Przejdź do treści
Kandydat na prezesa: Marek Koźmiński.

Polska Ekstraklasa

Kandydat na prezesa: Marek Koźmiński.

Czy Marek Koźmiński przegra z Cezarym Kuleszą walkę o fotel szefa Polskiego Związku Piłki Nożnej? Jaka jest jego wersja zdarzeń, do których doszło w ubiegłym tygodniu podczas spotkania baronów? Jaki jest jego pomysł na zarządzanie polską piłką, co i konkretnie w jaki sposób ma zamiar zmienić?

Marek Koźmiński (fot. 400mm.pl)

PRZEMYSŁAW PAWLAK

 

Zamierza pan wycofać się z ubiegania o stanowisko prezesa PZPN?
Nie! Mam wrażenie, że spekulacje medialne inspirowane były przez osoby, które ewidentnie boją się mojego kandydowania. Gdybym ja chciał przeszkodzić w kampanii rywalowi, jednak starałbym się podeprzeć informację faktami. A czym były podparte doniesienia o moim rzekomym wycofaniu się z wyborów? – pyta Koźmiński.

 

Spotkaniem baronów, po którym stało się jasne, że dziesięciu prezesów Wojewódzkich Związków Piłki Nożnej zadeklarowało poparcie na stanowisko wiceprezesa federacji do spraw piłkarstwa amatorskiego dla Adama Kaźmierczaka, kojarzonego z Cezarym Kuleszą.
To była kolejna próba puszczenia w eter informacji, że Koźmiński nie daje rady, że nie jest do końca zdecydowany w kwestii kandydowania. Nic więcej. Słyszałem to już wiele razy… Koźmiński jest zdecydowany! 18 sierpnia wystartuję w wyborach na prezesa PZPN! Nie ma innej możliwości! Spotkanie baronów nie ma tu nic do rzeczy.

Wynika z niego, że przegrywa pan na ten moment w terenie.
Ale w głosowaniu jawnym, forsowanym przez obóz Czarka Kuleszy. Tymczasem według statutu PZPN głosowanie w trakcie zjazdu wyborczego ma charakter tajny. Przed spotkaniem pewna grupa ludzi zebrała się w Białymstoku i wymyśliła, że wywrze presję na pozostałych prezesów WZPN właśnie poprzez głosowanie jawne w trakcie wskazywania kandydata terenu do funkcji wiceprezesa federacji do spraw piłkarstwa amatorskiego. Częściowo to się jej udało.

Dlaczego zależało panu na niejawności głosowania?

To nie tak, że mi zależało. Podkreślam, wybory na stanowisko prezesa PZPN są niejawne! Właśnie dlatego, żeby kandydaci nie mogli wpływać na delegatów, żeby nie dochodziło do sytuacji: słuchaj, jeśli nie zagłosujesz na mnie, to może się tak wydarzyć…, to zobaczysz… Presja! Gdzie tu jest miejsce na merytorykę, dyskusję? Dlaczego nie zostałem wpuszczony do sali, aby osobiście porozmawiać z prezesami WZPN? Taka dyskusja wydaje się czymś naturalnym. Czekałem pod drzwiami w siedzibie federacji, w której sprawuję funkcję wiceprezesa, wszyscy wiedzieli, że jestem na miejscu, kilku baronów zaprosiło mnie do dyskusji, ale inni przegłosowali, że nie ma potrzeby słuchać Koźmińskiego. Mogli wybrać kandydata do obsady stanowiska wiceprezesa, ale mnie posłuchać nie mogli? Dobre! Boją się, panie redaktorze, boją się! Czego? To już do nich pytanie.

