Legia jakiej jeszcze nie było
– Domagoj Antolić, Marko Vesović i William Remy zajmowali miejsce numer jeden na naszych listach transferowych. Pierwszy raz udało się nam ściągnąć zawodników, których naprawdę chcieliśmy – mówi w rozmowie z „PN” Dariusz Mioduski. Nie tylko jednak transferów dotyczy wywiad. Prezes i właściciel Legii Warszawa opowiada o strategii przyjętej przez klub. Dokąd zaprowadzi ona obrońców tytułu mistrza Polski?
ROZMAWIALI MICHAŁ CZECHOWICZ I PRZEMYSŁAW PAWLAK
Kilka lat temu w „Forbesie” powiedział pan, że żona zazdrosna jest tylko o pana żółtego saaba w wersji kabriolet. A jak jest teraz w przypadku Legii?
Dzięki Bogu udało mi się wprowadzić żonę do klubu – uśmiecha się Mioduski. – Zawsze starała się udzielać w szeroko pojętej działalności społecznej i charytatywnej. I udało mi się ją przekonać, żeby zajęła się Fundacją Legii. Mamy ambicję, żeby opierając się o wielką społeczność Legii, Fundacja stała się znaczącą instytucją. Zaangażowanie w ten projekt sprawiło, że żona stała się częścią klubu. Teraz, gdy mnie zatrzymują inne obowiązki, sama ogląda mecze. Kiedyś było to nie do pomyślenia. Taka sytuacja ma dobre i złe strony. Dobre, gdyż nigdy nie brakuje nam tematów do poruszenia. Złe, bo rzadko mamy czas, aby rozmawiać o czymś innym niż Legia. Dla nas stał się to poniekąd rodzinny projekt.
Był pan zaangażowany w wiele dużych projektów biznesowych. Jest pan zaskoczony, że działalność w klubie piłkarskim zajmuje tyle czasu?
Wchodząc w Legię cztery lata temu jako większościowy właściciel, nie myślałem, że mnie to tak bardzo pochłonie. Chciałem dodać wartość, którą zgromadziłem w przeszłości, resztę czasu zostawiając na inne projekty. Okazało się to niemożliwe. Dziś jest Legia, wszystko inne to tylko drugi plan. Aktualnie biorę udział w kilku innych projektach biznesowych, podjąłem jednak decyzję, że w pełni poświęcam się Legii. Nie ze względów zarobkowych. Gdybym tyle czasu, co w Legię, zaangażował w biznes, finansowo wyszedłbym na tym zdecydowanie lepiej. Dwa różne światy. Tyle że jestem na takim etapie życia, mam taki komfort, że nie muszę myśleć tylko o zarabianiu pieniędzy. Zresztą, nigdy tak nie myślałem, nie zakładałem, że muszę myśleć tylko o pieniądzach. Pieniądze były pochodną działań. W każdym razie jestem kompletnie pochłonięty klubem. To nie dotyczy tylko mnie. Wszyscy pracownicy, którzy są w Legii ze mną, pracują na wysokich obrotach.
Ile Legia traci na tym, że nie ma pana codziennie w klubie?
