Przejdź do treści
Kulisy rewolucji w Bayernie

Ligi w Europie Bundesliga

Kulisy rewolucji w Bayernie

Julian Nagelsmann przychodził do Bayernu Monachium jako najdroższy trener z najdłuższym kontraktem. Miał cieplarniane warunki, cieszył się zaufaniem Salihamidżicia. – Będziemy ze sobą jeszcze długo pracować. O ile mnie nie wyrzuci – opowiadał ze śmiechem. Po 21 miesiącach musiał odejść, na wizerunku cudownego trenera pojawiła się pierwsza rysa.



Zanim jeszcze Nagelsmann wyeliminował PSG, odnosząc najważniejsze zwycięstwa w trenerskiej karierze, Uli Hoeness w swoim stylu przepowiadał: – Jeśli wszystko potoczy się po naszej myśli, przez sześć, osiem tygodni nie będziemy już dyskutować o sprawie Nagelsmanna.

Po raz kolejny honorowy prezydent Bayernu miał rację. Ale chyba nie o to mu chodziło. Chociaż? To miała być spokojna przerwa reprezentacyjna i powolne odliczanie dni do nadchodzącego Klassikera. Nikt nie spodziewał się trzęsienia ziemi, jakie nastąpiło w Monachium. Gdy pojawiły się pierwsze doniesienia o decyzji zarządu Bayernu i zwolnieniu Nagelsmanna, zapanował szok. Było to irracjonalne, dominowało przekonanie, że stoi za tym coś znacznie grubszego niż ogólna postawa drużyny. Sinusoidalna forma była pozornie argumentem zbyt małego kalibru, by nagle, przed najważniejszym ligowym meczem w sezonie, zmieniać trenera i to sprowadzonego za gigantyczne pieniądze. Zwłaszcza że Bayern wciąż jest w grze we wszystkich rozgrywkach. Nie teraz, nie w takim momencie. To nie pasowało do monachijskiego klubu, który nie nawykł do podejmowania tak pochopnych, wręcz panicznych decyzji. Gdy chwilę potem gruchnęła informacja, że następcą Nagelsmanna ma zostać Thomas Tuchel, który od niedawna znowu mieszka na stałe w Monachium, klocki w układance zaczynały się układać. A gdy powoli zaczęły wychodzić na jaw szczegóły, wszelkie redakcje sportowe mogły otwierać szampana. FC Hollywood wróciło w wielkim stylu.

Skorzystać z okazji

Na późniejszych konferencjach Oliver Kahn i Hasan Salihamidżić potwierdzili, że zespół gra zbyt słabo jak na posiadaną jakość składu, a wahania formy po mistrzostwach świata stawiały pod znakiem zapytania oczekiwane w tym sezonie cele. Jeśli chcieli podnieść temperaturę i wywrócić wszystko do góry nogami, licząc na pozytywny wstrząs, to im się udało. Pytanie brzmi, jak szybko Tuchel zadomowi się w szatni Bayernu i czy faktycznie będzie kluczem do upragnionych sukcesów. Nagelsmann dołącza tym samym do wielkiego grona trenerów, którzy do Bayernu przychodzili z wielkimi oczekiwaniami, a wyjechali sfrustrowani. Chichot historii polega na tym, że to dzięki Tuchelowi został w ogóle trenerem.

Czy tłumaczenia Kahna i Salihamidżicia są wiarygodne? I tak, i nie. Trudno uwierzyć, że faktycznie mecz z Bayerem Leverkusen był kroplą, która przelała czarę goryczy. Co gdyby Bayern wywiózł trzy punkty? Nie byłoby dyskusji o przyszłości Nagelsmanna? Znakomity sezon w Lidze Mistrzów i komplet zwycięstw, ćwierćfinał Pucharu Niemiec, drugie miejsce w Bundeslidze – wszędzie końcowy triumf pozostawał kwestią otwartą. Wprawdzie Nagelsmann już od jakiegoś czasu budził wątpliwości zarządu, ale wydawało się, że mając takie poparcie, wytrzyma wszystko i każdy kryzys. Żaden z trenerów na dobrą sprawę nie miał tak cieplarnianych warunków u Salihamidżicia. Kahn może opowiadać, że decyzja o zwolnieniu trenera nie była oparta na emocjach, nie była podjęta w panice, ale dobrze przemyślana. Brazzo może argumentować, że konstelacja między drużyną a trenerem nie pasowała. Nikt przecież głośno i otwarcie nie powie, iż najprawdopodobniej zadecydował czynnik zewnętrzny, a mianowicie dostępność Tuchela i oferty z innych klubów. Zwłaszcza że za jego zatrudnieniem mocno lobbowała szara eminencja, Uli Hoeness – niby będący na emeryturze, a jednak mający wciąż ogromne wpływy.

