Nie sądziłem, że układanie jedenastki odkryć rundy jesiennej w Bundeslidze będzie tak trudne. Oczywiście nie dlatego, że nie ma z kogo wybierać. Wręcz przeciwnie – wybór jest, i to spory. Ale to też nie jest wielkim problemem. Największym kłopotem jest sama definicja wyrazu „odkrycie”.
Tomasz URBAN
Ułożyłem kilka(naście) zestawów w oparciu o najróżniejsze kryteria. Sami młodzi, sami tani, sami debiutanci albo tacy, którzy nie mieli wcześniej wielkiej bądź nawet żadnej styczności z wielką piłką na poziomie seniorskim… A potem zacząłem się zastanawiać, co zrobić z tymi, którzy piłkę seniorską znają już od dawna, wcale młodzi nie są, a wystrzelili w tym roku z fantastyczną dyspozycją. Jakiekolwiek kryteria bym obrał, za każdym razem łapałem się na tym, że kogoś mi w tej drużynie brakuje. Za każdym razem coś mi nie pasowało. Ciągle w głowie dzwoniły mi standardowe pytania, pojawiające się zawsze w komentarzach pod newsami z listą graczy powołanych do jakiejkolwiek reprezentacji: Gdzie X? Gdzie Y? Czemu nie Z?
Uznałem więc, że nie będzie żadnych sztywnych kryteriów. Skoro wybór jest subiektywny, to i kryteria mogą być płynne. I tym sposobem stworzyłem zestawienie z piłkarzami, po których przed sezonem niczego wielkiego się nie spodziewałem, a których postawa miło mnie jesienią zaskoczyła. Do dzieła.
BRAMKARZ: JIRI PAVLENKA (WERDER BREMA)
Aż chciałoby się powtórzyć słowa Maksia z filmu „Seksmisja”: – Nas dwóch, konkurencji praktycznie żadnej… Bo rzeczywiście, nowych bramkarzy w lidze było tylko dwóch (Pavlenka i Tschauner z Hannoveru) i nie mieli praktycznie żadnej konkurencji (Zentner z Mainz). Tak naprawdę jednak wybór Pavlenki nie został dokonany jedynie „z braku laku”. Co prawda, Tim Wiese mocno go przeczołgał u progu sezonu, twierdząc, że rzuca się jak worek ziemniaków i bezsensownie turla po murawie, ale Pavlenka z biegiem czasu zyskiwał coraz więcej pewności siebie i poczynał sobie coraz śmielej. Owszem, nie jest to może najzgrabniejszy golkiper na świecie, ale jego zasięg i refleks robią swoje. Dość powiedzieć, że Werder robiący zazwyczaj za bundesligową strzelnicę, przy przedostatnim miejscu w tabeli, ma… trzecią najlepszą defensywę w lidze, a Czech jest według średniej not na ten moment najlepszym bramkarzem w całej lidze. Ponadto broni procentowo najwięcej strzałów ze wszystkich ligowych golkiperów (79 procent) i – co ważne – zatrzymał tych strzałów najwięcej w całej stawce (60 procent). Jeśli poprawi nieco chwyt i grę nogami, będzie łakomym kąskiem dla znacznie lepszych od Werderu klubów.
PRAWY OBROŃCA: BENJAMIN PAVARD (VFB STUTTGART)
Choć trudno w to uwierzyć, w zeszłym sezonie, kiedy VfB grało jeszcze na zapleczu 1. Bundesligi, nie zawsze miał miejsce w podstawowym składzie u Hannesa Wolfa. Dopiero w drugiej części sezonu znalazł swoje stałe miejsce na boisku, ale nie na środku obrony, jak wskazywałaby na to nominalna pozycja, lecz po prawej stronie. Także dlatego, że niekwestionowaną pozycję na środku miał Marcin Kamiński. Ten sezon to jednak jego popis. Okazało się, że za 5 milionów euro Stuttgart ściągnął zawodnika niebywale wszechstronnego, którego bez strachu można postawić na każdej defensywnej pozycji. Może być środkowym pomocnikiem, środkowym obrońcą, bocznym obrońcą i bocznym wahadłem i w każdej z tych ról da sobie świetnie radę. Jego uniwersalność dostrzegł już nawet Didier Deschamps i pozwolił mu zadebiutować w piekielnie mocnej reprezentacji Francji. Zupełnie nieoczekiwanie Pavard ma szansę pojechać na mundial do Rosji, a dyrektor sportowy Michael Reschke i klubowi skarbnicy zacierają ręce, bo będą mogli sprzedać Francuza ze sporą przebitką.
