Mecz o mistrzostwo Hiszpanii
Barcelona i Sevilla wciąż liczą na włączenie się w walkę o mistrzostwo Hiszpanii, wszystko wskazuje jednak na to, że jego losy rozstrzygną się dzisiaj w derbach Madrytu. Jeszcze miesiąc temu wydawało się, że tytuł bez większych problemów zdobędzie Atletico, potem jednak sytuacja zaczęła ulegać zaciemnieniu.
Zwycięstwo Atletico, mającego jeszcze mecz zaległy z Athletikiem Bilbao, sprawi, że przewaga istotnie się zwiększy, a wygrana Realu, że drużyna ta będzie tuż za plecami lokalnego rywala. Jednak jeszcze ważniejszy będzie efekt psychologiczny: po tym spotkaniu liga rozpocznie długi finisz, a w Hiszpanii od wielu lat ten, kto przystępuje do niego w roli faworyta, już nie wypuszcza zdobyczy z rąk. Inaczej było rok temu, kiedy po 27 kolejkach liderowała Barcelona, mając dwa punkty przewagi nad Realem. Jednak był to sezon bardzo nietypowy, zawieszenie rozgrywek z powodu koronawirusa stworzyło całkowicie nową sytuację.
Gdzie te czasy, kiedy mecze Realu z Atletico były najlepszymi piłkarskimi spotkaniami na globie! Skoro drużyny te zagrały ze sobą w finale Ligi Mistrzów w 2014, a następnie 2016 roku, to tak właśnie należało postrzegać ich potyczki ligowe. Dziś Atletico jest dalekie od awansu do ćwierćfinału, a Real bliski, jednak żaden z tych klubów nie zalicza się do faworytów imprezy. Puls futbolu bije dziś gdzie indziej, na pewno nie na Półwyspie Iberyjskim. La Liga wciąż utrzymuje pierwsze miejsce w europejskim rankingu, ale z całą pewnością nie znajduje się dziś w awangardzie dyscypliny. Niemniej oczywiście jej mistrzostwo to prestiżowy tytuł także poza granicami kraju.
Fatalna decyzja Simeone
Byli angielscy futboliści są mistrzami piłkarskich bon motów. Słynie z nich Gary Lineker, a ostatnio niezwykle trafnym, a lapidarnym spostrzeżeniem błysnął także Joe Cole. W angielskiej telewizji był gościem w studiu przy meczu Atletico – Chelsea i powiedział o grze Colchoneros tak: „Jeśli to najlepsze, co La Liga ma do zaproponowania, to znaczy, że ma ona problem”. Właśnie taki wniosek należało wysnuć z obserwacji gry ekipy Cholo Simeone! Jednak czy w istocie jest aż tak źle?
Nie jest. Atletico potrafi zaprezentować efektowny futbol, ale tylko wtedy, gdy życzy sobie tego jego trener. A ma on takie życzenie, czy też pozwala na to piłkarzom jedynie, gdy udaje im się spełnić podstawowy obowiązek, czyli grać pewnie w defensywie. Tymczasem z tym było ostatnio fatalnie. Atletico ostatni raz zachowało w lidze czyste konto 12 stycznia z Sevillą. Od tego czasu aż do niedzielnego meczu z Villarrealm straciło dziesięć goli w siedmiu meczach. Dotychczas najdłuższa passa meczów ze straconą bramką za kadencji Cholo wynosiła pięć. Nic dziwnego więc, że piewca unozerizmo się zirytował. Przeciwko Chelsea postanowił przede wszystkim nie stracić gola. Dlatego też, choć skład, jeśli chodzi o nazwiska, wyglądał na ofensywny, gra była skrajnie asekuracyjna: sześciu zawodników z pola w zasadzie tylko broniło, jedynie trzech miało przewagę zadań ofensywnych. Skąd to znamy? Z Serie A w dawnych latach, gdzie takie proporcje obowiązywały we wszystkich zespołach.
Sytuacja Atletico uległa więc odwróceniu o 180 stopni. Kiedyś obrona spisywała się znakomicie, a kulał atak, pozbawiony gwiazd. Dziś w znakomitej formie znajdują się Luis Suarez (16 goli i 2 asysty przed meczem z Villarrealem) i nazywany najlepszym piłkarzem ligi Marcos Llorente (8 + 7), nie można też narzekać na Angela Correę i Koke. Za to Jan Oblak przepuszcza do siatki więcej niż co drugi strzał, a wszyscy defensorzy popełniają głupie kiksy. Z punktu widzenia Cholo sprawy stanęły na głowie.
W czym tkwi źródło obecnych problemów Atleti? Otóż dopatrywałbym się go w decyzji Simeone o przejściu na system 1-3-5-2. Pierwszy eksperyment z nim jako schematem wyjściowym przeprowadził w La Liga 28 listopada w meczu z Valencią, a ponieważ się powiódł (2:0), ponowił go 22 grudnia w starciu z Realem Sociedad. Kolejne zwycięstwo 2:0 przekonało trenera, że to jest właściwa droga. Od meczu z Alaves 3 stycznia zespół już zawsze zaczynał w takim właśnie ustawieniu.
