Legia już nie będzie wydawała bez sensu
Jedyny właściciel i prezes Legii, odkąd przejął wszystkie drążki sterownicze przy Łazienkowskiej, jest trudno osiągalny nie tylko przez dziennikarzy, ale – jak usłyszałem na miejscu – także przez pracowników klubu, z którymi akurat nie wdraża nowych projektów. Dariusz Mioduski jest rzeczywiście mocno zaangażowany w poukładanie sportowej spółki na własną modłę i napędzenie w tych sektorach, które dotąd były jego zdaniem zaniedbane. Robi też jednak wiele, żeby posprzątać pozostałości po burzliwej rozgrywce z byłymi współudziałowcami. Akcje zostały już spłacone, natomiast pretensje i żal dopiero są wyciszane.
ROZMAWIAŁ ADAM GODLEWSKI
Śledzi pan ruchy na rynku transferowym?
Jasne, że tak – odpowiada Mioduski.
I nie jest pan zmartwiony ofensywą Lecha?
Nie, Lech robi to, co powinien robić. Różnica między naszymi klubami jest taka, że oni muszą przebudować drużynę, my zaś – jedynie wzmocnić na kilku pozycjach. Z zastrzeżeniem, że dla nas i tak największym wzmocnieniem będzie utrzymanie trzonu, który istnieje. W Poznaniu spodziewają się zapewne, że kilku kluczowych zawodników jeszcze odejdzie, dlatego wcale się nie dziwię, że zaangażowano liczną grupę nowych. Na dodatek robią to stosunkowo wcześnie, co też jest łatwe do wytłumaczenia, ponieważ Lech rozpoczyna grę w pucharach dwa tygodnie wcześniej niż Legia. Prawda jest taka, że nasz poznański rywal był pod ścianą i nie miał wyjścia. Byłoby przecież bardzo źle dla polskiej piłki klubowej, również z punktu widzenia Legii, gdyby Lech odpadł z Ligi Europy już w kwalifikacjach.
Już dawno nie było jednak tak, żeby Lech przelicytował Legię w staraniach o zawodnika, proponując mu wyższe uposażenie.
Żeby była pełna jasność – Niklas Baerkroth, bo wnoszę, że o tym szwedzkim zawodniku teraz mówimy, nigdy nie był na jakiejkolwiek naszej liście. Po raz pierwszy zetknąłem się z jego nazwiskiem w polskich mediach. Nie prowadziliśmy nawet wstępnych rozmów, nie miałem z tym piłkarzem żadnego kontaktu. Bardzo blisko współpracuję z naszym działem sportu i wiem, kto jest w sferze zainteresowań Legii.
Jak wygląda struktura transferowa Legii pod pańskim jednoosobowym kierownictwem?
Istotna, najbardziej jakościowa zmiana w tym względzie, wprowadzona już od tego okienka transferowego, jest taka, że mamy zespół, złożony z kompetentnych i kluczowych dla działu sportowego osób, które pracują wspólnie nad tworzeniem i realizacją polityki transferowej. W jego skład wchodzą Michał Żewłakow, Radek Kucharski, Marcin Żewłakow, Jacek Magiera i ja. Oczywiście polegamy też w pełni na pracy naszego skautingu. W przygotowaniach pełnej strategii sportowej uczestniczą też Jacek Zieliński i Radek Mozyrko.
Każdy głos waży tyle samo czy pański jest decydujący?
