Katalonia, Bilbao i Zieloni z FGR. Dla idei
Jeszcze niedawno sympatyzowanie z zespołem zaczynało się od pójścia na stadion. Obecnie z powodzeniem funkcjonują kluby, dla których piłka to forma jednoczenia nie tylko lokalnej społeczności.
RAFAŁ KOBYLARCZYK
Idea, która towarzyszy klubom, daje możliwości rozwojowe, ale ograniczone. Wprawdzie jest wystarczająca do rozpoczęcia działalności, na dłuższą metę jednak może nie spełnić pokładanych nadziei – tłumaczy Miłosz Marchlewicz, kulturoznawca, współautor pierwszej w Polsce analizy społecznej odpowiedzialności klubów sportowych, dodając, że z czasem w każdym klubie musi dojść do głosu konieczność logiki biznesowej ze względu na warunki panujące na rynku. Jednocześnie bez problemu można wymienić zespoły kojarzone z pewnymi ruchami, ideami, tendencjami, które są dla nich nadrzędne.
Najbardziej wyraźny przykład stanowi klub z Bilbao, który zatrudnia piłkarzy związanych tylko z Krajem Basków. Jak jednak zauważa profesor Filip Kubiaczyk z UAM, w polityce cantery, czyli stawiania na wychowanków, zachodzą zmiany na przełomie lat. Przede wszystkim – nieprawdą jest, że w klubie od początku grali wyłącznie Baskowie. Zapomina się o pierwszym etapie istnienia klubu, kiedy częścią kadry byli angielscy piłkarze – to Brytyjczycy zainteresowali piłką nożną Basków. Kiedy opuścili klub, przez pewien czas Athletic zatrudniał wyłącznie biskajskich, a dopiero potem baskijskich zawodników. Do późnych lat 40. XX wieku nie stała za tym żadna teoria zatrudniania wyłącznie Basków z powodów ideowych.
(Nie)hiszpańskie dążenia
– Brak pieniędzy był tym czynnikiem, który uświadomił klubowi niezbędność kontraktowania lokalnych, baskijskich graczy. To, co było koniecznością, zmieniło się w rytuał czy wręcz cnotę i zostało włączone do tożsamości klubu – pisze w książce „Historia, nacjonalizm i tożsamość. Rzecz o piłce nożnej w Hiszpanii” profesor Kubiaczyk. Pod koniec XX wieku klub zrobił duże kroki w kierunku poluzowania swoich restrykcji. Najpierw, w 1996 roku, do zespołu dołączył Bixente Lizarazu, pochodzący z francuskiej części Baskonii, a w 1998 roku Santi Ezquerro. Ten drugi był pierwowzorem jeszcze innej grupy osób – urodzonej gdzieś na świecie i grającej przez pewien czas w szkółce piłkarskiej w Kraju Basków. Stopniowe luzowanie restrykcji – w 2018 roku Athletic zakontraktował Rumuna Cristiana Ganeę, wychowywał się w Bizkai – może budzić podejrzenia, że to podejście się zmieni.
– Moim zdaniem jest to niemożliwe. Byłoby to odejście od ponad stuletniej praktyki przesądzającej o wyjątkowości Athletiku. Wielu kibiców Los Leones i generalnie Basków mogłoby to odebrać jako zdradę, jako cios w ich tożsamość, w DNA klubu, czuliby się oszukani. Athletic to Bilbao i Kraj Basków, Bilbao i Kraj Basków to Athletic. Polityka kadrowa jest marką tego klubu – mówi profesor Kubiaczyk i dodatkowo argumentuje swoją tezę: – Po pierwsze, wydaje mi się, że tym, co przesądza o trwaniu tej polityki jest samowystarczalność Basków w doborze piłkarzy. Po drugie, na pewno jest to również element, który wyraźnie odróżnia ich od największego konkurenta w regionie, Realu Sociedad. I po trzecie, odejście od obecnej polityki kadrowej i postawienie na obcokrajowców nie jest gwarancją sukcesów. W tym sensie ewentualne podjęcie ryzyka przegrywa z tradycją i dumą.
