Licznik zaczyna się zgadzać
Jego transfer do Legii Warszawa był jednym z ciekawszych ruchów letniego okna. W końcu nieczęsto zdarza się, aby czołowy zawodnik zmieniał kluby w Polsce. Filip Mladenović poczuł, że proces jego odbudowy w Lechii Gdańsk zakończył się i trzeba przejść do silniejszego zespołu.
Skąd taka nagła zwyżka formy u ciebie w ostatnich spotkaniach?
Dobrze zaczyna to wyglądać, strzeliłem gola, zaliczyłem kilka asyst, jestem zadowolony z ostatniej dyspozycji – mówi Mladenović. – Licznik zaczyna się zgadzać, drużyna wygrywa, punktuje, odrobiła straty do czołówki. Nie możemy jednak zapominać o ciężkiej pracy. Forma rośnie, jednak stać nas na więcej.
W meczu z Wartą strzeliłeś pięknego gola prawą nogą. Często ci się to nie zdarza.
Ale to nie była moja pierwsza bramka zdobyta prawą nogą w karierze, chyba trzecia, a może nawet i czwarta. Nawet nie był to najpiękniejszy gol strzelony prawą nogą. Z Crveną Zvezdą Belgrad graliśmy w europejskich pucharach przeciw Girondins Bordeaux – uderzyłem jeszcze ładniej. Możesz zobaczyć w internecie, znajdziesz bez problemu.
Jakbyś porównał organizację klubu w Legii i Lechii?
Legia to zupełnie inny klub, z większymi ambicjami. W Warszawie zawsze walczysz o trofea i taki cel musisz sobie stawiać przed każdym sezonem. Do tego dochodzi walka o europejskie puchary. W Gdańsku jest inaczej, nie ma takiej presji na wygrywanie. Potrzebowałem takiego klubu jak Legia, gdzie jest większe ciśnienie na zwyciężanie. Na początku sezonu byliśmy w dołku, nie potrafiliśmy zaprezentować pełni możliwości. Odpadliśmy z eliminacji Ligi Mistrzów, później Ligi Europy. Zawiedliśmy. Teraz chcemy wygrywać mecz za meczem, Legia na to zasługuje.
Byłeś zaskoczony, że na początku rozgrywek tak dołowaliście?
Zaskoczony to chyba złe określenie, takie sytuacje zdarzają się w każdym klubie. Jedna drużyna wpada w dołek na początku rozgrywek, druga w środku, a trzecia na koniec. Nie potrafisz wyliczyć, kiedy przyjdzie kryzys. Nam obniżka formy przytrafiła się w najgorszym możliwym momencie. Przegraliśmy kluczowe spotkania, których nie powinniśmy byli przegrać. Jeśli dzisiaj byśmy rozgrywali te mecze, zaprezentowalibyśmy się znacznie lepiej niż miesiąc temu.
Konieczna była zmiana trenera, aby was obudzić?
Możemy gdybać, co by było, jeśli do tej zmiany by nie doszło, ale rzeczywistość jest taka, a nie inna. Nie mamy na to wpływu. My jako piłkarze, niezależnie kto prowadzi drużynę, mamy obowiązek ciężko pracować.
Jak się układa współpraca z trenerem Czesławem Michniewiczem?
Dobrze, nie mogę narzekać, ale nie lubię mówić o trenerach. Nie jestem od oceniania szkoleniowców. Ja mam zrobić swoje na treningu i w meczu. Każdy szkoleniowiec ma inny pomysł, który chce nam przekazać, a my mamy to realizować na boisku. Nic więcej.
Dla ciebie ta zmiana była chyba sporym ciosem, bo to właśnie Aleksandar Vuković mocno namawiał cię na transfer do Legii.
To prawda, trener Vuković miał bardzo duży wpływ na moją decyzję.
Czym cię przekonał? Miałeś przecież oferty z innych klubów.
Mamy bardzo podobne charaktery, więc było mu znacznie łatwiej. Nakreślił przede mną ciekawą wizję, opowiadał o celach, które przede mną postawił. Nie potrzebowaliśmy wielu rozmów, aby dojść do porozumienia. Wydaje mi się, że od początku mojego pobytu w Warszawie pokazuję, że jestem gotowy na występy w Legii.
Jak udało się wam dogadać, skoro ty jesteś kibicem Crvenej Zvezdy, a trener Partizana?
Nie mieliśmy z tym problemów. U mnie w rodzinie od zawsze wszyscy byli za Crveną Zvezdą, w dodatku później grałem w tym klubie. Trener Vuković jest wychowankiem Partizana, więc to normalne, że kibicuje tej drużynie. Zdarzały się więc docinki, żarty, ale w zdrowej atmosferze.
Chodziłeś na mecze jako kibic?
Miałem jedenaście lat, gdy byłem pierwszy raz na trybunach. Crvena Zvezda grała z Lazio Rzym w Pucharze UEFA, padł remis 1:1. Doskonale pamiętam to spotkanie. W pierwszym meczu przegraliśmy 0:1, w rewanżu prowadziliśmy, ale do wyrównania doprowadził Enrico Chiesa i to Lazio awansowało. Stadion był wypełniony po brzegi, pewnie było grubo ponad 50 tysięcy ludzi. Te obrazki pozostaną w mojej głowie na całe życie.
Masz znajomych, którzy kibicują Partizanowi?
Pewnie, że tak. Jest XXI wiek, te relacje są już kompletnie inne niż jeszcze kilkanaście lat temu, kiedy to była walka na śmierć i życie. Jeden z moich przyjaciół nawet grał w Partizanie. Jestem spokojną osobą, nigdy nie miałem żadnych przygód z kibicami lokalnego rywala, bo ich po prostu nie szukałem.
