Przejdź do treści
LeoMidas

Ligi w Europie Serie A

LeoMidas

Jak w tragedii antycznej, konflikt był nierozwiązywalny. Nieugięty Massimiliano Allegri wygrał, niezwyciężony Leonardo Bonucci poległ, by zmartwychwstać w Milanie.
Foto: Reuters Forum

TOMASZ LIPIŃSKI

Mało kto zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, która zaistniała w lutym w jednokierunkowym meczu ligowym Juventusu z Palermo. Ot, piłkarz się zapomniał i w dobrej wierze kazał trenerowi zrobić zmianę, na co ten odpowiedział słowną agresją. Wprawdzie przesadną do skali wykroczenia, ale wydawało się, że to tylko pożar, jakich wiele wybucha w każdej drużynie, więc łatwy do ugaszenia i bez poważnych konsekwencji. Tu jednak nie chodziło o coś, co nagle się pojawiło i szybko znikło, tylko o to, że cały czas: przed i po się tliło i w każdej chwili groziło wybuchem. 

Upokorzony w Porto

W konflikcie Allegri – Bonucci przedmiotem były pryncypia i pozycja samca alfa. Trener wkroczył do juventusowej szatni, w której Bonucci był kimś, a miejsce na najwyższej półce zawdzięczał Antonio Conte, którego wielbił i wyniósł na ołtarze. Tymczasem pierwsze, co zrobił następca, to zakazał stoperowi wykonywania długich podań, których Conte oczekiwał i wymagał. To tak, jakby nowy właściciel restauracji wybitnemu kucharzowi pozwalał tylko smażyć kotlety mielone. Ograniczył jego potencjał, zabierał wolność i radość z bycia rozpoznawalnym. Od początku rozpoczęło się więc przeciąganie liny. Allegri wrzeszczał, jak Bonucci robił swoje, Bonucci robił swoje, ale znacznie rzadziej niż wcześniej. Chemii między nimi nie było. Jeden z Marsa, drugi z Wenus. 


Jednocześnie Allegri rozumiał, że piłkarzem, którego musi prowadzić na najkrótszej smyczy i w kagańcu, jest Leon. Jak mu podskoczyli i pokazali kły Mario Mandżukić, Paulo Dybala, Sami Khedira czy Gonzalo Higuain, to de facto niewiele znaczyło. Wystarczyło przeczekać ich pierwszą złość, postraszyć karami i oni potulnie zajmowali miejsca w stadzie. A Bonucci chciał rządzić i decydować, być ważniejszy od trenera i dlatego właśnie przy pierwszym wykroczeniu został przeczołgany i upokorzony. W Porto trener wystawił go na widok publiczny na stołku w loży, pokazując w Lidze Mistrzów, co robi z buntownikami. Bonucci pokajał się i szybko wrócił do drużyny, ale nie przebaczył i nie przestał wojować. To, co zdarzyło się w przerwie finału Ligi Mistrzów w szatni Juventusu, zdążyło obrosnąć legendą. Trudno odróżnić prawdę od fantazji, jednak na pewno i wtedy stoper starł się z trenerem. Opuszczając Cardiff, prawdopodobnie już wiedział, że opuści Juventus, a z kontraktu przedłużonego w grudniu aż do 2021 roku zrobi papierowy samolocik. 


To wszystko wiemy lub interpretujemy po nowemu od 14 lipca, kiedy Casa Milan oficjalnie stała się jego nowym domem. Wcześniej nawet dostrzegając rysy na relacjach trenera z obrońcą, widziało się ich razem. Dla dobra Juventusu. Ba, Bonucci wydawał się ostatnim, którego dałoby się wyciągnąć z klubu. Już bardziej prawdopodobne było, że po Dybalę przyjedzie Barcelona lub Higuaina zwerbują Chińczycy, że Gianluigi Buffon od nowego sezonu zamiast w bramce stanie u boku życiowej partnerki w telewizyjnym studiu, a Giorgio Chiellini porzuci futbol dla kariery naukowej. Bonucci w Milanie? Nigdy w życiu. 

Odszedł symbol. Symbol odrodzenia Juventusu i sukcesów w ostatnich sześciu sezonach. Jeden z sześciu wspaniałych, którzy w każdym z nich mijali linię mety w biało-czarnej koszulce mistrza. 

Słaby, dobry, najlepszy

Wróćmy do sezonu 2010-11, kiedy powstawały fundamenty pod turyński drapacz chmur. Dopiero co na plac budowy wszedł Andrea Agnelli, który dobrał sobie do pomocy konstruktorów-wizjonerów Giuseppe Marottę i Fabio Paraticiego, a oni cegiełka po cegiełce zaczęli stawiać piętra. W pierwszym roku pracy zainwestowali w Luigiego Del Neriego i 18 piłkarzy. Z trenerem nie wyszło. A z piłkarzami? W letnim okienku transferowym razem z Bonuccim przyszli lub powrócili z wypożyczeń: Marco Storari, Marco Motta, Leandro Rinaudo, Armand Traore, Alberto Aquilani, Albin Ekdal, Milos Krasić, Davide Lanzafame, Jorge Martinez, Simone Pepe, Tiago, Cristian Pasquato (tak, nowy nabytek Legii) i Fabio Quagliarella, do których zimą dołączyli Luca Toni, Andrea Barzagli, Simone Esposito i Alessandro Matri. Lekko licząc, 60 milionów. 