Gdybym codziennie spędzał osiem godzin w klubie, Legia by na tym sporo traciła. Ja pracuję dla Legii 24 godziny na dobę. W dzisiejszym świecie nie muszę jednak siedzieć za biurkiem przy ulicy Łazienkowskiej 3. Ale zawsze, kiedy jest taka potrzeba, jestem na miejscu. Zajmuję się wieloma tematami. Na przykład niedawno byłem w Brukseli, gdzie razem z Andreą Agnellim, szefem Juventusu Turyn, i Ivanem Gazidisem, szefem Arsenalu Londyn, spotkaliśmy się z komisarzem europejskim ds. sportu Tiborem Navracsicsem i przewodniczącym Parlamentu Europejskiego Antonio Tajanim. Rozmawialiśmy o systemie transferowym w całej Europie. Jest nacisk, żeby dokonać zmian, na których straciłaby ogromna większość klubów. Nie robię tego tylko dla Legii, ale też dla całej polskiej i europejskiej piłki. Większość klubów w Polsce nawet nie zdaje sobie sprawy, że kiedy przejdą proponowane zmiany, mogą zostać z niczym. Najcenniejsze ich aktywa, czyli zawodnicy, zostaną im wyjęte. Piłkarze zyskają pełną swobodę w zmianie klubów i rynek będą kontrolować agenci do spółki z najbogatszymi klubami. To plany, które trafiły już na poziom FIFA, sprawa jest bardzo poważna, będzie dyskutowana na wysokim szczeblu. Ja pracuję dla Legii cały czas. Nie wiem, ilu jest właścicieli, którzy tak mocno wchodzą w codzienną działalność klubu. Dziś mam bardzo dobrą i sprawną kadrę zarządczą, dzięki której w pewnych obszarach zeszły ze mnie sprawy mniej istotne. Dzięki temu mogę o funkcjonowaniu Legii myśleć strategicznie.
Niedługo minie rok, odkąd został pan prezesem Legii. Warto było? Nie lepiej było zostać w cieniu, pełnić funkcję doradczą, mieć więcej czasu?
Zrozumiałem, że aby wcielić moją wizję funkcjonowania klubu, nie ma innej drogi. Muszę być zaangażowany osobiście na co dzień, a Legia jest bardzo złożonym projektem. Wiem, co mówię, bo kilka skomplikowanych rzeczy zrobiłem w przeszłości. Kieruję się zasadą, że co ileś lat człowiek musi stworzyć się na nowo. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł całe życie robić to samo. Co kilka lat warto wejść w nowe projekty, zdobyć nową wiedzę, wysilić się intelektualnie. Potrzebuję tego jak tlenu. Kiedy zaczynam się nudzić, nie lubić tego, co robię, wiem, że nadszedł czas na zmiany. W Legii nie widzę takiej perspektywy. Nie ma takiej możliwości, żebym się Legią znudził.
Działanie na żywym organizmie, ciągle coś nowego.
Plus permanentne zarządzanie kryzysem. Przy tym jednak kierowanie Legią może okazać się bardzo twórcze. W Polsce nie jesteśmy zbyt mocno zaawansowani w myśleniu o tym, czym są kluby piłkarskie, w którą stronę zmierzają, czym mają być w przyszłości.
Przejął pan pełną kontrolę nad Legią, gdy była w stanie, którym nie był pan zachwycony. W klubie nadal trwa sprzątanie?
Wychodzimy na prostą. Najwięcej do zrobienia było w tej części działalności klubu, którą najwyraźniej widzą kibice. Czyli w kadrze zespołu. Drużyna przechodzi personalną rekonstrukcję, która potrwa jeszcze kolejne dwa lub trzy okna transferowe. Chyba nigdy nie mieliśmy takiego okienka transferowego jak to obecne. Pod względem liczby zawodników, którzy trafili na Łazienkowską, i tych, którzy się z nami rozstali. Mamy oczywiście ograniczenia finansowe. Można znaleźć pozytywy takiego stanu rzeczy: musimy być kreatywni. Nie wchodzimy w konkretne tematy transferowe, nie licząc się z kosztami, tylko szukamy sposobu. Staramy się inaczej myśleć, by ten sam efekt uzyskać za mniejsze pieniądze. Bo odłożonych pieniędzy w Legii nie ma. Co do zasady jednak, obciążenia związane z utrzymaniem kadry pierwszego zespołu ograniczają rozwój klubu. Legia potrzebuje długoterminowych inwestycji, na których efekty trzeba będzie poczekać, nie będzie ich tu i teraz. Mam na myśli ośrodek treningowy, akademię. Ale też systemy informatyczne, inwestycje w ludzi, nowe obszary.
Inwestycje mają służyć znalezieniu nowego inwestora?
