Przejdź do treści
Marzec: Naiwnością jest oczekiwanie na lepsze efekty

Polska Ekstraklasa

Marzec: Naiwnością jest oczekiwanie na lepsze efekty

Miarodajne wskaźniki biznesowe sugerują, że polski futbol w wydaniu klubowym rozwija się, tymczasem tak źle pod względem sportowym jak w tym roku nie było od dawna. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedzi szukałem u prezesa spółki Ekstraklasa, który przestrzega, że koncentracja władzy w naszej piłce w jednym ręku – zapowiadana w niedługim czasie – może nie tylko spowolnić rozwój dyscypliny, ale nawet przypomnieć czasy… średniowiecza.


Nerwowo jest obecnie w zarządzie spółki Ekstraklasa? Trwa już pakowanie walizek?
Nie. Spokojnie pracujemy. Robimy swoje. Może sytuacja nie jest szczególnie sprzyjająca merytorycznym posunięciom, naprawdę trudno zrobić coś sensownego nieustannie dostając z boku recenzje, że wszystko, co planujemy jest złe, podczas gdy krytykujący nie proponują rozwiązań alternatywnych – spokojnie wyjaśnia Dariusz Marzec (na zdjęciu). – Słabe wyniki polskich klubów w europejskich pucharach także nie służą merytorycznej pracy, ale mamy obowiązek wywiązywać się z nałożonych zadań niezależnie od tego, co dzieje się dookoła. I dokładamy wszelkich starań, aby wszystko szło do przodu. I idzie.

Kiedy upływa kadencja obecnego zarządu ESA?
W czerwcu przyszłego roku.


Jest w zwyczaju zarządu podawać się do dymisji po każdorazowej wymianie rady nadzorczej, co tradycyjnie ma miejsce na przełomie września i października?
A jaki to ma sens? Kadencja zarządu trwa 3 lata, rady nadzorczej rok, dlatego nie mam pojęcia, skąd wzięły się medialne doniesienia na ten temat. W zasadzie w każdej chwili Rada Nadzorcza Ekstraklasy może odwołać członków zarządu, tak to działa w każdym normalnym systemie biznesowym, u nas także są określone na tę okoliczność konkretne procedury. Skoro jednak kadencja upływa dopiero w czerwcu, pracujemy normalnie w trybie przyjętym od początku.

A macie pomysł, w sytuacji, kiedy wszyscy spodziewają się nowego rozdania i przesilenia w Radzie Nadzorczej Ekstraklasy, aby wraz z jej ukonstytuowaniem ustąpić?
W żadnym wypadku. Gdybyśmy zastanawiali się, co stanie się na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy, to nie mielibyśmy czasu na pracę. Skupiamy się na wyzwaniu, którym jest profesjonalne kontynuowanie przetargu na prawa mediowe, szukamy nowych sponsorów, pochylamy się nad projektami, które mają wspierać i intensyfikować rozwój klubów. Kreujemy modę na uczestniczenie w futbolowych widowiskach. Na przykład w trzech pierwszych meczach sezonu 2017-18 w Zabrzu udało się wyprzedać cały stadion, więc mamy też dowody, że podjęty wysiłek przynosi wymierne i satysfakcjonujące efekty. Poziom frekwencji wzrósł zresztą w tym sezonie już o 15 procent, mimo że są wakacje! Po pierwszych 6 kolejkach przekroczyliśmy średnią 10 tysięcy na mecz, co było naszym istotnym celem, kiedy obejmowałem stanowisko prezesa. Profesjonalnie prowadzony ticketing pomógł w napędzeniu tej machiny do tego stopnia, że teraz kolejnym krokiem powinno być przekroczenie bariery 11 800 widzów, bo to zapewniłoby awans do czołowej siódemki w Europie.