Większość nie pozostawiała po sobie śladu dobrych wspomnień, kilku zapaliło się i szybko zgasło, paru pozostało dłużej i w drugim garniturze było im do twarzy. Tylko dwóch zdobyło juventusową nieśmiertelność: bez przekonania za psie pieniądze kupowany z Wolfsburga Barzagli oraz Bonucci. On akurat tani nie był. Po jednym sezonie w Bari, gdzie stworzył przykuwającą uwagę parę stoperów z Andreą Ranocchią, w której ten drugi uchodził za zdolniejszego i bardziej perspektywicznego, jego wartość urosła do 15,5 miliona. Juventus zapłacił i czekał na rezultaty, a te nie nadchodziły. Defensywa przypominała durszlak. Przepuściła 57 goli w całym sezonie, w którym bianconeri nie wychylili się ponad siódme miejsce w Serie A, utknęli w fazie grupowej Ligi Europy (pamiętne remisy z Lechem) i odpadli w ćwierćfinale Pucharu Włoch. 

Bezpośredni następca Fabio Cannavaro niby grał dużo i często – aż 44 razy na 50, ale komplementy pod swoim adresem słyszał rzadko. Dobrej sławy i względów u kibiców mógł tylko pozazdrościć innemu z nowych – Serbowi Krasiciowi. Dla Bonucciego zarezerwowane były wyzwiska i kpiny. Ukuto termin bonucciate, dla opisania banalnych pomyłek wynikających… no właśnie z czego? Wtedy wydawało się, że ze zwyczajnej słabości, teraz już wiadomo, że ze skłonności do pokazania czegoś ponad to, co należy do powszechnych zadań stopera: przerwij, wybij, ewentualnie zagraj do najbliższego. 

Kiedy przyszedł czas rozliczeń i kolejnej rewolucji, na czele której tym razem stanął Antonio Conte, Bonucci z niepewnością czekał na wyrok. Gdyby został uznany za winnego, prawdopodobnie zostałby zesłany na daleki wschód. Czekał na niego lukratywny kontrakt w Sankt Petersburgu. Jednak nowy trener uniewinnił stopera i dał mu drugą szansę. Choć nie od razu został ministrem obrony. W defensywnym kwartecie, od którego Conte zaczął robienie porządków, stawiał na Barzaglego z Chiellinim, a dopiero po przejściu na tercet wymyślił Bonucciego w roli środkowego. Narodziło się turyńskie BBC. Stanowił wsparcie nie tylko dla Gianluigiego Buffona, ale też dla Andrei Pirlo. Jakość i dokładność jego kilkudziesięciometrowych podań wcale nie odbiegała od tych, do których przyzwyczaił znakomity pomocnik. On żadnej pracy się nie bał. 

Rósł razem z Juventusem. Przychodził do przeciętnego klubu desperacko i trochę po omacku szukającego zagubionej drogi do sukcesów. Przychodził jako obrońca na dorobku. Niby z mistrzostwem Włoch na koncie, na które jednym epizodem w barwach Interu specjalnie nie zasłużył. Bez żadnej przeszłości w kadrze U-21 i o lata świetlne od pierwszej kadry. Zweryfikowany dość brutalnie przez pierwsze drugoligowe doświadczenie w Treviso. Następnie odbudowany przez Venturę w Pisie i porzucony przez Inter, który włączył go (wyceniając na 4 miliony euro) do rozliczeń z Genoą za transfery Diego Milito i Thiago Motty. Tam był tylko przejazdem, bo ponownie przechwycił go Ventura, który już pracował w Bari. A później prosto do Turynu. Na siedem długich lat. Na 319 meczów i 21 goli. Po sławę. 

Najdroższy, ale za tani

Za 42 miliony euro został najdroższym włoskim obrońcą w historii. Pobił 15-letni rekord należący do Alessandro Nesty. Niby najdroższy, ale przecież wcale nie taki drogi. Kluby z Premier League za obrońców o połowę słabszych płacą o połowę więcej lub nawet drugie tyle. Gdyby zgodził się na Chelsea lub Manchester City, na tyle być może zostałby wyceniony, ale ze względów rodzinnych wolał pozostać w ojczyźnie. Milan skorzystał z okazji. 

Czy zdobył najlepszego obrońcę świata? I tak, i nie. Gdyby kandydaturę Bonucciego rozpatrywać według starych kryteriów, przepadłaby z kretesem na wstępnej selekcji. Są przecież od niego agresywniejsi, twardsi i bardziej nieprzyjemni dla napastników, skoczniejsi i silniejsi. Na szczęście stare bezpowrotnie minęło i gra w obronie nie polega tylko na skutecznym i bezpardonowym przeszkadzaniu. Tak jak współczesny bramkarz musi używać nóg, tak obrońca – nie tylko umieć je podstawiać. A zatem Bonucci to najlepszy obrońca świata z piłką przy nodze. Z przeglądem pola, precyzyjnym podaniem, bardzo dobrym strzałem z dystansu. Lepszy w tych elementach od większości pomocników, w poczet których zaliczał się do 16 roku życia. W poprzednim sezonie średnio wykonał, i to w czasach ostrej cenzury Allegriego, 8,6 dalekich podań w meczu. Tylko jeden zawodnik w ligach europejskich przekroczył granicę ośmiu. To Javier Mascherano z Barcelony. 