Legia jest trochę inna niż pozostałe kluby w Polsce. Prawdopodobnie, gdybym chciał, mógłbym znaleźć inwestora w niedługim czasie. Natomiast nie za takie pieniądze, które zrobiłyby istotną różnicę w porównaniu do aktualnego stanu. Dlaczego? Musimy zrozumieć, że nasza liga, nasz rynek z punktu widzenia inwestora nie są atrakcyjne. Kluczem dla wszystkich klubów w Polsce, jeżeli chcemy, aby pojawiły się u nas duże pieniądze, jest zrobienie z Ekstraklasy o wiele bardziej atrakcyjnego produktu. Pod względem marketingowym, dla sponsorów i inwestorów.
Z tą stroną marketingową nie jest tak źle, o wiele gorzej wygląda strona sportowa.
Ale jak może być inaczej, skoro od wielu lat nie robimy nic, żeby to poprawić? Mamy dokładnie takie same problemy jak wiele krajów przed nami. Poradziły sobie z nimi, bo w strukturalny sposób – na poziomie kraju, klubów, trenerów – postawiły na szkolenie młodzieży. Co więcej, wtedy było to o wiele łatwiejsze. Dziesięć czy piętnaście lat temu, decydując się na wybór modelu ze szkoleniem młodzieży, byłeś innowacyjny. Zaledwie kilka klubów tak myślało. Nikt nie przypuszczał, że to aż tak się opłaci. Nikt nie przypuszczał, że przy transferach w piłce zaczną krążyć tak wielkie kwoty. To przerosło oczekiwania wszystkich. Obecnie kluby hiszpańskie, holenderskie, nawet czeskie, właśnie z tego czerpią. To nie tak, że zadzwonili do bogatych wujków, którzy wsypali w ich futbol, kluby kupę kasy.
W Polsce też mówi się o szkoleniu, tylko nic z tego nie wynika.
My lubimy sobie pogadać. I tylko w sytuacjach kryzysowych potrafimy współpracować. Wiadomo, że każdy patrzy na swój interes i ja mam tak samo. Można jednak pewne rzeczy poświęcić w imię większego wspólnego dobra. Z tego w przyszłości można mieć kilkakrotnie większe zyski. Ludzie mi zarzucają: Mioduski to chce, żeby najlepsi piłkarze z innych polskich klubów przechodzili do Legii. Będę jednak upierał się, że jeżeli stworzymy system szkolenia, także rynek wewnętrznych transferów i będziemy na nim finansowo współpracować, wszyscy na tym dobrze wyjdą. Być może będzie tak, że Legia na końcu na tym najwięcej skorzysta. Ale wcale tak być nie musi. Inne kluby też się rozwiną. Spójrzmy na działania Lecha Poznań. Kilka lat temu obrał konkretną strategię i teraz zaczyna z tego korzystać. Bardzo się cieszę. Legia też powinna była pójść tą drogą już jakiś czas temu. Na tym, że Lech sprzedaje drogo zawodników, skorzysta także Legia. Jeśli Robert Gumny odejdzie latem za te 6,5 miliona euro czy więcej, to ja wiem, że kiedy pojawi się temat odejścia z Łazienkowskiej Sebastiana Szymańskiego, będziemy rozmawiali o 10 milionach. Natomiast inne kluby, które nie są w stanie zaistnieć w Europie ze względu na lokalizację, strukturę właścicielską, takie czy inne ograniczenia, mogą odgrywać ważną rolę w polskim systemie. Dla nich szkolenie młodzieży powinno być chlebem powszednim.
Kto ten system ma stworzyć?
Kluby. Tyle że obecnie każdy ma dużą, czasami zbyt dużą presję na wynik. To dobrze, ale realistycznie wiadomo, że nie wszystkie kluby co roku walczą o mistrzostwo Polski. Ile klubów w Niemczech myśli o wygraniu ligi? Trzy? Pozostałe nie zajmują się tym. Wiedzą, że nie są w stanie konkurować z Bayernem Monachium, Borussią Dortmund, RB Lipsk.
Trudno komukolwiek zabronić ambicji walki o mistrzostwo Polski.
