Przejdź do treści
Manchester po nowemu. Błysk w oku

Ligi w Europie Premier League

Manchester po nowemu. Błysk w oku

O ile zatrudnienie Ole Gunnara Solskjaera w roli tymczasowego szkoleniowca Manchesteru United było zaskakujące, o tyle momentalnie przyniosło na Old Trafford tonę pewności siebie i pozytywnego myślenia. A gdy się bliżej spojrzy na pierwsze tygodnie Norwega w tej niewdzięcznej robocie, widać, że tym wszystkim gwiazdom w jego składzie do lepszej gry wystarczyło bardziej ludzkie podejście.

MICHAŁ ZACHODNY


Młodsi kibice mogą tego uczucia nie pamiętać i nic dziwnego, w końcu od zakończenia kariery Solskjaera minęło już ponad 11 lat. A jednak widok rozgrzewającego się i wchodzącego na boisko norweskiego napastnika najczęściej powodował u fanów przeciwnych drużyn ciarki na plecach. Trudno się dziwić, Solskjaer dla Manchesteru United sir Aleksa Fergusona był symbolem tego, że zespół się nie poddaje, nawet przegrywając dwiema bramkami, że wciąż jest zdolny do wrzucenia wyższego biegu. To pewnie wie każdy, ale teraz wrócić może też wrażenie niepokoju, gdy 45-letni Norweg przejął drużynę po Jose Mourinho. Bo wystarczyły dwa zwycięskie mecze z najwyżej przeciętnymi rywalami, by United znów poczuli pewność, a rywale obawę, że napakowany talentami zespół zacznie realizować swój potencjał.

Oczywiście, że Manchester United pod jego wodzą jeszcze przegra niejeden mecz, że skończy się to, co angielskie media określają mianem „miesiąca miodowego”. Bo to nawet nie był miesiąc, ale tydzień, i do tego w okresie, który dla całej Premier League oznacza przesiadkę z pociągu ekspresowego w najszybszą wersję. Jest tylko mecz, regeneracja, przygotowanie do meczu i kolejne wyjście na boisko. Dlatego w tym pierwszym okresie wszyscy poznajemy nie Solskjaera-menedżera, ale Solskjaera-człowieka.

Trudno w tym pierwszym okresie tego trenerskiego wypożyczenia z Molde do Manchesteru United nie porównywać Norwega z jego poprzednikiem. Solskjaer a Mourinho to zupełnie inne postacie oraz charaktery, doświadczenie i zdobycze są po stronie Portugalczyka. A jednak trudno nie ulec złudzeniu, że w obecnym momencie do Manchesteru United bardziej pasuje ktoś, kto do wszystkiego podchodzi ze sztubackim uśmiechem, podniesionym wysoko czołem i optymizmem. Często o przyjściu nowego szkoleniowca do klubu mówi się, że „otworzył okno i wpuścił do szatni świeże powietrze”. Jednak na Old Trafford nie potrzebowali tego akurat teraz, ale zapewne od około roku, gdy nastrój Mourinho zaczął się coraz bardziej pogarszać, a przenosiło się to na piłkarzy, pracowników, kibiców i nawet cenę akcji klubu. Dla właścicieli United to ten ostatni aspekt był oczywiście najważniejszy.

W głowie można mieć dwie kontrastujące sceny. Pierwszą, czyli Mourinho przyłapanego przez dziennikarzy w Londynie, gdy wraca z zakupów w Harrodsie dwa dni po zwolnieniu z Manchesteru United. Jest w kapturze, wyraźnie zmęczony, ale z niezachwianą pewnością siebie mówi o zamknięciu rozdziału, jakim była dla niego ta praca. Zupełnie jakby chodziło nie o prowadzenie jednego z najważniejszych klubów na świecie, ale postawienie ostatniej kropki w takim artykule jak ten, który właśnie czytacie. Zgoda – nie wypada kwestionować podejścia szkoleniowca, który od kilkunastu lat jest na futbolowym świeczniku i musiał mierzyć się z podobnymi sytuacjami w Chelsea czy Realu Madryt. Ale różnica z drugą sceną była nie do opisania. 

Oto kolejne dwa dni później mogliśmy obserwować, jak uśmiechnięty od ucha do ucha nowy, tymczasowy trener Manchesteru United z ekscytacji nie może usiedzieć na konferencji prasowej. Mourinho w ostatnich tygodniach też nie mógł, ale z zupełnie innych powodów – jak najszybciej chciał opuścić grono dziennikarskie i wrócić w zacisze gabinetu. A Solskjaer właśnie z pasją podwijał rękawy, by zabrać się do pracy, otworzyć nowy rozdział kariery.

