La Liga wkracza w decydującą fazę
31 stycznia po 21 kolejce Primera Division mogło się wydawać, że gra jest skończona: Atletico miało dziesięć punktów przewagi nad Barceloną i Realem oraz jeden mecz rozegrany mniej. Jednak od tego dnia sytuacja zaczęła się odwracać. W kolejnych dziewięciu spotkaniach Colchoneros posiali aż jedenaście punktów.
Ich przewaga nad wielkimi rywalami wynosi dziś odpowiednio cztery i sześć oczek. A do końca pozostało jeszcze dziesięć serii. Przewaga Atletico niby więc wciąż jest, ale równie dobrze ktoś może uznać, że w rzeczywistości już nie istnieje. W 35. kolejce podopieczni Cholo Simeone zagrają bowiem na Camp Nou, gdzie nie zwyciężyli od sezonu 2005-06. Owszem, remis też byłby dla nich dobrym rezultatem, gdyby za plecami nie czaił się czekający tylko na takie prezenty Real. Nadzieją Atletico, jeśli rozmawiamy o hitach finiszu, jest zaplanowane na 10 kwietnia El Clasico, w którym jeden z prześladowców musi zgubić punkty. Jakże bolesne z dzisiejszego punktu widzenia jest dla Colchoneros to, że 7 marca nie udało im się do końca dowieźć 1:0 w derbach Madrytu – w takim przypadku mówilibyśmy teraz o zupełnie innej sytuacji.
Jaki jest stan spraw w obozach trzech pretendentów do mistrzowskiej korony?
1. Terminarz i inne rozgrywki
Atletico ma tutaj przewagę, bo odpadło zarówno z Ligi Mistrzów jak i z Copa del Rey. Tymczasem Real czekają boje w Champions, a Barcelonę finał Pucharu Króla. Katalończycy mecz z Athletikiem rozegrają 17 kwietnia, a więc tydzień po El Clasico i cztery dni przed spotkaniem z Getafe. Nie wydaje się więc być to dla nich zbyt wielkim obciążeniem, gdyż będą mieli wystarczająco czasu, by odpocząć po starciu z Realem. RFEF zaplanowała finał pucharu na sobotę, a nie między kolejkami ligowymi w środku tygodnia. Jednak mecz z Lwami zacznie serię ciężkich spotkań rozgrywanych w odstępie trzech dni, bo po Getafe na drodze ekipy Ronalda Koemana od razu staną groźni rywale: Villarreal, Granada i Valencia. Na pewno dobrze by było dla Barcy, gdyby dwaj pierwsi nadal byli zaangażowani w rozgrywki Ligi Europy.
Gorzej wygląda sprawa w Realu. Los Blancos zagrają mecze z Liverpoolem 6 i 14 kwietnia. Jednak i oni mogą dziękować losowi i UEFA za to, że daty dwumeczu zostały zaplanowane na wtorek w pierwszym tygodniu i środę w drugim, a nie na odwrót. Dzięki temu dostaną cztery dni przerwy między bojem u siebie z The Reds i domowym meczem z Barcą – to też sprzyjająca z pewnością okoliczność, iż oba te starcia rozegrają w Valdebebas. A Cadiz odwiedzą dopiero tydzień po rewanżu z Anglikami. Swoją drogą, Atletico musi być rozczarowane faktem, że weekend 17-18 kwietnia jest wolny od rozgrywek ligowych. Nic na tym nie zyska, natomiast jego prześladowcy dostaną czas na regenerację. O ile jednak dwumecz w ćwierćfinale Champions League nie pozbawi Realu sił potrzebnych do punktowania w Primera Division, o tyle ewentualna kwalifikacja do półfinałów będzie już dużym problemem natury fizycznej. Jak wiadomo, moc Los Blancos najbardziej zależy od formy weteranów: Luki Modricia, Sergio Ramosa i Karima Benzemy oraz też już trzydziestoletniego Toniego Kroosa. W związku z tym wszystkim można chyba postawić śmiałą tezę, że mistrzowskie szanse Realu zostaną mocno ograniczone wskutek awansu do dalszych bojów w Lidze Mistrzów. Półfinały bowiem zostały zaplanowane na 27 kwietnia i 4 maja, czyli będą potencjalnie interferowały z ligowymi meczami z Getafe, Osasuną i przede wszystkim z Sevillą, 9 maja.
Należy też poświęcić kilka zdań zakończonej właśnie przerwie w rozgrywkach klubowych związanej z meczami eliminacji MŚ 2022. Z pewnością z trzech trenerów zespołów walczących o mistrzostwo to Cholo jest najbardziej zadowolony, iż wypadła właśnie teraz. Jego zespół bardzo jej potrzebował, bo znajdował się w jakiejś lagunie, jeśli chodzi zarówno o formę fizyczną jak i mentalną. W ostatniej kolejce przed przerwą zdołał pokonać Deportivo Alaves jednym golem i dzięki temu, że w końcówce Jan Oblak obronił rzut karny wykonywany przez Joselu. W kilka dni ekipa nie zdołała się pozbierać po laniu, jakie dostała od Chelsea. Tak więc w drugiej połowie marca żaden rywal nie był łatwy, w żadnym meczu trzy punkty nie wydawały się oczywistością.