Tu nie chodzi o zabranianie czegokolwiek. Chodzi o zrozumienie, że dla niektórych, mniejszych klubów prawdopodobieństwo zdobycia mistrzostwa Polski jest bardzo małe i że ich droga do sukcesu powinna prowadzić najpierw przez szkolenie. Że sprowadzanie zbyt wielu podstarzałych piłkarzy, którzy może pomogą na boisku, też mija się z celem. Drogą dla tych klubów jest postawienie na młodzież. O wiele bardziej zdecydowane niż w przypadku Legii. Bo my musimy zdobyć mistrzostwo Polski. Nie mamy komfortu, że możemy wystawić skład złożony z chłopaków z akademii, gdyż wtedy mistrzostwa nie zdobędziemy. A jak nie zdobędziemy, to nas rozjadą. W ostatnich pięciu latach Legia tylko raz nie wygrała ligi. Była tragedia.
To dlatego Szymański tak mało gra? Patrząc na przykład Gumnego, widać, że Lech zdecydowanie stawia na tego piłkarza, a Szymański głównie ogląda mecze z ławki rezerwowych.
A ile Lech wygrał mistrzostw w ostatnich pięciu latach?
Jedno.
No właśnie.
To spójrzmy na to z drugiej strony. Legia w tym czasie raz awansowała do Ligi Mistrzów, a gdyby sprzedaż Gumnego doszła do skutku, na transferach prawego obrońcy i Jana Bednarka Lech zarobiłby niemal tyle samo, ile UEFA płaci za wejście do Champions League.
A kibice w Poznaniu bardziej zadowoleni byliby z tego, że Lech zarobił na dwóch transferach 13 milionów euro czy że zdobył cztery mistrzostwa Polski więcej? Lech znalazł swoją drogę, i to dobrze. W Poznaniu zrozumieli, że nie zawsze będą wygrywać ligę. Zbudowali więc fundament, który daje stabilność finansową w wypadku braku mistrzostwa Polski czy braku awansu do europejskich pucharów. Lech może pozwolić sobie na taki komfort. Legia nie może. Ja nie jestem w stanie powiedzieć, że w najbliższych trzech latach odpuszczam grę o mistrza, a tytuł może się zdarzy. I inwestuję tylko w młodych zawodników, aby za jakiś czas zacząć zarabiać na nich takie pieniądze, jakie bym chciał. Droga Legii jest inna: ja chcę wygrać mistrzostwo Polski za każdym razem. Może raz mi się nie udać. A jak nie uda się dwa razy z rzędu, znaczy, że jest duży problem, moja strategia nie działa. Dlatego muszę mieć piłkarzy na poziomie zapewniającym wygranie ligi. Jednocześnie wiem jednak, że bez wprowadzania młodych zawodników, bez zbudowania drugiego źródła wpływów do klubu, nie osiągnę długofalowych celów, ponieważ czasem będzie mi coraz trudniej konkurować na rynku o piłkarzy na określonym poziomie. A stają się oni coraz drożsi. Musimy więc zacząć wychowywać zawodników. Trochę inaczej niż Lech, być może trochę wolniej wprowadzać ich do składu. Ale musimy to robić. Jestem przekonany, że w historii polskiej piłki nie było jeszcze takiego projektu jak nasz ośrodek i akademia.
Ta Lecha też jest niczego sobie.
Lech ma akademię, bo istniał kiedyś taki klub jak Amica Wronki. Lech stał na skraju bankructwa, kiedy doszło do fuzji z Amicą. A we Wronkach została cała infrastruktura i dziś te tereny, które klub otrzymał od miasta, wykorzystywane są pod akademię. Tymczasem Legia musi za sam teren zapłacić grube miliony euro. Mamy jedno boisko treningowe, staramy się o możliwość zbudowania za swoje pieniądze dwóch kolejnych, ale rozmowy z miastem trwają bardzo długo…. Gdybyśmy mieli taką infrastrukturę jak Lech, prawdopodobnie bylibyśmy w innym miejscu.
Nie można jednak wszystkiego sprowadzić do infrastruktury. Dochodzi selekcja zawodników, wykwalifikowani trenerzy pracujący z młodzieżą.