ŚRODKOWI OBROŃCY: IBRAHIMA KONATE (RB LIPSK) I FELIX UDUOKHAI(VFL WOLFSBURG)
W Bundeslidze zapanowała swoista moda na młodych środkowych obrońców francuskiego chowu. Borussia Moenchengladbach wzięła z juniorów PSG Mamadou Doucoure, problem w tym, że chłopak niemal od półtora roku tylko się leczy. Borussia Dortmund postawiła zaś na Dana-Axela Zagadou, który czasem pokazuje spory potencjał, ale znacznie częściej ma problemy ze zwrotnością i szybkością na pierwszych metrach. Dodajmy do nich wspomnianego wyżej Pavarda czy Abdou Diallo z Mainz, czy wreszcie duet z Lipska – Dayota Upamecano i właśnie Ibrahimę Konate, będącego żywym dowodem na to, jak doskonałą pracę skautingową wykonuje się w Lipsku. Bo to nie jest oczywistość, by ściągnąć z zagranicy 18-letniego piłkarza i niemal z miejsca powierzyć mu miejsce w rotacji na tak odpowiedzialnej pozycji, jaką jest środek bloku obronnego. Dość powiedzieć, że Konate przeskoczył w klubowej hierarchii doświadczonego Marvina Comppera, który w ubiegłym sezonie stanowił wraz z Willim Orbanem podstawową parę środkowych defensorów. Jego największą zaletą są wygrywane pojedynki, zarówno na ziemi, jak i w powietrzu. Średnio wygrywa ich w każdym spotkaniu aż 71 procent, co jest wręcz fenomenalnym wynikiem. Jesienią rozegrał w lidze sześć meczów, ale można w ciemno zakładać, że trener Hasenhuettl będzie mu dawać coraz więcej szans, przygotowując naturalnego następcę dla Upamecano, który już teraz budzi zainteresowanie największych klubów w Europie
Z kolei w Wolfsburgu znakomicie radzi sobie Felix Uduokhai, który w pełni wykorzystał swoją szansę pod nieobecność kontuzjowanych przez dłuższy okres Johna Brooksa i Jeffreya Brumy. Uduokhai to kolejny wytwór znakomitej akademii TSV 1860. Latem ściągano go raczej awaryjnie i tak na wszelki wypadek. Zapłacono za niego zaledwie 1 milion euro i chyba nikt się nie spodziewał, że będzie to aż tak udana inwestycja. – To nasz najlepszy zawodnik! – wychwalał go w październiku Josuha Guliavogui. Może nieco na wyrost, bo Uduokhai ma jeszcze trochę braków, zwłaszcza jeśli chodzi o zwrotność i wyprowadzenie piłki. Czasem jego interwencje wyglądają dość pokracznie. Ale czyni systematyczne postępy i ma na dziś bezdyskusyjnie mocniejszą pozycję w zespole niż choćby ograny Robin Knoche. W Niemczech mówi się o nim pokątnie, że to nowy Boateng, który za młodu też nie był mistrzem elegancji w grze. Niech się Bruma martwi po powrocie, jak wygryźć młodego ze składu
LEWY OBROŃCA: PHILIPP MAX (FC AUGSBURG)
Ma Augsburg fart do lewych obrońców. Po Matthiasie Ostrzolku i Abdulu Rahmanie Babie to kolejny towar eksportowy w ekipie FCA. Syn byłego króla strzelców Bundesligi – pochodzącego z Tarnowskich Gór – Martina Maxa nie jest niby odkryciem, bo przecież już w poprzednim sezonie zaznaczył swoją obecność w lidze. Tyle że rok temu walczył o miejsce w składzie z Grekiem Stafylidisem, i to ze zmiennym szczęściem, a w tym jego pozycja jest absolutnie niekwestionowana. Jego znakiem firmowym są znakomite dośrodkowania. Potrafi dorzucić mocną piłkę idealnie w punkt z każdego miejsca w bocznym sektorze boiska – zarówno spod linii końcowej, jak i z pola. Czasami ma się wrażenie, że wręcz trafia w głowę Finnbogasona, jak niegdyś Kevin De Bruyne Basa Dosta w Wolfsburgu. Max to obok Joshuy Kimmicha z Bayernu zdecydowanie najlepiej dośrodkowujący obrońca w całej lidze. W każdym meczu dogrywa średnio aż sześć piłek w pole karne przeciwnika i próbuje 2,5 kluczowych podań, z których połowa jest udana. Statystyki nieosiągalne dla niemal wszystkich bocznych defensorów w lidze. Poza Kimmichem. Stefan Reuter i Manuel Baum głośno domagają się powołania Maksa do niemieckiej kadry i biorąc pod uwagę kontuzję Jonasa Hectora i nie najmocniejszą przecież konkurencję na tej pozycji w niemieckiej kadrze, mogą rzeczywiście się doczekać. Max po jednej stronie, Kimmich po drugiej… Marzenie bodaj każdej reprezentacyjnej dziewiątki.
