Gdyby z Mołdawią były trzy punkty zamiast jednego, w piątek gralibyśmy o bilety na Euro. A tak zagramy o zwycięstwo, które niczego nie gwarantuje, a właściwie niemal na pewno nic nie da. Prócz poprawy samopoczucia i mentalnej podbudowy w obliczu – to prawdopodobny scenariusz – wiosennych baraży.
Sami pod sobą kopiemy dołki – powiedział po ostatnim, nieszczęsnym remisie na Narodowym, Piotr Zieliński. A dołek wykopaliśmy taki, że może być trudno się z niego wygramolić, dlatego najpierw ustalmy sytuację wyjściową. Główny pozytyw polega na tym, że ciężko będzie nam wypaść z gry w ogóle, czyli już w listopadzie zapomnieć o finałach mistrzostw Europy, w których bierzemy udział nieprzerwanie od 2008 roku, choć takie ryzyko też istnieje. Nikłe, teoretyczne, ale jednak. Jeśli więc nie zajmiemy miejsca premiowanego awansem i w innych grupach nastąpi jakaś koszmarna koincydencja, to niemieckich stadionów w czerwcu nie zobaczymy.
Kto może zaszkodzić?
– Ryzyko takiego rozwiązania jest absolutnie minimalne, może jednoprocentowe, nie wiem, natomiast istnieje, o czym zbyt często, a wręcz prawie w ogóle się nie mówi – twierdzi Wojciech Frączek, znakomity statystyk, dokumentalista, od dawna stały współpracownik Polskiego Związku Piłki Nożnej. – Mówiąc inaczej, teoretycznie może się to zdarzyć, w praktyce trudno to sobie wyobrazić. O co chodzi? Jeśli nie wywalczymy awansu bezpośrednio, to nie wejdziemy do dwustopniowych baraży, o ile – uwaga! – bezpośredniego awansu do finałów mistrzostw Europy nie wywalczą chociaż cztery z sześciu drużyn wyżej od nas klasyfikowanych w Lidze Narodów. Mowa o Włochach, Szwajcarach, Holendrach, Chorwatach, Duńczykach i Węgrach. Analizowałem sytuację w ich grupach i pozostałe mecze do rozegrania. Na nasze szczęście to mało prawdopodobna sytuacja, czysto teoretyczna. Na naszej okładce ta opcja wygląda groźnie, leczy to wyłącznie zabieg graficzny – chcąc oddać właściwe proporcje, scenariusze „na tak” i „na nie” byłyby wręcz niedostrzegalne.
Bo opcja „na tak”, czyli bezpośredni awans, również istnieje i jest nawet bardziej realna niż wypadniecie definitywne z gry, Wyliczenia nieznanych nam bliżej statystyków dają około 3 procent szans na powodzenie misji (portal „We Global Football” szanse Polaków na bezpośrednią promocję szacuje na 2,9 procenta, Albanii na 99,99, Czechów – 95,7). Po pierwsze jednak: trzeba wygrać z Czechami. Po drugie: języczkiem u wagi są Mołdawianie. W tej chwili mają punkt mniej od nas, ale dwa mecze do rozegrania. Jeśli wygramy z Czechami, zyskamy dwa punkty przewagi nad nimi i cztery nad Mołdawią. Zostaniemy na drugim miejscu, jeśli: A) Mołdawia przegra z Albanią, a potem Czechy przegrają lub zremisują z Mołdawią, lub – wariant B – Mołdawia przegra lub zremisuje z Albanią, Czechy zremisują z Mołdawią.
To Mołdawia więc rozdaje karty. Najgorsze zaś jest to, że mecz w Kiszyniowie pomiędzy Mołdawią i Albanią rozpoczyna się w piątek o godzinie 18. Kiedy biało-czerwoni będą wychodzić na płytę Narodowego, znać będą jego rozstrzygnięcie. W przypadku wygranej Mołdawian potyczkę z Czechami będziemy mogli potraktować właściwie towarzysko, identycznie jak cztery dni później starcie z Łotwą, bo na bezpośredni awans szans już nie będzie.