To jest nawet jeszcze ważniejsze. Ten punkt był jedną z podstawowych kwestii, w której rozjechaliśmy się z Bogusławem Leśnodorskim i Maciejem Wandzlem. Oni uważali, że inwestycja w akademię nie jest dla Legii. A ja uważam, że właśnie jest dla Legii! Bo my nie konkurujemy tylko z Lechem czy Wisłą, ale też z drużynami z Europy. Chodzi o wypracowanie systemu. Ciągłości we wprowadzaniu odpowiednio przygotowanej młodzieży do pierwszego zespołu. To będzie. Za dwa, trzy lata. Mamy brand, mamy aktywa pozwalające nam ściągać najciekawszych młodych zawodników z Polski. Nie możemy tego jednak robić, kiedy mają szesnaście lat, ale gdy mają lat dwanaście. W tę stronę zmierzamy, musimy tylko młodym chłopakom pokazać ścieżkę dojścia do pierwszego zespołu Legii. Kluczem do tego wszystkiego jest kadra trenerska, filozofia szkolenia. W ostatnim czasie zmieniliśmy ją o 180 stopni w stosunku do tego, co było.
Po przyjściu do klubu Romeo Jozaka, który zbudował akademię Dinama Zagrzeb?
Nie. To jest wizja, którą wdrażamy od czasu, kiedy zostałem prezesem. Faktem jest, że moja wizja jest w wielu punktach zbieżna z tym, co Romeo i Ivan Kepcija zrobili w Zagrzebiu.
Dinamo połączyło stawianie na młodzież z regularnym zdobywaniem mistrzostwa…
…tyle że w Chorwacji, poza Hajdukiem Split i Rijeką, nie miało za bardzo z kim konkurować. Mogło ściągnąć każdego młodego zawodnika do siebie. Zdominowali rynek. Legia w Polsce nigdy nie będzie miała takiej pozycji. Dinamo funkcjonuje w innych realiach. Szukamy własnej drogi, która oparta będzie o ściąganie coraz lepszych piłkarzy z zewnątrz. To okienko transferowe pokazuje, że jesteśmy w stanie tego dokonać wcale nie za tak duże pieniądze.
Tego to akurat jeszcze nie wiadomo. Niech najpierw rozegrają kilka meczów w Ekstraklasie.
OK, prawda. Powiem inaczej. Rok temu piłkarze z tego poziomu do Legii by nie przyszli. Nie za takie pieniądze. Uprawnione będzie więc stwierdzenie, że zmieniliśmy percepcję oraz jakość zawodników sprowadzanych do klubu. Natomiast czy się sprawdzą, tego nigdy nie wiadomo. Istnieje jednak zdecydowanie większe prawdopodobieństwo, że tak się stanie. Inaczej podeszliśmy do procesu transferowego, oceny zawodników od strony mentalnej.
Nie za szybko zmieniacie koncepcje transferowe? Na przykład Armando Sadiku trafił do Legii latem, a już go nie ma.
Prezesem klubu zostałem pod koniec marca. Mieliśmy trochę inne tematy na głowie niż tylko przygotowanie wzmocnień. Przede wszystkim musieliśmy zdobyć mistrzostwo. Potem szybko wracaliśmy do treningów przed grą w europejskich pucharach. Letnie okno zostało zatem zrobione trochę w stylu poprzednich. Stworzyliśmy listy zawodników na poszczególne pozycje. Nie byliśmy jednak w stanie sprowadzić piłkarzy, którzy im przewodzili.
Teraz mieliście już zupełnie inne listy?
Przede wszystkim mieliśmy czas, aby się do okna transferowego przygotować, oraz ludzi wykwalifikowanych do przeprowadzenia transakcji.
Hildeberto, Sadiku, słychać głosy, że z Cristiana Pasquato klub też nie jest zadowolony. Generalnie letnie okno transferowe wyszło słabo.
Zgadza się. Krzysztof Mączyński też może grać jeszcze lepiej. Stać go na to i tego oczekujemy. Będziemy popełniać transferowe błędy – taki jest ten biznes. Jeśli 70-80 procent nowych zawodników podniesie jakość zespołu, będzie w porządku. Co nie znaczy, że każdy z nich musi być gwiazdą.