Po występach w Zvezdzie przeszedłeś do BATE Borysów. Dlaczego? To rzadki kierunek dla serbskich piłkarzy.
Miałem trochę problemów w klubie, czekałem na pewne decyzje, ale mogłem opuścić Crveną Zvezdę dopiero kiedy zamknęło się okno transferowe w większości krajów w Europie. Na Białorusi jest ono otwarte nieco dłużej, dlatego BATE było na tamten moment jedyną poważną opcją. Wyszło bardzo dobrze.
O co się pokłóciłeś w Belgradzie?
Klub miał trudny moment, szczególnie jeśli chodzi o kwestie finansowe, ale nie tylko. Dochodziło do dziwnych sytuacji. Jednego dnia grałem, drugiego nie, brakowało stabilizacji. Stwierdziłem, że trzeba się pakować i wyjechać. Na początku okna miałem sporo propozycji, ale wszystko się przeciągało i wyszło tak, że została tylko Białoruś. Nie żałuję. W Borysowie dwukrotnie grałem w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Dla piłkarza nie ma lepszego uczucia niż występ w drużynie narodowej i Champions League. Każdy zawodnik na początku piłkarskiej drogi chciałby spełnić te marzenia, mnie się udało.
W reprezentacji zadebiutowałeś w wieku 20 lat, więc bardzo szybko.
To było coś niesamowitego. Już samo powołanie było wielkim wyróżnieniem, a później doszedł do tego debiut. W reprezentacji miałem różne momenty, ostatnio jest bardzo dobrze, bo dostaję szanse gry od selekcjonera. Oddam wszystko za tę drużynę! To olbrzymia duma, że możemy grać dla Serbii.
Debiutowałeś w kadrze u Sinisy Mihajlovicia. Jak wspominasz tę współpracę?
Nie miałem z nim zbyt wiele do czynienia, ale już po kilku minutach wiesz, jaki to człowiek. Ma bardzo mocny charakter, pokazywał to na każdym kroku. Takich ludzi nie ma zbyt wielu na świecie. Dla mnie to postać, która trzyma się swoich zasad i wielki trener. Kiedy wchodziłem do reprezentacji, byłem bardzo młody, więc nie było okazji, abyśmy zbudowali mocną relację. Nie mamy dzisiaj żadnego kontaktu, ale bardzo się cieszę, że wygrał z chorobą i cały czas może pracować przy piłce.
Niedługo miną trzy lata, odkąd trafiłeś do Polski. Jak to jest możliwe, że zawodnik reprezentacji Serbii gra w Ekstraklasie?
Taka jest piłka, nie jesteś w stanie przewidzieć żadnego scenariusza. Miałem taki okres w karierze, gdy potrzebowałem się odbudować, bo nie dostawałem zbyt wielu minut w Niemczech i Belgii. Pojawiła się propozycja z Lechii, była najbardziej konkretna. Nie żałuję, że przyszedłem do Polski. W Gdańsku przeżyłem wspaniałe dwa i pół roku, zdobyliśmy dwa trofea. Jestem z tego okresu bardzo zadowolony.
Przed przyjazdem do Polski zakładałeś, jak długo będziesz grał w naszym kraju?
Nie, przyjechałem się odbudować, ale nie zakładałem, ile ten proces potrwa. Byłem w trudnym momencie, można powiedzieć, że na zakręcie, a teraz wyszedłem na prostą. Etap odbudowy mam za sobą. Teraz przyszedł czas na zdobywanie trofeów i występy w europejskich pucharach. Jestem na dobrej drodze i we właściwym miejscu. Chcę się rozwijać, grać coraz lepiej, a jeśli za jakiś czas pojawi się opcja przejścia do jeszcze silniejszego klubu, to się zastanowię. Nie będę miał jednak problemu, aby zostać w Legii na wiele lat.
Czujesz się staro?
Nic z tych rzeczy. Wiek to tylko liczba, tak naprawdę czuję się znacznie młodszy. Pod względem fizycznym i mentalnym mam znacznie mniej lat, niż wskazuje na to metryka. Nie ma ona żadnego znaczenia.
Uważasz się za najlepszego lewego obrońcę w lidze?
Nie lubię się wypowiadać o innych. Wiem, kiedy jestem w formie i dobrze gram, a kiedy idzie mi gorzej. Nie lubię się oceniać publicznie, nie chcę tego robić.
Żałujesz jakiejkolwiek decyzji w karierze?
Absolutnie nie. Nie ma miejsca i czasu na żal. Każdą decyzję podejmowałem sam, choć po konsultacjach z najbliższymi, więc biorę pełną odpowiedzialność za każdy ruch. Trzeba patrzeć do przodu, nie ma sensu oglądać się za siebie, bo to ma zły wpływ na przygotowanie mentalne. Nie pracuję z żadnym psychologiem, po prostu mam takie podejście do życia. Każdy odpowiada za siebie.
Byłeś zły, że w poprzednim sezonie nie mogłeś grać w ostatnich kolejkach?
Nie, taką decyzję podjęliśmy wspólnie z klubem. Rozstaliśmy się z Lechią w bardzo dobrych relacjach. Miałem też piękne pożegnanie z kibicami. Zwłaszcza że Lechia nie jest klubem, który przyzwyczaja do zdobywania trofeów raz na kilka lat, raczej co kilkadziesiąt lat, a nam udało się osiągnąć coś szczególnego. Czuliśmy, że dokonaliśmy czegoś wielkiego.
Lechia ma wobec ciebie jakieś zaległości finansowe?
Jest w porządku, klub nie ma wobec mnie żadnych zaległości.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 46/2020)