Nie było takiej sytuacji, żeby jakąś kandydaturę trzeba było przegłosować. Albo kogoś chcemy, albo nie. Jeśli ktokolwiek ma jakiekolwiek zastrzeżenia, po prostu bierzemy je pod uwagę. Dla mnie kluczowa jest jak najbardziej pełna wiedza o zawodniku, którego chcemy pozyskać. To znaczy musimy znać również jego ograniczenia, aby zatrudnić go w pełni świadomie. Proces analityczny i myślowy w ocenie piłkarskiej i czysto ludzkiej jest rozbudowany właśnie po to, aby zminimalizować ryzyko. Opieramy się na profesjonalnych obserwacjach i wywiadach środowiskowych w znacznie większym stopniu, niż było to w Legii praktykowane w ostatnim czasie. Wiadomo, że ideałów nie znajdziemy, tacy gracze pozostają poza naszym zasięgiem finansowym, ale już podczas selekcji możemy wskazać tych z największymi predyspozycjami do gry w Legii. I wszyscy dokładamy starań, aby tak właśnie było.
Rozmawiamy w przeddzień rozpoczęcia letnich przygotowań w Warce, zasadne jest więc pytanie, w jakim stopniu kadra z poprzedniego sezonu zostanie utrzymana?
W dużej mierze zostanie. Mamy dobry zespół, nie ma więc sensu za bardzo go zmieniać. Oczywiście kluczowy jest temat pozostania Vadisa, bo w mojej ocenie to absolutnie czołowy zawodnik drużyny. Odjidja-Ofoe patrzy na różne możliwości, ale ja wciąż jestem optymistą w kwestii jego dalszej gry dla Legii. Wierzę, że on też zrozumie, że pozostanie w Legii jest również najlepszą opcją dla niego. Patrząc szerzej, mamy obecnie pod kontraktami bardzo szeroką grupę – około 40 zawodników powiązanych z pierwszą drużyną, z których znaczna część na co dzień nie gra. Niektórzy dostaną teraz szansę na obozie z uwagi na przedłużone urlopy reprezentantów. I albo udowodnią przydatność, albo będą musieli odejść. Prawda jest bowiem taka, że na dziś Legia nie potrzebuje uzupełnień składu, tylko realnych wzmocnień.
Ile musiałby pan zobaczyć na stole, żeby sprzedać Vadisa? 5, 8, a może 10 milionów euro?
W ogóle nie myślę w takich kategoriach. Dla mnie Vadis ma ważny kontrakt i chcę go zatrzymać w klubie. To jest priorytet, dlatego nie zamierzam nawet spekulować, ile ktoś musiałby położyć na stole. Gdyby pojawiła się naprawdę duża suma, to będę się zastanawiał, czy jej przyjęcie byłoby sensowne z punktu widzenia rozwoju Legii. Na dziś nie ma jednak konkretów, nie ma zatem tematu.
A ile prawdy jest w medialnych doniesieniach, że połowa sumy odstępnego za Vadisa trafiłaby na konto zawodnika i jego agentów?
Nie chcę wchodzić w szczegóły, bo to tajemnica handlowa, ale istnieją zobowiązania, które sprawiają, że niekoniecznie pełna kwota zapłacona przez potencjalnego kontrahenta trafiłaby na konto Legii. Musielibyśmy się tym przychodem podzielić.
O ile trzeba pomnożyć pensję Odjidji-Ofoe, żeby z uśmiechem na ustach został przy Łazienkowskiej? Przez dwa?
To jest przedmiotem trudnych negocjacji, właśnie przedstawiłem bardzo dobrą, naprawdę ekskluzywną ofertę agentom zawodnika i… czekam na odpowiedź. Mogę powiedzieć, że rozmowy są bardzo mocno zaawansowane.
Podobnie jest w przypadku Guilherme?
Chcielibyśmy, żeby Gui został, ale na rozsądnych warunkach. Patrzymy na przyszłość klubu nie tylko w perspektywie obecnego sezonu. Musimy zacząć rekonstruować kadrę w ten sposób, żeby byli w niej również gracze perspektywiczni, których kiedyś będzie można z zyskiem odsprzedać. W naszym szerokim składzie są bowiem zarówno piłkarze bez odpowiedniego poziomu, jak i spora grupa zawodników starszych. Coś trzeba z tym zrobić, ale w taki sposób, żeby nie zaburzyć stabilizacji, która na ten moment jest nam potrzebna.
