Walka o fotel prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej nabrała tempa. Kampania jest bardzo ciekawa, a kolejne osoby z mandatami określają swoje preferencje wyborcze. Jakie nastroje na niecałe 40 dni przed wyborami panują w ekipie Cezarego Kuleszy?
Cezary Kulesza
PAWEŁ GOŁASZEWSKI
Był pan zaskoczony sytuacją w trakcie wyborów na wiceprezesa do spraw piłki amatorskiej? Dwóch prezesów wojewódzkich związków piłki nożnej wyszło z sali przed rozpoczęciem głosowania…
Jestem dumny z tych prezesów, którzy dotrzymali danego mi słowa – odpowiada Kulesza. – Rozmawiałem z nimi znacznie wcześniej, zapadły pewne ustalenia. Cieszę się, że wybory 6 lipca pokazały, że jestem wiarygodny – nie rzucam słów na wiatr.
Kandydatura Radosława Michalskiego nie została nawet zgłoszona…
Słyszałem, że tak było, ale nie chcę się do tego odnosić. Od początku uważałem, że Adam Kaźmierczak będzie bardzo dobrym wiceprezesem ds. piłkarstwa amatorskiego i jestem zadowolony, że to właśnie on dostał rekomendację od prezesów wojewódzkich związków.
Wyobraża pan sobie po wyborach współpracę z prezesami, którzy otwarcie deklarują poparcie dla konkurenta?
Każdy będzie miał czystą kartę. W zarządzie jest jednak osiemnaście miejsc, z których trzy obsadzają Ekstraklasa, I liga i ich wspólny kandydat – już wybrany Wojciech Cygan, prezes Rakowa Częstochowa. Na pewno osoby, które już są w zarządzie będą chciały w nim pozostać, pojawią się zapewne nowe twarze – tak jest zawsze, więc pewnie i w sierpniu nie będzie inaczej.
Wyniki wyborów są już przesądzone?
Wybory odbędą się 18 sierpnia, czyli mamy mniej niż 40 dni. Do tego czasu wiele może się wydarzyć, dlatego cały czas trzeba trzymać rękę na pulsie i pracować z taką intensywnością, z jaką robię to od wielu tygodni. Nic nie jest przesądzone, wiele rzeczy może się jeszcze wydarzyć.
Czuje się pan na dzisiaj faworytem?
Mecz trwa 90 minut plus to, co doliczy sędzia. Sam jako prezes Jagiellonii Białystok wielokrotnie byłem świadkiem, kiedy losy spotkania odwracały się w przeciągu kilkudziesięciu sekund. Trzeba być czujnym do końca.
W środowisku była opinia, że Cezary Kulesza nie wystartuje w wyborach na prezesa PZPN, jeśli nie będzie przekonany o swoim zwycięstwie. Prawdziwe?
Na pewno nie byłem zainteresowany startem dla samego startu, promocji swojej osoby, zaistnieniem w mediach. Zanim zdecydowałem się ogłosić swoją kandydaturę w wyborach rozmawiałem z wieloma osobami, dyskutowaliśmy o polskiej piłce i weryfikowałem, na jak duże poparcie mogę liczyć. Kiedy widziałem, że mam szanse na poważnie powalczyć, podjąłem decyzję o starcie.
Na ile głosów pan liczył, kiedy ogłaszał pan start w wyborach?
Nie liczyłem. Wiedziałem po prostu, że jest realna szansa na zwycięstwo. Jak już startuję w wyścigu to na poważnie.
Czytał pan wywiad Marka Koźmińskiego na portalu Sport.pl?
Tak.
Często się do pana odnosił. Był pan zdziwiony taką narracją?
Nie chcę tego komentować. To jest wybór Marka. Ja mogę mówić o sobie i tak jak wielokrotnie podkreślałem nie zamierzam atakować swojego rywala.
Dlaczego?
Wolę się skupiać na tym co robię i nie chcę tracić energii na niepotrzebne rzeczy.
Liczy pan, że Marek Koźmiński wycofa się z wyborów?
