Mamy w domu swojego Mourinho
Życie Damiana Kądziora w ostatnich latach miało wiele zakrętów. Od kilkunastu miesięcy jest na fali wznoszącej. Reprezentant Polski z żoną Anetą opowiadają między innymi o początkach związku, codziennym życiu w Zagrzebiu i studiach w tym samym czasie co tata.
Dlaczego mąż zawsze mówi o tobie Anetka?
Aneta: Do mnie mówi kotek. Kiedy o mnie opowiada znajomym, wtedy używa Anetka. Przyjaciele i rodzice Damiana też na mnie tak mówią.
Damian: W naszej rodzinie są doskonałe relacje, dlatego używamy zdrobnień. Ale jeśli chodzi o mnie, nie lubię, kiedy się na mnie mówi Damianek. Mamie czasami się zdarzy, wtedy tata zwraca jej uwagę, że mam już 27 lat i jestem dorosłym mężczyzną.
Jak się żyje w Zagrzebiu?
D: Super! Czujemy się jak w Polsce, chociaż ludzie trochę inaczej podchodzą tutaj do życia. Gdziekolwiek byś nie poszedł, spotkasz osoby w każdym wieku, które beztrosko popijają kawę. Chyba przejęli to od Włochów. Każdy posiłek w Chorwacji jest celebrowany. Na kolację ze znajomymi musisz poświęcić dwie-trzy godziny.
Co robicie w wolnym czasie?
D: Czasu na zwiedzanie nie było zbyt dużo, ponieważ graliśmy w zasadzie co trzy dni przez cały sezon. Zamierzamy jednak to z nawiązką nadrobić. W Chorwacji jest mnóstwo fajnych miejsc, ale po prostu brakuje czasu. Dni wolne w minionym sezonie mogę policzyć na palcach jednej ręki. Krótkie, cztero-pięciodniowe urlopy zdarzały się chłopakom w trakcie przerw na mecze reprezentacji, ja jednak od kilkunastu miesięcy mam ten zaszczyt, że wówczas urlop mi nie przysługuje.
Żona się wtedy denerwuje?
A: Nie. Choć rzadziej wyjeżdżamy niż koledzy Damiana z Dinama, to kilka razy udało się wyskoczyć nad morze.
D: W Splicie nie byliśmy ani razu. W dodatku w naszej rodzinie jest pies – Czika, z którą nie możemy podróżować samolotem. Natomiast droga samochodem do Splitu trwa jakieś 5-6 godzin.
Kto gotuje w domu?
D: Żona. Po ślubie robi to wspaniale. Może nawet lepiej niż przed…
A: Dostaliśmy na wesele thermomix, więc jest trochę łatwiej.
D: W Zagrzebiu jest większy dostęp do lepszych produktów. Mamy ochotę na krewetki, to jedziemy i kupujemy świeże owoce morza. Wyprawa na targ to już nasza mała tradycja. Nie licytujemy się ze sprzedawcami, na targu zostawiamy mnóstwo pieniędzy… W dodatku nie można płacić kartą. Czasami trzeba dwa razy pójść do bankomatu, ale warto. Inwestycja w jedzenie to inwestycja w siebie. Kiedy patrzę jak mój tata wprowadza swoje zasady w Akademii Techniki Białystok, którą założył, i wpaja chłopakom, co powinni jeść, to musi przynieść efekty. Sam miałem z tym problem kilka lat temu. Nie było takiej świadomości. Jechałeś do babci, najadałeś się obiadem do syta. Zresztą nie byłem pierwszej szczupłości. Jestem pewien, że gdybym w wieku trampkarza ważył kilka kilogramów mniej, obecnie byłbym na innym poziomie przygotowania motorycznego. Zbędne kilogramy ograniczały mój rozwój.
Kto to zaniedbał?