Rozumiem, że Michał Pazdan nie jest już brany pod uwagę w przyszłościowej układance.
Michał, reprezentant Polski, jest bardzo wartościowym ogniwem w naszym zespole. Ma jednak klauzulę odejścia wpisaną w umowę – na poziomie 2,5 miliona euro – i moją deklarację, że jeśli oferta z klubu zagranicznego będzie na zbliżonym poziomie finansowym, to nie będziemy robić problemu przy udzielaniu zgody na transfer. Czekamy na informacje z obozu Michała, o ile bowiem było sporo spekulacji, o tyle konkretów już nie bardzo. Oczywiście za taką kwotę można na rynku znaleźć sensowne zastępstwo, ale nikt w Legii nie pogniewałby się, gdyby Michał został z nami na kolejny sezon. Na dziś wszystko zależy jednak od niego i jego menedżerów.
Oprócz Walerego Kazaiszwilego i Tomasa Necida na pewno odejdzie także Jakub Rzeźniczak?
Kuba nie ma wpisanej klauzuli odstępnego, gdyby jednak chciał odejść, to po tylu latach występów dla Legii nikt nie będzie go blokował. Jeśli chciałby w innym miejscu grać regularnie albo zarabiać gdzieś więcej pieniędzy – klub pójdzie mu na rękę.
A jak dziś, po wojnie właścicielskiej, wyglądają finanse Legii?
Są dwie strony tego medalu. Wszyscy już wiedzą, że nie udało się doprowadzić do sytuacji, której obawiali się nasi ligowi konkurenci zakładający, że dzięki Lidze Mistrzów pod względem finansowym mocno wszystkim odjedziemy. Prawda jest taka, że nie mamy rezerwy, na którą liczyłem. Miała być zainwestowana dwutorowo – w przyszłość, czyli w naszą infrastrukturę i skauting, a także w realne bieżące wzmocnienia, takie z półki Vadisa. Na ten moment nie ma jednak w klubowej kasie żadnych oszczędności. Nie zmienia to jednak faktu, że pod względem wielkości budżetu i wysokości wpływów żaden polski klub nie może się z nami równać.
Chce pan powiedzieć, że wszystkie pieniądze z Ligi Mistrzów się rozeszły?
Tak. Nawet transza, którą teraz dostaniemy z UEFA, zostanie przeznaczona na spłatę zaległości pozostałych nie tylko z ostatnich miesięcy. Z punktu widzenia przepływu finansowego – przy znacznym zwiększeniu kosztów w ostatnim sezonie i wcześniejszym życiu na kredyt – po premiach zarobionych w Lidze Mistrzów bilans wyszedł mniej więcej na zero. Mam o to żal do byłych współudziałowców, bo nie tak się umawialiśmy. Rozmawialiśmy o wypracowaniu rezerwy, tymczasem teraz wszystko sam muszę organizować absolutnie od początku. Ale dość narzekania; sytuacja jest stabilna, więc prawdopodobnie i tak jesteśmy w znacznie lepszej sytuacji od większości klubów z ekstraklasy. To znaczy mamy zadłużenie na poziomie około 30 milionów złotych – w zewnętrznych instytucjach finansowych – i dwa lata na spłatę tego zobowiązania. Zatem nie ma jakiejś wielkiej presji. Aby jednak osiągać to, co chcemy teraz z Legią osiągać, klub niewątpliwie będzie musiał zostać dofinansowany.
Byłych wspólników, czyli Bogusława Leśnodorskiego i Macieja Wandzla, spłacił pan już teraz, choć miał czas do końca roku. Z jakiego powodu?