Skoro jest tak dobrze, to dlaczego pod względem sportowym jest tak słabo, na co wskazuje kompromitująco szybkie odpadnięcie wszystkich polskich klubów w tegorocznych eliminacjach europejskich pucharów?
Wpływ ma wiele czynników, przede wszystkim jednak stabilizacja w klubach powinna być większa. Należałoby wydłużyć horyzont planowania i konsekwentnego długofalowego działania. Gdyby na przykład w Legii nie doszło niedawno do zmian właścicielskich, to może – podkreślam: może – udałoby się przy Łazienkowskiej zatrzymać Vadisa Odjidję-Ofoe, i nastroje po starcie mistrza Polski w kwalifikacjach Champions League byłyby zupełnie inne. Zresztą w żadnym z klubów nie udało się zgrać terminu budowy nowych zespołów, lub sztabów, ze startem w pucharowych eliminacjach. I to niestety przełożyło się na zupełnie niesatysfakcjonujący wynik. Potrzebna jest jak najszybsza rozmowa między PZPN, klubami i ligą o wizji rozwoju piłki klubowej w Polsce, rozmowa o przeniesieniu pozytywnego wyniku biznesowego na wynik sportowy. W tym celu konieczne jest zwiększenie inwestycji w sport młodzieżowy, jego silniejsza promocja, poprawa jakości skautingu trenerów i zawodników, lepsza baza i infrastruktura, oraz jeszcze lepsza egzekucja przepisów licencyjnych. Tymczasem dziś dyskutujemy przede wszystkim o tym, ile liga powinna mieć zespołów, kolejek, kiedy powinna się kończyć, i kiedy zaczynać, a…

…no właśnie, kiedy? To akurat ważny temat, ponieważ dziś już nikt nie ma wątpliwości, że w obecnym systemie letnia przerwa jest dla pucharowiczów zbyt krótka, aby piłkarze mogli właściwie się zregenerować.
Optymalnie byłoby, gdyby liga kończyła się w połowie maja. Tak jest ustawiony kalendarz na rok przyszły, kiedy zostanie rozegrany mundial w Rosji, ale też i za dwa lata, kiedy nie będzie żadnej imprezy z udziałem reprezentacji po sezonie ligowym. Trzeba dać minimum 6-8 tygodni na to, aby zawodnicy wypoczęli i przygotowali się do nowych rozgrywek. To na dziś największy problem wszystkich mniejszych lig, europejski kalendarz zamiast wyrównywać szanse z potentatami, jeszcze tylko faworyzuje silnych. Klub z mniejszej czy średniej ligi może przez to co najwyżej prześliznąć się przez eliminacyjne sito do Ligi Mistrzów, trudno mówić o powtarzalności w kwalifikacjach. A od przyszłego sezonu będzie jeszcze trudniej. Kiedy jednak dyskutujemy, czy gramy za dużo czy za mało w Ekstraklasie, nie zapominajmy, że na pewno zespoły grające w europejskich rozgrywkach zbyt wcześnie przystępują do udziału w Pucharze Polski. To ewidentny falstart, za który zapłaciła w ubiegłym roku np. Legia. Rundy rewanżowe w tych rozgrywkach także są niepotrzebne. Na duże stadiony w Ekstraklasie przychodzi  niewiele osób, kiedy przyjeżdżają pierwszoligowcy. Jeżeli zespoły, które są oczekiwane na Stadionie Narodowym 2 maja zaczynają udział w Pucharze Polski w sierpniu, to coś jest ewidentnie nie tak.

Mistrz Kazachstanu, mistrz Mołdawii, wicemistrz Azerbejdżanu, czwarte zespoły z Danii i Holandii zlały polskie kluby okropnie. I nie stało się tak, niestety, przez przypadek.
Mam podobne zdanie. Bez konkretnego systemu podwyższenia jakości sportowej, pucharowe awanse polskich klubów należy odbierać w kategoriach przypadku. Kazachstan czy Azerbejdżan przebiły się w ostatnich latach do Ligi Mistrzów na identycznych zasadach jak mistrz Polski. Nie było w tym prawidłowości, nasze kluby nie ustabilizowały się na poziomie gwarantującym powtarzalność.

