Przejdź do treści
Kiwać im zakazano

Ligi w Europie Serie A

Kiwać im zakazano

Drugie miejsce nie jest tak wielkim problemem, jak osiemnaście punktów straty do Napoli i siedem porażek poniesionych w dwudziestu czterech kolejkach. Są jednak liczby, które stawiają Inter Mediolan w znacznie gorszym świetle.



W meczach z Monzą, Veroną, Empoli, Cremonese, Sampdorią, Udinese i Bologną Inter miał pełne prawo planować zdobycie kompletu 21 punktów. Tylko przed starciem z Milanem nie mógł robić żadnych założeń. Wyszło jedenaście, czyli ledwie 52 procent planu. Dlatego z ośmiu punktów dzielących od Napoli po zwycięstwie 1:0 na San Siro w pierwszej tegorocznej kolejce zrobiło się dwa razy więcej po kolejnych ośmiu meczach. A mogło być gorzej, bo nawet wygrane z Veroną, Cremonese i Udinese do przekonujących nie należały. Inter rozgrzewał z równymi sobie, jak z Napoli, superpucharowych i ligowych derbach Mediolanu, czy w pierwszym spotkaniu 1/8 finału Ligi Mistrzów z FC Porto. Z kolei wiało od niego chłodem w rywalizacji z przeciętniakami. Skąd ta amplituda?

ObnaŻony

Simone Inzaghi od czasów pracy w Lazio, gdzie wyrobił sobie mocne trenerskie nazwisko. Uchodził za tego, który znakomicie potrafi przygotować do najtrudniejszych egzaminów. Na klasówkach pomiędzy jego podopieczni mogli lecieć na marnych trójczynach, ale jak przychodziło co do czego, to spinali się i wychodzili na prymusów. Wygrywał więc z nimi derby Rzymu, finały Pucharu Włoch i Superpuchary, w europejskich pucharach również robił wyniki ponad stan.

Tę cechę nabrał, a nawet umocnił w Interze. Z nim na ławce nie należało specjalnie obawiać się wielkich meczów, choć oczywiście też zdarzały się w nich porażki, ale wszystkie pozostałe podszyte były niepewnością, a nawet strachem o wynik. Sami piłkarze zdawali sobie doskonale sprawę z tej przypadłości. Nieprzypadkowo na gorąco po styczniowej wygranej z Napoli Francesco Acerbi mówił, że nic ona nie wniesie, jeśli nie pójdzie za nią zwycięstwo nad Monzą. I skończyło się remisem 2:2 po golu samobójczym straconym w ostatniej akcji meczu.

Nie tylko na podstawie analizy tych dwóch meczów wychodziło czarno na białym, że tylko Inter skoncentrowany na maksa, świetnie przygotowany od strony fizycznej oraz biegowej pozwalającej przestrzegać wszystkich założeń taktycznych był w stanie górować nad innymi i z każdym wygrać, nawet dość przekonująco. Bo pod względem atletycznym wyglądał na drużynę najlepszą w Italii. Grając jednak co trzy dni, nie mógł utrzymać formy fizycznej na tym samym optymalnym poziomie przez większość sezonu. Jej wartość spadała lub cały czas falowała. A jeśli na to nakładało się spokojniejsze podejście do słabszego przeciwnika, który tylko murował dostęp do własnej bramki, to na plan pierwszy musiały wysunąć się walory czysto piłkarskie. I właśnie w tym tkwi sedno problemu.

Inter ma w kadrze wielu świetnych atletów i dojrzałych taktyków, ale niewielu bardzo dobrych i błyskotliwych piłkarzy. Takich, którzy jednym zagraniem lub pomysłem, jedną indywidualną akcją umieliby zrobić coś niekonwencjonalnego i rozłożyć przeciwnika na łopatki. Takich ma Napoli, Milan, Juventus, Roma i większość drużyn w Serie A. Inter na poziomie kreatywności i wygranych pojedynków jest najgorszy w całej lidze. Statystyki go obnażają.

Za Cremonese

Drybling to sztuka. Kochana przez młodych adeptów futbolu, którym minięcie przeciwnika, założenie siatki, popisanie zwodem sprawia porównywalną przyjemność ze zdobyciem bramki. Z wiekiem ta przyjemność często zostaje podporządkowana wyższym celom narzucanym przez trenerów. Od czasów bezkrytycznego wzorowania się na tiki-tace Guardioli niewielu wśród nich pielęgnowało w swoich piłkarzach chłopięcą radość z gry w piłkę. W efekcie seniorskie granie sprowadzało się do podań na jeden lub dwa kontakty, ustawiania w poszczególnych sektorach boiska trójkątów i w ten sposób tworzenia liczebnej przewagi, ewentualnie zastawiania wysokiego pressingu i wymuszania błędu na przeciwniku. Plus taktyka i schematy przy stałych fragmentach. Natomiast coraz bardziej unikało się doprowadzania do pojedynków. Wręcz się ich unikało. A jak wiadomo, nieużywana umiejętność szybko zanika.

Kiedy w pewnym okresie z europejskich boisk zmiotło większość dryblerów, to na trybunach ilość ich wielbicieli wcale nie zmalała. Bo następcy Garrinchy nadal stanowili sól futbolu. Na szczęście i na murawie trend powoli zaczął się odwracać. Indywidualiści znów zaczęli być w cenie i coraz bardziej widoczni, pojawiła się dla nich nowa przestrzeń do popisów. Tylko kibice Interu są niezmiennie karmieni niedoprawionymi daniami.