Pierwotnie uzgodniliśmy spłatę w ratach do końca roku, żeby mieć trochę więcej elastyczności związanej z letnim okienkiem transferowym. Ostatecznie zdecydowałem jednak, że w pierwszej kolejności spłacę byłych udziałowców. Potrzebna była pełna jasność dotycząca przyszłości klubu, nie tylko od strony organizacyjnej, ale i mentalnej. Postanowiłem zamknąć ten rozdział, żeby ludzie pracujący w Legii nie żyli w niepewności. Ostatnie trzy miesiące były bardzo trudne. Walczyliśmy o mistrzostwo, i klub potrzebował stabilizacji oraz spokoju, żeby Jacek Magiera mógł zrobić to, co ostatecznie zrobił…
…ale rozumiem, że tego spokoju nie było i przyczyniali się do tego ekswspólnicy? Do tego pan zmierza?
Wewnątrz klubu spokój na pewno był. Natomiast z zewnątrz cały czas pojawiały się jakieś wrzutki, spekulacje i różne działania, które na pewno nie pomagały klubowi w tym trudnym okresie.
Mówi pan o spotkaniach, na które mieli być zapraszani pracownicy Legii przez byłych współudziałowców, czy raczej o pozostałościach deklaracji niektórych osób, choćby Michała Żewłakowa, że przy Łazienkowskiej zostaną tylko wówczas, jeśli spór właścicielski na swoją korzyść rozstrzygną Leśnodorski z Wandzlem?
Duża grupa osób w klubie była poddawana olbrzymiej presji, na którą jako sumienni pracownicy w ogóle nie zasługiwali. Przecież na koniec dnia ci ludzie pracują dla Legii, a nie dla tego czy innego prezesa. Szkoda zatem, że tak duża część zespołu została postawiona w niezręcznej i niepotrzebnej sytuacji. Michał znalazł się w tym gronie, ale na pewno z tym sobie poradził.
A pan nie widzi problemu, że dyrektor sportowy opowiadał się po stronie pańskich adwersarzy?
Żadnego. Michała po prostu cenię. Wiem, jak ważna dla niego jest Legia. Ma moje pełne zaufanie, wyłącznie od niego będzie zależało, jak zechce się rozwijać i funkcjonować w klubie. Dziś jest integralną częścią naszego sukcesu i planów na przyszłość.
Wcześniejsza spłata byłych wspólników służyła też pozbyciu się Leśnodorskiego z rady nadzorczej?
Nie, nie miało to z tym nic wspólnego. Wspomniana decyzja, którą jednak rozumiem, należała wyłącznie do niego. Rola rady nadzorczej jest wyłącznie doradcza, to ciało pomocnicze.
Nie sprawia pan wrażenia zmartwionego takim obrotem sprawy.
W pewnym sensie było to nieuniknione, choć myślałem, że rozwód potrwa trochę dłużej.
Patrząc z boku, sądziłem, że były prezes i współwłaściciel będzie potrzebny, gdyż byłby gwarantem dobrych relacji z kibicami. Nie obawia się pan o ten aspekt funkcjonowania klubu już bez Leśnodorskiego w strukturach?
Myślę o kibicach bardzo pozytywnie. Z drugiej strony wiem, że to środowisko jest bardzo zróżnicowane, trudno zatem uniknąć jakichkolwiek incydentów na stadionach, które zresztą mają miejsce wszędzie w Europie. Kibice widzą jednak, co staramy się robić, i dostrzegają, że ich wpływ na wspólną sprawę jest duży. Przede wszystkim mają świadomość, że na Legii ciążą kary w zawieszeniu i recydywa może skutkować wykluczeniem z pucharów. To rozsądni ludzie, dla których klub jest wielką wartością. Tak odbieram tę społeczność.
Poważny incydent już jednak się zdarzył, w oczekiwaniu na mistrzowską fetę. Jeden z ultrasów – w brutalny, niedopuszczalny sposób – spacyfikował nierozsądnego kibica, który chciał świętować na murawie. Od razu pojawiły się głosy, że Mioduski najpierw krytykował politykę Leśnodorskiego, a teraz sam postawił na zgniły kompromis z ultrasami.