Dlaczego pańskim zdaniem to się nie udało?
Rozmowę na ten temat należałoby zacząć od podręcznika licencyjnego przygotowywanego w PZPN, przy współpracy z Ekstraklasą S.A. Między 2007 a 2012 rokiem całe środowisko piłkarskie, rządowe i samorządowe pracowało nad infrastrukturą stadionową. Standardy zostały wyznaczone daleko poza minima UEFA, dlatego dziś pod tym względem plasujemy się w ścisłej europejskiej i światowej czołówce. Potem zajęliśmy się naprawą finansów i te prace spowodowały, że z ponad 110 milionów złotych straty w jednym sezonie w roku 2012, kluby Ekstraklasy globalnie po raz pierwszy w historii wygenerowały w zeszłym sezonie łączny zysk. Działalność Komisji Licencyjnej, edukacja i egzekucja regulaminów, przyniosły efekty i w tej mierze, ponieważ wewnętrzne polskie wymagania także przewyższały międzynarodowe minima. Mamy jednak trzeci determinujący rozwój filar – sportowy. A szkolenie młodzieży i poziom sportowy to dziedziny, w których nie tylko nie jesteśmy na poziomie minimalnych dopuszczalnych standardów UEFA, ale wręcz ledwie mieścimy się w najniższych limitach. Albo nawet nie. Zatem ewidentnie w temacie rozwoju sportowego mamy najwięcej do zrobienia. Musimy – wreszcie – zacząć myśleć długofalowo, a nie tylko jak przetrwać najbliższy sezon. Tymczasem w Polsce szkoli się tak mało zawodników, że w sytuacji kiedy najlepsi Polacy odchodzą do klubów zagranicznych, musimy zwolnione miejsca uzupełniać Słowakami i zawodnikami innych narodowości. Właśnie taki jest podstawowy problem: ubytków nie uzupełniamy naszymi wychowankami tylko importem, bardzo zresztą różnej jakości. Tymczasem na przykład w Bundeslidze jakość szkolenia jest taka, że młodzież obecna w klubach, jest gotowa do gry w seniorach praktycznie od zaraz. I to w bardziej konkurencyjnej lidze niż nasza.

Z Niemcami, choćby biorąc pod uwagę aspekt finansów, trudno jednak się porównywać.
To nie porównujmy finansów, tylko rozwiązania! W Polsce z całą pewnością nie ma takiego lidera rozwoju, jakim jest niemiecka federacja. PZPN powinien odpowiadać nie tylko za egzekucję regulaminów licencyjnych, ale również za podnoszenie poziomu sportowego całego polskiego futbolu. Wielokrotnie zresztą słyszeliśmy to z ust prezesa Zbigniewa Bońka, że rola Ekstraklasy jest inna. I rzeczywiście jest. My promujemy uprawianie sportu we współpracy z Ministerstwem Sportu i Turystyki czy szkolimy kadry z zarządzania w sporcie, choćby przy pomocy double pass. Tyle że wciąż nie możemy się doczekać nie tylko na współpracę, ale nawet na sensowne bodźce z federacji w kwestiach typowo sportowych, jak choćby masowe szkolenie trenerów.