Kariera to może być spektakularna, ponieważ taka sytuacja niemal się nie zdarza. Ostatnią, którą można porównać do zatrudnienia Solskjaera w United, było oddanie Tottenhamu w ręce Tima Sherwooda, choć akurat jego doświadczenie w tego typu pracy było nieporównywalnie mniejsze od niezłego CV Norwega. Jednak umówmy się: dziewięć nieudanych miesięcy z Cardiff City oraz kilka bardzo dobrych lat w roli szkoleniowca Molde w normalnych warunkach nie oznacza przepustki na najważniejsze miejsce na ławce rezerwowych Manchesteru United. Szansa Solskjaera polegała właśnie na tym, że w jego byłym klubie nic nie było normalne.

Tę wyliczankę należy zacząć od tańca Paula Pogby, który miał nastąpić w szatni po ogłoszeniu odejścia Mourinho. – Zadarł ze złym piłkarzem – miał krzyczeć Francuz, zanim został powstrzymany przez Michaela Carricka. Z doniesień „The Sun” wynika, że relacja Mourinho z Pogbą była popsuta znacznie bardziej, niż wskazywałyby doniesienia o „wirusie” wewnątrz drużyny czy symboliczne pozostawianie pomocnika na ławce rezerwowych, choć zespół na boisku się po prostu załamywał. Kto wie, czy to nie Carrick rozpoczął mentalną rewolucję, jeszcze zanim klub ogłosił Solskjaera: to (pozostawiony w United) asystent Mourinho miał przypomnieć piłkarzom, że nikt nie jest większy od United, że dalsze niedotrzymywanie standardów wymaganych na Old Trafford będzie równało się odrzuceniu.

Ale ten zły policjant potrzebował dla równowagi tego dobrego i z Solskjaerem na razie trafiono idealnie. Uśmiech, bijący od Norwega optymizm oraz zdroworozsądkowe podejście sprawiły, że nastroje wokół United odmieniły się o 180 stopni. 

– Moja praca polega na pomaganiu zawodnikom i sprawieniu, że skorzystają z okazji. Przecież każdy z nich chce być piłkarzem Manchesteru United. Chodzi więc o zarządzanie ludźmi. Miałem pod tym względem najlepszego menedżera na świecie. Uczyłem się, jak radzić sobie z zawodnikami. Oczywiście usiądę i porozmawiam z tymi, którzy nie grają. Ale będąc w United, trzeba mierzyć się z oczekiwaniami i standardami, które są wyznaczone. A jednym z nich jest bycie graczem zespołowym – zapewniał Solskjaer.

Jego podejście nie mogło być bardziej trafne. Przecież oglądając Manchester United pod wodzą Mourinho, łatwo było dostrzec, że u tego skupionego na usystematyzowaniu gry (zwłaszcza defensywnej) szkoleniowca coraz częściej jest to zbiór jednostek, a nie zespół. Tak było w porażce przeciwko Liverpoolowi, która zadecydowała o pożegnaniu Portugalczyka. To właśnie po tym spotkaniu Mourinho mówił, że jego piłkarze zostali zaskoczeni przez bardziej agresywnych, fizycznie i szybko grających rywali. Można to rozumieć jako brak przekonania trenera o jakości swoich zawodników i ich wątpliwość w jego plan, cel, do którego zmierza drużyna.Tymczasem już po dwóch zwycięstwach z Cardiff City (5:1) i Huddersfield Town (3:1) Solskjaer zupełnie inaczej odbierał zespół.

– Mamy pewną siebie drużynę. Patrząc na piłkarzy, widzę, jak wielu dobrych zawodników mamy, z jakim przekonaniem wypatrują kolejnych spotkań. Jestem tu po to, by przywrócić ich na właściwą ścieżkę, a potem to do nich należy wyrażenie tego na murawie. To oni muszą wykorzystać szansę, na tym polega ich zawód. Trzeba to zrobić samemu – zaznaczał. A by odmiana nastrojów się dokonała w pełni, jeszcze na pierwszej konferencji prasowej Solskjaer mówił, że chciałby, by piłkarze, grając dla MU, cieszyli się jak dzieci.

Z United grającego z grymasem bólu na twarzy szybko kibice dostali zespół atakujący i uśmiechnięty. A przewaga czwartej drużyny nad Czerwonymi Diabłami została ograniczona z jedenastu do ośmiu punktów. Trudno o inne cele dla obecnego Manchesteru United, zresztą nawet Solskjaer zapytany o walkę o mistrzostwo kraju między Liverpoolem a Manchesterem City odpowiedział szybko, że „nie mógłby mieć tego bardziej w nosie”.

