Kto był najlepszym piłkarzem z selekcjonerów?
Nowy szef reprezentacji Polski rodem z Portugalii, był piłkarzem nietuzinkowym, choć przecież nie wybitnym. Czy najlepszym spośród tych, którzy prowadzili w roli selekcjonerów biało-czerwonych?
Oto niemal pełen przegląd kadr, ale z ważnym zastrzeżeniem – tak się składa, że bardzo porządnymi piłkarzami byli selekcjonerzy tymczasowi. Lesław Ćmikiewicz i Stefan Majewski to medaliści mistrzostw świata (ten drugi także z nie najgorszą karierą w Bundeslidze), zaś Krzysztof Pawlak (1 zwycięski mecz w roli selekcjonera) to piłkarska podpora Lecha Poznań (dwa tytuły, trzy krajowe puchary) i uczestnik mundialu. Ze względu na wspomnianą tymczasowość, ich w tym zestawieniu uwzględniać nie będziemy. A zatem sprawdźmy po kolei, choć od końca, cofając się do czasów Kazimierza Górskiego…
Paulo Sousa. Nie brakowało błyskotliwości. Młodzieżowy mistrz świata, członek złotego pokolenia Portugalczyków, w reprezentacji swojego kraju rozegrał około pół setki meczów, był w kadrze na MŚ 2002, wziął udział w finałach mistrzostw Europy 1996 (ćwierćfinał – jako gracz podstawowy w czterech meczach) i 2000 (półfinał – dwa występy w turnieju). Należał do czołowych defensywnych pomocników swojej doby na Starym Kontynencie. Nigdy nie był gwiazdą numer 1, zawsze – graczem dla zespołu nieocenionym. Rok po roku wygrywał Ligę Mistrzów z dwoma różnymi klubami – najpierw z Juventusem, później z Borussią Dortmund. Należy więc do niezwykle wąskiego grona futbolistów, którzy mogą się pochwalić podobnym wyczynem – przed nim tylko Marcel Desailly, po nim na pewno obronili puchar z nowymi kolegami Gerard Pique i Samuel Eto’o.
Jerzy Brzęczek. Rok młodszy od Sousy, czyli to samo pokolenie. Piłkarsko jednak o nieporównywalnie mniejszych osiągnięciach. Choć zaczął właściwie równie udanie jak Portugalczyk. Był kapitanem drużyny młodzieżowo-olimpijskiej, która sięgnęła po srebrny medal igrzysk olimpijskich w Barcelonie. Brzęczek – inteligentny i mowny poza boiskiem, na murawie też był przywódcą. Środkowy pomocnik, rozgrywający. W dorosłej reprezentacji wystąpił 42 razy, czyli prawie dwa razy więcej, niż prowadził kadrę jako selekcjoner. Jak całe pokolenie wicemistrzów olimpijskich ’92, niespełniony w drużynie narodowej. W Polsce był cenionym zawodnikiem (administracyjną decyzją – mistrzem Polski 1993), w Austrii ocierał się niemal o miano gwiazdy dwukrotnie sięgając po tytuł z Tirolem Innsbruck.
Adam Nawałka. Duży talent, nie do końca wykorzystany. Pomocnik uniwersalny, odkrycie w polskim futbolu w 1977 roku. Legenda Wisły Kraków, z którą zdobył mistrzostwo Polski 1978. Jacek Gmoch nie mógł przeoczyć jego talentu, na mundialu w Argentynie Nawałka spisywał się bardzo dobrze, miał pięć występów wyjściowym składzie. Karierę biało-czerwoną, po zaledwie trzech latach z powodu kontuzji, zamknął na 34. meczach – jako selekcjoner uzbierał ich 16 więcej. Wyjazd do Stanów Zjednoczonych w wieku zaledwie 28 lat praktycznie zakończył jego profesjonalną karierę.
Waldemar Fornalik. Przez około dziesięć lat grał w juniorskich drużynach Ruchu Chorzów, tyle samo czasu w seniorach. Solidny obrońca na ligową skalę, poprawnie wyszkolony, zdecydowanie rzadziej defensywny pomocnik. Do reprezentacji się nie zbliżył, ponad 200 ligowych meczów i mistrzostwo Polski stanowią jego najważniejszy dorobek.