W 2018 roku Tuchel był już blisko Bayernu, ale wtedy Hoeness uparł się, by przekonać Juppa Heynckesa do przedłużenia kontraktu. Gdy ten odmówił, Tuchel był już w Paryżu. Salihamidżić nie chciał przeżyć deja vu. Kiedy zobaczył, iż po Tuchela ustawia się kolejka chętnych i to konkretnych firm, uznał, że trzeba działać szybko i zdecydowanie. Nawet jeśli będzie to działanie drastyczne i niepopularne, które odbije się bardzo szerokim echem, kładąc na szali wiarygodność zarządu.


Nagelsmann o zwolnieniu dowiedział się już po fakcie i to od dziennikarzy. Gdy informacje krążyły po wszystkich zakątkach internetu, on nieświadomy przebywał z partnerką na nartach. Z drugiej strony decyzja zarządu mimo wszystko się broni. Pod rządami Nagelsmanna Bayern był wprawdzie drużyną ambitną, ale zbyt często nie wiedział, jak tej ambicji podołać. W Monachium dla trenerów są tylko dwie ścieżki kariery – albo jesteś wybitny i grasz piłkę nie tylko skuteczną, ale i atrakcyjną, albo wypadasz. O tym, że na ławce trenerskiej nie ma świętych krów przekonało się już wielu. Stopniowy proces wyobcowania zaczął się już w zeszłym roku. Zdobycie mistrzostwa traktowane jest jako obowiązek, a nie wielki triumf. Bardziej niż pierwsze trofeum Nagelsmanna wspomina się dwie kompromitacje – przegrany dwumecz w Lidze Mistrzów przeciwko Villarreal oraz 0:5 z Moenchengladbach w Pucharze Niemiec. Wzloty i upadki, które nawiedzały Bayern w poprzednim sezonie trwały do teraz. Bo z jednej strony w Monachium mogą jeszcze świętować potrójną koronę, z drugiej – równie dobrze mogą skończyć sezon z pustymi rękami. Bayernowi brakowało spójności, dominacji, szeroko pojętego „Mia san Mia”.

Podobnie wahali się w osądach Kahn i Salihamidżić. Gdy Bawarczycy suwerennie pokonywali PSG, zapisali to na konto trenera. Po chaotycznej grze zakończonej porażką w Leverkusen, Salihamidżić wystawił działa i publicznie uderzył w zespół, zarzucając mu absolutny brak zaangażowania. Brakowało tylko, żeby dodał, iż do Monachium zawodnicy mają wracać na piechotę. Pytanie brzmiało: czy wygrana z PSG była wyjątkiem potwierdzającym regułę i czy ta nieobliczalność Bayernu wynika z zachowania samego Nagelsmanna, który stał się bardzo zmienny i kapryśny. Tak więc ciężko winić zarząd Bayernu, że skorzystał z atrakcyjnej i oczywistej alternatywy, gdy podstawowy wybór przysparzał coraz więcej problemów. Niebagatelny jest też fakt, że Tuchel broni swojej prywatności jak tylko może, nie jest celebrytą jak Nagelsmann, którego zachowanie i późniejszy związek błyskawicznie stały się zbyt medialne, odwracając uwagę od istotnych rzeczy. I tylko Lothar Matthaeus konsekwentnie krytykuje Bayern za sposób, w jaki podjęto decyzję. Zarzuca, że wszystko, z czego klub był znany, minęło. – „Mia san mia” zniknęło. Brakuje ciepła, wspólnoty, atmosfera w klubie jest inna. Wszystkie oświadczenia o zaufaniu do Nagelsmanna były jedynie pustymi deklaracjami – zżymał się na łamach „Tageszeitung”, jednocześnie podkreślając, że Nagelsmann popełnił sportowo zbyt wiele błędów.