Oczywiście, że Solskjaerowi trafiły się łatwe spotkania na początek jego pracy z drużyną – pewnie najtrudniejszym testem będzie mecz z Tottenhamem na Wembley w drugim tygodniu stycznia – ale on sam przyznał, że „pewności siebie nie da się po prostu wyjąć z lodówki”. Na to trzeba pracować, a on w gorącym okresie może pracować głównie komunikacją. Jednym z pierwszych jego rozmówców był oczywiście Pogba, którego przywrócił do pierwszego składu i otrzymał za to nagrodę w postaci dwóch świetnych występów. 

– To topowy piłkarz. W ofensywie spisywał się bardzo dobrze, ale ma też świetne warunki fizyczne, może wygrywać pojedynki, odbierać piłkę. Chcemy zbudować zespół wokół niego, choć oczywiście mamy więcej świetnych zawodników – tłumaczył Norweg.

Ale sprawdził się nie tylko Pogba. Przeglądając mało aktywne konto twitterowe Solskjaera, można dostrzec wpis z marca ubiegłego roku. Akurat Manchester United grał z Liverpoolem i za sprawą dwóch goli Marcusa Rashforda zwyciężył. Norweg, by uczcić ten wyczyn, wrzucił zdjęcie telewizora z ujęciem młodego napastnika, a obok przewieszoną koszulkę Anglika. Komentarz był zbędny, trudno o większe docenienie potencjału piłkarza przez legendę klubu. A że teraz legenda prowadzi tego napastnika…

To był trudny początek sezonu dla Rashforda i też jeden gol w dwóch pierwszych meczach za Solskjaera wcale nie oznacza pełnej przemiany. Jednak Anglik korzysta z bardziej ofensywnie nastawionego i swobodniej atakującego zespołu. W tych spotkaniach miał on po cztery strzały, gdy we wcześniejszych występach rzadko zdarzało się, by dobijał do połowy tego dorobku. Przecież warto wspomnieć, że na pierwsze uderzenie w nowym sezonie Premier League musiał czekać do swojego piątego meczu pod koniec września. A teraz postawą sprawia, że powroty Romelu Lukaku, Alexisa Sancheza czy Anthony’ego Martiala do podstawowego składu wcale nie wydają się tak oczywiste.

I tu Solskjaer znów wraca do komunikacji. – Nie mogę pomóc zawodnikom na boisku, ale z każdym będę rozmawiał. Mogę dać im pewne wskazówki co do wyrażania siebie, swobody, ale tak robiłem zawsze, będąc trenerem. Na pozycji napastnika nie można mówić piłkarzom, co dokładnie mają robić. Niech po prostu cieszą się z gry dla tego klubu, to jest najlepszy czas w ich karierze – mówił o rywalizacji w ofensywie.

Przed Norwegiem naprawdę trudna budowa zawodników, ale rozpoczął ją w świetnym stylu. Relacja z Pogbą? Zbudowana i zacieśniona. Podbudowanie wcześniej chimerycznego Rashforda? Wykonane. Teraz wyzwania bardziej skomplikowane. Sanchez to przecież zawodnik, który ponoć w ostatnich miesiącach był przekonany o własnej nieomylności i klasie. Lukaku wyglądał na coraz mniej zainteresowanego grą i zdezintegrowanego z zespołem, oderwanego w danym miejscu i czasie od boiskowych wydarzeń. Martial miewał przebłyski geniuszu, którymi nawet przedłużał dogorywający okres pracy Mourinho w United, ale i jego potencjał pozostawał niewykorzystany. Te przykłady można mnożyć, jak choćby przywróconego do wyjściowej jedenastki Freda, czyli najwyższy transfer klubu z minionego lata.

Świetnie podejście Solskjaera opisał Ryan Giggs po zwycięstwie z Huddersfield Town. – Wszyscy myślą, że to miły gość, ale w rzeczywistości ma w sobie moc, której każdy trener potrzebuje. Wierzyłem, że zostanie szkoleniowcem, bo zawsze był pewny siebie, wierzył w swoje możliwości. Na razie spisuje się znakomicie. A czy uda się wejść do czołowej czwórki? Kiedyś dokonywaliśmy tego jako piłkarze, tracąc po 10-12 punktów, goniąc wyniki – mówił Walijczyk. I faktycznie: patrząc raz jeszcze na twarz Solskjaera, można dostrzec nie tylko, że siwizna oraz zmarszczki wcale nie skryły jej młodzieńczego wyrazu, ale też błysk w oku. Ten błysk, który niegdyś przyprawiał rywali o dreszcze, a kibiców i kolegów Norwega o nadzieję, że jeszcze wiele mogą zdziałać. 



TEKST UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM NUMERZE (1/2019) TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”


Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024