Nie wiem. Proszę pytać Marka. Ale po tym jak przez 1,5 roku kandydował na prezesa PZPN uważam, że byłoby to czymś dziwnym.
Koźmiński to groźny rywal?
Marek nie jest słabym przeciwnikiem. Przez wiele lat wykonywał swoją pracę w PZPN, wcześniej był dobrym piłkarzem. Z pewnością zmobilizował mnie do jeszcze większego wysiłku i cięższej pracy w kampanii.
W Białymstoku ma pan opinię człowieka, który uwielbia pracę w zaciszu gabinetu, a nie przy blasku fleszy. Tymczasem Marek Koźmiński sugerował dziennikarzowi portalu Sport.pl, aby przejrzał stenogramy z posiedzeń zarządu, ponieważ ponoć mało się pan odzywał.
Trudno jest rządzić czymś, czym nie mogę rządzić. Wiele decyzji było w PZPN podejmowanych wcześniej, na zarządzie były jedynie poddawane pod głosowanie. Nawet zwolnienie Jerzego Brzęczka zostało ogłoszone przed zebraniem zarządu. Ja o zwolnieniu selekcjonera dowiedziałem się z Internetu, kiedy byłem w Turcji na obozie z Jagiellonią. Najpierw zapadła decyzja, a dopiero później było głosowanie zarządu.
Co pan myślał, kiedy z obozu konkurencji pojawiły się komentarze, że pan kłamie z poparciem dziesięciu prezesów wojewódzkich ZPN?
Jestem poważnym człowiekiem i przekazuję prawdziwe wiadomości. Informacje, o których mówiłem wcześniej, potwierdziły się 6 lipca. Kandydat którego wspierałem uzyskał poparcie 10 prezesów. Oczywiście, zawsze jest nutka niepewności w takich sytuacjach, ale wszyscy udowodnili, że traktujemy się poważnie, nikt nikogo nie zamierza oszukiwać.
Czym pan ich przekonał?
Niech to pozostanie moją słodką tajemnicą. Znam się z prezesami wojewódzkich ZPN nie od dziś. Niektórzy są w zarządzie PZPN od kilku lat, tak jak ja. Do gry weszło dwóch nowych prezesów – z Zachodniopomorskiego i Mazowieckiego ZPN, z którymi również rozmawiałem po wyborach i udało się wypracować porozumienie, dzięki któremu oba związki są po mojej stronie.
Jeśli 18 sierpnia dostanie pan 60 głosów będzie pan zadowolony?
To będzie oznaczało, że wygram wybory, więc będę zadowolony.
W kuluarach mówi się, że może pan liczyć na większe poparcie…
Z 60 głosów będę bardzo zadowolony, a każdy kolejny głos będzie powodował, że moje zadowolenie będzie rosło.
Pana sztab na pewno liczy szabelki. Ile macie dzisiaj?
Dawno tego nie robiliśmy, ale liczę na to, że uzyskam większą liczbę głosów niż minimum oznaczające wygraną.
Cieszy się pan, że wybory prezesa PZPN zostały przesunięte o rok?
Trzeba się było do tego przystosować. Wszyscy kandydaci mieli więcej czasu na przygotowania, ale czy to okazało się dla nich dobre? Nie wiemy, co by było rok temu. Wybory mamy za niecałe 40 dni i o tym rozmawiajmy.
Smutno było panu, kiedy składał pan rezygnację z funkcji prezesa Jagiellonii Białystok?
Łezka się zakręciła, nie będę ukrywał. Cieszę się, że kibice docenili moją wieloletnią pracę. Dzień wcześniej otrzymałem telefon, czy będzie możliwość spotkania ze mną w centrum Białegostoku. Zgodziłem się i zapytałem, ile osób przyjdzie. Organizatorzy powiedzieli, że może 15-20 kibiców się pojawić. Tych osób było znacznie więcej i wyszło bardzo miło. Myślę, że pozostawiłem po sobie w Jagiellonii sporo dobrych wspomnień. Dzięki pracy wielu osób osiągaliśmy największe w historii klubu sukcesy sportowe, udało się zbudować akademię, dzięki której klub dalej powinien się rozwijać. To są rzeczy, z których jestem dumny.