Sami jednak zafundowaliśmy sobie tę dodatkową lekcję matematyki bez większych szans na promocję do następnej klasy. Niemniej warto odrzucić dywagacje na bok i skupić się na zadaniu sportowym, czyli ograniu naszych południowych sąsiadów, tym bardziej że rewanżować się im jest za co. Czesi i ich selekcjoner Jaroslav Silhavy mają sporo problemów (o nich poniżej), wygląda na to, że niewiele mniej od Michała Probierza. A naszemu selekcjonerowi zmartwień akurat nie brakuje.
Nawet ty, Brutusie?
Jedno nadeszło z najmniej oczekiwanej strony. Mowa o formacji ataku. Na pytanie: jednoosobowego czy tworzonego przez duet, Probierz odpowie sam sobie w ciągu kilku dni poprzedzających mecz z Czechami. W każdym razie, jeśli z jednym napastnikiem, to wiadomo, że z Robertem Lewandowskim. Sęk w tym, że kapitan drużyny narodowej jest (był?) w kiepskiej formie. Z poprzedniego zgrupowania wyeliminowała go kontuzja stawu skokowego. Wrócił do zdrowia, ale czy również formy? Zresztą – na dobrą sprawę – ta również przed urazem pozostawiała nieco do życzenia. Dziennikarz radia Cadena SER, cytowany przez twitterowe konto BarcaInfo, konstatował: „Robert Lewandowski jest cieniem samego siebie… Trzeba cofnąć się do czasów przed mundialem w Katarze, żeby przypomnieć sobie jego dobrą wersję. 6 bramek na tym etapie sezonu to bardzo słaby wynik jak na środkowego napastnika takiego klubu jak Barcelona”.
W niedzielę szczęśliwie Lewandowski obudził się, dwoma trafieniami zapewnił swojemu klubowi zwycięstwo z Alaves, niemniej wydaje się, że bardzo często niezawodny zwłaszcza w rozciągniętych na przestrzeni lat meczach kwalifikacyjnych, tym razem kapitan przyjeżdża na zgrupowanie, by się nieco odbudować.
Jeśli selekcjoner poszuka mu partnera w linii ataku, to wybierać będzie spośród dwójki Adam Buksa – Karol Świderski. Arkadiusz Milik tyle razy zawiódł, że mimo deklaracji trenera o niezbędnym wsparciu, nie otrzymał nawet powołania. Problem jednak w tym, że Buksa (11A-6), choć szczęśliwie znajdujący się w absolutnym rytmie meczowym (gra w lidze tureckiej praktycznie wszystko, od dechy do dechy), w październiku, w czterech występach, nie znalazł drogi do siatki. Szczęśliwie przełamał się w piątek, zdobywając swoją piątą ligową bramkę. Z kolei inny niezawodny Orzeł, Karol Świderski (26A-10), ostatni mecz rozegrał 26 października. Po tym, jak jego Charlotte FC zakończył sezon, Świderski wrócił do Polski i trenował ze Śląskiem Wrocław. Rok temu, o tej samej mniej więcej porze, gościnnie ćwiczył w Białymstoku z Jagiellonią, przygotowując się indywidualnie do mundialu. Jego dyspozycja i tym razem będzie niewiadomą.
