Kto zreformuje angielski futbol?
Czy to właściwy moment na walkę? Czy to ta chwila, by bogaci przejęli władzę, gdy biedniejsi tracą grunt pod nogami i liczą ostatnie funty w budżecie? Wydaje się, że te pytania nie miały najmniejszego znaczenia wobec wydarzeń z ostatnich tygodni w piłkarskiej Wielkiej Brytanii.
Kto zreformuje Premier League?
Walnęło w jeden z poprzednich weekendów i do dziś przez futbol na Wyspach przechodzą wstrząsy wtórne. Zaczęło się od publikacji w „Daily Telegraph”, która ujawniła strategię stworzoną przez właścicieli Manchesteru United i Liverpoolu, by zapewnić największym jeszcze więcej władzy, jednocześnie ratując kluby z niższych lig. Przecież przepych Premier League, najlepiej zobrazowany miliardowymi wydatkami w ponoć kryzysowym, letnim oknie transferowym, to przykrywka do tego, jak przedstawia się sytuacja w strukturach English Football League, czyli rozgrywek od Championship do League Two.
Częścią propozycji było zmniejszenie Premier League do osiemnastu drużyn, zlikwidowanie Pucharu Ligi i przede wszystkim ograniczenie grona podejmującego strategiczne decyzje dotyczące najwyższego szczebla rozgrywek. W skrócie, zarząd ograniczonoby do przedstawicieli dziewięciu drużyn o najdłuższym stażu w lidze, czyli czołowej szóstki i trzech innych, których głosy… wcale nie musiałyby cokolwiek znaczyć. O ile na boiskach między Liverpoolem, Manchesterem City, United, Chelsea, Arsenalem i Tottenhamem trwa zażarta walka, o tyle na poziomie zarządów i właścicieli panuje zgodność, że im należy się więcej pieniędzy i władzy. Więc pracując zgodnie mogliby nie tylko przepchnąć więcej własnych pomysłów dotyczących np. podziału środków z umów telewizyjnych, ale też zamknąć drogę do przejęcia klubu z dolnych rejonów tabeli przez innego majętnego inwestora.
Oficjalnie projekt nazwany „Big Picture” – uznajmy, że autorom chodziło o zwrócenie uwagi na szeroki kontekst angielskiego futbolu – miał powstawać od ponad trzech lat, ale czas publikacji jego punktów, wywołania dyskusji oraz całego łańcucha reakcji w środowisku nie jest przypadkowy. Z 92 klubów w czterech najwyższych ligach niemal połowa może zbankrutować, jeśli nie dostanie finansowego wsparcia, które zrekompensuje brak fanów na stadionach. Kultura kibicowska niższych rozgrywek jest w Anglii głęboko zakorzeniona, a każda setka, każdy tysiąc ludzi na trybunach to wpływ pozwalający przetrwać. Nie rozwijać się, ale przetrwać. Zwłaszcza że rząd brytyjski nie zamierza współdziałać z przedstawicielami wielu organizacji sportowych i do końca roku stadiony oraz różne areny pozostaną zamknięte. To wywołało dalszą irytację, gdy przypomni się, że w rozgrywkach pół- i całkowicie amatorskich może na mecze przyjść nawet do tysiąca fanów. To sprowokowało żądania wsparcia, gdy przedstawiciele klubów zobaczyli, że rząd zezwala widzom na uczestniczenie w wydarzeniach kulturalnych, na dodatek przeznaczając 335 milionów funtów pakietu pomocowego teatrom, muzeom i obiektom koncertowym. Jednak Oliver Dowden, sekretarz odpowiadający w rządzie za kulturę, media i sport, odpowiedział, że pomoc miałaby przyjść z Premier League.
Projekt „Big Picture” miał się w to wpisać, a fakt, że popierał go otwarcie – choćby wywiadem zaraz po publikacji postulatów w tej samej gazecie – Rick Parry, szef EFL, miał pomóc w przepchnięciu go w głosowaniu. Wszystkie negatywy i kwestie przejęcia władzy miały zagłuszyć liczby: 250 milionów przedpłaty dla trzech lig poniżej Premier League, by przetrwać ten najtrudniejszy okres pandemii, czyli 2020 rok, a do tego 100 milionów dla angielskiej federacji, by związek przetrwał, 25 milionów dla klubów z piątego i szóstego poziomu, oraz po 10 milionów dla futbolu amatorskiego oraz kobiecego. Co ciekawe, miały być to pieniądze, które Premier League by pożyczyła, nie przeznaczając środków z wpływów, które w obecnym sezonie do niej spływają. Przypomnijmy więc, że dla tych klubów pomimo niemal 95-procentowej frekwencji na trybunach brak kibiców nie jest aż tak odczuwalny, co zresztą pokazały transfery. Na ile poważnie można bowiem odbierać zapewnienia np. Arsenalu, który dokonał zwolnień grupowych pośród pracowników niższego szczebla, tłumacząc się kryzysem, gdy w ostatni dzień transferów sprowadzono za ponad 40 milionów funtów defensywnego pomocnika?