Zawsze mówiłem, że nie ma innej drogi niż dialog z kibicami. Współpracujemy ze stowarzyszeniem kibiców, staramy się o dobre relacje. Przy organizacji fety takie współdziałanie jest standardem w Europie. I szczerze mówiąc – gdyby nie jeden fatalny incydent jednego gościa, który tak naprawdę nie wiadomo, z jakiego powodu zareagował, jak zareagował – nie byłoby tematu. To bardzo źle, że doszło do takiego zdarzenia, ale klub natychmiast zareagował, to znaczy nałożył na winowajcę zakaz stadionowy. Bardzo ważne jest również to, że wśród samych kibiców nie ma akceptacji dla takiego zachowania. Pozostaję więc optymistą. Zresztą jesteśmy w posiadaniu raportów policji, z których jasno wynika, że – pomijając ten przykry incydent, z powodu którego jest mi niezmiernie przykro – była to najbardziej wzorowa feta i celebracja w najnowszej historii Legii.
Kiedyś się dowiemy, ile dokładnie zapłacił pan wspólnikom za akcje? Dziś pojawiają się jedynie spekulacje, że za każdy z 20-procentowych pakietów odstępne wyniosło – w zależności od źródła – od 15 do 19 milionów złotych.
Nie chcę wchodzić w szczegóły, mogę tylko powiedzieć, że te górne z zarysowanych granic są bliższe prawdy; zapłaciłem za akcje Legii naprawdę dużo pieniędzy. Tak ustaliliśmy, takie zasady zaakceptowałem, więc nie mam z tym problemu. Determinuje to jednak moje obecne priorytety, ponieważ w pierwszej kolejności koncentruję się na zorganizowaniu środków na letnie transfery. I mogę już z czystym sumieniem zadeklarować, że koszty w tym okienku na pewno udźwigniemy. Choć nie odpuszczę też projektu ośrodka szkoleniowego, który ma służyć nie tylko akademii, bo będzie tam przecież trenował również pierwszy zespół. A jeszcze wcześniej, w przyszłym roku, powstaną boiska treningowe przy ulicy Czerniakowskiej.
Wspomniał pan, że Legia wymaga teraz dofinansowania. W jakiej formie? Jest pan gotów podzielić się akcjami z kimś innym czy poszukuje sponsorów, ewentualnie chętnych na udziały w transferach?
Dla mnie dobro Legii jest najważniejsze. Dlatego nie wykluczam, że w przyszłości będę miał partnera, z którym podzielę się akcjami, ale kandydat będzie musiał wpisywać się w moją wizję funkcjonowania klubu. Na dziś nie szukam współudziałowca, raczej przygotowuję plany inwestycyjne pod wszystkie projekty, które trzeba będzie sfinansować.
Ile konkretnie jest pan skłonny przeznaczyć na transfery w bieżącym okienku?
Wszystko zależy od jakości, jaka będzie dostępna na rynku. Jeśli pojawią się zawodnicy, którzy będą gwarantowali Legii postęp, to pieniądze na takie zakupy się znajdą. Na pewno jednak nie będzie niekontrolowanego szaleństwa. To znaczy wydawania kilku milionów euro na zawodnika, który może się sprawdzi, a może nie. Kupowanie jest łatwe, ale nie wolno doprowadzić do sytuacji, w której – jeśli pod względem sportowym coś poszłoby nie tak – oznaczałoby to ogromny problem. A w ostatnich latach raz jako klub byliśmy już blisko poważnych problemów. Na przyszłość musimy być oparci o solidne fundamenty.
Podstawą przy konstruowaniu budżetu jest awans Legii do fazy grupowej Ligi Europy i związane z nim przychody, tak jak w poprzednim sezonie?
