Zwyczajnie nie było wyboru i James Pallotta dłużej nie mógł być prezydentem Romy. Nie miał już chęci i cierpliwości, długi rosły, projekty upadały, kibice patrzyli wilkiem. 17 sierpnia rządy przejął Dan Friedkin
i zapowiada się, że z nim da się polatać.
Henrich Mychitarian (foto: Reuters/Forum)
TOMASZ LIPIŃSKI
Ta lotnicza metafora jest jak najbardziej na miejscu. Lotnictwo to z dziada pradziada rodzinna pasja nowych właścicieli. Kenny Friedkin walczył w powietrzu podczas drugiej wojny światowej i założył kampanię Pacific Southwest Airlines, jego syn Thomas był pilotem, kolekcjonerem zabytkowych samolotów i rozpoczął flirt z kinem, użyczając latających obiektów na potrzeby filmów. Wnuk Kenny’ego i syn Thomasa, rzeczony Dan także radzi sobie za sterami i zdarzyło mu się pilotować swoim Spitfirem na planie filmu „Dunkierka”. Bardziej samochody niż samoloty, ale także hotele, kino, luksusowa turystyka i polityka gdzieś w tle stały się źródłem bogactwa rodziny, której majątek w 2020 roku magazyn „Forbes” oszacował na ponad 4 miliardy dolarów. Na Romę wydali spory procent tej kwoty. Ubili targu z Pallottą za 199 milionów euro. Zobowiązali się też przejąć klubowe długi wielkości 300 milionów. Razem wyszło prawie 500 milionów. Według niektórych źródeł ciut więcej.
Awans kapitana
Pallotta przetrwał na szczycie prawie 9 lat i – w dużym skrócie pisząc – był to czas ciągłych turbulencji. Najpierw wywołał je wybrany na trenera Luis Enrique, który z Romy nie dał rady zrobić drugiej Barcelony, później wielu emocji dostarczył toksyczny związek trenera Luciano Spallettiego z Francesco Tottim, w złej atmosferze odbyło się rozstanie z Daniele de Rossim, na rzymskim Koloseum poległ Maximus wśród dyrektorów sportowy – Monchi. Awans do półfinału Ligi Mistrzów w 2018 roku też uznać należy za niemały wstrząs. Ano właśnie, oceniając od strony czysto piłkarskiej, na obronę Pallotty znalazłoby się kilka argumentów. Tam, gdzie poległ z kretesem to organizacja i zarządzanie.
Już w 2012 roku podpisał pierwsze porozumienie w sprawie budowy stadionu, z finansowego punktu widzenia – absolutnego priorytetu. Miał nadzieję, że w ciągu czterech lat uda mu się ukończyć projekt. Jakże dużym okazał się naiwniakiem. Nie udało mu się skruszyć muru zbudowanego z dziwnych i zmieniających się zbyt często układów politycznych, biurokracji, korupcji, niewykluczone, że także wpływów mafijnych. Wydał 80 milionów i właściwie nie ruszył z miejsca. Zdaje się, że jego następcy zamiast coś kontynuować będą zaczynali od zera. Nawet w innym punkcie miasta niż się wszystkim do tej pory wydawało. Jeśli Roma doczeka się własnego stadionu przed 2025 rokiem, to będzie sukces na miarę scudetta z 2001.
Friedkinowie zabrali się do rządzenia w racjonalny sposób. Nie rzucili milionami na transfery w celu przypodobania się rzymskiemu ludowi. Nie wykonali pod publiczkę niczego spektakularnego. W zamian zakasali rękawy do pracy u podstaw. Utworzyli specjalny oddział Roma Department, który – przepraszamy za oficjalne sformułowania – stanie na straży zacieśniania więzi klubu z miastem. W końcu Roma to Rzym, choć właściciel zza oceanu. Roma to także i przede wszystkim Francesco Totti, który stał się wyrzutem sumienia i grzechem śmiertelnym Pallotty. Nie umiał godnie zagospodarować legendarnego kapitana. Kiedy po zakończeniu przez niego kariery przyjął do pracy, to przyzwolił na wstydliwą rolę marionetki. Nic dziwnego, że Totti ujął się honorem i na słynnej konferencji prasowej w czerwcu poprzedniego roku zorganizowanej w sąsiadującym ze Stadio Olimpico budynku Włoskiego Komitetu Olimpijskiego (miejsce miało symboliczny wymiar) ogłosił rozwód. Friedkinowie, ojciec-prezydent i jest zastępca syn Ryan już uczynili kilka gestów w celu zażegnania zimnej wojny. Zatem raczej tylko kwestią czasu pozostaje wcielenie Il capitano do dawnej armii i w znacznie wyższej randze.