Jak z każdą propozycją i projektem, również „Big Picture” miał swoje dobre strony. Ogółem część finansowego tortu, która trafiała do niższych lig zostałaby znacząco zwiększona, nawet o kilkanaście procent, co przy kwotach idących w setki milionów funtów robi wrażenie. Zwłaszcza tam, gdzie budżety wynoszą tyle, ile najlepsi piłkarze Chelsea, Liverpoolu, United czy City zarabiają w rok, albo nawet sześć miesięcy. To jednak nie przykryło wszystkich przykrych rozwiązań planu mającego „odświeżyć” strukturę rozgrywek od czasu ich ustanowienia w 1992 roku. Możliwe, że faktycznie taki zabieg jest wymagany, że czołówka zasługuje na (jeszcze) więcej pieniędzy, że meczów jest zbyt dużo, ale przecież to nie zostało stworzone po to, by komuś ulżyć. Cel od początku był jasny: to najwięksi decydują jakie spotkania i w których rozgrywkach są dla nich wartościowe (np. te z letniego turnieju Premier League rozrzuconego po innych kontynentach wyceniono na ważniejsze od organizowanego od 60 lat Pucharu Ligi).
Nie wszyscy zresztą z Premier League się z postulatami czołówki zgadzali. Nic dziwnego też, że jednym z przeciwników okazał się Ralph Hasenhuettl, który zwłaszcza w Niemczech obcował z zupełnie inną kulturą i sposobem zarządzania klubami czy rozgrywkami. Niezależnie od opinii o zasadzie „50+1″, która obowiązuje właścicieli klubów Bundesligi, nawet tego, w którym Austriak pracował (RB Lipsk sprawnie omija ten przepis, choć nie ma z tego względu przewagi finansowej nad np. Bayernem Monachium), argumentował on, że to dopiero dałoby przewagę czołówce. – Nie jestem zaskoczony, że pojawiło się tyle krytycznych głosów. To typowe, krótkoterminowe myślenie: dać więcej pieniędzy na starcie, ale samemu uzyskując przewagę w zarządzaniu całością. Koniec końców sprowadziłoby się to do tego, że kolejne Leicester zdobywające mistrzostwo byłoby niemożliwym osiągnięciem, oglądalibyśmy w kółko te same drużyny sięgające po trofeum, trochę jak w Niemczech czy we Włoszech. Cieszy mnie więc, że zagłosowano przeciwko temu projektowi, utrzymując to, co do tej pory, ponieważ nie ma przypadku, że to Premier League jest najciekawszą i najchętniej oglądaną ligą na świecie – komentował.
Jak to w Anglii, lawina ruszyła. Nieoficjalnie pisze się, że przeciek informacji oraz postulatów rewolucyjnego programu zaskoczył nawet pomysłodawców, ale to nie miało żadnego znaczenia, gdy na pilnie zwołanym zebraniu Premier League zgodnie odrzucono „Big Picture”. Zgodnie, choć z założeniem, że schemat rozgrywek wymaga odświeżenia, a część postulatów jest na tyle rozsądnych, że warto je utrzymać przy pracach nad kolejnym rozwiązaniem. Problem polega na tym, że kluby z samego dołu, tworzące podstawę piłkarskiej piramidy w Anglii, nie mogą czekać kolejnych miesięcy na to, ile rzuci im Premier League. Zwłaszcza że na razie zaproponowano im ochłap: dyrektor wykonawczy najwyższej ligi zaproponował EFL… 50 milionów funtów, do tego dalszą pożyczkę w wysokości 100 milionów. Wszystko to obwarowane warunkami zgadzania się na wszelkie propozycje Premier League np. w razie rozwoju pandemii na Wyspach i konieczności zawieszenia rozgrywek. W poprzednim sezonie nie było to takie oczywiste, bo przecież grały dwie najwyższe ligi, gdy niżej przeprowadzono wyłącznie baraże o awans do wyższej klasy rozgrywkowej.