Robert (tata Damiana): Mamusia robiła kolacyjki…
D: Mama chciała dobrze, ale nie było takiej świadomości, jaka jest teraz na temat odżywiania. Natomiast wiem, że kiedy będę miał dziecko, to będzie jadło trochę inaczej niż ja, kiedy byłem mały. Jesteśmy z Anetką bardziej świadomi, wspólnie gotujemy, wiemy, co powinniśmy jeść, a czego unikać. Rodzice muszą o to dbać. Ile razy słyszymy, że dziecko nie zjadło obiadu, ale mamusia w to miejsce dała mu dwa batoniki. A później zdziwienie, że dzieciak nie ma siły. Lepiej zjeść orzechy czy owoce, ale unikać słodyczy i słodkich napojów… Jesteś tym, co jesz. Z Anetką zaczęliśmy się zdrowo odżywiać, gdy trafiłem do Motoru Lublin. Paradoks, bo akurat nie mieliśmy wtedy grosza przy duszy, a postawiliśmy na zdrowe jedzenie. Mocno pomogli nam wtedy rodzice. Wracaliśmy z Podlasia do Lublina z zapakowanym przez mamę po brzegi koszem jedzenia – pomidory, tuńczyk i tak dalej. Kiedy w koszu widzieliśmy puste dno, rodzice dosyłali pieniądze, abyśmy mogli to kupić na miejscu. To był moment, w którym postanowiłem coś w swoim życiu zmienić. Porównując zdjęcia z czasów juniorskich w Jagiellonii z tymi z Dinama, jestem zupełnie inny, lepiej się czuję, mam więcej siły.
Pilnujecie się wzajemnie?
A: Mam dobrą przemianę materii, więc mogę jeść.
D: Nie pilnuję Anetki, może jeść, co chce. Wiem, że i tak zmieniła swoje nawyki żywieniowe. Na przykład nie jadała śniadań, a teraz zjada czasami nawet wcześniej niż ja. Szczególnie można było to zauważyć, kiedy rzucała palenie.
Ale rzuciła!
D: Za to olbrzymi szacunek dla Anetki. Powtarzałem jej, że powinna coś z tym zrobić, ale po jakimś czasie zrezygnowałem… Zdecydowała się w końcu na odważny ruch.
Trudno było?
A: Przybrałam na wadze trzy kilogramy.
D: Szukała zastępników w jedzeniu. W sumie wolę, aby ważyła trzy kilogramy więcej, ale żeby nie paliła. Mnie to zupełnie nie przeszkadza.
Co przygotowałeś dla żony na pierwszą rocznicę ślubu?
D: Wstyd się przyznać, ale nic… Graliśmy tego dnia finał Pucharu Chorwacji i liczyłem, że zagram. Niestety, nie było mi dane pojawić się na boisku, w dodatku przegraliśmy.
Żona nie była zła?
D: Anetka to rozumie. Jest ze mną bardzo długo, przeżyła najcięższe chwile w mojej karierze i chyba nic jej już w futbolu nie zaskoczy. No chyba że przeprowadzka do Dubaju.
Jak się poznaliście?
A: Damian w wywiadzie powiedział, że pod sklepem.
D:… ale od poznania do związku to jeszcze daleka droga. Miałem 18 lat, a Anetka 17.
Tak długo robiłeś podchody?
A: Chyba odwrotnie. Jako siedemnastolatka chciałam z nim być, a on mi powiedział, że nie ma takiej opcji, bo piłka jest najważniejsza.
D: Nie chciałem mieć dziewczyny na stałe. Nie myślałem w ogóle o tym. Grałem w piłkę, nie wiedziałem, co ze mną będzie, a ona mieszkała w Szczecinie. Związek na odległość w tym wieku? Jak mogłem o tym myśleć poważnie?
Kontakt tylko przez Facebook…
D: Facebook to wtedy dopiero wchodził na polski rynek, w internecie królowała Nasza Klasa. Rozmawialiśmy za pomocą SMS-ów. Wykupywałem pakiet 600 wiadomości za 6 złotych, ale starczał na krótko. Dojrzałem w końcu do decyzji i daliśmy sobie szansę.
A: Tworzyliśmy związek na odległość przez osiem miesięcy. Później przeprowadziłam się do Białegostoku na studia, a Damian w tym czasie wyjechał do Lublina… Byłam wściekła, załamana. Po pierwszym semestrze studiów zdecydowałam się przeprowadzić do Lublina. To było jedyne wyjście z sytuacji.
