że to bardzo fajne miejsce do życia. Wszędzie jest blisko, ludzie są bardzo pomocni, więc pod tym względem nie ma na co narzekać. Wiadomo, rodziny i znajomych trochę brakuje, ale też doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, podejmując decyzję o przeprowadzce.
Podobno wcale nie jest tam tak łatwo dotrzeć. Najbliższe większe miasta dysponujące lotniskami to La Coruna i Oviedo. Podróż jest sporym wyzwaniem logistycznym?
To prawda. Połączenie jest dość ciężkie, lotów bezpośrednich nie ma, więc trzeba za każdym razem podróżować z przesiadkami i kiedy przylecieli do mnie rodzice czy też dziewczyna, to w grę wchodziło także odebranie ich z lotniska. Są to co prawda dwie godziny drogi, ale w klubie mam możliwość wypożyczenia samochodu, więc nie ma aż takich problemów. Raz na jakiś czas można się poświęcić, a z drugiej strony nie co tydzień ktoś do mnie przyjeżdża. Jeśli zaś chodzi o drogę w drugą stronę, przykładowo na zgrupowania reprezentacji to nie będę ukrywał, że jest to dość ciężka i męcząca podróż.
SPEŁNIONE MARZENIE
____________________________________________________
Opowiedz trochę o kulisach swojej przeprowadzki do Hiszpanii. Wiem, że przed ofertą z Bureli miałeś też inne propozycje. Co zatem sprawiło, że wybrałeś ten właśnie kierunek?
Prawda jest taka, że o grze w Hiszpanii myślałem praktycznie od początku mojej kariery. Powiedziałem kiedyś, że jeśli otrzymam propozycję właśnie z tej ligi, to nie będę się zbyt długo zastanawiał, chociaż faktycznie, wcześniej miałem inne opcje, ale nie były to tak konkretne oferty jak ta z Bureli. I nie mówię tu wyłącznie o kwestiach finansowych, ale od samego początku czułem, że w klubie mnie chcą. Od razu przedstawiono mi jakie mają wobec mnie plany. W grę nie wchodziły żadne testy, tylko od razu usłyszałem, że już mnie dobrze znają i chcą mnie w drużynie. Miałem przyjechać, zacząć trenować i od razu włączyć się do walki o pierwszy skład. W przeciwieństwie do tych innych ofert, to był konkret. Jakby nie patrzeć, kwestia dotyczyła przewrócenia całego mojego życia do góry nogami. Nie chciałem więc brać byle czego, ale w przypadku tej propozycji zbyt długo się nie zastanawiałem. Nie żałuję.
Dlaczego więc w grę wchodziło tylko wypożyczenie, a nie transfer definitywny?
Tak naprawdę od początku mówiono wyłącznie o wypożyczeniu. Usłyszałem, że jeśli bym się ostatecznie zdecydował, to w grę wchodzi tylko takie rozwiązanie. To z kolei oznaczało, że musiałem się zwrócić do mojego ówczesnego klubu, czyli Rekordu Bielsko-Biała, z którym byłem związany ważnym kontraktem.
Nie robili ci pod górkę?
Cóż, prawda jest taka, że Rekord mógł w każdej chwili zablokować mój transfer. Mogłem przecież usłyszeć, że jestem potrzebny w klubie na kolejny sezon i tak naprawdę nie miałby nic co powiedzenia. Muszę więc podziękować władzom klubu, bo nie dość, że dostałem zgodę na przeprowadzkę, to jeszcze oprócz tego bardzo mi pomogli przy takich technicznych kwestiach związanych z transferem i tak naprawdę bardzo szybko udało się całość sfinalizować.
Czy to jest trochę tak, że polska liga stała się już dla ciebie za ciasna? Łatkę wielkiego talentu przypięto ci już kilka dobrych lat temu, więc ten wyjazd za granicę wydawał się naturalną konsekwencją przy tak szybko i dynamicznie rozwijającej się karierze.
