Rekordowa
frekwencja? Tak. Gole? Już niekoniecznie. Niemal 40 tysięcy widzów
zgromadzonych na stadionie w Poznaniu nie zobaczyło bramek. W
spotkaniu dziesiątej kolejki Lotto Ekstraklasy Lech zremisował 0:0
z Arką Gdynia.
Szymon Pawłowski i jego koledzy z drużyny nie potrafili znaleźć sposobu na zaskoczenie defensywy Arki Gdynia (foto: Ł. Skwiot)
Takie
mecze nie zdarzają się w Poznaniu często. Zwykle to jeden lub dwa
dni w roku, najczęściej wtedy, gdy na Bułgarską przyjeżdża
warszawska Legia. Tym razem jednak zespół ze stolicy nie został
zaproszony na przyjęcie, a jego miejsce przy świątecznym stole
zajął ligowy beniaminek – Arka Gdynia.
Rywalizacja
Lecha z kibicowsko zaprzyjaźnioną ekipą z Trójmiasta przyciągnęła
na trybuny Inea Stadionu 39 539 widzów. To absolutny rekord
frekwencji tego sezonu w Lotto Ekstraklasie (do tej pory największym
zainteresowaniem cieszył się mecz Lechii z Lechem z poprzedniej
kolejki, który obejrzało w Gdańsku nieco ponad 26 tysięcy osób)
i pierwsze od marcowej konfrontacji z Legią spotkanie Kolejorza, na
które w Poznaniu wybrało się około 40 tysięcy ludzi.
Gospodarze
tego piłkarskiego święta chcieli jak najszybciej otworzyć
pierwszego szampana, by wprawić się w jeszcze lepszy nastrój.
Goście nie zgadzali się jednak na taki układ. Lech od
samego początku osiągnął wyraźną przewagę, ale jego ataki nie
przynosiły spodziewanego efektu. Podczas pierwszej połowy najbliżej
zdobycia bramki zespół Nenada Bjelicy był w 23. minucie. Matus
Putnocky błyskawicznie wznowił grę rzucając piłkę do Macieja
Gajosa, zaś ten przebiegł z nią kilkadziesiąt metrów i podał do
Szymona Pawłowskiego. Kapitan Kolejorza w swoim stylu przygotował
sobie pozycję do strzału, po czym oddał techniczne uderzenie na
bramkę Arki. Konrad Jałocha tylko bezradnie patrzył, jak piłka przelatuje
nad jego głową i odbija się od poprzeczki.
Otworzyć
wynik meczu próbowali także Radosław Majewski, Gajos i ponownie
Pawłowski. Żadna z tych prób nie przyniosła jednak gola dla
gospodarzy. Broniąca się momentami prawie całym zespołem ekipa
Grzegorza Nicińskiego radziła sobie z kolejnymi próbami Lecha i w
efekcie pierwsza połowa niedzielnych zawodów przy Bułgarskiej goli
nie przyniosła.
Jak
rozpocznie się druga część gry? W ciemno można było typować,
że od dalszej ofensywy Kolejorza. Tak w istocie było i już osiem
minut po przerwie zespół gospodarzy był blisko objęcia
prowadzenia. Ciekawa kombinacja Lecha zakończyła się przytomnym
podaniem Marcina Robaka do Tomasza Kędziory – płaski strzał z
pola karnego w wykonaniu prawego obrońcy pewnie wybronił jednak
Jałocha.
Mijały
kolejne minuty, a tłumnie zgromadzeni na trybunach sympatycy Lecha
nadal nie oglądali goli w wykonaniu gospodarzy. Zamiast tego mogli
zobaczyć wymachiwanie rękami i wymowne spojrzenia po kolejnych
niedokładnych podaniach pomiędzy Robakiem, Pawłowskim i Darko
Jevticiem.
Widząc
impas w poczynaniach swojej drużyny, trener Bjelica zdecydował się
na zmiany. Na boisko wchodzili kolejno Maciej Makuszewski, Dawid
Kownacki oraz wychowanek gdyńskiej Arki, Dariusz Formella. Pierwszy
z wymienionego tria mógł zdobyć decydującą bramkę w 80. minucie gry, ale
jego strzał z boku pola karnego nie znalazł drogi do siatki.
Końcowe
minuty meczu Lech – Arka były bardzo przeciętnym widowiskiem.
Poznaniacy wciąż prowadzili grę, ale ich kolejne ataki odbijały
się od szczelnie skonstruowanego gdyńskiego muru. Środkowi obrońcy
drużyny gości – Dawid Sołdecki i Michał Marcjanik – mieli
tego wieczoru dużo pracy, ale ze swoich obowiązków wywiązali się
wzorowo. Ostatecznie Arka nie pozwoliła Lechowi na strzelenie
żadnego gola. Sama zaś specjalnie nie kwapiła się do ataków,
przyjmując z zadowoleniem punkt wywalczony na wielkopolskiej ziemi.
Z
Poznania,
Konrad
Witkowski