W obliczu baskijskości i Athletiku trudno nie nawiązać do katalońskości i Barcelony. W jej przypadku związanie z regionem nie jest tak silne jak w przypadku klubu z Kraju Basków, ale postrzegać ją bez tła politycznego jest trudno, jest to wręcz niemożliwe.
– Ta wartość dodana Barcy wynika z historii klubu, jest częścią tradycji, a wiele osób spoza Hiszpanii zostało jej kibicami właśnie z uwagi na rolę jaką odgrywa w tym regionie. W tym sensie Barca symbolizując Katalonię, wyraża bunt przeciwko Hiszpanii – wyjaśnia profesor Kubiaczyk i dodaje, że symboliczne odsunięcie na bok polityki w przypadku Barcelony już nastąpiło. – Według mnie momentem, który stanowi rysę na tym wizerunku jest mecz z Las Palmas z 1 października 2017 roku, który Barca rozegrała na pustym Camp Nou, w dzień katalońskiego referendum niepodległościowego, mimo sprzeciwu części władz klubu, piłkarzy i kibiców. Według wielu osób Barca wyrzekła się wówczas związku z Katalonią, stawiając wyżej sukces sportowy. Dla Bartomeu ważniejsze było bowiem, by nie stracić punktów, niż w geście solidarności z Katalończykami, którzy na ulicach bili się z policją, zrezygnować z rozgrywania meczu – ocenia.
Inne motywy, niezwiązane bezpośrednio z polityką, przyświecają istnieniu Flat Earth FC, klubu hiszpańskiej Tercera Division. Zdaniem Javiego Povesa, prezydenta klubu, forma propagowania pewnych teorii – w tym przypadku nietrudnych do odgadnięcia – poprzez futbol, jest skutecznym zabiegiem.
– Piłka nożna to najpopularniejszy sport, więc stworzenie klubu, przeznaczonego ruchowi, związanemu z teorią płaskiej ziemi, to najlepszy sposób, by być stale obecnym w mediach – powiedział Poves, który jest ciekawą osobą. Zrezygnował z piłki zaraz po debiucie w Primera Division, ponieważ „futbol to tylko pieniądze i korupcja”. Przez pewien czas podróżował, wrócił, by wykorzystać czas, miejsce i wiedzę.
– Po pierwsze, w Hiszpanii bardzo ceni się wolność i swobodę wypowiedzi, niezależnie od tematu. Swoboda w głoszeniu poglądów jest dla Hiszpanów często ważniejsza niż krytycyzm, który dominuje u Niemców czy Anglików. Podkreśla to zresztą sam założyciel klubu Javi Poves, zwracając uwagę, że istnienie Flat Earth FC to dla niego forma bycia wolnym. Po drugie, w Hiszpanii piłka nożna jest najpopularniejszym sportem, dlatego na bazie klubu piłkarskiego można łatwo i szybko transmitować określone idee. Po trzecie wreszcie, Hiszpanie, którzy są zmęczeni komercjalizacją futbolu, duopolem Realu i Barcy, a także upolitycznieniem klubów dostrzegli w projekcie Povesa sposób, za pomocą którego mogą uderzyć w tak zwany system. Niezależnie bowiem od głoszonej teorii o płaskiej ziemi, poglądy założyciela klubu mówiące o wszechobecnym spisku, korupcji, kontroli Watykanu, złym kapitalizmie czy podważające szczepienia i noszenie maseczek w dobie pandemii koronawirusa trafiają na podatny grunt. Są ogniem, który zapala lont. W dzisiejszych czasach to wystarczy, by wzniecić rewolucję, wirtualną czy realną – próbuje tłumaczyć fenomen tego zjawiska profesor Kubiaczyk.