D: Później zaczęła się jazda. Przeprowadzka powrotna do Białegostoku na pół roku, następnie wyjazd do Ząbek na rok. W dodatku upadek Dolcanu zbiegł się w czasie ze śmiercią taty Anetki… Było bardzo trudno. Wyobraź sobie: umiera ci jedna z ostatnich najbliższych osób, upada klub twojego chłopaka i znowu musisz się przeprowadzić. Takie chwile nas scementowały, nie wiem, co musiałoby się stać, aby nasz związek nie wytrzymał.
Zaskakujecie się jeszcze wzajemnie?
D: Chyba już nie. Znamy się w stu procentach. Jesteśmy ze sobą od ośmiu lat, przeżyliśmy mnóstwo prób.
R: Ja ich podziwiam. Anetka jest wisienką na torcie sukcesu Damiana. Dzięki niej syn jest w tym miejscu.
D: Anetka jest moim najlepszym przyjacielem. W dzień rocznicy wstałem wcześniej, bo musiałem przygotowywać się do finału Pucharu Chorwacji. Zostawiłem na stole kartkę ze szczerą wiadomością, aby zrobiło się jej miło tego dnia. Napisałem, że oprócz tego, że tworzymy małżeństwo od roku, jest osobą, z którą spędzam zdecydowanie najwięcej czasu. Mogę jej powiedzieć o wszystkim. Zresztą wspiera mnie w każdej decyzji. Kiedy przechodziłem do Wigier Suwałki, mówiła, że to dobra decyzja, tata również. Ja nie chciałem tam iść, a później po grze w Wigrach odbierałem statuetkę dla Pierwszoligowca Roku na Gali tygodnika „Piłka Nożna”. Mieli rację.
A jak było z decyzją o rezygnacji z transferu do Cracovii?
D: Podjąłem ją po wizycie w kościele. Chodzę do kościoła, wiem, że Bóg nade mną czuwa. Nie wstydzę się tego. Może nie uczestniczę we wszystkich mszach świętych, ale na kilka minut w tygodniu zawsze wejdę. Usłyszałem wewnętrzny głos, żeby nie iść do Cracovii. Za chwilę zgłosił się Górnik Zabrze. Przed transferem do Dinama miałem inny problem. Musiałem przyjechać do klubu i powiedzieć, że nie mogę grać przez trzy tygodnie, bo jestem kontuzjowany. Nie wiedziałem, jak to zrobić, bo przecież klub zapłacił za mnie pół miliona euro.
A: A pamiętasz drogę do Zabrza? Powiedziałam, że w końcu się gdzieś osiedlimy na stałe, może kupimy mieszkanie. A po roku trzeba było znowu się pakować…
D: Przyzwyczailiśmy się, że żyjemy na walizkach. Najważniejsze jednak, że mam spokój w domu, to pomaga osiągnąć wysoką formę na boisku.
A: Lubimy swoje towarzystwo. Nie potrzebujemy zbyt często spotykać się ze znajomymi. Wychodzimy czasami do przyjaciół, oni przychodzą do nas, ale my się ze sobą nie nudzimy.
D: Często mówi się o związkach, że jedna strona nie ma już o czym rozmawiać z drugą. U nas tego nie ma. Rozmawiamy nawet o piłce, ale ostatnio Anetka zwróciła uwagę, żeby tego tematu unikać. Staramy się tego trzymać.
A: Kiedy Damian grał w polskiej Ekstraklasie, oglądałam w zasadzie każdy mecz. On zresztą też sporo spotkań musiał zobaczyć. Teraz jest inaczej.
D: Jarałem się Ekstraklasą. Chciałem wszystko wiedzieć, obserwować zawodników, patrzeć na kogo będę grał, kto jak się prezentuje. Do tego telewizja, wywiady, programy ligowe – wszystko chciałem obejrzeć. Teraz wyluzowałem. Oglądam Ligę Mistrzów i czasami spotkania Górnika. Mam taki rytuał, że w poniedziałki wstaję wcześnie, wyprowadzam psa na spacer, jem śniadanie i wtedy ewentualnie oglądam skróty meczów, które mnie interesowały w weekend.
Rozmawiacie o piłce w domu rodzinnym?
