Łukasz Piszczek napisał książkę. Takiej pozycji jeszcze nie było
Łukasz Piszczek przez lata stanowił o sile reprezentacji Polski. W ciągu dekady w barwach Borussii Dortmund zdobył dwa mistrzostwa, trzy Puchary Niemiec oraz trzy superpuchary tego kraju. Teraz postanowił napisać książkę wspólnie z psychologiem sportowym – Kamilem Wódką.
Książka jest dostępna TUTAJ
„Mentalność sportowca” to inspirująca opowieść o sukcesie, determinacji i kulisach futbolu na najwyższym poziomie. Łukasz Piszczek, legenda Borussii Dortmund i przez wiele lat podpora reprezentacji Polski, odkrywa sekrety mentalnego przygotowania i radzenia sobie z presją. Opowiada też o tym, czego nauczył się dzięki współpracy z takimi trenerami jak Jürgen Klopp, Thomas Tuchel czy Adam Nawałka.
– Kariera skromnego chłopaka z Goczałkowic jest szalenie inspirująca i niech stanie się drogowskazem dla wielu młodych ludzi. Umiejętnie i wnikliwie wczytując się w opowieść Łukasza, zaczynamy zdawać sobie sprawę, że znając nie tylko swoje ciało, ale i głowę, mamy szansę uczynić drogę do sukcesu łatwiejszą i mniej bolesną – mówi Mateusz Borek.
Co musiał poświęcić, by zagrać w finale Ligi Mistrzów? Ile dla młodego zawodnika znaczy odpowiednie środowisko, wsparcie bliskich i opiekunów? Czy Jude Bellingham i Erling Haaland od początku przejawiali wielki talent? Jaką rolę w sukcesach piłkarza odgrywa „oprogramowanie”, które wgrywają mu pierwsi trenerzy? Dlaczego na mundialu w 2018 roku reprezentacji nie udało się powtórzyć sukcesu z Euro 2016 i dlaczego mimo propozycji z Anglii i Hiszpanii Piszczek pozostał wierny BVB?
– Jak Łukasz jak coś postanowi, to nie ma siły, żeby od tego odstąpił. Teraz postanowił napisać książkę na własnych zasadach. I dobrze. Czytelnicy przekonają się, jaką nagrodę można odebrać za konsekwencję i trzymanie się wartości – przyznaje Kuba Błaszczykowski.
Książka jest dostępna TUTAJ
66-krotny reprezentant Polski w szczerej rozmowie z uznanym psychologiem sportu Kamilem Wódką opowiada o problemach i wyzwaniach, z jakimi muszą radzić sobie zawodowcy. Ta książka to obowiązkowa lektura zarówno dla młodych ludzi, którzy marzą o sportowej karierze, jak i ich rodziców oraz trenerów. A także dla każdego kibica, który chciałby poznać karierę Łukasza Piszczka od kulis.
Fragment książki:
Po mistrzostwach świata w Rosji spotkałem się z pewnym dziennikarzem, żeby udzielić wywiadu, w którym poinformowałbym, że kończę z grą w reprezentacji Polski. I w trakcie tej rozmowy usłyszałem coś takiego: „Z wysokości trybun wyglądało to tak, że przez pierwsze dziesięć minut grałeś jak Piszczek, którego wszyscy znają, ale później trudno cię było poznać. Kto założył twoją koszulkę?”. Wtedy nie potrafiłem powiedzieć, co dokładnie się stało, miałem jedynie przekonanie, że byłem źle przygotowany fizycznie. A było kilka innych rzeczy, które przyczyniły się do tego, jak w meczu z Senegalem zaprezentowałem się zarówno ja sam, jak i cała drużyna.
Jeśli chodzi o mnie, to w kończącym eliminacje do mistrzostw świata meczu z Czarnogórą w Warszawie doznałem kontuzji kolana i wypadłem z gry na ponad trzy miesiące. W Borussii też mieliśmy słaby sezon, więc w klubie mocno naciskano, żebym jak najszybciej wrócił do gry, praktycznie bez okresu przygotowawczego. Tak naprawdę nie czułem się przygotowany na dobre granie, bo przed startem rundy rewanżowej zaliczyłem może dwa sparingi. Popracowałem jednak nad sobą i wskoczyłem na odpowiednie obroty. Założyłem sobie nawet, że doprowadzę się do takiego stanu, takiej gotowości, że gdy wrócę na boisko, to w ogóle nie będzie po mnie widać, że miałem tak długą przerwę. Ale na obozie w Marbelli zaczęło boleć mnie biodro. Mimo to wystąpiłem w pierwszym spotkaniu na wiosnę. I w starciu z Wolfsburgiem trzymałem poziom, ale dużo mnie to kosztowało. Musiałem radzić sobie z dyskomfortem biodra, a do tego z presją, że mam być zdrowy i gotowy do dobrej gry. Dałem radę, niestety te wszystkie zabiegi fizyczne i mentalne były trochę takim oszukiwaniem organizmu. Praktycznie całą rundę grałem nieco na kredyt. No i w czerwcu się to na mnie odbiło. Co prawda po sezonie dostałem tydzień wolnego i pojechałem trochę odpocząć, więc gdy zaczęło się zgrupowanie reprezentacji, na początku czułem się całkiem nieźle. Ale już w samym Soczi dopadł mnie kryzys fizyczny.