Stracona szatnia

Najprościej byłoby stwierdzić, że Nagelsmann stracił szatnię. I nie było w tym nic dziwnego. Porozumienie z piłkarzami traciło wielu przed nim – czy to Carlo Ancelotti (o czym wprost mówił Hoeness), czy chociażby Niko Kovac. Juergen Klinsmann nawet nie mógł o tym pomarzyć. Ot, specyfika Bayernu i jego wyjątkowo trudnej szatni. Mecz z Leverkusen faktycznie mógł być kroplą, która przelała czarę. Od tygodni działacze Bayernu mieli coraz więcej wątpliwości co do przyszłości Nagelsmanna. Jednym z największych zarzutów był brak stabilizacji. Drużyna nie potrafiła zagrać dwóch porządnych spotkań z rzędu. Pierwsze obawy pojawiły się, gdy Bayern katastrofalnie zaczął rundę wiosenną. Po znakomitych występach przychodziły kompromitacje. Po wygranej z PSG porażka z Moenchengladbach, po wygranym rewanżu plajta w Leverkusen. To że mając w pewnym momencie dziewięć punktów przewagi nad Borussią Dortmund Nagelsmann dał się jej wyprzedzić przed Klassikerem, było już ponad siły Kahna i Salihamidżicia. Według informacji gazety „Sport Bild” z końcem lutego odbyło się posiedzenie zarządu, na którym analizowano rosnącą stagnację zespołu i pozaboiskową postawę Nagelsmanna, która rzekomo daleko odbiegała od stylu Bayernu. Z biegiem czasu obrażał się coraz szybciej, ciągle musiał przepraszać za wybuchy i niefortunne puenty. Salihamidżić i Kahn zarzucali mu także, że nie przyjmuje rad. Był kimś, kto coraz częściej lubił komplikować sprawy.

Nadawał też nowy ton, niekoniecznie pożądany. Bayern miał trenera, który często najzwyczajniej w świecie był bezczelny. Choć trzeba mu też oddać, że czasami zarząd wsadzał go na miny i zmuszał do komentowania takich rzeczy jak chociażby szczepienia, samemu chowając głowę w piasek. Inaczej niż utytułowani poprzednicy, Ottmar Hitzfeld, Jupp Heynckes czy Hansi Flick, stawiał system nad piłkarzy. Drużyna nie wykazywała permanentnej dominacji, grała tak różnorodnie, jak chciał trener – dla działaczy był to argument przeciwko niemu. Piłkarze szli za Nagelsmannem, czasami grając z poświęceniem i perfekcyjną dyscypliną taktyczną, a często zupełnie na odwrót.

Czy trener miał autorytet w drużynie? Nieodwracalnie stracił go po sprzeczce z Sadio Mane. Senegalczyk skarżył się trenerowi przed całym zespołem, że w meczu z PSG wszedł na zaledwie osiem minut. A koledzy bacznie obserwowali, jak ogon trzęsie psem i młody szkoleniowiec daje się zastraszyć. Gdy w następnym spotkaniu Nagelsmann wystawił Mane w podstawowej jedenastce, nawet dziecko połączyłoby kropki. Poparcie Manuela Neuera stracił najpóźniej po wyrzuceniu trenera bramkarzy Toniego Tapalovica. Golkiper nie omieszkał potem głośno wyrazić niezadowolenie. Także Thomas Mueller często czuł brak wsparcia. O relacjach z Robertem Lewandowskim w poprzednim sezonie wiemy doskonale.

Nagelsmann był taktycznym freakiem i to do przesady. Na treningach zamęczał piłkarzy fachowym słownictwem, które często ich przytłaczało. Brakowało im z biegiem czasu pewności siebie i zaufania do własnej wiedzy. Kamyczkiem do jego ogródka był też surowy katalog kar, który nie znalazł sympatyków. O więzi, jaka łączyła Nagelsmanna z piłkarzami, świadczy też styl pożegnania trenera w social mediach. Spora grupa zawodników nie zaszczyciła szkoleniowca nawet krótką wzmianką.