Zostawił pan klub w dobrych rękach?
Jagiellonię zostawiłem z bardzo dobrym wynikiem finansowym, niezłymi wynikami sportowymi, dobrą bazą treningową i pięcioma zespołami w Centralnej Lidze Juniorów. Na koniec oczywiście życzyłem, aby wszystko się dalej rozwijało i aby Jagiellonia pozostała drużyną z polskiego topu.
Sprzedał pan swoje akcje w Jagiellonii?
Jestem w trakcie. Ustawa o sporcie nie pozwala mieć akcji w żadnym klubie, co jest zresztą bardzo słuszne. Prezes PZPN musi koncentrować się na pracy dla wszystkich podmiotów związanych z naszą piłką.
Zakładając hipotetycznie czarny scenariusz i przegraną w wyborach PZPN, będzie pan chciał od razu wrócić do Jagiellonii?
Nie szykuję sobie żadnego planu B. Pracuję w kampanii, aby wygrać wybory.
Czytając pana list z programem, miałem wrażenie, że największy nacisk jest położony na szkolenie.
W tym obszarze jest wiele do poprawy, ale mamy sporo pomysłów jak to zmienić. Najważniejsze jest, że to PZPN musi być liderem w temacie szkolenia w Polsce. Nie możemy mówić to nie my to kluby, to związki. Tak kluby i związki są w szkoleniu bardzo ważne, ale rolą PZPN jest to wszystko spinać, ułatwiać współpracę, wyznaczać kierunki. Od razu wyraźnie zaznaczę sam nie jestem żadnym wielkim ekspertem w temacie szkolenia. Wiadomo, że jako prezes PZPN będę wszystko nadzorował także ten obszar, ale za szczegóły będą odpowiedzialne konkretne osoby, zamierzam stworzyć cały sztab, który zajmie się poprawą szkolenia. Mamy w polskiej piłce – w PZPN, w wojewódzkich związkach, klubach – wiele osób, które się na tym znają, chcą się rozwijać. Moją rolą jako prezesa PZPN będzie pomóc im działać. Mamy pewien plan, które będziemy chcieli wdrażać i realizować.
Jaki to plan?
Na przykład małe kluby muszą być lepiej zabezpieczone w postaci różnych zapisów, jeśli wyszkolą zawodnika na poziom profesjonalny. Większość reprezentantów Polski wyszło z takich lokalnych zespołów, z rodzinnych miejscowości. Proszę spojrzeć, gdzie zaczynał Lewandowski – w Varsovii i Delcie Warszawa, Krychowiak w Orle Mrzeżyno, a Zieliński w Orle Ząbkowice Śląskie. To jest najlepsza ścieżka – rozwój lokalny, później jakaś większa akademia i wejście do piłki seniorskiej. Moim zdaniem za swoją dobrze wykonaną pracę małe kluby i akademie powinny dostawać procenty od kolejnych transferów.
Podoba się panu obecny system? Niedawno został zmieniony zapis o deklaracjach amatora i zawodnik latem może odejść z dotychczasowego klubu za darmo…
To są tematy do dyskusji i jeśli po rozmowach ze środowiskiem dojdę do wniosku, że należy to zmienić, to tak zrobimy. Każdy pracujący człowiek chciałby wiedzieć, jak będzie wyglądała zapłata za wykonaną pracę. Nie inaczej jest z małymi klubami i ich trenerami czy działaczami.
Co pan myśli o AMO?
Nie chcę mówić, że całe AMO funkcjonowało źle, ale było w środowisku wiele uwag do tego projektu. Chociaż np. pomysł Mobilnych AMO – czyli trenerów z PZPN, którzy przyjeżdżają do wielu mniejszych miejscowości i tam prowadzą zajęcia dla trenerów i dzieciaków z lokalnych szkółek, akademii czy klubów uważam za bardzo ciekawy. Więc na pewno cały ten program jest do przedyskutowania. Podobnie z certyfikacją akademii. Niektóre rzeczy mi się nie podobają i należałoby je zmienić. Sam pomysł jest jednak dobry, ale trzeba wprowadzić pewne korekty. Generalnie uważam, że trzeba czerpać wzorce od tych, którzy w ostatnich latach wykonali krok do przodu. W mistrzostwach Europy ze znakomitej strony pokazali się chociażby Duńczycy. Tam postawiono jakiś czas temu na ścisłą współpracę pomiędzy klubami a federacją. Uważam, że to najlepsza droga, bo piłka jest jedna, dla wszystkich. Ona ma łączyć, a nie dzielić ludzi. To nie polityka, futbol tworzy wspólnotę, a nie podziały, przede wszystkim na poziomie reprezentacyjnym.