Sytuacja innych kadrowiczów też nie wyglądała różowo. Kilkunastu zawodników nie grało regularnie w klubach. Gdy zaliczaliśmy udane Euro 2016, większość z naszych zawodników była czołowymi postaciami swoich drużyn klubowych. Na mistrzostwach świata było całkiem inaczej. Do tego doszła kontuzja Kamila Glika, który w trakcie gry w siatkonogę uszkodził sobie bark. Później pojawiły się znaki zapytania, jakim systemem mamy grać, w jakim zestawieniu personalnym. Powiedziałbym, że proporcja między skalą wyzwania a naszymi zasobami w tamtym momencie nie była dobrze zbalansowana.
Sam miałem w głowie za dużo znaków zapytania. To też zabrało mi sporo energii, również na poziomie dyspozycji fizycznej. Starłem się walczyć z wątpliwościami, wyobrażając sobie dobre scenariusze, ale mimo sporego doświadczenia nie potrafiłem sobie z tym poradzić. W takich chwilach próbujesz trochę sam siebie oszukać, wmówić sobie, że będzie dobrze. Ale są granice tego, ile w ten sposób można nadrobić. Zwłaszcza gdy problem nie dotyczy tylko ciebie, ale całej drużyny. Wychodziłem na trening i mówiłem do trenerów od przygotowania fizycznego: „Po rozgrzewce nie mogę zrobić sprintu, odcina mi nogi. Co jest grane?”. Problemy fizyczne i stres meczowy to nie jest zbyt smaczny koktajl. Gdy czułem, że jestem dobrze przygotowany, że taktyka się zgadza, to stres potrafił dodać mi skrzydeł, umiałem dobrze go wykorzystać. Tyle że na tych mistrzostwach zasoby okazały się niewystarczające. Gdy eliminowałem jeden znak zapytania, zaraz pojawiał się jakiś inny. I dlatego stres związany z meczem odciął mi nogi.
W przypadku Euro 2016 też w grę wchodziły duże oczekiwania. Sam je zresztą na siebie nakładałem, bo zawsze miałem chęć, żeby zagrać jak najlepszy turniej. Hype na reprezentację przed mistrzostwami Europy we Francji był naprawdę spory. Wykonałem dużą pracę, jeśli chodzi o to, jak chciałem zagrać z Irlandią Północną. Starałem się prześledzić, przy użyciu jakiej taktyki będziemy mogli najbardziej zagrozić rywalom. Konsultowałem się też z trenerem Adamem Nawałką. Często przed meczami rozmawialiśmy z nim na temat taktyki, ale przed pierwszym spotkaniem na mistrzostwach Europy sam mocno się do tego przyłożyłem. Obejrzałem na przykład starcie Irlandii Północnej ze Słowacją i widziałem, jak Słowacja potrafiła zdominować Irlandczyków, w których momentach potrafiła najbardziej zagrozić naszym rywalom z Euro. Przede wszystkim Słowacy byli cierpliwi. I grali systemem, w którym Irlandczycy mieli duży problem z odbiorem piłki. Podzieliłem się swoimi spostrzeżeniami i pomysłem na mecz z selekcjonerem. Później ten sposób gry trenowaliśmy.
Myślę, że przyniosło to pozytywny skutek. A fakt, że byłem zaangażowany w proces przygotowań, sprawiał, że czułem zarówno większą odpowiedzialność, jak i ciśnienie. Może dlatego na rozgrzewce przed meczem z Irlandią Północną nogi miałem jak z kamienia. Złapała mnie też duszność. Ale wtedy sobie lepiej z tym poradziłem niż w meczu z Senegalem. Przypomniałem sobie techniki oddechowe i wróciłem do równowagi. Wykonałem swój zwykły przedmeczowy rytuał, trochę przepaliłem się na rozgrzewce. Zrobiłem swoje ćwiczenia rozgrzewkowe dla głowy na poszerzenie widzenia. W szatni starałem się uspokoić i kiedy wyszedłem na mecz, całe napięcie odpuściło, spłynęło ze mnie. I byłem w tym meczu na 100 procent. Zdominowaliśmy wtedy Irlandię, Arek strzelił bramkę po podaniu Kuby i zaczęła się nasza fajna historia związana z Euro 2016.
Kontrast z mistrzostwami świata w 2018 roku był potężny. W Rosji tych znaków zapytania było po prostu tak dużo, że nie pozwoliło mi to funkcjonować na boisku tak, jak potrzebowaliśmy tego zarówno ja, jak i drużyna.