Oczywiście tak Simeone, jak Zidane i Koeman są bardzo uradowani odwołaniem meczów przez federację południowoamerykańską. Jednak tu też najwięcej zyskuje Cholo. Jego zespół bowiem opiera siłę ataku na 33-letnim Luisie Suarezie, który musi grać we wszystkich meczach do końca. Gdyby udał się do kraju i rozegrał dla reprezentacji dwa mecze, po powrocie na pewno byłby zmęczony. A tak przez dwa tygodnie odpocznie, dojdzie do siebie i będzie gotowy na wyczerpujący finisz sezonu. Rówieśnikiem Suareza jest Karim Benzema, od kilku lat nie grający w reprezentacji Francji. W kraju tym prasa domaga się ostatnio silniej niż kiedykolwiek przywrócenia go do zespołu, jednak Didier Deschamps pozostaje nieugięty. „Marca” napisała ostatnio, że Deschamps podarował Realowi najlepsze lata Benzemy i jest w tym stwierdzeniu duża trafność. Żeby była równowaga, w swoim klubie przez dwa tygodnie pozostanie także Messi. I on, i Benzema byli jednak w ostatnich tygodniach w świetnej formie, imponowali świeżością. Kto wie, czy pauza nie wybije ich z rytmu. Natomiast Suarez niemal słaniał się na nogach. Jemu przyda się z całą pewnością.
2. Forma
Czasami przerwa na mecze reprezentacyjne powoduje reset: mocni grają po niej słabo, a słabi – o wiele lepiej. Gdyby tak się miało stać i tym razem, oczywiście zadowolony z tego byłby Simeone. Jednak z drugiej strony: Zidane i Koeman nie muszą robić niczego poza podtrzymaniem i utrwaleniem tego, co ich zespoły grają ostatnio, a Cholo winien wymyśleć coś nowego.
Gra Atletico stała się bowiem przewidywalna dla rywali. Zrazu zabójczo skuteczne przestawienie na system z trzema stoperami szybko się wypaliło, nikogo już tak przeorientowane Atleti nie zaskakuje, dla nikogo nie jest groźne. Dlatego też nie dziwi, że na początku marca Simeone wrócił do kwartetu obrońców. W myśl zasady, że łatwiej kijek pocienkować niż go potem pogrubasić, nic to nie dało i w ostatnim meczu przed przerwą, z Alaves, znów na boisko wybiegła trójka stoperów oraz dwaj wahadłowi pomocnicy. Nie było wiele lepiej. Patrząc generalnie na to, co dzieje się z zespołem Colchoneros od początku lutego, trzeba ocenić, że znajduje się on na fali w dół. W zasadzie ta tendencja spadkowa jakości gry jest nie do odwrócenia. Trzeba bowiem dużego kunsztu, by zespół wyprowadzić z takiego nie tylko dołka formy, ale też rozchwiania taktycznego. Niedawna maszynka do grania dziś jest zlepkiem indywidualistów. Popełnia proste błędy w obronie, a w ataku polega na umiejętnościach gwiazd. W takich okolicznościach można wygrać jeden mecz, jak stało się to z Alaves, ale trudno marzyć o regularności. Dlatego przed Simeone stoi arcytrudne zadanie.
Zupełnie inaczej mają się rzeczy, jeśli chodzi o wicelidera. Barcelona właśnie złapała wiatr w żagle, mecz 28. kolejki z Sociedad wygrany na Anoeta 6:1 to zdecydowanie najlepsze spotkanie tego sezonu w jej wykonaniu. W ekipie Koemana wszystko idealnie funkcjonowało, akcje się zazębiały. Zmiana systemu – identyczna z dokonaną w grudniu przez Cholo – czyli przejście na trójkę stoperów, przyniosła taki sam efekt. Zwłaszcza Jordi Alba i Sergino Dest, przemianowani z bocznych obrońców na wahadłowych pomocników, spisują się po niej wybornie. Z kolei Frenkie de Jong jako ostatni stoper-libero gra chyba na poziomie samego Franza Beckenbauera. W takiej dyspozycji jak na Anoeta Barca po prosu musiałaby wygrać wszystkie mecze do końca sezonu, bo stłamsiła rywala nie tylko dzięki wielkiemu kunsztowi gwiazd, ale i systemowi. Jednak pojawia się pytanie, czy aby ekipie z Katalonii nie przydarzy się to samo, co przytrafiło się Atletico. W tym przypadku też nowy schemat może okazać się przecież rozwiązaniem krótkoterminowym. Taka jest zresztą specyfika przechodzenia z 1-4-3-3 (1-4-4-2) na 1-3-5-2 – najpierw następuje poprawa, ale potem przychodzi pogorszenie. Jednak może przecież być i tak, że ono pojawi się dopiero w sezonie 2021-22…
Nie sposób nie zauważyć, że piłkarze Barcelony zyskali nowy zapał do gry nie tylko dzięki taktyce Koemana, ale także wskutek wygrania wyborów prezydenckich przez Joana Laportę. W życiu najważniejsza jest wiara w sukces i w sens tego, co się robi. Jej przywrócenie zawodnikom jest pierwszą zasługą starego-nowego szefa. Messi i koledzy złapali także w końcu mocną nić porozumienia z Koemanem, a ten otrzymał zapewnienie, że zostanie na stanowisku na kolejny sezon. Podsumowując: sezon już spisywany na straty może okazać się jeszcze całkiem udany, bo drużyna znajduje się na dobrej drodze do wywalczenia dubletu.
