Kiedy nie możesz wygrać meczu, musisz go przynajmniej zremisować – tak brzmi stare polskie piłkarskie przysłowie. Szkoda, że jeden punkt młodzieżowej reprezentacji Polski daje tak naprawdę tylko matematyczne szanse na awans do najlepszej czwórki młodzieżowych mistrzostw Europy…
Dawid Kownacki był najlepszy w polskiej drużynie (fot. Piotr Kucza/400mm.pl)
Mecz o wszystko, ostatnia nadzieja na awans – mniej więcej w ten sposób wyglądała większość zapowiedzi drugiego spotkania Polaków na młodzieżowych mistrzostwach Europy. I pierwsze pół godziny faktycznie wyglądało tak, jakby biało-czerwoni grali o życie. Nie było straconych piłek, świetnie współpracowały ze sobą wszystkie formacje, a jeden zawodnik za drugiego szedł w ogień.
Trener Marcin Dorna dokonał w wyjściowym składzie dwóch zmian: Dawid Kownacki zastąpił Patryka Lipskiego, a Łukasz Moneta zajął miejsce kontuzjowanego Bartosza Kapustki. Decyzje selekcjonera okazały się strzałami w dziesiątkę, ponieważ już w 6. minucie obaj „nowi” zapewnili biało-czerwonym prowadzenie. Kapitalną akcję przeprowadził Kownaś, który wypatrzył w polu karnym Monetę, a skrzydłowy Ruchu Chorzów prawą nogą pokonał szwedzkiego golkipera.
Na ciepłe słowa po raz kolejny zasługuje Karol Linetty. Pomocnik Sampdorii biegał, walczył, wspomagał zarówno linię obrony jak i ataku, ale sam nie był w stanie zdominować środka pola. Przykładu z Linettego niestety nie wziął Paweł Dawidowicz, który w drugim spotkaniu z rzędu zawiódł. Zawodnik VfL Bochum zaspał przy golu na 1:1 i zagrał jak klasyczny „Stojanov”. Sam Linetty nie potrafił załatać tak wielkiej dziury w środku…
Spotkanie ze Szwecją miało bardzo podobny scenariusz do tego ze Słowacją. Różnica była w tym, że biało-czerwoni grali w piłkę nie przez 15, a przez 30 minut, jednak stracony gol spuścił z naszych młodzieżowców powietrze. Dobrze przez większość pierwszej połowy wyglądał Jarosław Jach, który był pewny w swoich interwencjach, ale dnia i obrońców nie chwali się przed zachodem słońca czy zakończeniem spotkania. W samej końcówce pierwszej części obrońca Zagłębia Lubin zgubił krycie i Szwedzi objęli prowadzenie po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Jacob Larsson miał zdecydowanie za dużo miejsca w szesnastce…
Po zmianie stron znowu to Polacy byli bardziej aktywni, znowu trybiki w maszynie Dorny zaczęły lepiej funkcjonować. Sam selekcjoner również zaczął reagować na wydarzenia boiskowe, bo w 58. minucie posłał do boju Jarosława Niezgodę, który zmienił Mariusza Stępińskiego. Napastnik FC Nantes walczył, przepychał się z obrońcami, starał się utrzymać przy piłce tyłem do bramki, ale zaliczył w zasadzie tylko jedno celne uderzenie oraz przeprowadził jedną bardzo groźną akcję, kiedy to świetnie zwiódł obrońcę i wyprowadził na dobrą pozycję Linettego, ale pomocnik strzelił prosto w szwedzkiego bramkarza.
Balonik prawie pękł. Reprezentacja Polski była blisko pożegnania się z młodzieżowymi mistrzostwami Europy po fazie grupowej. Nadzieje na awans przedłużył duet Krzysztof Piątek – Dawid Kownacki. Pierwszy wywalczył w samej końcówce rzut karny, a drugi pewnie wykorzystał jedenastkę niczym Robert Lewandowski.
Ambicji i chęci Polakom nie można było odmówić. Chcieli, próbowali, nawet stwarzali sytuacje, ale w niektórych momentach brakowało szczęścia, doświadczenia i po prostu umiejętności. Widać było, że do czynienia z poważnym futbolem mieli tylko Linetty, Kownacki i Kędziora. Przed resztą zawodników jeszcze wiele nauki.
Przecież większość piłkarzy z podstawowego składu nie ma doświadczenia na międzynarodowej arenie, nawet w europejskich pucharach. Jan Bednarek i Jarosław Jach w sumie nie rozegrali ani jednego meczu o stawkę w Europie, nawet w klubach, a to oni stanowili – a przynajmniej mieli stanowić – o sile polskiej defensywy. Niestety obaj maczali palce przy obu straconych golach. A czyste konto miało być kluczem do osiągnięcia sukcesu w tym meczu…
Najlepszym polskim zawodnikiem był ten dwunasty – na trybunach. Kibice zgromadzeni na lubelskim stadionie znowu nie zawiedli, głośno dopingowali piłkarzy od pierwszej do ostatniej minuty i to oni „wyśpiewali” gola w końcówce. Teraz czas dla wszystkich tych, którzy lubią wyliczenia, regulaminy i rozpatrywanie wszelkich możliwych wariantów… Przecież dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe.
Z Areny Lublin,
Paweł Gołaszewski