Tuż po przegranych mistrzostwach Europy w kategorii U-21 ukazała się w mediach społecznościowych nierozwinięta co prawda notka, że współwinne katastrofy są kluby i spółka Ekstraklasa. Nie jest po prostu tak, że wraz z PZPN lubujecie się w przerzucaniu odpowiedzialnością?
Przytoczony komunikat zauważyłem, natomiast potem nie dostałem żadnego opracowania, jakie wnioski płyną z tej bolesnej lekcji, jaką była porażka w młodzieżowym Euro. I jakie w związku z tym podejmujemy wspólnie działania. Nie usłyszałem jak zmieni się szkolenie – a przede wszystkim nie poznałem wytycznych, co lepiej mogłaby robić Ekstraklasa i kluby – żeby w kolejnych edycjach młodzieżowego Euro wyniki były znacznie lepsze. Jeżeli jesteśmy traktowani jak część systemu, chętnie usprawnimy swoją działkę. Najpierw jednak ktoś musiałby zbadać problem, postawić diagnozę i wyznaczyć terapię. Tymczasem do dziś nie rozumiem, dlaczego dwa lata temu nie weszliśmy na ścieżkę budowy i certyfikacji akademii w klubach najwyższej ligi wraz double pass, mimo że PZPN sam wyszedł z tą inicjatywą i zgodził się na to w lipcu 2015 roku. Tyle że w październiku z niewiadomych powodów wycofał się, a nawet próbował zniechęcić kluby do podnoszenia kwalifikacji. Musieliśmy się mocno nagimnastykować, żeby powrócić do współpracy z doublem passem. Ostatnie szkolenie obejmujące prawie 90 godzin spotkało się z dużym entuzjazmem osób odpowiedzialnych za szkolenie młodzieży w klubach Ekstraklasy. Jestem też wdzięczny w tym wymiarze za wsparcie ministra Witolda Bańki. Programami wdrażanymi wspólnie z resortem sportu, staramy się wspierać kluby w przyciąganiu jak największej liczby dzieci do klubów…

…poprzez Akademie Klasy Ekstra, które są odbierane jako PR, na dodatek niewysokich lotów przez prominentnych ludzi z PZPN.
Może to i jest PR, ale taki, który pozwoli klubom mieć jak najwięcej otwartych grup naborowych. A dzięki temu będą mogły rozwijać projekty pozwalające wyszkolić sobie piłkarzy, ale również wychować i przyciągnąć na długie lata zastępy wiernych kibiców. Właśnie o to w naszej strategii popularyzacji chodzi. Dziś mamy 300 tysięcy zarejestrowanych piłkarzy, i jest to pięć razy za mało w stosunku do potrzeb. W Polsce działa 10 tysięcy trenerów z certyfikatami, a do obsłużenia 1,5 miliona piłkarzy potrzebnych byłoby co najmniej 50 tysięcy. A kto szkoli trenerów? Oczywiście PZPN! Już teraz w każdej szkole podstawowej powinien być zresztą trener z futbolową specjalizacją. Oczywiście, jeśli chcemy zbudować zdrowy i wydajny system. Kluczowe jest to, żeby jak najszybciej zapewnić bazę systemową i wspólną pracę związku, spółki Ekstraklasa i Ministerstwa Sportu. A u nas wciąż tylko dyskutujemy, spieramy się, zamiast wprowadzać konkretne rozwiązania. PZPN jako lider i podmiot odpowiedzialny za rozwój sportowy powinien tworzyć idee i do ich realizacji przyciągać inne podmioty. A wciąż tak się nie dzieje. Dotąd nie jesteśmy nawet w gotowości, aby wystartować z jakimkolwiek programem. Słyszymy tylko, że pani z telewizji albo pan marketingowiec nie powinni w ogóle wypowiadać się na temat sportu.

PZPN trzeba oddać, że wprowadził Pro Junior System, tyle że akurat w Lotto Ekstraklasie nie zadziałał. Z jakiego powodu?
Jeśli na przykład Lech Poznań wydał przez pięć lat 25 milionów na akademię, więc nagroda w wysokości 1,4 miliona przyznana przez PZPN, mimo że wartościowa i potrzebna akademii do dalszego rozwoju, jest trudna do zauważenia przy takiej skali kosztów. W klubie, który miałby budować swoją akademię od zera taka zachęta nie byłaby wystarczająca do zmiany strategii sportowej i finansowej opartej o znaczące inwestycje w szkolenie młodzieży. Poza tym, to double pass, tak kontestowany przez PZPN oszacował koszty funkcjonowania akademii w polskich warunkach na 750 tysięcy euro rocznie, aby parametry szkolenia były porównywalne do niemieckich. Wskazał także konieczność stworzenia narodowego modelu gry i systemu premiowania, który potem ujrzał światło dzienne pod nazwą Pro Junior. Trzy lata temu w PZPN na pewno więc czytano wytyczne przedstawione przez belgijskiego audytora. Szkoda zatem, że z rekomendacji całościowego programu rozwoju jakości sportowej wzięto tylko to, co ma potencjał PR-owy. Zaś to, co wymaga długofalowej pracy u podstaw – zostało odrzucone. To smutne. Zwłaszcza że jak mawiał Albert Einstein, naiwnością jest oczekiwać nowych efektów robiąc ciągle to samo… Należy radykalnie zmienić myślenie i sposób działania oraz współdziałania wszystkich organizacji odpowiedzialnych za poziom sportowy polskiej piłki. To konieczność!