To wraz z Bonuccim Juventus stracił bezpowrotnie. Ostał się z czterema środkowymi obrońcami: Andreą Barzaglim, Medhim Benatią, Giorgio Chiellinim i Daniele Ruganim, który na odejściu Leo powinien zyskać najbardziej, co akurat cieszy. Żaden z nich nie przypomina go stylem gry i nie znaczy tak dużo w fazie konstruowania akcji. Przyjście piątego w osobie Kostasa Manolasa lub Stefana de Vrija niewiele zmieni. Najłatwiej w Holendrze znaleźć skłonności do kreatywnego myślenia, ale od Włocha dzielą go lata nauki. 

Allegri będzie więc musiał przegrupować siły (i prawdopodobnie to go kręci). Inaczej spojrzeć na drugą linię i tu szukać nowej, zaskakującej broni. Za to defensywę na stałe oprzeć na czteroosobowym fundamencie i spuścić kurtynę na Conte’owy system 1-3-5-2, bo bez Bonucciego to już nie przejdzie. 

Kto wie, czy nie ciekawsze jest jednak odwrócenie pytania, bo niewykluczone, że to nie Juventus straci więcej bez Bonucciego, ale Bonucci bez Buffona, Barzaglego i Chielliniego. Za odpowiedzią na te pytania prawdopodobnie ukrywa się prawda o tytule mistrzowskim w najbliższym sezonie. 


Mając BBC za plecami i obok siebie, grał jak z nut, pozbawiony takiej orkiestry może zacząć fałszować. Alessio Romagnoli i Mateo Musacchio to wielkie niewiadome i obietnice, a nie gwarancje. To drugie dotyczy także Gianluigiego Donnarummy, którego młodzieżowe mistrzostwa Europy delikatnie sprowadziły na ziemię, z której jednak szybko podźwignął go niezawodny Mino Raiola, załatwiając nowy, królewski kontrakt z Milanem. 

Rzeczywistość przebiła marzenia

To jednak niewiele w porównaniu do zarobków Bonucciego, który stał się LeoMidasem. Już goła pensja w wysokości 7,5 miliona euro ustawiła go na pierwszym miejscu listy płac w całej lidze, a jeszcze po drodze może podnieść z murawy różne bonusy, które zaokrąglą wynagrodzenie do 10. W pakiecie otrzymał także kontrakt aż na pięć lat, kapitańską opaskę oderwaną od ramienia Riccardo Montolivo i ulubiony numer 19, do którego już zaczął się przyzwyczajać Franck Kessie

Milan naprężył muskuły. Przez miesiąc wydał ponad 210 milionów na transfery i na tym nie poprzestanie, bo osobne walizki z pieniędzmi przygotował na jednego lub dwóch napastników. A to po to, by nie zadowalać się więcej Ligą Europy i szybko postawić most nad przepaścią, która w ostatnich sześciu sezonach powstała między nim a Starą Damą. Głęboką na 161 punktów. Idąc w obecnym tempie, Milan na jej pokonanie potrzebowałby prawie trzech sezonów przy założeniu, że Juventus by się zatrzymał. Dlatego musiał gwałtownie przyspieszyć na innym polu. 

Transfery mają uśmiechniętą twarz Marco Fassone, który zastąpił legendarnego Adriano Gallianiego i z gestem rozporządza chińskim budżetem. Lądowanie Chińczyków na San Siro po czerwono-czarnej stronie przeciągało się w nieskończoność, w pewnym momencie przybrało groteskowy charakter, ale w kwietniu tego roku wreszcie stało się faktem. Kibice z ciekawością, ale bez nadmiernego apetytu wyglądali otwarcia pierwszego po zmianie właściciela okienka transferowego. To, co się dzieje, przerosło ich najśmielsze marzenia. Nic dziwnego, że duch w milanowym narodzie odżył. W poprzednim sezonie po karnety pofatygowało się zaledwie 15 990 osób, w trzech ostatnich latach liczba sprzedanych abonamentów nie przekroczyła 20 tysięcy, czyli katastrofalnie słabo. Po letniej kampanii transferowej, jak za dawnych lat, ma szansę zbliżyć się lub pokonać granicę 40 tysięcy, co ostatni raz udało się dekadę temu. Już teraz można ogłosić, że Milan wygrał letnie mercato, ale stwierdzenie, że zajął pole position w wyścigu po mistrzostwo, byłoby mocno na wyrost. Po starcie dużo w tym temacie będzie miał do powiedzenia Leonardo Bonucci.

ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ RÓWNIEŻ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (NR 30/2017)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024