Kulesza wszedł na salę?
Na miejscu się nie pojawił, choć zapewne był nieopodal, bo niedługo po zakończeniu spotkania zaczęły krążyć zdjęcia Czarka w towarzystwie baronów. W zeszłym tygodniu obradowała również rada nadzorcza Ekstraklasy S. A., nie zauważyłem chęci do wysłuchania kandydata na stanowisko prezesa PZPN. To kiedy ma to nastąpić? Przyjęto strategię nie zdradzania swoich intencji, nie ujawniania zamiarów. O czym świadczy fakt, że dotychczas nie doszło do debaty kandydatów? To Koźmiński nie chciał debaty? To nie Koźmiński zadawałby w jej trakcie pytania, a dziennikarze! Ludzie, na jakim my świecie żyjemy? W matriksie jakimś? Przecież prezes PZPN nie jest reprezentantem tylko 118 delegatów na zjazd wyborczy, środowisko piłkarskie jest ogromne. 

Andrzej Padewski poinformował, że opuścił salę w towarzystwie pana, kandydata na stanowisko wiceprezesa PZPN, ponieważ na spotkaniu pojawiły się „nowe dokumenty”. Co miał na myśli?
Kilku baronów postanowiło narzucić przebieg spotkania, unormować je w wygodny dla siebie sposób, nie każdy był o tym wcześniej poinformowany, nie było w tym temacie pół wiadomości, pół maila. 

Krótko mówiąc jednak – spotkanie było porażką pana obozu. 

Nie, to spotkanie było porażką polskiej piłki. Naginane, przymuszane, nietransparentne. Ktoś powie, że teraz się tłumaczę, bo w liczbie poparć obóz kojarzony ze mną przegrał dziesięć do sześciu, ale na sali znajdował się przynajmniej jeden zastraszony baron, który być może poparłby innego kandydata, gdyby głosowanie było niejawne. A może było ich więcej?

Zastraszony? To znaczy?
Baronowie uzależnieni są od środowiska, w którym się obracają. Kto podniesie rękę, kto jej nie podniesie, kto będzie z nami, kto przeciwko nam – to wszystko ma znaczenie teraz, a będzie miało jeszcze większe po 18 sierpnia. Gdyby głosowanie było niejawne, wówczas każdy tę presję mógłby z siebie zdjąć. Kabaret! Radek Michalski, kontrkandydat na stanowisko wiceprezesa PZPN do spraw piłkarstwa amatorskiego, nie chciał uczestniczyć w tej farsie, opuścił salę. 

Czterech kolejnych baronów wstrzymało się od głosu – to pana twardy elektorat?
Proszę sobie to samemu rozstrzygnąć. Mogli poprzeć Adama Kaźmierczaka, pójść za większością, pokazali jednak, że na pewne sprawy się nie godzą. To nie tyle wyraz współpracy z Markiem Koźmińskim, to wyraz innego myślenia o polskiej piłce. Środowisko już o tym mówi, proszę mi wierzyć. Zapewne w głosowaniu niejawnym również Adam Kaźmierczak byłby górą, nie przeczę, ale proporcje mogły być inne. Dlatego pokazywanie mapek Polski, według których dziesięciu baronów jest z Czarkiem, dwóch ze mną, a czterech się waha jest cokolwiek zabawne. W terenie Czarek na ten moment ma więcej głosów, ale nie można liczyć proporcji na zasadzie 10 do 6 dla niego, bo baronowie dysponują różnymi liczbami głosów.

Pan może liczyć na 24 z 60 przynależnych WZPN?
Tak to wygląda, z tym że wiem, iż nie wszystkim ze wspomnianej dziesiątki przypadł do gustu taki sposób załatwienia sprawy wyboru kandydata na stanowisko wiceprezesa do spraw piłkarstwa amatorskiego. Nie ma się czemu dziwić – to był skandal! 

Liczy pan jeszcze, że któreś głosy baronów uda się panu pozyskać?
Nie będę opowiadał, że już pięciu ludzi kojarzonych z Czarkiem do mnie dzwoniło i chce się do mnie przyłączyć – dyskusja na tym poziomie jest niepoważna. Inaczej zatem, każdy baron w gruncie rzeczy dysponuje jednym głosem, choć rzecz jasna ma wpływ na delegatów ze swojego województwa, którzy posiadają głosy kolejne. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się jednak, by wszyscy delegaci zagłosowali zgodnie z życzeniem prezesów swoich WZPN. Nie brakuje ludzi, którzy potrafią ocenić niektóre sytuacje. 