Konsekwencja
– Szansy na wdrażanie określonych postaw i ich promowanie należy upatrywać w uporządkowaniu i zgodności codziennych działań z misją i strategią. Spójność z wartościami, jakie klub chce reprezentować, jest bardzo ważna. My jako kibice, konsumenci i odbiorcy tych działań jesteśmy coraz bardziej świadomi i szybko potrafimy zweryfikować niekiedy szumne deklaracje – mówi Marchlewicz. – Samo podpięcie się pod aktualnie nośny temat nie jest dobrym rozwiązaniem, jeżeli za tym nie idą konkretne przykłady.
W obliczu coraz większej świadomości i wymagań w konsekwentnym trzymaniu się zasad, raczej nie dojdzie do zmian w podejściu do klubowej tradycji w Bilbao. – Kibice, także ci młodzi, zdają sobie sprawę, że obecnie trudno jest Athletikowi wygrywać i zdobywać tytuły, ale traktują to w ten sposób, że zespół stawia na Basków i jest to świętość. To ponadpokoleniowa umowa. Warto spojrzeć na młodych Basków formujących się w Lezama, akademii klubu. Skoro ich największym marzeniem jako dzieciaków i początkujących piłkarzy jest gra w Athletiku, to ich koledzy, którzy są tylko kibicami, widzą w nim „klub z dzielnicy”. To również wpływa na trwanie polityki transferowej klubu. Athletic jest wyjątkowy w dużej mierze dzięki kibicom, którzy są dumni z jego polityki transferowej. To piękna tradycja, która przetrwa i nie ulegnie pokusom globalizacji – uważa profesor Kubiaczyk, jednocześnie nie wykluczając jednak całkowicie tego, że nastąpi jeszcze większe poluzowanie restrykcji w polityce transferowej.
W jednym szeregu z klubami stojącymi na straży pewnych idei, chociaż w tym przypadku bardziej nastawionych na społeczną odpowiedzialność, maszeruje Forest Green Rovers. Klub występujący obecnie w angielskiej League Two, reprezentuje postawę zero waste, a nazywany jest „najbardziej zielonym klubem na świecie”.
– Byłem podekscytowany, kiedy dostałem możliwość włączenia się w działalność Forest Green Rovers. Ważne jest, żeby inwestować w rzeczy, które pasjonują i cieszę się, że mogę pomóc piłce nożnej w zapewnieniu jej zrównoważonej przyszłości. Klub udowadnia innym, które mówią, że „nie mają zasobów, by być prowadzone w sposób zrównoważony”, że jest to możliwe – tłumaczy Hector Bellerin. Na początku września został drugim największym udziałowcem zespołu. Dla piłkarza Arsenalu był to też sposób wyrażenia podejścia do życia. – Zostałem weganinem około trzy lata temu. Na początku chciałem w ten sposób tylko oczyścić organizm. Po miesiącu poczułem się silniejszy, nie zmagałem się już więcej z kontuzjami kostki. Zacząłem czuć większą energię na boisku, zauważyłem dużą różnicę – tłumaczył Hiszpan.
W 2017 roku Forest Green Rovers został oficjalnie uznany za pierwszy na świecie wegański klub piłkarski – otrzymał Vegan Trademark z ramienia założonej w 1944 roku Vegan Society. W jego menu nie ma miejsca na hamburgery czy inne ciężkostrawne jedzenie, ale można za to spróbować wegańskiej pizzy czy fajitas. Towarzyszący klubowi weganizm to tylko część jego działalności. W całości zasilany jest zieloną energią elektryczną i gazem neutralnym w zakresie emisji dwutlenku węgla – ONZ w 2018 roku nagrodził klub piłkarski za to, że jest pierwszym na świecie, który ma neutralny ślad węglowy. Piłkarze biegają po organicznej, wolnej od pestycydów i innych chemikaliów trawie. Kosi ją robot zasilany energią słoneczną, a nawadniana jest zbieraną wodą deszczową. W planach jest budowa nowego obiektu na 5 tysięcy widzów – Eco Parku, który miałby być kropką nad i działalności klubu. Trudno odmówić konsekwencji we wdrażaniu autorskiego pomysłu na istnienie w świecie piłki.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 1/2021)