Jeśli zostanie pan prezesem PZPN, zmieni się dyrektor Szkoły Trenerów?
Nie chcę się wypowiadać na temat osób, które pracują w PZPN i zajmują ważne stanowiska. Szkoła Trenerów na pewno powinna przejść audyt, a jej funkcjonowanie zostać sprawdzone przez fachowców, być może również zagranicznych. Niestety, jeśli chodzi o polskich trenerów nie mamy się kim pochwalić poza Polską. Tak naprawdę w europejskich klubach pracował ostatnio tylko Marek Zub w krajach nadbałtyckich i epizod w Grecji miał Michał Probierz. Mam ambicję, żeby ta sytuacja uległa zmianie, bo wiem doskonale, że jest u nas wielu utalentowanych, ambitnych trenerów. Trzeba im pomóc w rozwoju.
Mówił pan o wsparciu klubów – na czym miałoby to polegać?
PZPN nie jest od tego, aby profesjonalnym klubom rozdawać pieniądze na prawo i lewo. Oczywiście, są takie sytuacje, kiedy jest potrzebna pomoc z federacji, jak na przykład rok temu, kiedy wybuchła pandemia, ale są to sytuacje wyjątkowe. Na pewno, jeśli zostanę prezesem PZPN, chciałbym stworzyć programy, które pomogłyby usprawnić pewne rzeczy. W dodatku uważam, że w Polsce brakuje w piłce zawodowej szkoleń na temat funkcjonowania klubów. Jako PZPN moglibyśmy oddelegować osoby, które dokładnie by wytłumaczyły, na co należy zwrócić uwagę, aby klub był lepiej zarządzany. Na tej samej zasadzie można rozwijać zawód dyrektora sportowego w naszym kraju. Możemy prowadzić szkolenia, kursy czy nawet utworzyć w szkole taki kierunek, abyśmy wychowywali profesjonalistów. Dzisiaj funkcjonuje to na tej zasadzie, że zazwyczaj to stanowisko piastują byli piłkarze, ale szerszej wiedzy w tym temacie nie mają. Dyrektor sportowy to nie tylko udane transfery. On powinien być odpowiedzialny za nadawanie zawodnikom kierunku ich rozwoju. Jeśli ścieżka kariery zostanie dobrze nakreślona, to jeden czy drugi piłkarz nie będzie przy pierwszej okazji uciekał za granicę, ale postawi na rozwój, dla dobra swojego oraz klubu, w którym gra, a co za tym idzie i całej ligi.
Co z wielkimi imprezami w Polsce? Chciałby pan kontynuować ten trend?
Prezes Zbigniew Boniek ma bardzo mocną pozycję w UEFA, z której dla dobra polskiej piłki korzystał. Niejednokrotnie z nim rozmawiałem, deklarował dalszą pomoc w tego typu projektach. Bardzo się cieszę, że będzie teraz wiceprezydentem UEFA – to jego osobisty sukces, ale też duża sprawa dla polskiej piłki. Na odcinku międzynarodowym mamy zresztą więcej przedstawicieli, bo przecież właściciel Legii Dariusz Mioduski jest w Komitecie Wykonawczym ECA (Europejskie Stowarzyszenie Klubów – przyp. red.), a prezes Ekstraklasy Marcin Animucki po raz kolejny został wybrany do zarządu European Leagues (organizacja zrzeszająca europejskie ligi zawodowe – przyp. red.).
Prezes Boniek zapowiedział, że Polska będzie starała się o mistrzostwa Europy kobiet, ale aplikację o turniej będzie składał już nowy szef federacji. Dopełni pan formalności?