Tak byśmy chcieli, ale w tym roku dochody z fazy grupowej LE nie wystarczą ze względu na zaszłości. Gdyby puchary skończyły się na Lidze Europy, to trzeba będzie do działalności klubu dołożyć sporą sumę. Ale jest i na to plan. W przyszłości na pewno jednak trzeba zrównoważyć przychody z wydatkami. A już na pewno ściąć koszty, które są nieefektywne. A takich w Legii zostało niestety dużo. Choćby związanych z przesadnie szerokim kadrowym zapleczem, gdzie wielu zawodników nie gwarantuje niezbędnej jakości.
Wyobraża pan sobie Legię w nowym sezonie bez klasowej dziewiątki, nowego stopera w miejsce Pazdana na porównywalnym poziomie czy skrzydłowego, który wniósłby nową jakość?
Skrzydłowych to akurat na ten moment mamy niezłych, zwłaszcza gdyby nie odszedł Gui. Są jeszcze przecież Dominik Nagy, Michał Kucharczyk, Sebastian Szymański, a i Miro Radović może grać na tej pozycji. Na pewno więc nie jest to nasz największy problem. Gdyby odszedł Michał Pazdan, to angaż stopera stanie się priorytetem. No, porównywalnym z pozyskaniem dziewiątki na europejskim poziomie. Przydałby się jeszcze ktoś z jakością do środka pola, jakaś szóstka na przykład, a i na solidnego lewego obrońcę też bym się nie pogniewał. Mamy na wspomniane przeze mnie pozycje konkretne personalne pomysły. Natomiast skrzydłowego zatrudnilibyśmy tylko wówczas, gdyby do wzięcia pojawił się ktoś naprawdę wybitny.
Wolałby pan artystów z kartami na rękach czy diamenty do oszlifowania, za które trzeba sporo zapłacić na dzień dobry, ale później koszty utrzymania są nieco mniejsze?
Pieniądz to pieniądz. Z punktu widzenia płynności finansowej łatwiej jest udźwignąć pensje niż duży jednorazowy wydatek na początku, ale ciężko jest znaleźć naprawdę dobrych zawodników – a przy okazji przyszłościowych – z wolnymi kartami. Jeżeli zajdzie potrzeba, to na kluczowe pozycje jesteśmy przygotowani na transfery rzędu miliona euro – za każdy – bo za mniejsze pieniądze trudno znaleźć jakość satysfakcjonującą Legię.
Naprawdę byłby pan skłonny wyłożyć 3, może nawet 4 miliony euro na transfery tego lata? Czy to tylko deklaracja niezbędna do uspokojenia kibiców?
Jeśli będzie pewność, że pomogą nam wspiąć się na wyższy poziom, to pieniądze na pewno się znajdą. Proszę jednak nie dawać wiary wszelkim medialnym doniesieniom na temat naszych zainteresowań na rynku transferowym.
Jakie cele stawia pan przed Legią na nowy sezon?
Celem numer jest zawsze wygranie mistrzostwa Polski. Bo to warunek konieczny do realizacji planów w Europie. Na pewno powalczymy też o Ligę Mistrzów. Wierzę, że skutecznie…
…jesteście przecież w finansowym przymusie.
Nie patrzę w pierwszej kolejności na wątek finansowy, chodzi mi przede wszystkim o aspekt sportowy. Jeśli jednak nie udałoby się tym razem w Champions League, to absolutnym minimum byłoby wyjście z grupy w Lidze Europy. Patrzę realnie, na naszej drodze w kwalifikacjach Ligi Mistrzów może pojawić się np. Celtic Glasgow, a nie jest to zespół taki jak przed kilku laty, tylko znacznie silniejszy. Albo Olympiakos Pireus, a zatem klub, który ma także wyższy budżet i teoretycznie jest od nas silniejszy.
Puchar Polski i Superpuchar to trofea, nad którymi będziecie się pochylać? W ostatnim czasie były w Legii traktowane z przymrużeniem oka.