Wyjazd do Hiszpanii był moim marzeniem i cały czas sobie powtarzałem, że jeśli mam spróbować swoich sił za granicą, to najlepiej gdyby udało mi się trafić właśnie w te rejony. Myślałem o Włoszech, Portugalii, ale jednak ta Hiszpania zawsze była takim numerem 1. Jeszcze kilka lat temu traktowałem to całe mówienie o moim wyjeździe jako taki element wywierania presji, że przecież tak by było dla mnie najlepiej.
Od tego czasu sporo się jednak zmieniło.
Dokładnie. Wtedy czułem, że w Polsce mogę jeszcze coś osiągnąć i cały czas się rozwijać. Około roku temu zacząłem jednak odczuwać, że stoję w miejscu. Nie powiedziałby, że liga stała się dla mnie za ciasna, ale też nie ukrywam, że ta moja kariera zaczęła się dość szybko rozpędzać i w ubiegłym sezonie coś się nagle zatrzymało. Troszkę zaczęło mi brakować motywacji oraz wyzwań i wydaje mi się, że to był właśnie ten moment, kiedy zacząłem przykładać większą wagę do tych wszystkich rad o tym, że wyjazd będzie dla mnie najlepszym rozwiązaniem. Wcześniej się jeszcze wahałem i nie ukrywam, że nieco zlewałem te głosy, ale kiedy sam zacząłem się zastanawiać, to bardzo szybko doszedłem do wniosku, że jeśli jakaś ciekawa oferta się pojawi, to w Polsce osiągnąłem już wszystko i czas spróbować czegoś nowego.
NIE CHCIAŁEM ŻAŁOWAĆ
____________________________________________________
Ktoś mógłby powiedzieć, że takie stawiania sprawy zakrawa wręcz na arogancję?
Nie, nigdy w ten sposób tego nie postrzegałem. Nie zarzekałem się, że wyjeżdżam i nie wracam, ale głównie chodziło o spróbowanie się za granicą. Kto wie, czy tak propozycja jeszcze kiedyś by się trafiła, a nie chciałbym za kilka lat żałować, że nie podjąłem tego wyzwania i koniec końców całą karierę spędziłem w kraju.
Do odważnych świat należy.
Otóż to. Absolutnie nie żałuję swojej decyzji.
Jak duży był przeskok pomiędzy polskim i hiszpańskim futsalem? Czy to było coś na wzór szoku kulturowego?
Być może nie jest to jakaś ogromna różnica, ale mimo wszystko zauważalna. Chociaż mój przypadek znowu jest szczególny, ponieważ grałem w Rekordzie, który w Polsce jest klubem praktycznie profesjonalnym. Większość chłopaków żyje tam z futsalu, jednak w innych klubach z ekstraklasy tak różowo nie jest. W większości przypadków zawodnicy łączą granie i trenowanie z normalną pracą. Niektórzy nawet z pracą fizyczną. W kraju trenowaliśmy dwa, maksymalnie trzy razy w tygodniu, do tego dochodził także mecz, natomiast w Hiszpanii zajmujemy się tylko futsalem. Mamy treningi dwa razy dziennie, a każdy podchodzi do sprawy bardzo profesjonalnie i wie o co gra. To w końcu normalna praca, z której trzeba się utrzymać, więc tak naprawdę nikt nikomu nie musi tłumaczyć jak duża jest stawka. Każdy wie co ma robić, jak się prowadzić i zachowywać. Jeśli więc chodzi o te kwestii, to różnice są dość wyraźne.
Podobno w trakcie pierwszej podróży do Bureli spotkała cię niezbyt miła przygoda. Mówię tu o zagubionym bagażu.
Tak, to prawda. Powiem więcej, to nie była przygoda wyłącznie z bagażem, ale właściwie ze wszystkim. Klub zaplanował mi odpowiednio wcześniej całe połączenie i miałem lecieć kolejno z Krakowa do Amsterdamu, z Amsterdamu do Madrytu, z Madrytu do La Coruny i dopiero potem dojechać do Bureli. Całość wydawała się dość skomplikowana, ale wszystko było dopięte na ostatni guzik, więc za bardzo się nie przejmowałem. Pech chciał, że już pierwszy lot z Krakowa został opóźniony, a nawet w normalnych warunkach miałem w Amsterdamie mało czasu na przesiadkę do kolejnego samolotu. Na miejscu okazało się, że mam tylko 40 minut, a jak wiadomo samo lotnisko jest dość duże, więc do mojej bramki dotarłem na ostatnią chwilę…
…czyli jednak się udało.