Tak i liczę, że przy wparciu prezesa Bońka zrobimy wszystko, aby Polska była gospodarzem tej imprezy.
Co do prezesa Bońka – on nie stronił od mediów, portali społecznościowych i tym podobnych. Jak to będzie w pana przypadku?
Proszę nie porównywać mnie ze Zbigniewem Bońkiem, który jest prawdziwą osobowością medialną. Ja sam nie jestem rekinem mediów, wolę spokojną pracę. Tak przez wiele lat funkcjonowałem jako prezes Jagiellonii, natomiast zdaję sobie sprawę, że rola szefa PZPN wymaga większej aktywności medialnej. Jestem na to gotowy, przyzwyczajam się do tego i dostosowuję do rzeczywistości, w której Internet i portale społecznościowe są bardzo ważne.
Kto będzie szefem sędziów w pana związku?
Nie jestem jeszcze prezesem, więc o personaliach nie chcę rozmawiać. Jednak uważam, że proces szkolenia i awansów sędziowskich również jest do weryfikacji. Wszystkim nam zależy, by poziom naszych arbitrów szedł do góry.
To zapytam inaczej: zastanowi się pan nad przyszłością obecnego szefa?
Porozmawiamy o tym po 18 sierpnia. Najważniejsze, by sędziowie czy kandydaci mieli poczucie, że ścieżka ich rozwoju jest przejrzysta, a premiowani będą najlepsi w swoim fachu.
Czy uważa pan, że Ekstraklasa i I liga powinny mówić jednym głosem na przykład przy podziale praw telewizyjnych?
Na pewno jest to poważny temat do rozmowy. Przyda się spotkanie pomiędzy klubami z Ekstraklasy i I ligi, sam chętnie wezmę udział w takiej rozmowie. W wielu krajach to tak funkcjonuje np. w Niemczech i pozwala zapewnić większe środki tym niższym ligom, niż mogłyby uzyskać samodzielnie. Jeśli obie strony uznają, że można coś takiego stworzyć, to byłby bardzo ciekawy projekt. Mamy też piłkę kobiecą, futsal, Centralną Ligę Juniorów – jest o czym dyskutować, bo dobrze byłoby, aby wszyscy czuli się ważni w naszym piłkarskim środowisku.
Osiemnaście zespołów w Ekstraklasie to dobry pomysł?
Jeszcze się sezon nie zaczął, zobaczymy jak to będzie wyglądało w praktyce.
Ponoć największym klubom z Ekstraklasy niekoniecznie się to podoba.
Taka była decyzja PZPN i większości klubów, ja ją respektuję, zobaczymy jak to będzie funkcjonować w dwóch najbliższych sezonach.
Który system z ostatnich pięciu lat podobał się panu najbardziej? 16 klubów z rundą finałową i podziałem punktów, 16 klubów z rundą finałową i bez podziału punktów, 16 klubów i 30 kolejek, czy 18 klubów i 34 kolejki?
Przy rozwiązaniu z 18 zespołami jest więcej klubów do podziału praw telewizyjnych, dlatego nie wszystkim się to podoba. Ile głów, tyle opinii na ten temat. Myślę, że dla kibiców 18 drużyn jest bardziej atrakcyjne niż 16, bo gra więcej zespołów, większa liczba ośrodków może cieszyć się udziałem w rozgrywkach Ekstraklasy. Natomiast będziemy musieli wyważyć, co jest najlepsze dla rozwoju naszych klubów, wszyscy wiemy jaka jest nasza pozycja w rankingu UEFA. To też ważny cel by w najbliższych latach poprawić wyniki w europejskich pucharach. Potencjał jest dużo większy niż rezultaty.
Jak pan widzi młodzież w Ekstraklasie?
