Katar w zimie (3): Do reklamy futbolu nas nie wezmą
Cristiano Ronaldo właśnie strzelił gola na swoim piątym mundialu, co czyni go światowym rekordzistą, a
Portugalia uporała się z Ghaną. Trudno jednak zapomnieć o wczorajszym meczu tych, o których latami
mówiono, że w butach z kołkami zamiast łyżew niczego nie osiągną.
Być może. Natomiast reprezentacja Kanady przyjechała na mundial po 36 latach nieobecności i dała
pokaz fantastycznego, odważnego, ale i jakościowego futbolu. Dlatego jej porażka zabolała nawet
postronnych obserwatorów. Kanadyjczycy przegrali, bo sędzia nie stanął na wysokości zadania, bo błąd
popełnił były obrońca Lechii, bo właśnie jedno podanie ospałych Belgów doszło tam, gdzie powinno. Ale
pokonani nie zarzucą swojego stylu gry. Ich trener wierzy w siłę ognia i przyjętą filozofię, skoro już w
szatni zakomunikował zawodnikom prosto z mostu: „Teraz roz…..my Chorwację”.
A mowa – przypomnijmy – o wicemistrzach świata… Zresztą wczoraj jego piłkarze grali przeciw
półfinaliście poprzedniego mundialu, nie przeciw targanemu rozmaitymi problemami Meksykowi.
Kanady świat więc żałuje, nasza ewentualna porażka bezstronnych obserwatorów raczej by nie
zainteresowała. Takie drużyny jak Polska, przynajmniej tak grająca jak we wtorek, są potrzebne nam –
kibicom Orłów, ale nie mundialowi. Są bowiem takie bezbramkowe remisy jak nasz i są takie jak choćby
Koreańczyków z Urugwajem.
Przeczytałem właśnie artykuł na sport.pl przywołujący hiszpańskie komentarze po naszej – cytat –
koszmarnej inauguracji. „Polska gra na wszystkich najważniejszych turniejach i niewiadomą pozostaje,
jak się na nie dostaje” oraz „Mecze Polski są jak poniedziałkowe wyjście na miasto. Masz na to ochotę,
wszystko wygląda obiecująco, ale po dziesięciu minutach chcesz wrócić do domu i położyć się w łóżku”.
Złośliwe, ale nie oszukujmy się, w przeciwieństwie do Kanady my swój mecz zremisowaliśmy, lecz o
graniu w piłkę trudno mówić. Te wszystkie statystyki – kluczowych podań, dryblingów, etc – szeregujące
nas wśród najgorszych drużyn turnieju, a nawet na szarym końcu, są faktycznie druzgocące. Tak samo jak
informacje o jakimś nikczemnym xG, o jednym celnym strzale, którym okazał się – cóż za kuriozum –
niewykorzystany rzut karny i o absurdalnej liczbie długich podań zwanych potocznie lagami, w
zamierzeniu do Roberta Lewandowskiego, w praktyce do nikogo. A – nawiasem mówiąc – głównym
podającym w pierwszej połowie był… Wojciech Szczęsny.
– Wy z Meksykiem cały mecz graliście jak Arabia Saudyjska z Argentyną w ostatnich minutach. To jak
chcecie coś zdziałać? – pyta w rozmowie z „PS”, Lothar Matthaeus, niemiecki mistrz świata z 1990 roku.
Argumenty Czesława Michniewicza tyczące personaliów idą nie w tym kierunku co trzeba, bo nie o
personalia tu chodzi, lecz o sposób gry, o którym już nawet Lewandowski mówi, że trzeba go
zaakceptować. Jasne, zdawaliśmy sobie pewni wszyscy sprawę, że karnawałowej zabawy na boisku nie
będzie, lecz aż tak asekuranckiej postawy trudno było się spodziewać widząc wyjściowy skład Polaków.
Mimo że wynik z Meksykiem jest daleki od optymalnego, selekcjoner powinien eksponować wyłącznie
jeden argument: mamy punkt! Punkt, którego nie mają choćby Argentyńczycy, nie mają też Niemcy, czyli nieudolni następcy krytycznego Matthaeusa. Mam nadzieję, że inaczej spojrzymy na inauguracyjny antyfutbol, jeśli oczko w ten sposób zarobione (tak lepiej myśleć, niż o dwóch straconych) okaże się decydujące przy promocji do następnej fazy turnieju. Na razie więc to jedyny zysk. Bo poza tym do popularyzacji dyscypliny na świecie za bardzo się nie przyczyniliśmy. Do spotu reklamującego futbol też nas raczej nie zaproszą.
Zbigniew Mucha