Macie poczucie wstydu w związku z wysokością najnowszego kontraktu z marką Lotto?
Kontrakt z Totalizatorem Sportowym to nie kwestia emocji, czy odczuć. Przychody z tego tytułu to jedna ze składowych wpływów na konto ligi. Naszym statutowym zadaniem jest zwiększanie przepływu środków do klubów, najlepiej co sezon. Przed rokiem zabudżetowaliśmy przelewy do członków spółki o łącznej wartości 142 miliony złotych, czyli pięć milionów więcej niż sezon wcześniej. Obecnie budżet jest wyższy, i już wiadomo, że zostanie zrealizowany, ponieważ mamy pokrycie na wypłaty na poziomie 144 milionów złotych. A możliwe jest przecież pozyskanie jeszcze dodatkowych środków, niesprzedane zostało przecież główne miejsce na koszulkach. Kontrakt z Totalizatorem Sportowym jest inny niż w zeszłym roku, opiewa na inne świadczenia, jest inaczej skonstruowany i w konsekwencji ma inną wartość niż w poprzednich latach. A nie można również oceniać tej umowy w oderwaniu od rozwoju współpracy z firmami adidas i Aztorin, czy rozpoczęcia kooperacji z markami Oshee i Henryk Kania. Dodatkowo warto zauważyć, że rynek sponsoringu jest w Polsce coraz bardziej wymagający. Kontraktów ponad pięciomilionowych zawartych w tym roku jest teraz o co najmniej połowę mniej niż jeszcze 12 miesięcy temu.

Co jednak nie zmienia faktu, że bezwzględna liczba nieco tylko przekraczająca 6 milionów złotych za tytularny sponsoring nie powala. I to mówiąc delikatnie.
Nie przesadzajmy, kontraktami na porównywalnym poziomie mogą pochwalić się jedynie PZPN i PZPS. A musimy pamiętać, że związek piłkarski ma Roberta Lewandowskiego, który jest wielomilionową wartością samą w sobie, zaś umowa siatkarzy jest wspólna dla ligi i federacji. Zatem tak naprawdę nasz kontrakt, nie ujawniając jego ostatecznej kwoty, jest wg raportów firm badających rynek sponsoringu, drugi pod względem wysokości w kraju. A nikt nie wie, jak będą wyglądać możliwości związku, kiedy Lewandowski skończy karierę, i z kadry odejdzie obecna generacja zawodników. Za ich plecami wciąż nie widać bowiem godnych następców, nie zatroszczyliśmy się o ich właściwe wyszkolenie.

Jest realna szansa, że obecny zarząd Ekstraklasy pozyska jeszcze, obok sponsora tytularnego, także głównego?
Prowadzimy rozmowy z trzema kontrahentami, więc na pewno tego nie wykluczam.