Franciszek Smuda. Jeśli Fornalik był solidnym ligowym obrońcą, to jak nazwać Smudę? No grał trochę w lidze. To tak jak w słynnej anegdocie dotyczącej jego pobytu w Legii (33 mecze w latach 1975-77). Kiedy już jako trener Wojskowych zagaił w szatni: „Jak ja grałem w Legii…” stojący z boku asystent Lucjan Brychczy wtrącił: „Franiu, ja grałem, ty byłeś…”. Świadom swoich niedostatków technicznych, braków w ogólnym wyszkoleniu czy też zwykłego talentu, podróżował między polską ligą a amerykańską. Za oceanem grał i dorabiał pracą fizyczną – czyścił wielkie kotły na ropę. Dobrym piłkarzem nie był. Lepszym trenerem, mimo że i w tej kwestii zdania są podzielone.
Leo Beenhakker. Piłkarzem był żadnym. Kopał piłkę w amatorskich klubach holenderskich, w wieku zaledwie 23 lat zaczął karierę trenerską.
Paweł Janas. Stoper, kozak jakich mało. Ponad pół setki występów z orłem na piersi, tyleż jako trener drużyny narodowej. Z jego usług korzystało kilku selekcjonerów. W wieku zaledwie 31 lat, niespełna dwa lata po wywalczeniu medalu MŚ, pożegnał się z reprezentacją – zbyt wcześnie, tym bardziej że grał wówczas w cenionej lidze francuskiej, był gwiazdą Auxerre, a jeszcze w 1986 roku wybrano go najlepszym obcokrajowcem w Division 1. Tymczasem na mundial do Meksyku nie pojechał… Wcześniej był istotnym elementem „pierwszego” Widzewa i Legii Warszawa. Mistrzem Polski nigdy nie został jako piłkarz.
Zbigniew Boniek. Jeden z kilku, może nawet tylko dwóch, najlepszych polskich piłkarzy w historii. 80 meczów i 24 gole w biało-czerwonych barwach. Błysnął na mundialu w Argentynie, został gwiazdą mundialu w Hiszpanii, pograł jeszcze na mundialu w Meksyku. Za każdym razem wraz z reprezentacją wychodził z grupy, w 1982 zdobył brązowy medal i zajął trzecie miejsce w plebiscycie Złotej Piłki. Dwa mistrzostwa Polski z Widzewem, mistrzostwo Włoch z Juventusem, do tego PZP i Puchar Mistrzów. Skrzydłowy, napastnik, ofensywny pomocnik, pod koniec kariery – w Romie – już libero. Gigantyczna kariera. Potrafił sam wygrywać najważniejsze mecze Juventusowi.
Jerzy Engel. Przypadek podobny do Beenhakkera. O karierze piłkarskiej (pomocnik) nie da się wiele powiedzieć. Tak samo jak Holender, mając 23 lata zajął się szkoleniem, a mając niespełna 30 lat odpowiadał już za bank informacji reprezentacji Polski w eliminacjach hiszpańskiego mundialu.
Janusz Wójcik. Jak wyżej. Grywał jako obrońca głównie w klubach warszawskich, zaliczył 1 występ w Ekstraklasie, w barwach Gwardii. I szybciutko, w wieku dwudziestu paru lat zajął się pracą z juniorami.
Antoni Piechniczek. Zdecydowanie inna para kaloszy. Pomocnik względnie prawy obrońca z trzema występami w drużynie narodowej. Zdobywca Pucharu Polski z Legią i mistrzostwa z Ruchem Chorzów. Na pszczynska.pl opowiadał: – Dla mnie te cztery lata gry w Legii to był fantastyczny okres. Na Śląsku jest taka opinia, że ta francowata Legia zabierała Ślązaków do wojska na dwa lata, oni tam grali, robili z nimi mistrza, a potem wracali albo nie. Proszę mi uwierzyć – ci piłkarze ze Śląska jechali do Warszawy, nabierali tam ogłady, manier, jeździli z Legią po świecie. Studiowałem też w tym czasie stacjonarnie na warszawskim AWF-ie. Podglądałem treningi siatkarzy (…), wybitnych polskich lekkoatletów, sztangistów z Baszanowskim na czele. Od wszystkich czegoś się nauczyłem.
Władysław Stachurski. Kawał piłkarza, prawy obrońca Wielkiej Legii, dwukrotny z nią mistrz Polski, półfinalista i ćwierćfinalista (gol wbity Atletico Madryt) Pucharu Mistrzów. Słynął z mocnego uderzenia. Przez rok grał w drużynie narodowej – w ośmiu występach zdobył jedną bramkę.