Po przyjściu Jozaka pojawiły się obawy, że za chwilę na lotnisku w Warszawie lądować będą kolejni piłkarze z Chorwacji. Zimą do Legii dołączyli Domagoj Antolić, Eduardo da Silva czy grający dotychczas w tamtejszej lidze Marko Vesović. To nie jest zagrożenie?
Tylko transfer Eduardo wynikał wprost z dobrych relacji trenera z zawodnikiem. Bez tego tej klasy piłkarza nie bylibyśmy w stanie sprowadzić. Skorzystaliśmy z okazji. Antolić, Vesović i William Remy zajmowali miejsca numer jeden na naszych listach. Pierwszy raz udało się nam ściągnąć zawodników, których naprawdę chcieliśmy. I zakończyliśmy rozmowy, zanim okno transferowe w ogóle zostało otwarte. Za te pieniądze nie mogliśmy znaleźć lepszych piłkarzy na rynku.
A szukaliście na przykład w Nice 1 Lidze? Jesienią kilku zawodników z zaplecza Ekstraklasy świetnie poradziło sobie szczebel wyżej.
Niestety, na dzisiaj jest mało prawdopodobne, żeby ktoś z pierwszej ligi mógł być wzmocnieniem Legii.
Dlaczego?
Obecnie nie widzimy tam piłkarzy spełniających nasze parametry. Nie odnaleźliby się w systemie, w którym zamierzamy grać. Lech jest w podobnej sytuacji. Cała reszta klubów Ekstraklasy to jest w ogóle inny świat. W Legii i Lechu musisz mieć nie tylko umiejętności piłkarskie, ale też odpowiednią mentalność, żeby udźwignąć presję. Zawodnik z pierwszej ligi wpierw musi ograć się na poziomie Ekstraklasy, potem zostać gwiazdą w drużynie. I wtedy jest szansa na przejście do Legii.
Tyle że jak już zostanie gwiazdą, Legii na takiego zawodnika nie stać.
Dlatego sprowadzamy zawodników z zagranicy. To nie jest tak, że my nie mamy w klubie zdolnych młodych zawodników z Polski. Szymański, Niezgoda, Majecki, Michalak, sprowadziliśmy Kwietniewskiego, Wieteskę możemy w każdej chwili odkupić z Górnika Zabrze, jest właściwie naszym piłkarzem. Sześciu zawodników, poza Niezgodą, do 21 lat, na swoich pozycjach, jedni z najlepszych w kraju. Mamy to… W każdym innym klubie ci piłkarze regularnie by grali.
Szymański, idąc tropem Michalaka czy Majeckiego, nie powinien zostać wypożyczony, żeby właśnie grać?
Nie. Szymański jest na tyle dobry, że nie musi nigdzie być wypożyczony. Może nie zawsze w wyjściowej jedenastce, ale będzie coraz więcej grał. Co ważne, na poziomie oczekiwanym w Legii Warszawa. A w przyszłym sezonie będzie piłkarzem pierwszego składu. Taka jest dla niego przygotowana ścieżka.
O ile nie będzie już na zachodzie Europy.
Jeżeli ktoś położy dziesięć milionów euro na stół, będziemy się zastanawiać. Wcale nie wykluczam, że ktoś taki się znajdzie.
Jozak na łamach „PN” mówił, że gdyby Szymański był Chorwatem, wart byłby 20 milionów euro.
Tak by było. A zobaczycie jeszcze, za jakie pieniądze Legia sprzeda kiedyś Jarka Niezgodę. Ja wiem, że niektórzy wciąż go nie doceniają, ale ten chłopak ma niesamowity potencjał. Zdaję też sobie sprawę, że ma kilka słabości. Ale słucha, uczy się. Robi postęp. Strzeli kilka goli na wiosnę i będzie gwiazdą ligi. Jeśli nie w tym, to w przyszłym roku będą na niego oferty za bardzo duże pieniądze.
