Loris Karius, czyli bohater tragiczny
Loris Karius był bez dwóch zdań bohaterem tragicznym sobotniego finału Ligi Mistrzów. Bramkarz Liverpool w najważniejszym meczu sezonu kompletnie zawiódł swoich kolegów i to właśnie na nim skupiło się ostrze krytyki po porażce. Oceniając jego „popisy” na kijowskim Stadionie Olimpijskim w skrajnie negatywny sposób, nie możemy jednak zapomnieć o tym, że dla Kariusa rozpoczyna się kolejne ważne spotkanie, podczas którego będzie mu potrzebne nie tylko wsparcie, ale również ochrona.
Bohater tragiczny (fot. Kai Pfaffenbach / Reuters)
Kiedy sędzia Milorad Mazić zagwizdał w wielkim finale Champions League po raz ostatni, telewizyjne kamery zostały skierowane na cieszących się zawodników Realu Madryt. „Królewscy” triumfowali w tych najbardziej prestiżowych rozgrywkach klubowych po raz trzeci z rzędu i potwierdzili swoją dominację na Starym Kontynencie. Podczas ich radosnych tańców i szampańskiej zabawy kibiców „Los Blancos” na trybunach, na murawie rozgrywał się dramat jednego piłkarza. Dramat Lorisa Kariusa, który wraz z końcem zawodów dopiero się rozpoczynał.
24-latek, który w trakcie tego niezwykle udanego dla Liverpoolu sezonu w końcu przekonał do siebie Juergena Kloppa i na stałe zagościł w bramce, przez wiele miesięcy prezentował równy i wysoki poziom. Niewielu już pamiętało o tym, że w przeszłości zdarzało mu się popełniać poważne błędy i chyba niewielu spodziewało się, że może zawieść w tak ważnym meczu. Stało się jednak inaczej.
Karius najpierw doznał pomroczności jasnej na początku drugiej połowy, kiedy to, nie wiedząc dlaczego, wrzucił piłkę idealnie na nogę Karima Benzemy. Ta po prostu odbiła się od Francuza i wtoczyła do siatki. Oczywiście, napastnik Realu musiał znaleźć się w odpowiednim miejscu i czasie, ale chyba sam po zdobyciu gola nie mógł uwierzyć, że w tak ważnym spotkaniu otrzyma od przeciwnika taki prezent. Parafrazując największą klasykę jaką można zacytować, a więc Biblię – Karius upadł pod krzyżem po raz pierwszy.
Kwestią dyskusyjną jest, czy golkiper Liverpoolu mógł zrobić więcej przy drugiej bramce. Wydaje się, że mimo wszystko nie. Strzał przewrotką Garetha Bale był niesygnalizowany i trafił idealnie tam, gdzie Karius najmniej się tego spodziewał. W tym wypadku należy oddać pokłon strzelcowi i tyle. Niestety, jeśli ktoś myślał, że koszmar bramkarza zakończył się na asyście przy golu Benzemy, ten był w błędzie. Niemiec pod koniec próbował piąstkować przy kolejnym uderzeniu Bale’a, tym razem potężnej rakiecie z dystansu i kiedy już wydawało się, że piłka leci prosto w niego, ten odbił ją w taki sposób, że ta zatrzepotała w siatce.
W tym momencie było już po wszystkim. Real zdobył trzeciego gola, z piłkarzy Liverpoolu zeszło powietrze – koniec finału. Karius upadł pod krzyżem po raz drugi.
Wracamy więc do początku tekstu, czyli ostatniego gwizdka arbitra, po którym Karius został sam. Z głową pełną czarnych myśli, z perspektywą moralnego kaca i wizją wejścia do historii jako ten, który zawalił Liverpoolowi tak ważny mecz. Jeśli ktoś będzie po latach wspominał bramkarzy „The Reds”, którzy zapisali swoją kartę w europejskich pucharach, to ma pewno pomyśli o słynnych Spaghetti Legs Bruce’a Grobbelaara z 1984 roku, o tańcu Jerzego Dudka w 2005 i właśnie o pomyłkach Kariusa z 2018. Ta łatka przy Niemcu zostanie już na zawsze i nawet po wielu latach nie zdoła jej oderwać.