W porównaniu z tymi, którzy mają strzelać, ci mający łapać, trzymają się nieźle. Pozornie przy obsadzie bramki selekcjonera powinien ogarniać błogi spokój. Tak się szczęśliwie składa, że nawet kontuzje i wykluczenia trzech lub czterech najlepszych polskich bramkarzy nie wywołałyby paniki wśród kibiców i w samym sztabie. Jest po prostu z czego/kogo wybierać. Natomiast „deklaracja otwarcia” selekcjonera Probierza, że mamy trójkę, z góry ponumerowaną, której zamierza się trzymać, była nieco pochopna. Wojciech Szczęsny i Łukasz Skorupski – tak, ale czy Bartłomiej Drągowski również? Gra regularnie, ale na drugim froncie włoskim. Probierz nie mógł zlekceważyć formy i aspiracji innych. Stąd wezwanie zamiast Drągowskiego Marcina Bułki, który strzeże bramki rewelacyjnej Nicei i od wakacji dał sobie wbić tylko dwa gole w Ligue 1 (oba Kyliana Mbappe w spotkaniu z PSG), legitymując się rewelacyjnym bilansem: blisko 700 minut bez straconej bramki. Poza kadrą znalazł się Kamil Grabara, podpora grającej w Lidze Mistrzów Kopenhagi, ale jego notowania również są wyższe niż Drągowskiego. Probierz to człowiek odważny. Można odnieść wrażenie, że rozsyłając powołania ma ochotę raz na zawsze wyjaśnić kwasy w drużynie i napięcia na linii Lewandowski – Skorupski. I dobrze.
Czarna dziura
Problemy zaczynają się piętrzyć przed oczami bramkarza, niezależnie od tego, kto nim akurat będzie, choć będzie Szczęsny. Środek defensywy to newralgiczna formacja każdego zespołu, w przypadku polskiego, to formacja, która praktycznie nie istnieje, w najlepszym wypadku jest w fazie wczesnej budowy, w dodatku elementy dostarczane do jej zmontowania bywają wybrakowane.
Głębszą analizę tego problemu przedstawiliśmy przed tygodniem, nie ma sensu powtarzać argumentów i liczb. Konstatacja jest smutna – z tyłu zionie czarna dziura. W dwóch pierwszych meczach selekcjonera lewym kryjącym był Jakub Kiwior. Nie ma wątpliwości, że kadrowa przyszłość może należeć do stopera Arsenalu. Jest członkiem jednego z najlepszych teamów w Europie, tym samym jednak mierzy się z potężną konkurencją. Elegancja w grze, świetna lewa noga, odwaga w grze do przodu (próby oskrzydlające są mimo wszystko przesadą), dobre wyprowadzenie piłki, jej przerzut na dalszą odległość, to oczywiste atuty 23-letniego Kanoniera. Brakuje mu jednak minut. Nie licząc jedno- lub kilkuminutowych epizodów, dwa razy po 90 minut w Premier League i Pucharze Ligi (Arsenal odpadł z rozgrywek, więc jedna z opcji zbierania minut się zamyka), to trochę mało. Probierz widzi, a przynajmniej widział dotąd Kiwiora w roli obrońcy pół-lewego. Niekoniecznie w roli szefa defensywy. Tę w październiku odważnie powierzył 21-letniemu Patrykowi Pedzie. Nie zawiódł się, choć młodzian oceniany był na tle Farerów i Mołdawian. Probierz zna go z drużyny młodzieżowej, ceni talent i potencjał. Pewnych granic na razie Peda nie jest jednak w stanie przekroczyć. Na co dzień mierzy się z napastnikami w Serie C, a to zbyt skromne tło do oceny. Co gorsza, po dwumeczowej pauzie spowodowanej stłuczeniem kolana, zabrakło go na boisku również w starciu z Rimini. Od czasu debiutu w reprezentacji, w SPAL zagrał tylko raz (niedzielny mecz jego drużyny zakończył się po zamknięciu gazety). W każdym razie gdyby Peda na dobre stracił miejsce w składzie trzecioligowca, jego powoływanie do drużyny narodowej byłoby absurdem.
Formację uzupełniał Tomasz Kędziora, solidnie ograny w PAOK. I znów – natury nie oszukasz. Kędziora to od zawsze boczny obrońca, nie stoper. Ze słabszymi rywalami sobie może radzić (choć z Mołdawią zagrał słabiutko), ale co dalej? Być może pomoże mu przestawienie w klubie. Ostatnie mecze, między innymi wygrany z Olympiakosem Pireus, trener PAOK ustawiał Polaka jako prawego stopera w czteroosobowej linii.