Przed spotkaniem baronów pana obóz również przekonywał, że zaraz okaże się, kto i ile ma w rzeczywistości głosów, no i weryfikacja nie wypadła dla pana korzystnie.
Spokojnie, nawet w rozgardiaszu towarzyszącemu temu spotkaniu okazało się, że sześciu baronów za Koźmińskim stoi zdecydowanie. Nie przeszli na drugą stronę.
Zawodowe kluby wskazały z kolei, że ich kandydatem na stanowisko wiceprezesa PZPN do spraw piłkarstwa profesjonalnego będzie Wojciech Cygan z Rakowa Częstochowa. Jaka to jest dla pana informacja?
Absolutnie dobra! Wojtek jest najlepszym kandydatem na to stanowisko. I nie ma sensu, bo rozumiem, że do tego pan zmierza, określać czy zamierza poprzeć mnie czy Czarka. Po głosowaniu w trakcie zjazdu wyborczego okaże się, kto i na ile głosów mógł liczyć. Tajnym głosowaniu! 

Ekstraklasa powinna składać się z szesnastu czy osiemnastu zespołów, nie wszystkie kluby są zadowolone z powiększenia ligi?
Niejednokrotnie słyszałem od przedstawicieli najsilniejszego polskiego klubu, że Legia Warszawa powinna grać jak najczęściej z Lechem Poznań, może Śląskiem Wrocław czy Wisłą Kraków. Bo po co Legia ma jeździć do Niecieczy? To nie są moje słowa. Gdy jednak ogłoszono powstanie Superligi, Darek Mioduski przekonywał, że tak to nie wolno… Wiem, na jakim stanowisku stoją kluby, więc obawiam się…

…pomniejszenia Ekstraklasy? To wcale nie musi być złe rozwiązanie.
Od kilku lat stałem na jasnym stanowisku – liga dzielona na dwie fazy, z podziałem punktów, to są sztuczne emocje. Tak uważałem i nadal uważam, choć głosowałem za wprowadzeniem reformy, grałem zespołowo, mimo że nie wszystko mi się podobało. Bez wątpienia jednak kluby są w temacie liczby drużyn w Ekstraklasie podzielone, podobnie jak w przypadku sposobu dzielenia pieniędzy z praw telewizyjnych i marketingowych – zasiadam w radzie nadzorczej spółki Ekstraklasa, wiem, o czym mówię. Podział pieniędzy to jest jednak wewnętrzna sprawa klubów, dlatego przy podejmowaniu decyzji w trakcie posiedzeń rady jako przedstawiciel PZPN wstrzymywałem się od głosu. 

Spotkał się pan również z klubami pierwszoligowymi, jaki przebieg miały rozmowy?
Wskazałem, co udało się w ostatnich latach zrobić, a nad czym należy nadal pracować. Polska piłka musi iść cały czas do przodu, nie powinna skręcać z określonego kursu, w wielu aspektach nasz futbol nie potrzebuje rewolucji, a ewolucji. 

Co konkretnie zaproponował pan klubom pierwszoligowym?
Podstawą jest stabilność ekonomiczna klubów. Należy rozwijać kontent telewizyjny i marketingowy rozgrywek, aby partnerzy i stacje telewizyjne były gotowe zapłacić za produkt więcej. Ważne jest też lobby u samorządów, aby te odważniej inwestowały w infrastrukturę obiektów klubowych. Natomiast hasła jakoby miliony miay trafić do I ligi z Ekstraklasy, co sugerował w mediach prezes Marcin Animucki, to mrzonki. Część klubów z najwyższej klasy rozgrywkowej nie chciała powiększenia ligi, a teraz miałaby podzielić się pieniędzmi z zapleczem? Ja to widzę inaczej, rozważyłbym wprowadzenie do rozgrywek I ligi przepisu o obowiązku gry dwóch młodzieżowców, zamiast obecnego jednego – z tym że drugi musiałby urodzić się jeszcze później. To jest konkretna korzyść dla polskiej piłki, a i dla klubów I ligi, ponieważ pozwoliłoby to na zwiększenie puli w programie Pro Junior System. Prezesi i właściciele pierwszoligowców rozważają tę propozycję. 

