Łukasz Madej dla PN: To wszystko przez tę ludzką gnidę…
PGE GKS Bełchatów to dla wielu kibiców pewny już spadkowicz. Okazuje się jednak, że zawodnicy ostatniego klubu ekstraklasy wcale nie widzą przyszłości tak dramatycznie. Nawet ci najbardziej doświadczeni, jak Łukasz Madej, który zawsze prawdę walił prosto z mostu. I tym razem dołożył o rzekomej chorobie serca, wspólnej grze z uzależnionymi, gigantycznej kasie z Azerbejdżanu i zaprzepaszczonej karierze.
Jak odbieracie w szatni kolejne tegoroczne remisy? Niby gracie fajnie, ale uciekają kolejne punkty, które były niezbędne, aby w ogóle zacząć myśleć o utrzymaniu.
Jesteśmy w dobrych nastrojach, bo dwa pierwsze remisy były naprawdę budujące – mówi Madej (na zdjęciu). – Nawet koledzy z innych klubów przysyłają SMS-y, że Bełchatów dobrze się teraz ogląda. W ostatnim meczu z Widzewem powinniśmy już jednak wygrać, i to nawet dwiema bramkami, ale jeszcze zabrakło kropki nad i.
Co konkretnie ma pan myśli? Brak klasowego napastnika?
Nie. Zawsze w życiu jest coś za coś. Fajnie, że gramy na zero z tyłu, ale aby to wypracować, trzeba zaangażować większe siły w destrukcję. Pewnie, na koniec to napastników rozlicza się z goli, ale skoro o naszym niepowodzeniu pod bramką rywali decydują detale, to nie można wykluczyć, że zabrakło szybszego wyprowadzenia piłki z linii obrony albo dokładniejszego podania od pomocników.
Zgrabnie pan wszystko tłumaczy, tylko że z kolejki na kolejkę ekstraklasa coraz bardziej odjeżdża z Bełchatowa. Takie są fakty.
Fakty są też takie, że punktujemy w każdym meczu, i to wcale nie kopiąc piłki po autach. Gdybyśmy wygrali dwa z trzech rozegranych meczów, nikt nie miałby prawa się pogniewać. A to oznacza, że mamy coś do zaproponowania. Tak naprawdę zaledwie sześć punktów wywalczonych jesienią już po pierwszej rundzie ustawiło nas w sytuacji mission impossible. Tymczasem nie poddaliśmy się, robimy swoje. I tylko tabelą specjalnie się nie przejmujemy, bo umówiliśmy się z trenerem Kamilem Kieresiem, że ranking zaczniemy oglądać dopiero 1 czerwca.
Macie zakaz analizowania sytuacji w tabeli?
Nie, ale teraz nie ma sensu zaprzątać sobie nią głowy. Kolejne oczka łapiemy regularnie, a może ktoś się potknie wiosną, tak jak my i Podbeskidzie jesienią? Poza tym nie wiadomo, jak będzie z licencjami. I może się okazać, że warto walczyć także o piętnastą pozycję w tabeli, bo ona też coś da.
OK. Tylko na jakiej podstawie zakłada pan, że Bełchatów spełni wymagania licencyjne? Przecież to klub z ogromnymi problemami.
O ile mi wiadomo, GKS miał jedynie problemy z byłymi zawodnikami, z którymi podpisał ugody. Klub nie ma żadnych niespłaconych zobowiązań wobec ZUS i urzędu skarbowego, do infrastruktury też na pewno nikt z Komisji Licencyjnej się nie przyczepi.
Jak wielkie są zaległości wobec obecnych pracowników klubu?
Mamy zapewnienie prezesa, że ma być dobrze już teraz. Zdaję sobie sprawę, że identyczne obietnice dostał trener Michał Probierz i nie zostały spełnione, z tym że teraz mówimy o zupełnie innych pieniądzach. Nowy zespół został zbudowany po znacznie mniejszych kosztach, nie byliśmy na żadnym obozie zagranicznym, a na krajowym – tylko pięć dni. Po takich oszczędnościach w budżecie klubu powinny znaleźć się środki na spłatę porozumień z byłymi graczami. I na nasze świadczenia też.
Ile wypłat zalega panu na dziś Bełchatów?
Jedną. 10 marca miała być wyrównana, ale że data przypadła w niedzielę, to mam nadzieję, że w poniedziałek pójdą przelewy z zaległą i obecną pensją.