Przede wszystkim podoba mi się Pro Junior System, dzięki niemu klubom opłaca się stawiać na młodzież. Co do przepisu o młodzieżowcu, to mam w tej kwestii mieszane uczucia. Na pewno niektórzy zawodnicy na tym skorzystali, ale w piłce potrzebna jest zdrowa rywalizacja, nikt nie powinien dostawać miejsca w składzie za darmo. Czasem lepsze są wypożyczenia do trochę słabszych zespołów i harmonijny rozwój. Trzeba będzie się przyjrzeć i przeanalizować dokładnie, czy ten przepis spełnia swoją rolę, porozmawiać na ten temat z przedstawicielami klubów.
Jaki pan ma pomysł na piłkę amatorską, kobiecą, futsal?
Musimy zacząć od dokładnego sprawdzenia każdej z tych gałęzi. Trzeba przeanalizować, co działa dobrze, a co można poprawić. Nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej. Na pewno nie możemy traktować chociażby piłki amatorskiej czy kobiecej jako coś gorszego. Jeśli chodzi o amatorów, to dla wielu z nich rywalizacja jest czymś, co napędza do działania, te mecze mają często niesamowity klimat, jednoczący lokalne społeczności. Dlatego nie mówmy, że to jest tylko zabawa. Bez piłki amatorskiej nie byłoby piłki zawodowej. To system połączony.
PZPN przeznaczał spore środki na futbol kobiecy w ostatnich latach.
Taki jest też trend w innych krajach. Piłka kobiet się rozwija. Zobaczmy jakie kluby walczą o zwycięstwo w kobiecej Lidze Mistrzów – Barcelona, Chelsea, Lyon, PSG, kluby niemieckie. Dlatego oprócz funduszy, które są oczywiście bardzo ważne, pomyślimy też nad odpowiednią promocją.
Paulo Sousa wypełni swój kontrakt do końca?
Pierwszy mecz gramy 2 września, a powołania musi wysłać jeszcze przed wyborami… Nie wyobrażam sobie, że 18 sierpnia zmienię selekcjonera, a ten w dwa tygodnie ułoży drużynę na nowo. Nie chcę niczego gwarantować, bo nie jestem prezesem PZPN, ale każdy trener broni się przede wszystkim dobrymi wynikami.
Załóżmy, że Sousa zdobędzie we wrześniu 3-4 punkty…
Nie chcę się bawić w gdybanie. Jeśli reprezentacja Polski nie wywalczy awansu na mundial to umowa zakończy się automatycznie. Po zakończeniu eliminacji będziemy wiedzieli o wiele lepiej, na czym stoimy – zobaczymy jak będziemy grać w poszczególnych meczach czy awansujemy chociaż do baraży. Dzisiaj to ciągle duży znak zapytania. Trzymam kciuki za trenera, bo jeśli osiągnie sukces, to wszyscy będziemy mieli powody do zadowolenia.
Jako kibicowi reprezentacji Polski podobało się panu, że selekcjoner szykuje się do turnieju finałowego w Portugalii?
Nie mam wiedzy na ten temat, gdzie był Paulo Sousa, z kim się spotykał i jak się przygotowywał do finałów mistrzostw Europy. Natomiast generalnie uważam, że selekcjoner powinien jeździć po Europie, oglądać mecze, spotykać się z naszymi zawodnikami, a także pojawiać się na meczach Ekstraklasy, w której występują piłkarze, którzy w mogą być w każdej powołani do kadry.
Chciałby pan ingerować w sprawy sportowe reprezentacji Polski?
Każdy prezes ma swoje zdanie na tematy piłkarskie i powinien rozmawiać z trenerem. Ostateczne decyzję zawsze podejmuje jednak selekcjoner i to on bierze odpowiedzialność za powołania, skład, wyniki. Na pewno nie będę podsuwał żadnych kartek trenerowi. To nie w moim stylu, choć nie wstydzę się swojego zdania i na pewno nie będę się bał go wyrażać czy to w relacjach z selekcjonerem czy kadrowiczami.
Pojawiały się plotki, że jeśli zostanie pan prezesem PZPN to związek czeka totalna rewolucja. Prawdziwe?
Warto docenić dobre rzeczy, które wydarzyły się w ostatnich latach w PZPN. Wiem, że niektóre obszary wymagają zmian, dlatego użyłbym raczej sformułowania „ewolucja” niż „rewolucja”. A plotkami się nie zajmuję.