Jak pan odniesie się do opłat transferowych, które kluby uiszczają do WZPN?
Jeśli transfer zawodnika odbywa się pomiędzy polskimi klubami, odpowiednia prowizja powinna trafić do określonego Wojewódzkiego Związku Piłki Nożnej, natomiast jej równowartość klub mógłby otrzymać od PZPN. Dlaczego akurat tak? Bo te pieniądze zostałyby w polskim systemie, pracowałyby dla naszej piłki. Gdy kupujesz zawodnika z zagranicy, wówczas zwrot nie byłby przewidziany.
A jeśli sprzedajesz piłkarza do klubu zagranicznego, co wtedy? To w tym miejscu mowa o największych transakcjach.
Temat wart jest przedyskutowania, natomiast nie można zapominać, że WZPN organizują struktury piłkarskie na swoich terenach i to też są koszty. Muszą mieć więc również przychody. Inna sprawa, że to nie jest najistotniejsza kwestia z punktu widzenia naszej piłki. 

Najistotniejsza nie jest, ale dla klubów ważna.
Dlatego nie zamykam się na pomysły, z pewnością można w tym temacie znaleźć kompromis. 

Czy fakt, że jest pan kojarzony ze Zbigniewem Bońkiem przeszkadza w kampanii?
Co to znaczy, że jestem kojarzony? Pracuję w PZPN przez dziewięć lat prezesury Zbigniewa Bońka, podobnie jak Kulesza. Gdzie Zbigniew Boniek wskazał mnie jako swojego następcę? 

Panie Marku…
Wskazał mnie czy nie? Jestem dumny z tego, że mogłem pracować z prezesem Bońkiem przez tyle lat, że mamy dobre relacje. I błędy również biorę na klatę, przecież słaby występ reprezentacji Polski w finałach mistrzostw Europy jest winą również Koźmińskiego, choć w drużynie grają profesjonalni zawodnicy. Ale OK, nie unikałem rozmów o kadrze, nie uciekałem od odpowiedzialności, nie bałem się tego. Jestem kojarzony z prezesem Bońkiem, jest to wykorzystywane przeciwko mnie, nie zgadzam się z tym, ale wielkiego wpływu na to nie mam. Nie zamierzam odcinać się jednak od tych dziewięciu lat pracy, pod wieloma względami to był dobry czas. Nie powiem, że co złe to Boniek, a co dobre to Koźmiński. Mówię: ja też. Kto mnie zna, ten wie, że jestem innym typem człowieka od prezesa Bońka. Mam inny pomysł na zarządzanie federacją, nie powinny to być rządy jednej silnej ręki, chciałbym utworzyć zespoły ludzi specjalizujących się w danej dziedzinie, które przygotowywałyby projekty, w oparciu, o które związek by pracował. A oko do ludzi mam dobre. 

Prezes PZPN powinien pobierać pensję, Kulesza w rozmowie z Wirtualną Polską powiedział, że zostawiłby decyzję zarządowi federacji?
Mam to szczęście, że pieniądze są jednym z ostatnich moich zmartwień. Co do zasady, gdy sprawujesz jakąś funkcję, powinieneś otrzymywać za to wynagrodzenie, członkowie zarządu federacji otrzymywali pieniądze za udział w posiedzeniach – ja i Czarek Kulesza również. Nie idę jednak do PZPN po kasę i nie idę po władzę. Ja mogę być wiceprezesem, ale u kogoś, kto jest figurą w polskiej piłce. To środowisko wykreowało mnie na kandydata na następcę prezesa Bońka. 

No ale będzie pan pobierał pensję czy nie będzie?
Proszę bardzo – nie będę. Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. 