To jest Legia Warszawa, tu liczy się każde trofeum. Każde jest ważne. Moje zdanie w tym względzie jest identyczne jak trenera Jacka Magiery. Przy okazji małe wyjaśnienie – nigdy nie byłem przeciwny zatrudnieniu tego szkoleniowca (na dowód DM okazuje stosowny e-mail – przyp. red.). Nie wiem – choć domyślam się – dlaczego tak tę sprawę przekazano opinii publicznej. Absolutnie wierzę w Magierę. To superczłowiek i bardzo dobry trener, który ma autorytet w szatni. Świetnie się dogadujemy, jesteśmy podobnej krwi – urodziny obchodzimy tego samego dnia – myślimy podobnie o funkcjonowaniu drużyny i jej budowaniu. Jacek jest istotną częścią moich planów na przyszłość.
Budżet Legii i tym razem będzie rekordowy? I skoro ostatnio było to niemal 285 milionów złotych, to teraz pęknie 300?
Nie ma takiej możliwości, zwłaszcza jeśli nie byłoby w Warszawie powtórki Ligi Mistrzów. A nawet z występem w grupie LM nie widzę szansy na zwiększenie budżetu. Pamiętajmy, że Legia została ograniczona pod względem przychodów na kilka najbliższych lat. Wiele umów ze sponsorami zostało podpisanych lub przedłużonych o dwa, trzy, nawet cztery lata, więc wpływy z segmentu komercyjnego są już ustalone i wcale nie będzie łatwo o ich powiększenie. Trzeba będzie działać niezwykle kreatywnie, wymyślić zupełnie inne niż dotychczas mechanizmy pozyskiwania funduszy od reklamodawców. Pracujemy nad tym, ale to nie zwalnia klubu z optymalizacji kosztów. Nie może być tak, że Legia będzie nadal wydawała pieniądze bez sensu.
Czyli do tej pory wydawała?
Wydaje mi się, że tak. Zwłaszcza w ostatnim roku sporo kosztów było niepotrzebnych, działając z głową, można było osiągnąć identyczny wynik sportowy przy znacznie niższych nakładach.
Pytając o cele na zbliżający się sezon, sądziłem, że odpowie pan i tak: aby na koniec odbyła się już tylko jedna feta mistrzowska.
Ależ oficjalna feta była tylko jedna! I zrobimy wszystko, aby za rok znów mieć powody, aby ją zorganizować. Mało tego, pierwszy raz w klubie była impreza, na którą zostali zaproszeni wszyscy, ale naprawdę absolutnie wszyscy, pracownicy. To olbrzymia wartość, na wszystkich szczeblach zagraliśmy jako jedna drużyna. A że piłkarze wzięli też udział w zewnętrznej imprezie zorganizowanej przez byłych współudziałowców? Są dorosłymi ludźmi, mają prawo do sentymentów; nikomu tego nie odbieram, do nikogo nie mam pretensji. Jedyne, czego oczekuję – zresztą od wszystkich – to pełen profesjonalizm. Klub ma być najważniejszy.
Na koniec proszę uczciwie powiedzieć – podejmując się roli prezesa w sytuacji, kiedy został pan jedynym właścicielem, nie zafundował pan sobie zbyt wielu obowiązków? Pytam, bo widzę entuzjazm w działaniu, ale dostrzegam też zmęczenie.
Zmęczenie mogło być widoczne po fecie na gali Ekstraklasy, natomiast z decyzji, że poświęcę się Legii kosztem innych moich biznesów, przez najbliższe lata na pewno się nie wycofam. Tak zrekonstruowałem życie zawodowe, aby nic mi w tym nie przeszkodziło. Poza tym opieram się na bardzo dobrych ludziach; jestem na świeczniku, ale w klubie mamy naprawdę wielu świetnych specjalistów. Nie tylko dla mnie jest to praca z gatunku 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Jeśli mam być szczery, to ostatnio nawet w snach śniłem także wyłącznie o Legii…
Wywiad został przeprowadzony 19.06.2017 r.
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ TAKŻE W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (NR 26/2017)