Przejdź do treści
Kto szuka estetyki, niech idzie do cyrku

Ligi w Europie Serie A

Kto szuka estetyki, niech idzie do cyrku

Tak widocznie musiało być: temu, co zaczął panowanie Juventusu było pisane, że je zakończy. Po 10 latach, 11 miesiącach i 14 dniach Antonio Conte odzyskał dla Interu scudetto i zarazem po 8 latach, 11 miesiącach i 26 dniach zepchnął z tronu Starą Damę.


Estetyka jeśli istnieje w jego słowniku, to w części całkowicie biernej. Wie, o co chodzi, kiedy go pytają, ale z własnej woli nie używa, nie wypowiada, nie wymaga. Zresztą zaczepiany o nią: denerwuje się i irytuje. Odpowiada Massimiliano Allegriemu – jego wielkim poprzedniku i prawdopodobnie przyszłym wielkim rywalu – że kto jej szuka, niech idzie do cyrku. Albo stworzonym na swój użytek zdaniem o chirurgu estetycznym, od którego można jej oczekiwać.

Rzecz gustu

On nie zamierzał Interu upiększać na siłę według powszechnych kanonów piłkarskiego piękna: posiadajmy piłkę, tkajmy akcje złożone z kilkunastu podań, budujmy możliwie jak najwięcej od tyłu, atakujmy i wykonujmy mnóstwo strzałów. Nie, nie i jeszcze raz nie. Wygrywajmy – to jest najważniejsze i tylko to. Nieważne jak. Zresztą estetyka to rzecz gustu. Gust podpowiadał Conte i zniecierpliwionym przeciągającym się do ponad dekady oczekiwaniom na jakiś sukces kibicom Interu, że całe piękno tkwi w zwycięstwie. Kiedy ono się pojawi, łatwiej dorobić teorię, stworzyć legendę, przymknąć oko na styl i jego wady. Bo zawsze lepiej być pierwszym i brzydkim niż drugim (przegranym) i pięknym.

Wobec tego gra Interu obiektywnie nie była ani porywająca, ani zachwycająca. Zwłaszcza kiedy już wjechał na autostradę do scudetto. Silnik pod maską mu rzęził, lakier stracił połysk i generalnie wyglądał coraz gorzej, ale cały czas przyspieszał. Pozostawił daleko w tyle Milan, do którego na półmetku tracił dwa punkty i powiększał przewagę nad innymi. W rundzie rewanżowej odniósł 11 kolejnych zwycięstw (w tym 6 różnicą jednego gola), następnie zwolnił do 2 remisów i znów docisnął gaz do 2 zwycięstw. Od 30 stycznia do momentu zapewnienia tytułu wywalczył 41 punktów na 45 możliwych, stracił w tych 15 meczach tylko 6 goli, a byłoby ich o połowę mniej, gdyby Samir Handanović był sobą. A w tym sezonie nie był i razem z Arturo Vidalem i Aleksandarem Kolarovem należał do największych rozczarowań. Trudniej wskazać tylko trzech, którzy najmocniej dmuchali w niebiesko-czarne skrzydła. O pierwsze miejsce biliby się Romelu Lukaku z Nicolo Barellą. Dalej Lautaro Martinez, który wprawdzie nie strzelał tyle co Belg, ale trafiał w ważnych momentach ważnych meczów. Milan Skriniar zasługiwałby na miejsce na podium za metamorfozę, której nie spodziewał się sam Conte gotowy przed sezonem wystawić Słowakowi walizki za bramy ośrodka treningowego.

Brakujące ogniwo

I to nazwisko otwierało kolejne drzwi, za którymi znajdowała się jeszcze jedna droga prowadząca do tytułu. Drzwi z wielkim napisem pandemia, a pod nim mniejszymi literami: kryzys, zero transferów. Właśnie dlatego Conte choć nie chciał – i niektórych zawodników z góry spisał na straty, bo nie widział w nich odpowiedniego materiału na szyty przez siebie garnitur – to musiał. Musiał zaakceptować fakt, że na nikogo lepszego nie może liczyć. Rodzina Suningów wdrożyła plan oszczędnościowy. Przed sezonem dołączyli tylko Achraf Hakimi, ale zaklepany już w kwietniu, i bardziej po starej, dobrej znajomości Vidal i Matteo Darmian, za to Kolarov był rynkową okazją. Zimą chińscy właściciele całkowicie zamknęli kurek z pieniędzmi na transfery. To uratowało Ivana Perisicia i zwłaszcza dało drugie życie Christianowi Eriksenowi.