Tak było w październiku. Dziś zagadką jest czy: na pewno Kędziora i czy wciąż Peda? Stojąc pod ścianą, widząc deficyty środkowych obrońców i fakt, że nie zawsze mogą oni liczyć na występy w drużynie klubowej (miejsce w składzie Cagliari stracił także Mateusz Wieteska; od poprzedniego zgrupowania kadry 0 ligowych minut!), Probierz postanowił przeprosić się z Janem Bednarkiem. Nigdy nie mówił, że skreśla go definitywnie, jednak brak powołania dla podstawowego stopera Southampton w październiku, był sygnałem mocnym dla zawodnika i zwolenników przebudowy linii obronnej bez niepewnego w kadrze gracza Świętych. Tyle że on ma doświadczenie, jest w rytmie meczowym (w ostatniej kolejce pauzował za żółte kartki), bywa wręcz chwalony za swoją postawę w Championship, podobnie zresztą jak Michał Helik, ostoja Huddersfield. Ten drugi nie znalazł jednak uznania w oczach MP. Czy dlatego, że trener doskonale poznał jego możliwości w okresie wspólnej, trzyletniej pracy w Cracovii?
Absolutnie nowych twarzy jednak brakuje (chyba że liczyć Pawła Bochniewicza – 2 reprezentacyjne występy w 2020 roku). Wydaje się, że szef kadry chciał spróbować odpowiedzialność za funkcjonowanie defensywy powierzyć Pawłowi Dawidowiczowi. Dobrze radzący sobie w Hellasie (przez pewien czas nawet jako kapitan), uzdolniony i już doświadczony stoper jeśli kiedykolwiek miał na dobre zaistnieć w zespole narodowym, to właśnie teraz. Nie zaistnieje ani teraz, ani pewnie nigdy. Znów, jak w październiku, tuż przed zgrupowaniem kadry doznał kontuzji.
Zadziwiająca jest sytuacja Bartosza Bereszyńskiego. Do niedawna wydawało się niezastąpionego reprezentanta Polski, najlepszego naszego zawodnika z pola na mundialu w Katarze. W Empoli gra nierówno i nie za dużo. Ostatnio co prawda dwa razy w wyjściowym składzie, lecz wcześniej, przez bez mała dwa miesiące, raptem kilkanaście minut w lidze. Pozycja kryjącego nie jest dla niego, nie czuje się na niej pewnie. Z kolei akurat wahadła, czyli pozycje, na których do niedawna spodziewaliśmy się samych kłopotów, wyglądają ostatnio na bodaj najlepiej obsadzone. Przemysław Frankowski, Matty Cash, Paweł Wszołek, Bartłomiej Wdowik (stąd być może pomijanie Tymoteusza Puchacza), by na nich poprzestać, nie wymagają podpórki w postaci Bereszyńskego. Efekt? Beresia w kadrze nie ma.
Skrzydła o(d)padają
Linia pomocy nie przecieka tak jak środek defensywy, ale również kuleje. Nawet jeśli Piotr Zieliński i Sebastian Szymański znajdowali się w październiku w znakomitej dyspozycji, brakowało wsparcia od tyłu. Ani Patryk Dziczek, ani Bartosz Slisz nie przekonali w stopniu takim, jakiego spodziewaliśmy się po nich na tle Mołdawii i Wysp Owczych. Swoje zadania wykonywali, ale to dalece za mało biorąc pod uwagę klasę przeciwników. Zresztą, ten pierwszy ostatecznie na zgrupowanie nie dojechał ze względu na uraz.