Macie pretensje do PZPN, że mimo obietnicy nie zwiększył w Ekstraklasie limitu dla obcokrajowców spoza Unii Europejskiej?
To pytanie nie do mnie, raczej do klubów. Choć prezes Boniek rzeczywiście obiecywał, że jak wszystkie kluby będą zgodne w tej kwestii, to minimum zostanie zwiększone. Nic się jak dotąd nie zmieniło. Uważam jednak, że ta kwestia wcale nie jest fundamentalna. W pierwszej kolejności powinniśmy interesować się tym, co będzie działo się z młodymi polskimi zawodnikami, a dopiero potem zająć się usuwaniem limitów, które niczemu nie służą. Dostrzegam kolosalną różnicę między trenerami ligowymi w Polsce i w Niemczech. Ci drudzy nie zastanawiają się, czy młodzież da radę pod względem taktyki, techniki i mentalności, bowiem w Bundeslidze każda kolejna generacja jest lepiej wyszkolona pod każdym z tych względów. Zatem nikt nie musi się martwić o jakość szkolenia młodzieży. A u nas?

W tym tygodniu, po raz pierwszy, ogłosicie wraz z EY raport Ekstraklasa piłkarskiego biznesu za ostatni sezon, nie za rok. Jakie są wnioski?
Aż się boję powiedzieć, że wygląda to bardzo dobrze, i w ogóle nie przystaje do sytuacji sportowej. Jeszcze niedawno przychód wynosił 400 milionów złotych, tymczasem w ostatnim sezonie ponad 700 milionów. A na globalną sumę i wygenerowany przez całą grupę zysk zapracowała nie tylko Legia, która otrzymała potężny zastrzyk gotówki za awans do Ligi Mistrzów. 10 lat temu ligi w Belgii i Holandii były od nas finansowo znacznie większe, odpowiednio 7 i 12 razy. Dziś finansowo to już tylko niecałe 2 i 4 razy bogatsze rozgrywki. Pod względem football economy, czyli wielkości generowanych przychodów przez ligę i kluby, mamy 20 miejsce w Europie, podobnie jak w rankingu sportowym, ale postęp jest bardzo wyraźny. Jeśli przekroczymy granicę miliarda złotych w przychodach, pod względem płac dla piłkarzy zaczniemy być konkurencyjni dla Szwajcarów, czy Duńczyków. Tak na dziś kształtuje się sytuacja. Ile jednak byśmy nie przelali pieniędzy do źle działającej maszyny sportowej, to i tak daleko w pucharach europejskich nie zajedziemy. To zresztą niemożliwe, żeby cały czas jechać tylko na jednej, biznesowej nodze. W ślad za widocznym rozwojem komercyjnym muszą pójść wyniki sportowe, za które UEFA także przecież świetnie płaci. Dopóki nie będziemy partycypowali regularnie w podziale jej puli z tytułu gry w fazach grupowych Ligi Mistrzów i Ligi Europy – przez dwa, a nawet trzy kluby w każdym sezonie – a następnie jeśli tych zwiększonych kwot nie będziemy inwestowali w lepsze akademie i skuteczniejszy skauting – dopóty trudno będzie o zauważalny w porównaniu do konkurentów postęp.

To mało optymistyczna teza.
Prawdziwa. Nie ma sensu stwarzać iluzji, zwłaszcza patrząc na świetnie pracujących Niemców, czy nawet Islandczyków, którzy przeskoczyli swój potencjał. Obawiam się, że na efekty – jeśli już wystartujemy z sensownym projektem szkolenia – trzeba będzie poczekać co najmniej dekadę. Jeśli natomiast nie stworzymy i nie wdrożymy szybko spójnego systemu w oparciu o współpracę PZPN, Ministerstwa Sportu, samorządów, klubów i Ekstraklasy, to nawet za 10 lat nie oczekiwałbym radykalnej poprawy. Jako kraj z populacją w czołowej dziesiątce w Europie zupełnie nie wykorzystujemy potencjału ludzkiego, który posiadamy.

Kiedy zaplanowano najbliższe spotkanie na szczytach ESA i PZPN?

Nie wiem. Próbowałem się dobić do prezesa Bońka kilkukrotnie, ale bezskutecznie. Pewnie zatem dopiero na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy Ekstraklasy. A może gdzieś w mediach, choć tam od dawna nie mówimy jednym głosem…

ROZMOWA UKAZAŁA SIĘ W NAJNOWSZYM TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 35/2017)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024