Kolejną częścią składową, która zaważyła na końcu szkoleniowca, było szukanie mitycznego kreta wewnątrz Bayernu. Nie on pierwszy i nie ostatni narzekał na wynoszenie informacji z szatni. Ale gdy w gazecie opublikowano zdjęcia jego schematów taktycznych, dostał furii. Nie pomagał też jego związek z reporterką „Bilda”, Leną Wurzenberger, do niedawna zajmującą się Bayernem w monachijskim oddziale dziennika. Wprawdzie czysto teoretycznie konflikt interesów nie istniał, bo gdy związała się z Nagelsmannem, została przeniesiona do działu kryminalnego, to jednak zawsze podejrzenia w pierwszej kolejności szły na nią. Według relacji niektórzy piłkarze mieli co do tego spore wątpliwości i dwuznacznie spoglądali na krytyczne nagłówki. Wraz ze zwolnieniem partnera, Wurzenberger zrezygnowała z dalszej pracy w tabloidzie i przeszła do BMW. Szukanie kreta w Bayernie wybrzmiewa szczególnie interesująco w kontekście pierwszych informacji o decyzji zarządu i późniejszych detalach zatrudnienia Tuchela. Nie wiadomo bowiem, kto jako pierwszy dał cynk mediom. W każdym razie, Nagelsmann naraził się krytykom przez zamiłowanie do taktycznych eksperymentów. Cóż, dla wielu skład Bayernu jest jak zabawka z przejrzystym zestawem instrukcji rodem z Ikei. „Niektórym” mogło się nie spodobać, że zostawia na ławce „bohaterów” udanego okna transferowego, którym się wcześniej tak chwalili.

Umarł król, niech żyje król

Przed Tuchelem miesiąc prawdy. Przy najgorszym scenariuszu już w kwietniu może przegrać sezon na wszystkich frontach, a to spowoduje lawinę hejtu skierowaną w stronę zarządu. Niewątpliwie Salihamidżić i spółka liczą na efekt nowej miotły i zebranie wszystkiego do kupy. Na szybki restart przed meczami prawdy. Tuchel rządy w Bayernie rozpoczął od dotarcia do wszystkich piłkarzy. Długo rozmawiając i motywując zawodzącego ostatnio Leroya Sane. Kopiąc go przyjacielsko w tyłek, dał mu impuls. Podobnie jak to zrobił swego czasu w PSG z Kylianem Mbappe. Tuchel jest zaklinaczem gwiazd, ale wymaga najwyższego poziomu dyscypliny i ciągłej koncentracji. Jego charakter jest doskonale znany i na treningach piłkarze nie będą mieli łatwo, ale potrafi być też empatyczny. Ma obsesję na punkcie szczegółów. Jeśli ktoś tęsknił w Bayernie za Guardiolą i jego podejściem do treningów, może poczuć się nieco nostalgicznie. Pierwszy mecz Tuchela pod szyldem Bayern od razu miał wiele podtekstów. Nie dość, że Klassiker, czyli starcie z jego byłym klubem, to jeszcze okoliczności i atmosfera, w których odchodził z Dortmundu. Zemsta udała mu się znakomicie. Bayern pokonał Borussię, zagrał perfekcyjny mecz, nie pozostawiając rywalom złudzeń, a Tuchel żył przy linii bocznej. Kahn i Salihamidżić mogli odetchnąć z ulgą.

Co przyniesie przyszłość

Frustrację po zwolnieniu z Bayernu Nagelsmann odreagowuje w rodzinnym Landsbergu. Z przyjaciółmi gra w piłkę, pojawił się też na meczach tamtejszych juniorów. Codziennie pojawiają się jednak świeże plotki w sprawie potencjalnego kolejnego pracodawcy. Ważne jest to, że w praktyce nie został zwolniony, a jedynie odsunięty od pełnionych obowiązków. Monachijski klub dalej musi mu płacić gigantyczne pieniądze, a jego długoterminowy kontrakt obowiązuje do 2026 roku. W umowie ma też klauzulę, która dawałaby mu wysoką odprawę, gdyby zwolniono go w pierwszych dwóch latach. Nic dziwnego, że szefostwo Bayernu chciało uniknąć takiego scenariusza. W czołówce plotek na temat nowych klubów zainteresowanych Nagelsmannem wymienia się Tottenham – jak na ironię klub, z którym Tuchel był w kontakcie, i z którym chciał się spotkać. Wspomina się również o Realu Madryt, choć tu z kolei Ancelotti ma jeszcze ważny kontrakt. Według doniesień sam Nagelsmann nie ma jednak na razie zamiaru przejmować kolejnego zespołu, a na spokojnie przemyśleć czas spędzony w Monachium i zaplanować przyszłość. Na brak ofert narzekać nie będzie. A czy można sobie wyobrazić jego powrót do Bayernu? Stefan Effenberg w felietonie w t-online napisał, że będzie miał okazję za jakieś dziesięć lat. Nie byłoby to nic nowego. Wszak Heynckes wrócił do stolicy Bawarii po osiemnastu latach.

MACIEJ IWANOW

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024