D: Nie da się tego uniknąć, kiedy masz pod dachem tylu znawców. Tata grał w piłkę, dzisiaj jest trenerem, ale mama też jest specjalistką. Nazywamy ją naszym domowym Mourinho. Jest w stanie wymienić po kilku piłkarzy z każdego zespołu w Ekstraklasie.
Żona też tak dużo wie o futbolu?
A: Damian bawił się ze mną kiedyś w zagadki – pytał mnie o piłkarza, a ja musiałam powiedzieć, w jakim gra klubie.
D: W domu wszyscy żyją piłką, więc trudno się z tego wyłączyć. Mama robiąc coś w kuchni, w salonie włącza telewizor i jeśli nie ogląda meczu, to przynajmniej słucha. Jest bardzo zorientowana. Wie, którzy zawodnicy regularnie grają w klubach, a którzy mniej. Ostatnio u babci była moja siostra z mężem z Hiszpanii i razem z wujkiem i ciocią wspólnie oglądali mój mecz. Dzień później dostałem telefon od babci, byłem lekko zdziwiony, chciała pochwalić wnuczka za dwie bramki.
Żona trochę grała w piłkę w Szczecinie.
A: No tak, w Olimpii Szczecin. Przestałam jednak po dwóch czy trzech sezonach na rzecz szkoły.
Zakochałeś się w piłkarce?
D: Nie.
A: Kiedy byłam młodsza, jeździłam na skuterze i grałam w piłkę, a Damian mówił, że zachowuję się jak chłopak i nie nadaję się na dziewczynę.
D: Przesadzasz. Po prostu to były nieco inne przyzwyczajenia niż mają dziewczyny w takim wieku.
A: Ale byłam ubrana od stóp do głów na różowo!
D: Śmiałem się trochę. Fajnie, że miała taki epizod w życiu. Bardziej żałuję, że rzuciła bieganie, bo radziła sobie w tym całkiem dobrze, miała predyspozycje.
Podobno prowadzisz media społecznościowe Damiana.
A: Musiałam założyć, bo Damian oczywiście się do tego nie kwapił. Zrobiłam to, kiedy mieszkaliśmy w Lublinie.
D: I mieliśmy przez dłuższy czas tylko sto osób obserwujących, większość z rodziny. Teraz mamy dziewięć tysięcy i liczba cały czas rośnie. Wrzucamy skróty meczów, wyniki, wywiady, oceny w chorwackiej prasie. Rodzice wiedzą wszystko na bieżąco, czasami nawet nie muszą dzwonić.
A: Zapierał się rękami i nogami przed założeniem Facebooka i Instagrama.
D: Nie mam potrzeby chwalić się swoim życiem. Wiem, że dla kibiców jest fajne, kiedy piłkarz czasami pokazuje część prywatności, mnie to jednak nie kręci.
A: Najpierw ktoś się pod Damiana w mediach społecznościowych podszywał. Dochodziło do dziwnych sytuacji, oszust wrzucał zdjęcia niby z Poznania, sugerujące, że za chwilę zostanie zawodnikiem Lecha. Totalne głupoty. Instagrama założyliśmy dopiero po przyjeździe do Chorwacji, ludzie częściej korzystają tutaj z tej aplikacji niż z Facebooka.
Jak odreagowujesz w domu, kiedy przegrywasz mecz albo nie pojawiasz się na boisku?
D: Idę na drugi dzień na trening indywidualny.
A: W domu czasami nie da się z nim wytrzymać, kiedy wróci od razu po meczu. Siedzi, narzeka, jest strasznie męczący. Na drugi dzień jednak błyskawicznie mu przechodzi.
Podobno studiowałeś ze swoim tatą na jednej uczelni i w tym samym czasie.