Talent z Benfiki
Co do złożonego problemu stadionu, to też znaleźli sposób, jak przebić mur, o który rozbił głowę biedny Pallotta. Mianowicie zatrudnili obecnego wiceministra ekonomii i finansów. Mający liczne koneksje i pozycję polityk wiele ścieżek powinien wyprostować i nadać sprawom szybszy bieg. Dalej. Przeprowadzili casting na dyrektora sportowego, na stanowisko, które w niesławie (z powodu wykazanych niekompetencji) opuścił Gianluca Petracchi. Celowali w największe nazwiska na rynku. W Duńczyka Franka Arnesena z PSV Eindhoven, Portugalczyka Luisa Camposa z Lille, jego rodaka Victor Orta z Leeds czy Niemca Ralfa Rangnicka. W gronie faworytów przez nikogo nie był wymieniany Tiago Pinto. A wygrał właśnie ten 36-letni samorodny talent, który zrobił oszałamiającą karierę w Benfice Lizbona. Nie czas i miejsce na wymienienie jego wszystkich sukcesów, wystarczy napisać, że przez jego biurko przechodziły transfery Joao Felixa, Rubena Diasa i Edersona, na których Orły zarobiły na czysto 235 milionów euro. Poszukiwacz talentów, dzięki którego intuicji i wiedzy klub osiągnie cele sportowe i zarobi krocie na sprzedaży – taki człowiek był Amerykanom potrzebny. Dali mu trzyletni kontrakt za 1,2 miliona euro. Pinto pierwsze ziarna zasieje w styczniu.
Pallotta nie zostawił ani spalonej szatni, ani murawy. Co najwyżej nadpalone. Mimo wielu zmian i dość burzliwych ostatnich sezonów, w jednej i na drugiej Friedkinowie znaleźli kilka cennych okazów. Z drużyny, która 10 kwietnia 2018 roku pokonała Barcelonę 3:0 i awansowała do czwórki Ligi Mistrzów do dziś uchował się i nadal stoi na cokole tylko Edin Dżeko. To znaczy są także Federico Fazio i Juan Jesus, ale zostali schowani przez trenera Paulo Fonsekę głęboko do szafy. Właśnie, trener to podstawa. Portugalczyk podpisując rok temu kontrakt, wiedział, jakiego zadania się podejmuje. Niewdzięcznego. Musiał wiele obiecać i dać kibicom, jednocześnie dostając niewiele od właściciela, który sprzedawał za grube miliony i w puste miejsca wstawiał wypożyczanych po promocyjnych cenach. Kostas Manolas, Stephan El Shaarawy i Patrick Schick dołączyli do wytransferowanych rok wcześniej Alissona Beckera, Radji Nainggolana i Kevina Strootmana. Przestał być potrzebny De Rossi. Z pozostałymi w klubie i grupą wypożyczeńców na czele z Chrisem Smallingiem, Henrikiem Mchitarjanem i Jordanem Veretoutem stanął nowy trener w ligowe i europejskie szranki. W tych trudnych warunkach wprawdzie sukcesu nie odniósł, ale z większych i mniejszych opresji wyszedł obronną ręką. Na grę jego zespołu patrzyło się z rosnącą ciekawością. Po czerwcowym odmrożeniu rozgrywek z 12 meczów wygrał 8, na 24 punkty do zdobycia w ostatnich 8 kolejkach zdobył 22. Wobec powyższego wydawało się, że nawiąże walkę z Sevillą w 1/8 Ligi Europejskiej. Nie nawiązał.
Wzajemna miłość
Już na konto nowego prezydenta poszły wydarzenia towarzyszące inauguracji tego sezonu. Roma bezbramkowo zremisowała w Weronie, nad czym należało szybko przejść do porządku dziennego. Nie dało się z powodu głupiego błędu proceduralnego, polegającego na wpisaniu 23-letniego Amadou Diawary na listę piłkarzy do lat 22, co stanowiło podstawę do przyznania walkowera przeciwnikowi. I to była jedyna porażka rzymian w 10. oficjalnych meczach. Byli blisko wygrania z Juventusem, nie dali się pokonać rozpędzonemu Milanowi na San Siro. Zajmowali 4. miejsce przed 8. kolejką, mając lidera na wyciągnięcie jednego zwycięstwa. W Lidze Europejskiej już w połowie grupowych zmagań mogli czuć się pewni awansu. Na jednym i drugim froncie wypracowali bardzo dobre liczby w ataku, mieli czym się pochwalić w defensywie.