Za Artura Jędrzejczyka raczej nie. Słyszeliśmy, że Legia odda piłkarza nawet za darmo, byle tylko zejść z jego kontraktu.
Za darmo…? Nie wiem. Na dzisiaj cieszy mnie, że Artur zareagował bardzo dobrze na treningach. Ma szansę, żeby być istotną postacią Legii wiosną. Nie zmienia to jednak faktu, że długoterminowo nas na niego nie stać. Najlepszym wyjściem z sytuacji byłoby porozumienie się z Arturem i do tego dążymy. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie mam nic przeciwko niemu. Cenię Artura, jest dobrym piłkarzem. Po prostu takie są realia Legii. Przez najbliższe kilka lat klubu nie będzie stać na płacenie takich pieniędzy żadnemu zawodnikowi. Bo to wpływa na Legię w wielu wymiarach. Na negocjacje z innymi piłkarzami, atmosferę w szatni, oczekiwania kibiców wobec Artura i drużyny. Jędza jest obrońcą, już niemłodym. Trudno zakładać, że zarobimy na jego transferze sporą kwotę, a jego utrzymanie kosztuje ponad 800 tysięcy euro i ma jeszcze trzy lata kontraktu. Kiedy umowa się skończy, będzie miał 34 lata….
Rok temu, kiedy Jędrzejczyk przechodził do Legii, mógł pan zaprotestować, nie zgodzić się na takie warunki.
Tyle że nie było to ze mną ustalane. A powinno.
Inni, jak Michał Pazdan, wydają się zdeterminowani do wyjazdu.
Michał od półtora roku chciałby wyjechać. Dzisiaj z jakichś powodów nie ma ofert, które byłyby satysfakcjonujące dla niego i dla klubu.
Czyli wynoszących minimum 2 miliony euro?
Michał jest bardzo ważnym zawodnikiem Legii. Nie zgodzę się na jego sprzedaż za pieniądze niedające możliwości kupienia zawodnika na tym samym poziomie. Wolę mieć w kadrze reprezentanta Polski, na którego szczególnie w ważnych meczach można liczyć, dającego jakość w obronie. I tyle. Na końcu najważniejsze jest dla nas wygrywanie.
Legia jako marka. Dotarliście do ściany w dziedzinach marketingu i sponsoringu?
Od kilku lat stadion nie ma sponsora tytularnego, klub od dawna jest w dużej mierze związany z tymi samymi partnerami.Do tej pory robiliśmy to w prosty sposób, czyli sprzedając miejsce na logo. Dzisiaj myślimy o nowych formach sprzedaży i współpracy ze sponsorami. Jest temu dedykowany cały zespół ludzi, który od pewnego czasu działa w inny sposób niż wcześniej. Dla mnie to kwestia bardziej doprowadzenia do przewartościowania obecnego portfolio, żeby sponsorzy chcieli i opłacało im się płacić więcej. To nie jest tak, że kogoś namówimy do wyższej umowy, tylko ta musi się mu zwyczajnie opłacać. Nie chcę dzisiaj sprzedawać głównych aktywów, na przykład prawo do nazwy stadionu, za zbyt niską cenę, bo to uderzy w całe nasze portfolio.
Czyli były oferty, które od razu zostały odrzucone?
Tak. Rozmawiamy z kilkoma poważnymi firmami, mamy też inne pomysły. W takich instytucjach to zwykle długotrwałe procesy, decyzje nie zostają podjęte w dwa miesiące. Często to ponad rok przez długofalowe planowanie budżetów, struktury zagraniczne, które muszą zaakceptować decyzje. Takie rozmowy są ważne, nawet jeśli kończą się fiaskiem. Są dla nas cenne, na każdym przykładzie się uczymy. Co jest ważne, co musimy poprawić, zmienić, jakie są trendy na rynku. Dzisiejszy marketing nie jest sztuką ekspozycji logo, tylko wszystkiego, co jest za i wokół.
W wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” powiedział pan, że nie będzie chciał zrobić z Legii korporacji. Udało się?