Henryk Apostel. Gracz ofensywnie zorientowany podbijał Ekstraklasę (czyli wówczas I ligę) w Polonii Bytom, później w Legii. W obu tych klubach cieszył się z mistrzowskiego tytułu. Pod koniec kariery podróżował między Polską a Stanami Zjednoczonymi, gdzie grał w chicagowskich Orłach. W 1962 roku rozegrał jeden mecz w koszulce z białym orzełkiem.
Andrzej Strejlau. Napastnik. Wodzirejem nie był. Związany z klubami warszawskimi, ale tylko w barwach Gwardii zaliczył ekstraklasowy epizod. Natomiast odnosił sukcesy w szczypiorniaku. W piłkę ręczną grał na poziomie I ligi, reprezentował Polskę w odmianie 11-osobowej i 7-osobowej.
Wojciech Łazarek. Napastnik, łącznik. Piłkarz łódzkich klubów: KS i Startu oraz Lechii Gdańsk – otarł się o I ligę. Trener lepszy niż piłkarz. Tak około siedem razy.
Ryszard Kulesza. Lewy pomocnik. Skromna kariera. Głównie w warszawskich klubach. Trochę meczów w I lidze z Polonią i Gwardią Warszawa oraz Polonią Bydgoszcz.
Jacek Gmoch. A to znów trochę inna para kaloszy. Żaden wirtuoz, ale bardzo przyzwoity obrońca, najczęściej stoper. Twardy i nieustępliwy. Zagrał blisko 30 razy w drużynie narodowej, w latach 1965-68 był pewniakiem w kadrze. Występował w meczach eliminacyjnych do dużych turniejów, na nie jednak nie miał okazji pojechać. Sukcesów ligowych mu nie brakuje – przez prawie dekadę związany z Legią świętował mistrzostwo Polski i dwa Puchary Polski. Onet przytacza jego wypowiedź w „Prawdzie Futbolu” Romana Kołtonia: „Od zawsze jestem legionistą. I nie mogę przebić się z pewną sprawą, która bardzo mnie boli. Rozegrałem ponad 300 oficjalnych meczów w barwach Legii, dokładnie chyba 330. Mam dokument z PZPN-u, który to potwierdza, ale do dzisiaj nie mogę się z tym przebić. W Wikipedii ładują mi 190 spotkań, ale nie wiem, kto to liczył.”. Cały Gmoch. Karierę musiał zakończyć przedwcześnie. W meczu Kadra PZPN – „Express” Marian Szeja złamał mu nogę. Nie mogąc grać, skończył studia na Politechnice.
Kazimierz Górski. Grał w klubach lwowskich, a później w Legii. Napastnik, niezły drybler, ruchliwy, sprytny, więc został „Sarenką”. Zapatrzony w Ernesta Wilimowskiego. Spędził kilka sezonów w I lidze. Rozegrał jeden mecz w reprezentacji Polski, ale dobrych wspomnień nie miał. Wytrwał na boisku do 34. minuty, w Kopenhadze Polacy przegrali z Danią 0:8…
***
Epoka „Przed Górskim” była inna. Drużynę narodową prowadziło kilku trenerów jednocześnie – trzech, a nawet pięciu. Tworzyli oni zwykle kolegium, zwane kapitanatem związkowym. Dopiero od 1966 roku selekcjoner jest zawsze jeden. Niemniej, nawet, a może przede wszystkim, w latach przed i powojennych znakomitych piłkarzy w gronie tychże grupowych selekcjonerów nie brakowało… Michał Matyas, „Pan Myszka”, świetny strzelec także z orłem na piersi, zdobywca około setki bramek dla Pogoni Lwów. Henryk Reyman, reprezentant, dwukrotny mistrz Polski z Wisłą Kraków, autor grubo ponad stu goli dla Białej Gwiazdy, dziś patron jej stadionu. Dalej – bramkarz Polonii Warszawa Stefan Kisieliński, inny jej gwiazdor Stefan Loth czy wreszcie Józef Kałuża – wybitny snajper kadry i Cracovii albo Tadeusz Kuchar – mistrz wielu dyscyplin, ale przez szereg lat pomocnik Pogoni Lwów.
ZBIGNIEW MUCHA
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 6/2021)