D: Studiowanie to chyba za duże słowo. Przerzucali mnie na początku, ale później już nie dałem rady. Największą przeszkodą w nauce było to, że co pół roku byłem w innym miejscu. Trzeba było przewozić dokumenty z jednej uczelni na drugą. Najpierw przeniosłem się z Białegostoku do Lublina. Później chciałem złożyć papiery na AWF w Warszawie, ale musiałbym być codziennie na zajęciach, a przecież w tym czasie mieliśmy treningi w Dolcanie. Na studia zaoczne też nie było szans, bo w weekendy graliśmy mecze. Tata namawiał mnie na powrót na uczelnię, kiedy byłem w Wigrach, ale z Suwałk jest daleko wszędzie. Wyobraź sobie: w piątek wyjeżdżam na mecz do Sosnowca, który gramy w sobotę o 16, a wracamy do domu w niedzielę o 6 rano. Jak miałem być przygotowany do nauki?
A: Jeszcze próbowałeś wrócić na uczelnię we Wrocławiu, kiedy podpisałeś kontrakt z Górnikiem.
D: Chciałem zacząć studiować zarządzanie w sporcie. Złożyłem dokumenty, przyjęli mnie, wszystko układało się super. Przyszedł czas na pierwszy zjazd, mówię do Anetki, że spędzimy weekend we Wrocławiu i… tydzień później dostałem powołanie do reprezentacji! Na szczęście nie rezerwowaliśmy noclegu… Szkoła zrobiła specjalnie zjazdy dla piłkarzy w przerwach na kadrę, ale nikt nie przewidział, że ja będę jeździł na zgrupowania. Od tamtej pory jestem regularnie powoływany.
A: Nawet dziekan dzwonił do Damiana z gratulacjami.
D: Powiedział: „jesteś naszym studentem i jednocześnie reprezentantem Polski”. Osobiście się nie poznaliśmy, bo na uczelni nie byłem ani razu od momentu złożenia papierów. Wrócę na studia w przyszłości. Chciałbym zostać przy futbolu, może jako szkoleniowiec, ale najpierw trzeba podjąć kroki w kierunku wykształcenia trenerskiego. Przecież nie wyjdę na trening i nie powiem, że przyjechał pan piłkarz z Chorwacji i proszę się uczyć. Trzeba mieć fundamenty, a później cały czas doskonalić warsztat. Zacząłem prowadzić notatnik, w którym zapisuję, co robimy w trakcie okresu przygotowawczego i w sezonie. Powinienem był robić to wcześniej.
A: Damian ma dobrą pamięć, jest w stanie odtworzyć wiele treningów z przeszłości. Zapytaj go o jakiś mecz, powie ci wynik i poda strzelców goli. Czasami sprawdzałam go na wyrywki i nie ma szans, aby go zaskoczyć.
D: Pamiętam wszystkie mecze z każdego klubu, wszystkie bramki, stracone gole, wyniki. Zbieramy wycinki z gazet. Mamy jedenastki kolejki z „PN” sprzed kilku lat, teraz zbieramy wyróżnienia z chorwackiej prasy, mam wszystkie powołania, wywiady. Trochę się tego uzbierało. Mam pełno koszulek z każdego klubu, w którym grałem, a teraz zacząłem kolekcjonować buty piłkarskie.
Dlaczego Damian Kądzior jest taką gadułą?
A: On jest gadułą tylko w trakcie wywiadów. W domu mówi o wiele mniej.
D: Lubię ludzi, chyba po mamie odziedziczyłem, że lubię rozmawiać z innymi.
A: Najbardziej mnie denerwuje, gdy dzwoni dziennikarz, pyta o wywiad, a Damian mówi, że ma chwilkę i robi się z tego pół godziny. Kiedy jedziemy samochodem i on się zgadza, mamy kilkadziesiąt minut wyjęte z życia. Często jest tak, że przez podróż się do siebie nie odezwiemy, bo on ciągle z kimś rozmawia. Więcej, czasem dojeżdżamy na miejsce, a on zostaje w samochodzie, żeby dokończyć rozmowę.
D: Nie wyobrażam sobie, żeby nie rozmawiać z ludźmi. Wiesz co robię, kiedy czeka mnie samotna, długa podróż autem? Dzwonię do taty albo kolegi, czas mija błyskawicznie. Kiedy jeździłem z Gliwic do Białegostoku, porozmawiałem z czterema osobami i byłem już w Warszawie, czyli prawie w domu.
Rozmawiał w Zagrzebiu
PAWEŁ GOŁASZEWSKI
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (26/2019)