Wszyscy eksperci zgodnie pochwalili trenera za odważną decyzję, wskutek której dobre stało się jeszcze lepsze. Jednak, jak dziś można ocenić, Simeone wpadł w pułapkę systemu z trzema stoperami. Aż dziw, że nie zdawał sobie sprawy, jakie takie przeszeregowanie niesie ryzyko. Historia ostatnich lat La Liga dowodzi, że 1-3-5-2 czy 1-3-4-3 jest systemem, który zrazu przynosi poprawę, ale po jakimś czasie robi się gorzej niż było przed jego zastosowaniem. Na początku uproszczone w stosunku do systemów z czterema obrońcami granie wychodzi zawodnikom posiadającym wciąż automatyzmy dawnego ustawienia. Zalety jednego i drugiego nakładają się na siebie. Jednak wkrótce dzieje się odwrotnie: rywale zdobywają wiedzę, jak grać przeciwko ustawionemu po nowemu rywalowi, a drużynie brakuje planu B, gdyż do dawnego 1-4-4-2 nie ma już powrotu. Tak więc takie przejście jest dobrym pomysłem powiedzmy w 32 kolejce, przed ligowym finiszem. Natomiast robienie tego w piętnastym meczu sezonu jest krokiem samobójczym. W dodatku Simeone wykonał go zupełnie niepotrzebnie, bo w sytuacji, kiedy zespół notował passę wygranych. W przypadku Atletico pozytywny efekt nowego systemu – bo Atletico rzeczywiście przez moment grało efektowniej – trwał trzy tygodnie. Odkąd w trzecim meczu po definitywnej zmianie, z Deportivo Alaves, drużyna straciła bramkę, traci ją już co spotkanie.
Simeone widzi, że nie jest dobrze i ima się różnych środków ratunkowych. Przede wszystkim wymienia wahadłowych pomocników, co zresztą jest uwarunkowane także kontuzjami Kierana Trippiera i Yannicka Carrasco będących jego parą pierwszego wyboru; okazało się, że gdy wypadli, nikt inny nie jest w stanie zagrać na ich poziomie. Usiłuje także wprowadzić do jedenastki typowego defensywnego pomocnika, ale Geoffrey Kondogbia nie potrafi odnaleźć się w nowym zespole, a grając obok niego Koke spisuje się gorzej niż sam. Szuka idealnego partnera dla Luisa Suareza, na przemian ustawiając obok niego Llorente, Correę i Joao Felixa. Jednak jest to typowe omijanie problemu.
Tak więc przed derbami Simeone ma duży problem. Stara łajba została spalona, nowa przecieka. Co robić? Spuszczać szalupy? Mecz z Realem ostatecznie odpowie mu na wiele pytań.
Szczęście i klasa Zidane’a
Real Madryt do meczu z Sociedad miał bardzo ładną passę. Wygrał pięć kolejnych meczów, z czego cztery do zera. Przez 402 minuty nie stracił gola. Czyli bronił jak Atletico w swym najlepszym w tym sezonie czasie. Skąd po wielu upokarzających niepowodzeniach wzięła się tak udana seria?
Otóż za całej przerwanej krótkim odejściem kadencji Zinedine’a Zidane’a siła zespołu opiera się na grze tercetu pomocników Casemiro – Kroos – Modrić. Real Francuza jest idealną ilustracją trafności popularnego przed laty powiedzenia: pokaż mi swoją drugą linię, a powiem ci, jaki masz zespół. Jej sens zasadza się na tym, że jeśli masz silną pomoc, ale słaby atak, i tak strzelisz w końcu gola, natomiast jeśli jest na odwrót, nic z tego, bo nikt nie poda napastnikom dobrze piłki. To samo dzieje się też, jeśli chodzi o obronę. Dobra druga linia nie dopuszcza przeciwnika do bramki i zespół może nie tracić goli nawet przy przetrzebionej obronie, słaba pomoc sprawia, że nawet żelazna defensywa w końcu nie wytrzyma naporu.
Trzej wymienieni piłkarze, o czym nikogo chyba nie trzeba przekonywać, cały czas stanowią najlepszą, najbardziej zgraną, najznakomiciej się uzupełniającą środkową formację we współczesnym futbolu. I kiedy mają formę oraz siły, wiodą drużynę do kolejnych zwycięstw. Kiedy zaś im zabraknie jednego albo drugiego, zespół nagle staje się, jak mawiają Hiszpanie, wulgarny. Obecnie zaś wszystko jest z nimi w porządku. Na tym polega klasa Gregory’ego Duponta, fizjo Realu oraz Zidane’a, że zdołali wyposażyć ich w dobre paliwo, a szczęściem zaś jest to, że omijają ich złe przypadki.