A nie uważa pan, że to lekko śmieszne, iż klub, który przez pięć dni trenował na obozie de facto na własnych obiektach, w Gutowie Małym, lepiej biega od lidera i głównego pretendenta do mistrzostwa? Nasza liga jest tak strasznie słaba?
Spokojnie. Bełchatów ma jedną z najlepszych baz treningowych w Polsce, co zresztą było największym magnesem dla trenera Probierza. A mimo to wcale nie byliśmy szczęśliwi z tego powodu, że nie możemy potrenować na fajnych trawiastych boiskach w dobrym klimacie, które byłyby zdrowsze dla naszych nóg i stawów. Bo pracowaliśmy sumiennie, a poszliśmy właśnie w kierunku dynamiki, co teraz procentuje.
Czyli Legia nie poszła w tym kierunku? I jest słabsza w tym elemencie od najgorszego zespołu w stawce?
Legia rzeczywiście nie odpaliła na starcie, ale zaraz odpali – jestem o tym absolutnie przekonany. Warszawski klub ma naprawdę mądrego szkoleniowca, który jako już niestety jeden z nielicznych nie patrzy na to, czy piłkarz ma 19 lat, czy 35, tylko jak gra w piłkę. Mam duży szacunek dla trenera Urbana, że nie patrzył w metrykę Marka Saganowskiego, tylko postanowił sprowadzić dobrego zawodnika. To dziś w naszej lidze naprawdę rzadkie. Ogólnie nastolatków się głaszcze, a kiedy kończysz trzydziestkę, musisz liczyć się z tym, że kopną cię w d… A przecież dziś przy dobrym prowadzeniu się można grać dobrze w piłkę naprawdę długo.
Czyżby to było nawiązanie do pańskiego rozstania ze Śląskiem? Nie gra pan już u mistrza Polski, tylko broni się przed spadkiem, ponieważ…
…takie jest życie. Raz walczy się o tytuł, a raz o utrzymanie. Plotki na temat tego, że miałem problemy zdrowotne, były wyssane z palca.
Chwileczkę, ale od poważnych – jak mi się wydawało – ludzi słyszałem, że ma pan poważne kłopoty z sercem. Podobne do tych, które stały się udziałem Saganowskiego.
Moje serce jest jak dzwon, mogę pokazać pięć wyników szczegółowych badań. Zresztą gdyby było inaczej, nikt w Bełchatowie nie wydałby mi zgody na grę.
Nie grał pan jednak w trzech ostatnich meczach poprzedniego sezonu. I był hospitalizowany. A zdrowych raczej nie kładą na badania.Miałem zupełnie inny problem. Dostałem podczas meczu w głowę, doznałem wstrząśnienia mózgu. Dlatego leżałem w szpitalu.
I to stanęło na przeszkodzie przy przedłużeniu kontraktu ze Śląskiem?
Nie. We Wrocławiu nie dogadałem się w pewnych sprawach. Różnice były na tyle duże, że nie mogliśmy wypracować kompromisu. Dostałem wtedy superofertę z Azerbejdżanu i byłem zdecydowany na grę w Chazarze Lenkoran. Ostatecznie tam nie pojechałem, bo jeden z menedżerów właśnie wtedy puścił plotkę o moim sercu. Przez tę ludzką gnidę nie wyszło tak, jak zamierzałem. A szkoda, bo wyglądam bardzo dobrze. Dbam o siebie, świadomie się odżywiam, nie mam żadnych fałd na brzuchu, które pojawiały się u niektórych rówieśników.
Zawsze tak było?
Pewnie, że nie, ale czasy chmurnej młodości mam dawno za sobą.
W jakim sensie? Odstawił pan na przykład piwko i szampana?
Piwa nie lubiłem nigdy, a szampana piłem pewnie jeszcze rzadziej. Alkohol nigdy nie stanowił dla mnie najmniejszego problemu, choć nie zamierzam robić z siebie abstynenta. Tyle że jeśli już, to napiłem się lampkę wina do kolacji. I naprawdę niewiele więcej, bo dość szybko poznałem swój organizm i wiedziałem, co mi szkodzi. Mogłem za to pójść na dyskotekę częściej, niż to było dozwolone w trakcie sezonu. Tyle że nadmierne imprezowanie to dawne lata.
W pańskim pokoleniu piłkarzy modny jest hazard?