W przeszłości tak byłem malowany: Mioduski chce z Legii zrobić korporację. Ja nigdy w życiu nie pracowałem w korporacji, nie wiem, jak wyglądają takie struktury. Pracowałem w poważnej firmie prawniczej, przez większość życia zawodowego byłem w niej wspólnikiem. Potem prowadziłem coś, co zawsze było kompletnie niekorporacyjne. Doceniam jednak, że aby działać na pewnym poziomie, muszą być wykształcone pewne procesy i struktury. Jeśli tego nie ma, nie ma możliwości, żeby wejść na wyższą półkę. Inaczej jest się w permanentnym kryzysie. Żeby sobie radzić z różnymi tematami, trzeba być przygotowanym i poukładanym. Przez ostatnie kilka miesięcy wprowadziliśmy i wprowadzamy rozwiązania, które pomogą nam funkcjonować bardziej efektywnie, osiągać więcej przy mniejszych nakładach czasu. Po pierwsze, w ogóle wiemy już, w którą stronę idziemy, stworzyliśmy strategię dotyczącą wszystkich części naszego biznesu. Wiemy, jakie są nasze cele. Ale to jest żywy dokument, zmieniający się, będzie dostosowany do realiów. Robimy takie rzeczy, których wcześniej w klubie nie było. Po stronie sportowej jest identycznie. Wiemy, jak chcemy budować drużynę, gdzie chcemy być w tematach wartości transferów, akademii, modelu gry, budżetu.
Wcześniej nie wiedzieliście?
Nie. Decyzje były podejmowane ad hoc. Przynosiło to bieżące efekty sportowe, ale nie budowało nic na przyszłość. Nie mogliśmy sobie pozwolić, aby tak dłużej działać. Po stronie komercyjnej jest identycznie: jasne jest, w co inwestujemy, dlaczego, co chcemy osiągnąć, dokąd nas to zaprowadzi.
Do usprawnienia funkcjonowania klubu przyczyniło się zwolnienie osób kojarzonych z byłymi współwłaścicielami?
W środowisku jest parę osób, które z sobie znanych powodów lubią krytykować i atakować wszystko, co obecnie związane z Legią i moją osobą. Przyzwyczaiłem się i kompletnie mnie to nie rusza. Natomiast wracając do ludzi: każdy musi zbudować otoczenie, z którym chce współpracować. Trzeba mu ufać, wierzyć, ci ludzie też muszą kupić pewną wizję, chcieć wcielać ją w życie. Zupełnie naturalne, że Bogusław Leśnodorski otoczył się osobami, z którymi czuł się komfortowo, te osoby miały styl bliski jemu. Ja mam swój styl, mój sposób myślenia i funkcjonowania jest zupełnie inny. Kiedyś nie było planowania strategicznego. Nie było budowania fundamentów i patrzenia, co będzie z Legią za pięć, dziesięć lat. Działania były doraźne. Prowadziło to Legię w ślepą uliczkę. Dlatego się rozeszliśmy.
We wspomnianym wywiadzie dla „PS” mówił pan o fatalnej kondycji finansowej klubu.
Obecnie jesteśmy w momencie, w którym zbiegło się kilka negatywnych wydarzeń. Po pierwsze, nie mamy poduszki finansowej, a po takich sukcesach sportowych powinniśmy mieć. Po drugie, nie zakwalifikowaliśmy się do europejskich pucharów, przez co jesteśmy w tym sezonie na minusie, jeśli chodzi o stronę finansową. Po trzecie, ze względu na kontrakty i sprawy strukturalne, których nie rozwiążemy pstryknięciem palcami, mamy wieloletnie obciążenia kosztowe. Wreszcie mamy kilka inwestycji, które trzeba zrobić, zatrudnić nowych ludzi. Z punktu widzenia finansowego to wszystko są problemy.
Ma pan kontakt z Bogusławem Leśnodorskim?
Nie mamy okazji się widywać. Jest normalnie, to znaczy ja robię swoje rzeczy, on robi swoje. Mam nadzieję.
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”