No właśnie nie bardzo. Byłem co prawda zadowolony, że udało mi się zdążyć, ale przy odprawie okazało się, że mój bilet nie działa. Dowiedziałem się, że nastąpił tzw. overbooking, czyli, że samolot był już pełen i chętnych na lot było więcej niż miejsc na pokładzie. Los chciał, że byłem tym szczęśliwcem, który się nie załapał. Oczywiście udało się dostać na kolejny lot, który odbył się dwie godziny później, ale w tym całym zamieszaniu zacząłem się zastanawiać co się stało z moim bagażem? No bo skąd obsługa miała wiedzieć, że nie było mnie na pokładzie wcześniejszego samolotu? Opcja były dwie. Bagaże mogły polecieć wcześniej, albo poczekać na mnie. Problem w tym, że ani w Madrycie, ani później w La Coruni moich rzeczy nie było.
Nowe otoczenie, nowe środowisko, a ty nie miałeś niczego?
Tyle co miałem na sobie i w podręcznym plecaku. Na szczęście pierwszy dzień był wolny, więc nie było aż takiego problemu. Potem klub zwolnił mnie z jednego treningu, ale na kolejny dostałem już jakiś sprzęt, kupiłem sobie także nowe buty, a później bagaż się odnalazł, więc jakoś sobie poradziłem. Początki były więc kiepskie, ale walizki doleciały w komplecie, więc wszystko się ułożyło.
(fot. Mirosław Szozda)
Na miejscu otrzymałeś jakąś pomoc przy aklimatyzacji? Słyszałem, że mogłeś liczyć na polską rodzinę mieszkającą w Bureli.
Na początku była pani, dziś to już jest po prostu moja znajoma, ale jak się spotkaliśmy pierwszy raz, to było jeszcze tak oficjalnie. Jest to pochodząca z Wrocławia Magda, która ma męża Hiszpana, który jest właśnie z Bureli. Wcześniej mieszkali we Wrocławiu i Dreźnie, ale gdy urodziła się im córeczka, to zdecydowali się na przenosiny do Hiszpanii. Tutaj mogą też liczyć na pomoc rodziców jej męża. Jeśli zaś chodzi o moje pierwsze kroki, to bardzo mi pomogła. Na początku miałem bowiem spotkanie z trenerem, który oprowadził mnie po całym miasteczku i obiekcie, więc pomoc w tłumaczeniu była niezwykle cenna. Bez niej byłoby ciężko, ponieważ trener nic nie mówił po angielsku. Przez kilka dni pomagała mi również w innych kwestiach, a dziś mieszka tak naprawdę sto metrów ode mnie, więc jeśli czegoś potrzebuję, to mogę na nią liczyć.
A jak twój hiszpański? Klub narzucił ci jakiś rygor jeśli chodzi o naukę języka?
Tu nie było żadnej presji. Niczego mi nie narzucano. Odwrotnie, jak sam pytałem się czy jest możliwość uczestniczenia w jakichś lekcjach, ale niestety pokrywały mi się one z treningami. Zobaczymy, może od przyszłego semestru będzie szansa na to, że coś się zmieni. Co do mojego hiszpańskiego, to na pewno jest dziś lepiej, ponieważ zaczynałem od zera (śmiech). Przed przyjazdem nauczyłem się podstaw, ale z każdym kolejnym dniem łapię nowe rzeczy. Tego jednak wymaga ode mnie otoczenie, ponieważ w Bureli wszyscy mówią po hiszpańsku. Niewiele jest okazji, by z kimkolwiek porozmawiać chociażby po angielsku. Jeśli więc czegoś chcę lub potrzebuję, to przeważnie piszę w tłumaczu, czytam kilka razy i dopiero potem wysyłam. W przypadku zwrotów, które są potrzebne na boisku, to tych nauczyłem się bardzo szybko. To było jednak dla mnie najważniejsze.
RYWALIZACJA Z LEGENDĄ
____________________________________________________
Jak zostałeś przyjęty przez zespół i przez legendę klubu – ponad 40-letniego Edu, z którym miałeś rywalizować o miejsce w składzie?