W trakcie wideokonferencji, która zakończyła dyskusję o „Big Picture” zabrakło osób odpowiedzialnych za początek prac nad tym projektem. Chodzi oczywiście o właścicieli Liverpoolu i Manchesteru United, odpowiednio Johna Henry’ego i Joela Glazera. Obawy dotyczące ich zaangażowania w reformowanie angielskiego futbolu od początku stały się jasne: oto z butami wkroczyło dwóch bogatych inwestorów, którzy z pozycji siły i pieniędzy będą forsować dążenie do modelu znanego ze Stanów Zjednoczonych. Liga miałaby więc stać się coraz bardziej zamknięta na nowe siły, a podział środków mniej solidarny. Produkt nadal byłby klasy premium i ekskluzywny, na wyłączność tych, których na zabawę w wielki futbol stać.
Jest w tym wszystkim pewien cynizm: oto wielka szóstka tworzyła projekt, który z nazwy miał dotyczyć każdego klubu i spoglądać również na futbol amatorski, kobiecy, uratować zadłużoną i źle zarządzaną federację… Jednak ratunek dla piłki nożnej z niższych szczebli miał być formą łapówki, by, koniec końców, to najważniejsi stali się jeszcze więksi, bogatsi i uniezależnieni. Zdawało się nawet, że na pewnym etapie plany czołówki wesprze także Greg Clarke, prezes angielskiej federacji, który konsultował możliwość wprowadzenia drużyn rezerw w struktury Football League. W oświadczeniu twierdził jednak, że w momencie poznania szczegółów dotyczących zaburzenia w dystrybucji pieniędzy oddalił się od „Big Picture”.
Na ubiegłotygodniowym spotkaniu Premier League ustaliła, że prace trwają nadal, ale kto będzie liderem zmiany, tego wciąż nie wiadomo. Zgłaszają się za to inni. Gary Neville, który posiada część udziałów w Salford City z czwartej ligi, a także jest ekspertem w SkySports, twierdzi, że od kilku miesięcy tworzył manifest „Ratowania pięknej gry”, który również zakładał ważne zmiany, w wielu punktach spójne z „Big Picture”. – Nie chcę jednak, by to rodzina Glazerów, John Henry, Roman Abramowicz czy Daniel Levy zarządzali futbolem w tym kraju. Nie chcę zawieszenia meczów o Tarczę Wspólnoty czy Pucharu Ligi. Są jednak istotne aspekty ich propozycji, które oznaczałyby natychmiastową pomoc dla 72 klubów. Obawiam się, że przez kolejnych sześć, dwanaście miesięcy czeka nas chaotyczna walka nad próbami zreformowania naszego futbolu, która nie przyniesie żadnych efektów. Dlatego zdecydowałem się dołączyć do specjalnej grupy od ośmiu miesięcy pracującej z ekspertami z różnym zapleczem i wiedzą, by stworzyć coś niezależnego i biorącego pod uwagę potrzeby każdej ze stron – mówił Neville.
– W zasadzie cała afera mnie cieszy. Rick Parry, szef EFL, wykonał kawał świetnej roboty, bo to jedyny sposób na to, by kluby z trzech lig otrzymały lepszą umowę i więcej środków. Ktoś musiał wstrząsnąć środowiskiem, normą. Upubliczniając projekt wielkiej szóstki może i włożył kij w mrowisko, ale to pozwoliło usiąść do stołu. To idealny czas na takie decyzje. Domagam się przecież interwencji rządu od lat, bo nie wierzę, że futbol sam się zreformuje. Widzimy, że każda organizacja działa dla siebie, a przecież jest w futbolu wystarczająco środków, by każdego obdzielić pieniędzmi – dodawał Neville.
Na razie za ujawnienie projektu największą cenę zapłacił wspomniany Parry, który miał być jedną z osób wspierających „Big Picture”. Jego zamiarem było przyspieszenie rozmów w celu uzyskania środków, których kluby z jego organizacji potrzebują: on sam uznał, że to kwota 250 milionów funtów, by przetrwać kryzys. O skali problemów może świadczyć fakt, że w Championship na podobnej konferencji udziałowców dyskutowano, czy to już ten moment, by przestać płacić podatki, skoro rząd nie zamierza pomóc futbolowi, a tylko – np. zamykając stadiony – przeszkadza. Parry najlepiej zdaje sobie sprawę z różnicy we wpływach (Premier League z ostatnich umów TV na lata 2019-22 otrzyma ponad 8,5 miliarda funtów, gdy Football League ledwie… 360 milionów), ale sam nie spodziewał się, jak negatywna będzie reakcja. W efekcie można uznać, że oferta dziesięciokrotnie niższej pożyczki zaprezentowana po odrzuceniu „Big Picture” zdaje się być bardziej zemstą, niż realną pomocą dla klubów z League One i Two. Neville miał więc rację: zamiast okrągłego stołu już jest przepychanka i chaos, który tylko umocni najbogatszych.
Michał ZACHODNY
Dziennikarz Łączy Nas Piłka