DEFENSYWNI POMOCNICY: DENIS ZAKARIA (BORUSSIA M’GLADBACH) I DENNIS GEIGER (TSG HOFFENHEIM)
10 milionów euro wydane na Szwajcara przez Maksa Eberla okazało się prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Zakaria z miejsca wskoczył do składu Źrebaków i bardzo szybko zaskarbił sobie szacunek trenerów, kolegów z zespołu i kibiców. Ilekroć widzę go w akcji, mam wrażenie, że to perfekcyjna kopia Patricka Vieiry. Postura, sposób poruszania się, pewna gra z piłką przy nodze, świetne czytanie gry, pałąkowate nogi… Materiał na pomocnika światowej klasy. Dahoud, odchodząc do Dortmundu, zabrał ze sobą trochę kreatywności i polotu, ale za to Zakaria wniósł siłę fizyczną i odpowiedzialność za piłkę, a więc cechy, których Dahoudowi nieco brakowało. Zakaria potrafi zagrać zarówno na pozycji numer sześć, jak i na ósemce. Denis imponuje doskonałym procentem celnych podań (91,3), najlepszym w lidze tuż po Niklasie Suele. To taki tempomat w stylu Juliana Weigla. Jeśli zacznie z większą częstotliwością zagrywać trudniejsze piłki i poprawi się nieco w pojedynkach, których wygrywa średnio 51 procent (najlepsi piłkarze na jego pozycji notują powyżej 60 procent), stanie się łakomym kąskiem dla gigantów europejskiej piłki.
Z kolei Geiger to zupełnie inny typ zawodnika. Niski, zwinny, bazujący na technice i kreatywności, lubujący się w małej grze. Rywalowi trudno go utrzymać w ryzach, stąd dość często ląduje na murawie po faulach. Prasa bardzo szybko ochrzciła go nowym Rudym, dostrzegając w Geigerze podobny dar do skanowania przestrzeni co u poprzednika. Trener Nagelsmann ochoczo sięga po 19-latka, bo dzięki zaawansowanemu wyszkoleniu technicznemu znakomicie wpisuje się on w profil gry całego zespołu. Do poprawki są oczywiście pojedynki, bo tych wygrywa nieco mniej niż połowę, co na jego pozycji jest wartością dość słabą.