Jego piłkarze w 24 kolejkach tego sezonu podejmowali najmniej prób dryblingów. Więcej niż 277 wykonało nawet Cremonese. Aktualny wicemistrz kraju i wicelider wychylił się ponad szorującego po dnie tabeli beniaminka pod względem liczby udanych dryblingów. Wyszło 126, za co w największym stopniu odpowiadał Nicolo Barella. Z Interu to on zajmował najwyższe miejsce w klasyfikacji dryblerów. 44 próby i 27 udanych dało mu jednak dopiero 15. lokatę. O lata świetlne za pierwszą dwójką.

W klasyfikacji prowadził Rafael Leao ze średnią 1,91 wykonywanych dryblingów w meczu. W poprzednim sezonie wypracował średnią 2,88 i jego przewaga nad konkurencją była okazalsza. Niewykluczone, że w tej sporej różnicy między tym, co było a jest, tkwiła przynajmniej część problemów, z którymi zmagał się do niedawna Milan. Na drugim miejscu Chwicza Kwaracchelia z wynikiem 1,7, ale to on podjął najwięcej prób – 106. To także Gruzin ze względu na efekt nowości i świeżości przykuwał największą uwagę.


Pojedynki z obrońcami przychodzą mu z ogromną naturalnością. Jak chłopcu na podwórku. Zresztą przepytywani na tę okoliczność trenerzy z dawnych lat podkreślali jego zamiłowanie do kiwania. Wręcz obsesję na tym punkcie. Nie tępili go za to. Przeciwnie – jednemu zdarzyło się ustawiać go na prawej obronie, żeby w ten sposób pojął sposób rozumowania obrońców, co później miało mu pomóc w rywalizacji z nimi. W tym momencie przychodzi na myśl robiący furorę w Premier League Kaoru Mitoma. Japończyk z Brighton, któremu zdarzyło się w jednym z meczów wykonać 7 udanych dryblingów z 10 podjętych prób, uczynił z tej sztuki przedmiot swojej pracy magisterskiej. A że miało być naukowo, więc przeprowadził eksperyment polegający na umieszczeniu kamer na głowach kilku kolegów. Z analiz materiału filmowego wyniknęło, że najskuteczniejsi są ci, którzy nie patrzą na piłkę i pod swoje stopy, tylko cały czas przed siebie. Kwaracchelia też tak ma. Skoro już przeskoczyliśmy do Anglii, to tam pierwszeństwo w omawianym temacie należy do Allana Saint-Maximina z Newcastle z wynikiem 2,3. Mitoma jest dopiero na 7.  miejscu.

Bez ryzyka

W walce jeden na jednego Gruzin z Napoli nie posuwa się do wysublimowanych metod. Wygrywa dzięki dynamice, umiejętności zmiany kierunku biegu i zmiany jego rytmu. To zwolni, to przyspieszy w odpowiednim momencie i już rywala ma za plecami. Jak George Best – uznało kilku stadionowych wyjadaczy. Innym bardziej przypomina Portugalczyka Luisa Figo, z kolei trener Luciano Spalletti zobaczył w nim lustrzane odbicie Mohameda Salaha, którego miał okazję i przyjemność trenowania w Romie. Przy całym osiągniętym efekcie, który wywołał u wszystkich gruziński pierwszoroczniak w Serie A, udowodnił, że nie uprawia sztuki dla sztuki. Jego 12 goli i 15 asyst pomogło Napoli odlecieć na inną planetę.

Inter pozostał na ziemi, gdzie walczy z własnymi słabościami. Jeszcze w poprzednim sezonie robił, co mógł z całkiem zresztą niezłym efektem Ivan Perisić. Przechodząc do Tottenhamu, zostawiał Inter na trzecim miejscu od końca w liczbie dryblingów. Szału nie było, ale głównie dzięki niemu jednak lepiej niż teraz. Nawet w małym stopniu nie spełnił pokładanych w nim nadziei Joaquin Correa. To Argentyńczyk, dzięki dobremu wyszkoleniu technicznemu i odwadze w podejmowaniu pojedynków, miał wyróżniać się na tle pozostałych napastników z kadry i wskrzeszać iskrę, kiedy ognisko dogasało lub w ogóle nie dawało się rozpalić. Jednak stał się ciałem obcym lub nieobecnym. Lautaro Martinez jest dynamiczny, Edin Dżeko wysoki, Romelu Lukaku silny. Od każdego bije więcej fizyczności niż fantazji.

Trenerowi Inzaghiemu to pasuje, bo nigdy nie był typem ryzykanta, a przecież z podejmowaniem ryzyka nieodłącznie wiąże się dryblowanie. On jest ostrożny i pragmatyczny, woli wygrywać dzięki starannie przygotowanemu planowi dla kolektywu niż niezaplanowanej indywidualnej zagrywce. Dlatego mecze Interu nużą i nudzą. Na zamurowanego przeciwnika nie znajduje innego sposobu niż wstrzeliwanie piłki w pole karne to z lewej, to z prawej strony. A kiedy już naprawdę nie idzie, to więcej w tym jego stylu z rugby niż z futbolu. I dlatego bez względu na wszystko: ostateczne miejsce w tabeli, drogę w Lidze Mistrzów, wygrany Superpuchar Włoch i awans do półfinału Coppa Italia, tak trudno ten Inter polubić i docenić.

Tomasz Lipiński

TEKST UKAZAŁ SIĘ NA ŁAMACH TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (NR 10/2023)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024