Przez wiele miesięcy Conte marginalizował jego rolę w zespole, dawał do zrozumienia, że kompletnie nie pasuje mu do koncepcji, że został przeniesiony z innej bajki i był w Interze ciałem obcym. Nawet dyrektor Giuseppe Marotta zdążył się publicznie wypowiedzieć w podobnym tonie i dać do zrozumienia, że odejście Duńczyka to kwestia czasu i ceny.

Późną jesienią trener zrobił wiele, żeby go upokorzyć, między innymi wprowadzając na końcówki spotkań lub w doliczonym czasie jako ostatniego w kolejności. Chciał go zniechęcić i ostatecznie zmusić do kapitulacji. Wywołało to spore kontrowersje. Z Danii szły pomruki dużego niezadowolenia. Nawet wśród kibiców Interu powstał rozłam na zwolenników piłkarza i sojuszników trenera. Przez cały styczeń nie przyszła satysfakcjonująca oferta i Eriksen został. Zarówno on jak i Conte zrozumieli, że będą na siebie skazani i lepiej dla wszystkich, żeby znaleźli wyjście z patowej sytuacji. Został wrzucony między Barellę i Marcelo Brozovicia.

Co na pierwszy rzut oka wyglądało niepoważnie, ponieważ tak ustawiony Eriksen nie grał ani w Tottenhamie, ani w reprezentacji, zaczęło funkcjonować. Pojawiły się asysty i cenne gole. De facto okazał się nie tylko tym brakującym ogniwem w środkowej linii, ale też nadzieją na piękniejsze jutro. Tak mało widocznych w dzisiejszym Interze wrażeń estetycznych on jest w stanie dostarczyć. Kiedy już został wkomponowany do drużyny, kiedy poczuł się jej integralną częścią i zdobył zaufanie szkoleniowca, może przenieść Inter w inny wymiar. Być może w następnym sezonie.

Na razie mistrz miał twarz Darmiana – najbardziej wiernego żołnierza w armii dowodzącego generała, który ze skrupulatnością i oddaniem wykonał każdy rozkaz. Conte miał też takiego komandosa w Juventusie w osobie Emmanuele Giaccheriniego, z którego podobnie jak z Darmiana uczynił reprezentanta kraju pełną gębą. Obaj uosabiali to, co w planie na sukces trenera znajduje się na czterech pierwszych miejscach: dyscyplina, odpowiedzialność, poświęcenie i regularność.

To także jeden z trzech Włochów w mistrzowskiej jedenastce, co stanowi dużą odmianę w porównaniu do Interu z 2010 roku. Tamten przetrwał w zbiorowej pamięci jako zespół z marzeń, z charyzmatycznym trenerem, plejadą gwiazd, wśród których nikt nie kaprysił ani nie wywyższał się, roiło się od mężczyzn z charakterem. Wśród tej śmietanki Włochom przypadły role czeladników, zupełnie drugorzędne. Francesco Toldo, Marco Materazzi i Mario Balotelli co najwyżej otarli się o tripletę, bardziej byli bezpośrednimi świadkami jej zdobycia niż uczestnikami. Teraz bez Barelli, Darmiana i Alessandro Bastoniego (a swoje trzy grosze potrafili wtrącić Danilo D’Ambrosio, Roberto Gagliardini, Stefano Sensi i Andrea Ranocchia) podstawowy skład byłby niepełny i zwyczajnie słabszy.