Zamierza pan zarządzać federacją z gabinetu w siedzibie federacji czy z Krakowa?
Jeśli ktoś uważa, że prezes PZPN powinien siedzieć w gabinecie od poniedziałku do piątku od ósmej do szesnastej, nie ma racji. Prezes PZPN musi wychodzić do ludzi, komunikować się z samorządami, partnerami biznesowymi, mediami, także światem polityki. Jeżeli prezes ograniczyłby się do siedzenia w biurze, byłby kompletny dramat – mamy Polskę, Europę, świat. To są miejsca pracy prezesa PZPN.
O kilku swoich pomysłach personalnych na wiceprezesów federacji powiedział pan publicznie, a co z dyrektorem sportowym PZPN – nadal tę funkcję sprawował będzie Stefan Majewski?
Nie sądzę. I nie ma tu znaczenia, czy wybory wygra Koźmiński, czy Kulesza. Mam kandydata na to stanowisko, ale nie mogę ujawnić jego nazwiska. To człowiek aktywny zawodowo, więc proszę wybaczyć, muszę milczeć. Natomiast Stefan Majewski jest człowiekiem, którego wiedzę warto wykorzystać w strukturach federacji, z tym że w innej formie. 

A co z przewodniczącym Kolegium Sędziów?
Zbigniew Przesmycki wykonał dobrą robotę, coś się jednak wypaliło. Widziałbym na tym stanowisku człowieka o trochę innych predyspozycjach, profesjonalnego jak Przesmycki, ale bardziej komunikatywnego, uśmiechniętego…

… kogoś, kto będzie prowadził dialog z klubami?
To właśnie staram się powiedzieć. 

Dariusz Pasieka jako dyrektor Szkoły Trenerów PZPN może spać spokojnie?
Jeśli wygram wybory, zaproszę Darka na rozmowę, kilka kwestii wymaga ulepszenia. Pracujemy ze sobą na co dzień, nie raz doszło między nami do spięć, mam do niego duży szacunek, cenię go, nie wszystko mi się jednak podoba. 

Na przykład?
Mieliśmy odmienne stanowiska co do sposobu kwalifikowania trenerów na kurs UEFA Pro. Chodzi o merytoryczną ocenę kandydatów, tu się różniliśmy. Planuję także jeszcze raz poprosić UEFA o możliwość organizowania większej liczby kursów na najwyższą licencję. 

Może w roli wykładowcy mógłby kilka razy wystąpić Paulo Sousa, skoro selekcjoner ma doświadczenie w pracy w silnych ligach, chciałby grać ofensywnie, ma inną mentalność?
Nie było do tej pory na to czasu, Paulo skupił uwagę na mistrzostwach Europy. Do tego zimą i wiosną podróże selekcjonera w dużej mierze uzależnione były od sytuacji pandemicznej. Ale na przyszłość ten pomysł jest dobry, warto wykorzystać wiedzę Paulo w szerszym kontekście niż reprezentacja Polski. Co więcej, selekcjoner powinien spędzać też więcej czasu w naszym kraju, choć wcale nie musi z wysokości trybun oglądać każdej kolejki Ekstraklasy. 

Powinien był też budować relację z polskimi trenerami i to już od kilku miesięcy, szybciej poznałby zawodników?
Zapewne popełniłby wówczas mniej błędów w ocenie możliwości niektórych piłkarzy. 

Sousa do końca eliminacji mistrzostw świata nie straci pracy w kadrze, ale na wypadek niepowodzenia – kolejnym selekcjonerem powinien być Polak?
Gdy posadę stracił Jurek Brzęczek, kandydatów zbyt wielu nie było. I nie chodzi o to, że polscy trenerzy są nieprzygotowani do tej roli merytorycznie, po prostu czym innym jest praca z drużyną klubową, a czym innym rola selekcjonera. 

O czym Sousa się zresztą przekonał, założył, że zdąży zmienić sposób gry reprezentacji, ale nie zdążył.
Też prawda. Selekcjoner musi być komunikatywny, znać języki obce, mieć doświadczenie z piłki na najwyższym poziomie, potrafić zarządzać ego zawodników i szybko wyciągać wnioski. Paulo to wszystko ma, co pokazał przykład choćby Kamila Glika, zawodnika, który na początku pracy nie we wszystkim odpowiadał Portugalczykowi, a potem urósł do miana piłkarza kluczowego jego reprezentacji. Paulo frycowe już zapłacił, poczekajmy z ostateczną oceną jego pracy do listopada.