Real też o tym dublecie marzy i też jest on bardzo prawdopodobny, zważywszy na korzystne losowanie w Lidze Mistrzów. Doprawdy wart mocnego zaakcentowania jest fakt, że także Zidane wiosną zdecydował się na rozegranie poszczególnych meczów w systemie z trzema stoperami. W starciu z Atalantą sprawdził się on tak znakomicie, że można domniemywać, iż jeśli tylko będą zdrowi wszyscy trzej środkowi obrońcy: Sergio Ramos, Raphael Varane i Nacho, Francuz z tego ustawienia będzie regularnie korzystał. Skoro zaś najpóźniej się na nie przestawił, to i najdłużej zachowa ono w jego ekipie świeżość, prawdopodobnie będzie działało bez zarzutu do końca sezonu.
Francuzowi pozostaje przede wszystkim modlić się o to, by Modrić wrócił z meczów reprezentacji zdrowy, bo przemęczony będzie na pewno. Jednak to już problem Gregory’ego Duponta, speca od przygotowania fizycznego, który w tym sezonie radzi sobie bardzo dobrze. Kroos doznał akurat lekkiego urazu i pozostanie w Madrycie, podobnie jak Casemiro. Jeśli wciąż prawidłowe jest powiedzenie: pokaż mi swoją drugą linię, a powiem ci, jak silny masz zespół, to Real powinien wygrać wszystko nie tylko w Hiszpanii, ale i w Europie. Formacja Casemiro-Modrić-Kroos to jedna z najlepszych pomocy w dziejach futbolu, Atletico i Barca nie mają tu zestawu o nawet zbliżonej klasie.
3. Siła mentalna
Luis Aragones, trener z największą liczbą meczów w Primera Division poprowadzonych z ławki, powiedział kiedyś, że ligę wygrywa się w ostatnich dziesięciu kolejkach. Rozwijając jego myśl: są to zupełnie nowe rozgrywki, w których najistotniejsza jest odporność psychiczna zespołów, czyli zdolność piłkarzy do zapanowania nad nerwami i okazania wyższości w starciach z przeciwnikami skrajnie zdeterminowanymi, zębami i paznokciami, jak mawiają Hiszpanie, walczącymi o utrzymanie w lidze. Klasa czysto piłkarska schodzi w tej finałowej rundzie na drugi plan, liczą się spryt, stalowe nerwy, umiejętność zadania jednego, decydującego ciosu.
Jeśli to właśnie miałoby zadecydować, znów rosną szanse Realu na końcowy triumf. Ta drużyna w tym sezonie zasłynęła z umiejętności wygrywania „finałów”, czyli meczów, w których stała pod ścianą. Mimo słabszej w owym okresie dyspozycji, potrafiła przepchnąć spotkania z Interem czy Borussią w Lidze Mistrzów, wygrała jesienią w Primera Division z Barcą, Atletico i Sevillą, a wiosną nie dała się zjeść na Wanda Metropolitano świetnie grającemu lokalnemu rywalowi. Trzeba też pamiętać, że rok temu między 28 a 37 kolejką Real odniósł komplet dziesięciu zwycięstw w lidze, dzięki czemu sięgnął po tytuł.
Barca też jednak zanotowała postęp pod względem odporności psychicznej, a uwidocznił się on w starciach Copa del Rey z Granadą i Sevillą, w których wychodziła obronną ręką z olbrzymich tarapatów. Atletico tej siły mentalnej natomiast wyraźnie brakuje. Ma olbrzymie problemy, by w nieukładającym się meczu okazać wyższość nad rywalem. Cierpienie wychodzi mu coraz słabiej.
Więc na koniec: kto zostanie mistrzem? Jeśli Real odpadnie z Liverpoolem, a zdrowie i siły zachowają Modrić, Benzema i Kroos – powinien wygrać ligę. Jeśli będzie grał do końca w Champions, a któryś z wymienionych zawodników odpadnie – triumf przypadnie Barcelonie. Natomiast jeśli Cholo Simeone uda się powrót do przeszłości, czyli odzyska formę zespołu z jesieni, mistrzem zostanie Atletico. Przecież ten zespół, o ile nawet przegra z Barcą, ale wygra pozostałe spotkania, tak czy owak umknie pościgowi gigantów. Patrząc na mecze pozostałe do końca, sprawa wydaje się prosta: jeśli Atletico przywiezie sześć punktów z dwóch wizyt w Sewilli, czekających zespół zaraz po wznowieniu rywalizacji, już tego nie wypuści i odzyska utracony w 2015 roku tytuł.
LESZEK ORŁOWSKI
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (13/2021)