SKRZYDŁOWI: AMINE HARIT (SCHALKE 04) I LEON BAILEY (BAYER LEVERKUSEN)
Heidel zaryzykował w lecie. Wydał 8 milionów euro na piłkarza, który miał opinię talentu, ale po pierwsze – nie generował właściwie żadnych liczb w FC Nantes (30 meczów, 1 gol i 1 asysta), a po drugie – ciągnęła się za nim opinia trudnego do okiełznania. Ale chyba nie żałuje. Trafił faktycznie na prawdziwą perełkę. Żywe srebro. Piłkarza, który jest w ciągłym ruchu, którego notorycznie trzeba mieć na oku, który wnosi do zespołu mnóstwo energii. To właśnie jego wejście w Revierderby dało drużynie impuls do podjęcia rękawicy. Harit jest bardzo szybki i doskonale drybluje (51 procent wygranych pojedynków w ofensywie, a także aż 65 procent udanych dryblingów, co plasuje go w ścisłej ligowej czołówce najlepszych dryblerów), dzięki czemu przydaje się zarówno w grze nastawionej na kontry, jak i w ataku pozycyjnym. Jego styl gry powoduje, że rywale muszą się uciekać do fauli, co stwarza Schalke doskonałe sytuacje do strzelenia gola. W końcu ekipa Domenico Tedesco egzekwuje stałe fragmenty najlepiej w całej lidze. Dorzućmy do tego bardzo przyzwoite liczby, czyli 2 gole i 4 asysty w 13 meczach, i mamy obraz znakomitego transferu za bardzo przyzwoitą cenę, który w przyszłości powinien się zwrócić z kilkukrotną przebitką
Leon Bailey z kolei długo rozpędzał się w Leverkusen, ale jak już nabrał odpowiedniej prędkości, tak nikt go nie potrafi zatrzymać. Kompletnie wyleczył z marzeń o regularnej grze w podstawowym składzie Karima Bellarabiego, co przed sezonem wydawało się absolutnie niewyobrażalne. Leon jest diabelnie szybki, bezkompromisowy, drybluje nie gorzej niż Harit, umie pociągnąć skrzydłem, ale i ściąć do środka, nieźle dzieli się piłką, jest kreatywny i bardzo trudny do upilnowania. Ma natomiast sporo do poprawienia w aspektach taktycznych i w grze defensywnej. Ogółem jednak, w zestawie z Julianem Brandtem, który zagrywa najwięcej kluczowych podań w lidze, i Kevinem Vollandem, który złapał doskonałą formę, tworzy zabójczy tercet, na który patrzy się z niekłamaną przyjemnością.
NAPASTNICY: JEAN-KEVIN AUGUSTIN (RB LIPSK) I FIETE ARP (HAMBURGER SV)
Pierwszy z nich kosztował Lipsk latem aż 16 milionów euro. Zastanawiałem się wobec tego, czy można go uznać za odkrycie. Ale z drugiej strony – doświadczeń z seniorską piłką na najwyższym poziomie miał do tej pory tyle, co kot napłakał, no bo cóż to jest 600 minut uzbierane w dwa sezony. W Lipsku nie zachwyca jeszcze liczbami (choć też trudno powiedzieć, by nimi rozczarowywał), bo jak dotąd ma w lidze uzbierane cztery gole i dwie asysty, ale można w ciemno zakładać, że będą one tylko lepsze. W pewnym momencie sezonu był pewniakiem do gry obok Timo Wernera i posadził na ławce Yussufa Poulsena. W ostatnim czasie miał drobne problemy zdrowotne, a i Duńczyk złapał niezłą formę, co nie zmienia jednak faktu, że Francuz gromadzi minuty niemal w każdym meczu. To szybki i mocno stojący na nogach napastnik, potrafiący oddać silny i precyzyjny strzał zarówno prawą, jak i lewą nogą. Umie dryblować, umie dograć ciekawą piłkę partnerowi z formacji ofensywnej, ale musi jeszcze popracować nad ścieżkami poruszania się po boisku i ustawieniem, bo zbyt często daje się łapać na spalone.
No i wreszcie prawdziwa perełka z Hamburga. Chłopak, który w rozgrywkach juniorskich strzelał wręcz nieprzyzwoite liczby goli. O ile do niedawna Niemcy martwili się o obsadę pozycji numer dziewięć w reprezentacji, o tyle za chwilę będą mieli kłopot wynikający z luksusu posiadania Timo Wernera i właśnie Fiete Arpa, bo nikt w kraju naszych sąsiadów nie ma wątpliwości, że dzisiejszego 17-latka czeka światowa kariera. Arp dopiero zaczyna przygodę z poważną piłką, ale zdążył już pokazać ogrom drzemiących w nim możliwości. Na razie uwidaczniają się one w pojedynczych zagraniach, choćby takich jak bramka strzelona Stuttgartowi. W tej jednej tylko akcji pokazał spokój, wyszkolenie techniczne, koordynację i inteligencję. Arp jest szybki i coraz silniejszy. Już jest dobry, a będzie tylko lepszy. Miejcie go na oku. Zdecydowanie warto.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM (50/2017) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”