A przecież Real prześladuje prawdziwa plaga kontuzji. W szczytowym momencie na L-4 było jedenastu zawodników, a jeszcze przed meczem z Sociedad – dziewięciu (patrz ramka). To, że akurat nie znalazł się na chorobowym żaden z trójki pomocników to istny cud! Dzięki temu (oraz dzięki znów znakomitej formie bramkarza Courtoisa) z jednej strony nie dało się zauważyć braku Sergio Ramosa i Daniego Carvajala, a z drugiej nieobecności Karima Benzemy, która wydawała się nieodzowna, jeśli zespół miał kreować interesujące ataki. Może i tak właśnie jest, niemniej i bez niego w taki czy inny sposób drużyna tego jednego gola potrafi wcisnąć.
Kontuzjowani zawodnicy są już blisko powrotu. Zidane oczywiście czeka na wszystkich z otwartymi rękami, bo w ostatnich meczach ligowych musiał sztukować kadrę wychowankami. Czterech z nich: Hugo Duro, Marvin Park, Victor Chust i Sergio Arribas zdołało nawet zadebiutować. Jednak jego największą troską jest to, jak długo wytrzymają trzej tenorzy środka pola. Cóż bowiem z tego, że wróci Fede Valverde, skoro jego występy w tym sezonie pokazują, że nie jest póki co zdolny zastąpić żadnego z nich? Cóż z tego, że akurat kontuzje omijają też i czwartego wirtuoza środka pola (choć w tym przypadku – byłego), czyli Isco, skoro może on być wartościowym graczem, występując obok świętej trójcy, co udowodnił mecz z Atalantą („złapał ostatni pociąg” – napisała o nim „Marca”), ale nigdy zamiast któregoś z jej członków? Zatem wygrać z Atletico i rozpocząć modły, by Casemiro, Kroos i Modrić do końca sezonu zostali wzięci pod boską opiekę – taki musi być plan Zidane’a na zdobycie tytułu mistrzowskiego.
Sami zawodnicy już na początku lutego, po porażce z Levante, uzgodnili między sobą, że jeśli wygrają wszystkie ligowe mecze lutowe oraz derby z Atletico, sięgną po tytuł. Wpadki Colchoneros oceniali jako nieuniknione, choć może nie spodziewali się ich aż tylu i aż tak szybko. Na mecz na Wanda Metropolitano wyjdą z determinacją, by zrealizować ostatnią część ambitnego planu.
A jaki będzie plan Zizou na mecz derbowy? Zapewne bardzo podobny jak na spotkanie z Atalantą. Nacho powiedział po nim tak: – Wykonujemy wspaniałą pracę w defensywie. Celem takich meczów musi być zachowanie czystego konta. Jeśli nie stracimy żadnego gola, to na pewno zawsze coś strzelimy i wygramy.
Raz tą decydującą akcją jest, jak w meczu z Realem Valladolid, centra Kroosa – najlepszego asystenta w zespole i strzał głową Casemiro – drugiego po Benzemie najlepszego strzelca, co swoją drogą dużo mówi o klasie pozostałych napastników Realu. Raz – szarża i strzał z dystansu też znajdującego się w lutym w wybornej formie Ferlanda Mendy’ego, który dał zwycięstwo w Bergamo. Trzeba też uważać przy stałych fragmentach na Raphaela Varane’a, mieć baczenie na chętnie uderzających z dystansu Modricia i Kroosa, nie wpuszczać z prawej strony do środka na strzał lewą nogą Marco Asensio. No a przecież wszystko wskazuje na to, że zagra Benzema. Real ma kilka atutów z przodu. Niemiej zdradzona przez Nacho, a obowiązująca ostatnio we wszystkich meczach, strategia: zagrajmy na zero z tyłu, a chłopaki z przodu na pewno coś ukłują, nie za bardzo pasuje do takiego giganta jak Real. Wygrywanie w ten sposób dobitnie zaświadcza, że zespół przeżywa kryzys. Trawestując Cole’a: jeśli trzynastokrotny zdobywca Pucharu Mistrzów nie ma nic lepszego do zaproponowania, nie najlepiej świadczy to o lidze, w której mimo tego zachowuje szanse na mistrza.
A jak zagra Atletico? Simeone w meczu z Chelsea po raz kolejny przekonał się, że w jego zespole taka taktyka nie działa, bo ani nie jest on w stanie zagrać na zero z tyłu, ani chłopaki z przodu nie za każdym razem dadzą radę ukłuć, jeśli pozbawia się ich wsparcia z zaplecza. Chce się wierzyć, że nie zacznie meczu, myśląc o zakończeniu go wynikiem 0:0, pozwalającym zachować tak czy owak, ze względu na zaległy mecz z Athletikiem, korzystne status quo. Chce się wierzyć, że tym razem wygra walkę z samym sobą i zauważy, że Real wtedy ma kłopoty, kiedy się go przyciśnie i zabierze mu piłkę. Jakość widowiska zależeć będzie głównie od taktyki Atletico. Takie mamy dziś czasy, że to Colchoneros dysponują grupą piłkarzy pozwalającą trenerowi na dokonywanie wyborów między kilkoma strategiami (inna rzecz, czy to służy Simeone?), a Real, z braku wartościowych napastników, skazany jest na jedną.
LESZEK ORŁOWSKI
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 9/2021)