Ofensywa to oczywiście nadal Dżeko, którego latem nie udało się porwać Juventusowi, ale nie tylko on. Z pewnością byłby Nicolo Zaniolo, lecz pech nie chciał go opuścić i po kontuzji kolana z września trzeba go wypatrywać w okolicach kwietnia 2021 roku. Dziesięciu piłkarzy strzelało w tym sezonie, tak licznej grupy nie znajdziemy w żadnym innym klubie. Świetnym nabytkiem okazał się Pedro. Hiszpanowi skończył się kontrakt z Chelsea, więc postanowił poszukać szczęścia w Serie A i je znalazł. Wespół z Mchitarjanem ustanowili grupę silnego wsparcia dla Bośniaka, a wobec jego nieobecności (też powalił go Covid) bez problemu przejęli strzeleckie obowiązki. 8 goli i 8 asyst to ich wspólny wkład w 23-bramkowy dorobek drużyny. W środku o organizację i porządek dbają bardzo niedoceniany Veretout i reprezentant Włoch, jedyny rzymianin Lorenzo Pellegrini. Na przystawkę pasuje wspomniany Diawara. Tylko regularne przystanki na leczenie urazów spowalniają rozwój kariery Leonardo Spinazzoli.
Ciekawe typki rywalizują o miejsce na drugim skrzydle. Bruno Peres do Romy trafił w 2016 roku po udanych sezonach spędzonych w Torino. Nie okazał się drugim Cafu czy Maiconem. Bez żalu posłano go do Santosu, mając nadzieję więcej go nie zobaczyć. Przyleciał w styczniu, po 2,5 roku nieobecności, nikt na niego nie liczył, Fonseca obserwował na treningach i jednak postanowił dać mu drugie życie. Brazylijczyk, który kiedyś szybko biegał i wolno myślał, po powrocie jakby zsynchronizował obie czynności. Z kolei typ zabijaki Rick Karsodorp przez dwa lata więcej się leczył niż grał. Ozdrowieńczo nie podziałało na niego wypożyczenie do Feyenoordu. Mimo to Roma jeszcze raz przytuliła Holendra i jakaś nić sympatii wreszcie się nawiązała. Paradoks obsady prawego skrzydła polega też na tym, że Fonseca ratując piłkarskich rozbitków, poświęcił Alessandro Florenziego, którego bez żalu odesłał do Valencii i Paris SG. Po prostu reprezentant Włoch nie pasował mu do systemu z trójką środkowych obrońców i wahadłowymi skrzydłowymi i wolał narazić się na gniew kibiców (usuwając bądź co bądź rodowitego rzymianina) niż nagiąć pod niego taktykę. Teraz wydaje się, że wszyscy na tym skorzystali.
Nie jeden Florenzi został wysłany w świat: na stałe lub z szansą powrotu. Na wypożyczeniach przebywają Steven Nzonzi, Ante Corić, Cengiz Under, Mirko Antonucci i Justin Kluivert. Gdyby udało się ich sprzedać, do klubowej kasy spłynęłoby co najmniej 80 milionów. A jeśli nie, to jeszcze z któregoś być może Roma będzie miała pożytek.
W tyłach działy się inne ciekawe rzeczy. Roma zapałała miłością od pierwszego wejrzenia do Smallinga. Z wzajemnością. Po udanym rocznym wypożyczeniu niemal do ostatniego dnia trwały zabiegi o wykupienie Anglika z Manchesteru United. Udało się za 15 milionów euro. Zagrał w trzech meczach, w których drużyna straciła jednego gola. Bez niego – 8 w siedmiu spotkaniach. Przypadku w tym nie ma. Przy nim dojrzewa młodzież. Gianluca Mancini zdobył już niezłą markę w ojczyźnie i ma na niego oko także selekcjoner. Na drodze do wielkiej kariery znajdują sie Brazylijczyk Roger Ibanez i Albańczyk Marash Kumbulla. Pierwszy okazał się za słaby dla Atalanty i w sam raz dla Romy. Drugi wyrósł ponad przeciętność w Veronie.
Na pewno już w tym składzie stać rzymian na pierwszą czwórkę w Serie A i nie gorszy wynik w Lidze Europejskiej niż w poprzednim sezonie. Ale jeśli rodzina Friedkinów przygotuje niespodziankę, na przykład zdobędzie się na zaskakujący transferowy gest lub ziarno zasiane przez nowego dyrektora sportowego zakiełkuje szybciej niż wszyscy myślą, to wielce prawdopodobne, że uda się zebrać wiosną żniwa. Jedno jest pewne: z Pallottą apetyty wilków z Rzymu były ciągle duże, ale środków na ich zaspokojenie brakowało. Wraz z Friedkinem przynajmniej pojawiła się szansa na większe żarcie.