– Jeżdżę i oglądam, chcemy znaleźć graczy, którzy zmienią oblicze tej drużyny – mówi Probierz. To ważne, że nie szuka ledwie uzupełnienia, ale przeciwnie – ma ideę znalezienia postaci kluczowej. Być może jego najmocniejszym sprzymierzeńcem okaże się czas. Od półtora roku brakuje kadrze kluczowego pomocnika, Jakuba Modera. Po przeraźliwie długiej pauzie gracz Brighton wrócił do gry (na razie z rezerwami), ale zaproszenie go na mecz międzypaństwowy wiązałoby się z dużym ryzykiem – nawet jeśli Moder zadałby kłam piłkarskiemu twierdzeniu, że potrzebujesz tyle samo czasu, by wrócić do formy, ile straciłeś lecząc kontuzję. Probierz miał znakomite rozeznanie w stanie fizycznym Modera, więc nawet nie zawracał sobie głowy myślami o jego powołaniu. Tak jak wydatnie pomocnik pomógł w barażu o przepustki do Kataru, tak samo niemal równo dwa lata po meczu ze Szwecją, może pomóc kadrze w kolejnych, marcowych repasażach.
Ale na dziś trener kombinuje z innymi nazwiskami, mając wszakże na uwadze również potrzeby drużyny młodzieżowej. Filip Marchwiński nie jest jednak graczem na pozycję ani 6, ani 8. Jakub Piotrowski i Damian Szymański mają swoje atuty – ten pierwszy błyszczy w Łudogorcu (4 gole w lidze, 3 trafienia w Lidze Konferencji), czas najwyższy na pokazanie czegoś ekstra w reprezentacji. Natomiast powrót do idei z praktycznie nieustannie krytykowanym za reprezentacyjne występy Karolem Linettym (były takie podpowiedzi) od początku wyglądał na karkołomny. Nawet jeśli Polak zdecydowanie poprawił notowania we Włoszech i w ostatnim czasie jest wyróżniającym się graczem Torino, to jego czas liczony blisko pięćdziesiątką gier z Orłem na piersi, po prostu minął. Swoimi decyzjami Probierz to potwierdza.
Środek jest więc wybrakowany, nie lepiej jest z klasycznymi skrzydłowymi, gdyby oczywiście selekcjoner zdecydował się z takich skorzystać. Jakub Kamiński ma poważne kłopoty w Wolfsburgu (w piątek zaczął jednak w wyjściowym składzie z Gladbach; jest powołany do młodzieżówki), z kolei inny były lechita, Michał Skóraś, nie może poradzić sobie w lidze belgijskiej. Chwalony za rozsądny kierunek emigracji, nie rzucanie się od razu na głęboką wodą, lecz chęć nauki pływania w solidnej Brugii, rozegrał dotąd zaledwie trochę ponad 100 minut w Jupiler League, a statystyki poprawiają mu się jedynie w meczach pucharowych. Piłkarz wart dla Belgów 6 milionów euro nie wytrzymuje rywalizacji z Antonio Nusą bądź Andreasem Skov Olsenem, po wakacjach zagrał około 10 minut w lidze(!), w październiku albo siedział na ławce, albo częściej na trybunach, w weekend pojawił się na placu a ostatnie minuty. Obaj nie pomogą reprezentacji w tym miesiącu. Odbudowuje się powoli za oceanem Kamil Jóźwiak (zakończył już granie w tym roku) ustawiany w klubie również jako wahadłowy, ale musi poczekać. Przed nim w hierarchii jest mogący grać nieco z tyłu Nicola Zalewski, zaproszenie otrzymał Adrian Benedyczak (wypadł ostatecznie z powodu kontuzji), a i tak wciąż najlepszym polskim skrzydłowym – na dziś – pozostaje Kamil Grosicki, autor sześciu ligowych goli dla Pogoni w tym sezonie i tylu samo asyst.
Tak wygląda krajobraz listopadowych powołań. Mówiąc krótko – na Czechów wyjdziemy, nie oczekując zbyt wiele. Wyjdziemy drużyną, której nie jesteśmy pewni i która nie jest pewna samej siebie. To dobry moment, by coś się w tym postrzeganiu zmieniło.
ZBIGNIEW MUCHA