Niezwykle ważną kwestią jest to, jak sobie z tym wszystkim poradzi i jakie wsparcie otrzyma od najbliższych, w tym kolegów z zespołu. Po meczu z Realem Madryt musiało minąć nieco czasu zanim do Kariusa podeszli inny zawodnicy Liverpoolu (i to także nie wszyscy), by dodać mu otuchy. Pierwsi ze słowami wsparcia pospieszyli rywale, a dopiero potem przyjaciele ze wspólnej szatni. To znamienny obrazek, ale na Anfield muszą zrobić wszystko, by chwilowa złość na bramkarza, który zniweczył wysiłek całej drużyny, nie miała swojego ciągu dalszego. Karius MUSI otrzymać odpowiednie wsparcie, a klub POWINIEN roztoczyć nad nim parasol ochronny.
Myślicie, że to przesada? Nic bardziej mylnego, z czego doskonale zdaje sobie sprawę Oliver Kahn, legendarny bramkarz Bayernu Monachium, a obecnie ekspert telewizji „Sky”. Tuż po meczu dał on jasno do zrozumienia, że tak koszmarny wieczór może wpłynąć na całą karierę piłkarza. – Takie noce jak ta potrafią zniszczyć kariery zawodników. Potrzeba naprawdę dużo czasu, by wyrzucić coś takiego z głowy. Dla mnie osobiście, jako byłego bramkarza, to było bardzo przykre do oglądania – powiedział.
Kto jak kto, ale Kahn doskonale wie, o czym mówi. W 2002 roku, podczas mistrzostw świata, w trakcie których Niemiec bronił fenomenalnie i docelowo został wybrany najlepszym graczem imprezy, przydarzyła mu się jedna mała wpadka – w finale, kiedy to „wypluł” przed siebie piłkę, co następnie na gola zamienił Ronaldo. Brazylia zdobyła tytuł, a na głowę Kahna posypały się gromy. On sobie jednak z tym wszystkim poradził, ale bywały takie sytuacje, że presja przytłaczała piłkarzy i popychała ich w ramiona poważnej choroby jaką jest depresja. Żeby nie być gołosłownym – przypadki Roberta Enke, czy chociażbym ten dużo świeższy Andre Gomesa, który publicznie zawołał o pomoc, nie mogąc sobie poradzić z bezustannym wyśmiewaniem go za niepowodzenia w Barcelonie.
Nie każdy jest sobie w stanie z takim stanem rzeczy poradzić w pojedynkę. Niektórzy zamykają się w sobie, inni dosłownie proszą o pomoc, ale kluczową rolę w każdym w tych przypadków powinno odgrywać otoczenie. Loris Karius musi być gotowy na to, że media, szczególnie te angielskie, nie zostawią na nim suchej nitki. Przeciwko sobie – podobnie jak David Beckham w 1998 roku, kiedy to 1/8 finału mistrzostw świata kopnął Diego Simeone i wylatując z boiska przyczynił się do odpadnięcia Anglików z turnieju – będzie miał również część kibiców (wystarczy wejść na Twittera i poczytać – włos się jeży na głowie), ale w żadnym wypadku nie mogą się od niego odwrócić koledzy i menedżer. Kiedy najbardziej chwytające za serce emocje już na dobre opadną, Jordan Henderson, James Milner, Mohamed Salah i spółka powinni sobie przypomnieć o starej piłkarskiej maksymie „wygrywamy i przegrywamy jako zespół” i tym, że błąd, a nawet dwa błędy, mogły się przydarzyć każdemu.
Najbliższy czas nie będzie dla bramkarza Liverpoolu łatwy, a echa kijowskiego finału będą się odbiły głośnym echem jeszcze długo. Karius i jego koledzy mają jednak okazję wyjść z tego wszystkiego jako zwycięzcy. Co prawda bez pucharu, ale przed nimi szansa na wygranie innego ważnego meczu. Jeśli bowiem Niemiec wróci do bramki i swoimi dobrymi występami w kolejnym sezonie pokaże, że wciąż warto na niego stawiać, to będzie to jasny sygnał, że zwyciężył nie tylko on, ale cały Liverpool.
Nawet w krytyce warto znać umiar i na Anfield muszą zrobić absolutnie wszystko, by – i tu biblijna klamra ponownie pasuje jak ulał – Karius nie został ukrzyżowany. Dla niektórych piłka nożna, to coś znaczenie ważniejszego niż kwestia życia i śmierci – cytując słynnego Bila Shankleya, ale na końcu zawsze trzeba pamiętać o człowieku i tym, że to mimo wszystko jedynie sport.
Grzegorz Garbacik