Grałem z wieloma uzależnionymi zawodnikami, od hazardu, od alkoholu też, z bardzo różnych pokoleń, ale czy takich ludzi nie ma wśród przedstawicieli innych zawodów? Nie będę mówił o żadnych nazwiskach, bo to są choroby. Takim ludziom trzeba pomagać, a nie piętnować. Grają albo piją nie dlatego, że lubią, tylko dlatego, że muszą.
A pan grał kiedykolwiek?
Jak każdy statystyczny człowiek, próbowałem wielu rzeczy. W karty gram jednak głównie z córką, bo w pokera nie umiem. A jeśli idzie o ruletkę, to zdarzało mi się zakręcić. Nigdy jednak za więcej niż 200 złotych.
Jesienią publicznie powiedział pan, że przegrał swoją karierę. Nie za szybko i nie za ostro?
Osiągnąłem bardzo mało, o to mi chodziło, bo oczywiście cenię sobie mistrzostwo, Puchar i Superpuchar Polski, które mam w dorobku, zważywszy na punkt wyjścia i predyspozycje. Zabrakło mi szczęścia, nie spotkałem właściwych ludzi na swojej drodze, którzy mądrze pokierowaliby moją karierą. Podobnie jak całe moje stracone pokolenie mistrzów i wicemistrzów Europy juniorów. Wszyscy powinniśmy wygrać znacznie więcej i występować w lepszych klubach, niż zagraliśmy. Dziś Legia stawia na 19-latków, wówczas nikt z czołówki nas nie chciał. Fajnie, że teraz są normalne czasy, szkoda tylko, że my trafiliśmy na dziwne. Ja oczywiście nadal jestem witalny i ostatniego słowa w piłce nie powiedziałem, ale w takich klubach, w jakich bym mógł, już nie zagram. A jestem gotów się założyć, że w Polsce przez najbliższą dekadę nie doczekamy się mistrzów Europy juniorów.
A może przecenia pan własny talent? Może wcale nie był predestynowany do sukcesów w seniorskiej piłce?
To zależy, kto co uważa za sukces. Przecież nawet w poprzednim mistrzowskim sezonie w Śląsku byłem trzecim, po Sebku Mili i Piotrze Celebanie, najbardziej wartościowym zawodnikiem, jeśli pod uwagę weźmiemy gole i asysty. Nie jestem więc ogórkiem, który wyłącznie kopie się po czole. A niektórzy starali się przypiąć mi taką łatkę, po tym jak nie przebiłem się w Academice Coimbra. Jakby nie zauważyli, że nie przegrałem rywalizacji z byle kim, bo zimą Mogou Sougou przeszedł z Cluj do Olympique Marsylia za 3 miliony euro. To akurat nie był klub dla mnie, ale średni poziom portugalski, francuski, może nawet niemiecki był jak najbardziej osiągalny. Będę się więc upierał, że w sporcie wyczynowym
60 procent zależy od szczęścia, którego mnie zabrakło.
Może stało się tak jednak również przez pański trudny charakter?
To mity. Nie można na piłkarza w wieku 30 lat patrzeć cały czas poprzez pryzmat tego, jaki był, kiedy był dziesięć lat młodszy. Tymczasem nawet ostatnio, kiedy przychodziłem do Bełchatowa, ktoś podszepnął działaczom: – Nie bierzcie Madeja, bo rozpieprzy wam szatnię. A ja już od dawna nie podskakuję trenerom ani nawet nie wrzeszczę w szatni. Buduję klimat, przynajmniej się staram. A jak mam się wykrzyczeć, to idę na spacer do parku. Proszę spytać trenerów Ryszarda Tarasiewicza albo Probierza, czy mijam się z prawdą.
Dorobił się pan chociaż przez kilkanaście lat gry w piłkę?
Znam wielu gorszych piłkarzy, którzy finansowo wyszli lepiej ode mnie. Nie narzekam, ale nie mogę też powiedzieć, że spokojnie patrzę w przyszłość. Jakoś te kontrakty życia zawsze przede mną w ostatnim momencie uciekały. Kilka razy, a ostatnio właśnie w Lenkoranie.
To ile mógł pan zarobić więcej w Azerbejdżanie w porównaniu z Bełchatowem?
Kilkaset procent. I to do przerwy… Mam jednak nadzieję, że jeszcze zagram w poważnym klubie w poważną piłkę.
Rozmawiał Adam GODLEWSKI
Wywiad opublikowany także w najnowszym wydaniu tygodnika Piłka Nożna