Szkolenie to powinien być aspekt kluczowy dla przyszłego prezesa PZPN – dla Koźmińskiego albo dla Kuleszy. Co zrobić, aby polski system produkował większą liczbę dobrze wyszkolonych zawodników?
Zapytałem Paulo Sousę, pochodzącego z kraju, który słynie ze szkolenia piłkarzy, ilu zawodników rocznie nasz system powinien dostarczać do reprezentacji Polski. Odpowiedział, że trzech. W przekroju roczników, które obecnie występują w kadrze, gdybyśmy mieli trzech piłkarzy z każdego, do dyspozycji selekcjonera byłoby około czterdziestu zawodników. Wybór byłby więc szeroki, wręcz bylibyśmy bogatą piłkarską reprezentacją. Ale tylu nie mamy, być może znajdziemy takich graczy dwudziestu pięciu, gdy pojawiają się kontuzje, sprawa zaczyna się dodatkowo komplikować. To jest problem sprzed lat.

Mieliście dziewięć lat na znalezienie rozwiązania.
Czy w ostatnim czasie polskie kluby nie sprzedają za spore pieniądze i regularnie trzech, czterech zawodników do silnych lig zagranicznych? A jeśli sprzedają, to oznacza, że polski system szkolenia ich produkuje. Weźmy pod uwagę obecne lato – wyjechali Aleksander Buksa, Kamil Piątkowski, Tymoteusz Puchacz. No chyba nie chce mi pan powiedzieć, że skauci, dyrektorzy sportowi z poważnych klubów nie wiedzą, co robią? 

A pan chyba nie chce powiedzieć, że w komplecie są zawodnikami gotowymi do gry w silnych ligach, że nie mają braków?
PZPN nie trenuje zawodników. System szkolenia został zmieniony, tyle że okazuje się, iż nie każdy stosuje się do jego zaleceń. My radzimy jedno, trenerzy robią po swojemu. 

Aha, czyli w sumie to jest dobrze?
Nie jest, ale nie ma też tragedii, jak niektórzy by chcieli. Problemem jest skala młodych zawodników wchodzących do profesjonalnej piłki. Problemem jest fakt, że gdy już pojawiają się zdolni piłkarze, w mgnieniu oka wyjeżdżają z Polski, że kluby nie czekają na wzrost wartości zawodnika. 

W jaki sposób można zmienić tę skalę?
Dofinansować trenerów. Szkoleniowcy pracujący z chłopakami w wieku 12-16 lat muszą być godnie opłacani. Na wcześniejszym etapie z dzieciakami pracuje wiele akademii, tu zainteresowanie uprawianiem piłki jest bardzo duże, więc oferta rynku stoi na solidnym poziomie. O kolejny etap szkolenia trzeba zadbać szczególnie, bo późniejszy, od momentu możliwości występów w Centralnej Lidze Juniorów, to już domena klubów zawodowych, one w tym miejscu zaczynają przykładać uwagę do pracy z młodzieżą. Na etapie 12-16 lat robią to jednak tylko niektóre, nieliczne, warto im w tym pomóc. 

Jaką kwotą?
Federacja mogłaby przeznaczyć łącznie około 5 milionów złotych w skali roku na ten cel. Dla klubów Ekstraklasy, I, II i III ligi. Trener młodzieży zarabiający lepiej, to trener bardziej skupiony na aktualnej pracy, a nie na szukaniu dodatkowego zajęcia. To trener, który będzie mógł poświęcić utalentowanemu chłopakowi dodatkowy czas. Polska piłka potrzebuje pieniędzy. Możemy sobie o wszystkich sprawach pięknie opowiadać, kreślić plany, ale na koniec trzeba mieć kasę. 

To na ile głosów może pan liczyć nieco ponad miesiąc przed wyborami?
Jest grupa osób, która zdecydowanie opowiada się za Kuleszą, jest grupa osób, która zdecydowanie opowiada się za Koźmińskim. I jest środek. Ten środek jest wciąż duży.


WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” 28/2021

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024