Wspólną płaszczyznę łatwiej poprowadzić między trenerami. Jose Mourinho i Conte być może właśnie dlatego tak bardzo się nie lubili i stoczyli niejedną bitwę na słowa (i niejedną jeszcze stoczą), że tak bardzo są do siebie podobni, jakby ulepieni z tej samej gliny. Jeśli trener Interu po zdobyciu scudetto wahał się, czy zostać na kolejny sezon, to po informacji o zatrudnieniu Portugalczyka przez Romę musiał uznać, że w takiej sytuacji odejść mu nie wypada. Ponownie zmierzyć się i wygrać z bratem-bliźniakiem to jedno z wyzwań na niedaleką przyszłość. Jak Mourinho w 2010 roku jest najwyżej opłacaną osobą w klubie. Podpisany kontakt gwarantuje mu 12 milionów euro rocznie, o blisko 5 milionów więcej od Lukaku, który jest numerem 1 na liście płac wśród piłkarzy. Rozszerzając kontekst na całą ligę, jedyny Cristiano Ronaldo zarabia więcej w Juventusie.

Wielkie pieniądze to wielkie wymagania. Tym nie sprostał w Lidze Mistrzów. To największa plama na tym sezonie, na własnym podwórku zdążył wywabić wszystkie. Zaczął się nieszczególnie. Od dużej liczby traconych goli (5 w 2 pierwszych meczach), od przegranych derbów z Milanem, tylko 3 wygranych w 7 kolejkach. Następny krytyczny moment nadszedł po odpadnięciu z europejskich pucharów. Nie było alibi: mistrzostwo albo nic. Udało mu się skonsolidować i podnieść z kolan drużynę, która w grudniu znalazła się pod obstrzałem bezlitosnej krytyki. Nic dziwnego, także dziś, kiedy nastroje się uspokoiły, trudno wytłumaczyć fakt, jak drużyna, która w całym sezonie ligowym strzelała gole w 34 z 35 kolejek, w dwumeczu z Szachtarem Donieck nie trafiła do bramki ani razu.

Wisienka na torcie

Jeszcze 6 stycznia zrobiło się nieprzyjemnie po porażce w Genui z Sampdorią, jak się okazało drugiej i ostatniej w Serie A. Szczyt osiągnął już jedenaście dni później, kiedy udzielił taktycznej lekcji Juventusowi. Niewykluczone, że gol Barelli po dalekim podaniu od Bastoniego w oczach większości kibiców Interu uchodzi za wisienkę na mistrzowskim torcie. Potwierdził najwyższą klasę w układaniu taktyki pod słabe punkty przeciwnika, wbrew szalejącym modom konsekwentnie stawiał na futbol bezpośredni i do bólu efektywny. Był nieprzemakalny, nie przejmował się krytyką. Liczyło się tylko zwycięstwo w najbliższym meczu. Styl go nie interesował.

13 meczów wygrał przy posiadaniu piłki poniżej 50 procent, wygrywał po jedynym celnym strzale, te i tym podobne atrakcje fundował kibicom. Domagającym się więcej, podsuwał pod nos tabelę. Stworzył dobrze naoliwioną maszynę, w której nie musiał z konieczności wymieniać żadnej części. Z żelaznej czternastki piłkarzy żaden nie doznał wykluczającej na dłużej kontuzji. To odróżniało Inter od konkurencji. Również dyscyplina. W całym sezonie ligowym tylko jeden zawodnik (Sensi) zobaczył czerwoną kartkę. Takiego grzechu, jakiego dopuścił się Arturo Vidal w meczu z Realem Madryt na San Siro, Conte szybko, jeśli w ogóle, nie wybacza.

I jeszcze zapanował nad nastrojami, na które wpływała pogarszająca się sytuacja finansowa Suningów, którzy miesiącami zalegali z wypłatami. Na zmniejszenie zadłużenia wobec piłkarzy niedawno zaciągnęli kolejną pożyczkę w wysokości 250 milionów euro. Po dodaniu tej kwoty do wcześniejszych zobowiązań całkowity dług klubu zbliża się do 900 milionów euro i jest najwyższy w Serie A. Chińczycy szukają mniejszościowego partnera, który między innymi pomoże zrealizować plan wzmocnień rozpisany przez Conte. Nie jest więc aż tak bardzo wesoło, jakby się wydawało. Psy szczekają, karawana idzie dalej.

TOMASZ LIPIŃSKI

TEKST UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (19/2021)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024