Przyjecie było bardzo ciepłe. Od razu mi powiedziano, że jeśli bym czegokolwiek potrzebował, to mam pytać i mówić bez skrępowania. Cały czas mogłem liczyć na wsparcie. Jeśli zaś chodzi o Edu, to właśnie z jego strony mogłem liczyć na największą pomoc. To zresztą bardzo uśmiechnięty człowiek, który swoje na boisku już przeżył i do gry w piłkę podchodzi bez tej całej presji. Futsal go cieszy i cały czas jest niezwykle pozytywny. Kiedy debiutowałem w meczu z Barceloną, to czułem jego wsparcie i podpowiedzi.
A jak z jego statusem klubowej ikony?
Oj, to prawda. I to nie jest kwestia jedynie boiska czy szatni, ale także na mieście jest bardzo szanowany. Praktycznie z wszystkimi się wita, zawsze wymieni kilka słów. Prawdziwa legenda Bureli.
Wracając jeszcze do samego transferu. Mówiłeś, że nie zastanawiałeś się zbyt długo, ale czy w jakikolwiek sposób konsultowałeś ten wyjazd ze sztabem reprezentacji?
Raczej nie. Decyzję faktycznie podjąłem bardzo szybko, ale w całym tym zamieszaniu bardziej myślałem o sprawach niezwiązanych bezpośrednio z futsalem. Rozstawałem się w końcu nie tylko z rodziną, ale także z dziewczyną. Co prawda ona studiuje we Wrocławiu, więc jeszcze do niedawna wydawało mi się, że te trzy godziny drogi od Bielska-Białej to spora odległość. Jak się jednak okazało, zawsze może być gorzej (śmiech). Także bardziej te kwestie zaprzątały mi wtedy głowę. Konsultacji nie było, bo to jednak moja decyzja. Nikt za mnie by nie pojechał i nie zagrał.
Jest jeszcze trochę wcześnie, ale czy dochodzą cię już jakieś sygnały co będzie po sezonie? Zostaniesz wykupiony czy będziesz musiał wrócić do Polski?
Wiem, że jakieś rozmowy mają odbyć się w styczniu. Wtedy będzie wiadomo nieco więcej i dowiem się, czy zmierza to w kierunku negocjacji odnośnie mojego pozostania w Bureli, czy jednak powrotu. Na ten moment jestem wypożyczony, ale jeśli wszystkie strony będą zadowolone, to kto wie, czy nie skończy się to transferem. Jest też opcja przedłużenia wypożyczenia, ale na to musiałby się oczywiście zgodzić Rekord. Na razie cieszę się z tego, że zadebiutowałem i zdaję sobie sprawę, że kolejne szanse na boisku przybliżyłyby mnie do pozostania w klubie. Nie będę też ukrywał, że bardzo bym tego chciał, bo to jednak Hiszpania. Poziom jest tu bardzo wysoki i z każdym dniem uczę się czegoś nowego. Przy okazji zdałem sobie sprawę, że wciąż sporo mi brakuje do bycia naprawdę bardzo dobrym bramkarzem, czego nie czułem w Polsce, gdzie faktycznie zaczęła się wkradać stagnacja.
Mówi się, że jak raz pojedziesz do Hiszpanii, to zakochasz się w tym kraju od pierwszego wejrzenia. Jak to było w twoim przypadku?
To prawda. Być może na samym początku aż tak bardzo tego nie odczuwałem, bo cała moja rzeczywistość to było kursowanie na trasie dom-trening-dom, ale kiedy przyszły pierwsze mecze i zaczęliśmy jeździć po kraju autokarem, to muszę przyznać, że Hiszpania robi wrażenie. Miałem okazję być w Murcji, zobaczyć okolice Barcelony, więc myślę, że mogę potwierdzić – w tym kraju da się zakochać, ale pod warunkiem, że lepiej go poznasz. Kiedy przyjechali do mnie rodzice i moja dziewczyna, to odwiedziliśmy Santiago de Compostela czy chociażby La Corunę. Piękne miasta, ale jeszcze wiele przede mną.