Kadra: Spokojnie, to tylko mała awaria
W najbliższym tygodniu Adam Nawałka ogłosi skład na październikowe mecze z Danią i Armenią. Kibice nie powinni spodziewać się istotnych zmian w porównaniu do powołań na spotkanie z Kazachstanem, w którym biało-czerwoni nie udźwignęli roli faworyta. Co jednak nie wyklucza pojawienia się także zawodników, którzy dotąd byli na dalszych miejscach w reprezentacyjnym rankingu. Na czele z Pawłem Dawidowiczem, który zbiera bardzo dobre recenzje w barwach VfL Bochum. Selekcjoner nie ma wątpliwości, że trzon kadry pozytywnie zareaguje na krytykę, która spłynęła na drużynę po inauguracji eliminacji mistrzostw świata.
Nawałka podszedł do negatywnych ocen spotkania zdroworozsądkowo. To znaczy uznał, że niepochlebne recenzje były jak najbardziej uprawnione, ale… poszły – również w „PN” – za daleko. Bo tak naprawdę reprezentacji przytrafiła się jedynie drobna awaria, tymczasem w mediach została przedstawiona jak wielka katastrofa. A jeśli już taki zakręt miał się przytrafić, to zdarzył się w najlepszym możliwym momencie. Dał bowiem do myślenia nie tylko trenerowi, ale także – a może przede wszystkim – grupie ambitnych zawodników, których wyselekcjonował. Zaś czasu na refleksje i reakcję było na tyle dużo, że mecze z Danią i Armenią wszyscy w kadrze powinni potraktować jak najlepszą okazję do rehabilitacji. Co oczywiście nie oznacza, że Nawałka nie docenia najbliższych rywali. Przeciwnie, jest zdania, iż nasza grupa kwalifikacyjna przed mundialem w Rosji wcale nie jest łatwiejsza niż ta, w której rywalizowaliśmy przed finałami Euro 2016. Być może jest nawet jeszcze bardziej wyrównana. W każdym razie nastawia się na walkę o awans do ostatniego spotkania. I apeluje, aby dopiero wówczas wystawiać końcowe noty. Nie spodziewa się bowiem, żeby którykolwiek zespół z naszego koszyka wypracował na dystansie dziesięciu meczów znaczącą przewagę. Celem reprezentacji Polski jest bezpośredni awans do MŚ „18 i z jego realizacji zespół powinien zostać rozliczony. Nie zaś z postawy na poszczególnych etapach eliminacyjnego wyścigu.
Czy zmieniona zostanie koncepcja… zmian?
Selekcjoner nie byłby sobą, gdyby nie przeprowadził wnikliwej analizy występu w Astanie, ale wnioskami – zwłaszcza na temat indywidualnych błędów popełnionych przez poszczególnych zawodników – nie zamierza się dzielić z nikim z zewnątrz. Przyjął krytykę, której nie skąpił Nawałce tuż po końcowym gwizdku w Kazachstanie nawet prezes PZPN Zbigniew Boniek, dotyczącą braku zmian w polskim zespole, ale na pewno publicznie nie będzie tłumaczył przyjętej wówczas strategii. Wyszedł po prostu z założenia, że krytyka to naturalna reakcja po niekorzystnym wyniku, która tylko dowodzi, że kadra nadal… skupia olbrzymie zainteresowanie. Interpretuje ten fakt wyłącznie pozytywnie, i nikomu nie odbiera prawa do własnych analiz. Należy zakładać, że nastąpią korekty – co jest sprawą jak najbardziej naturalną w momencie, kiedy sprawnie dotąd funkcjonujący mechanizm zaciął się w Astanie. Trudno chyba jednak spodziewać się, że zmieni podejście do wprowadzania roszad personalnych w trakcie spotkań. A warto dodać, że zmiany – sztandarowy przykład to wprowadzenie Sebastiana Mili w meczu z Niemcami w Warszawie – były zawsze starannie przemyślane, i odgrywały u obecnego selekcjonera istotną rolę w koncepcji rozgrywania meczów. Nie wolno też zapominać, że szkoleniowiec ma tę przewagę nad wszystkimi krytykami, że dysponuje o wiele większą wiedzą na temat formy, samopoczucia i stanu zdrowia każdego z powołanych zawodników. W przeddzień i w dniu meczu.
Milik nie może być tak regularny jak Lewy
W Kazachstanie przy ocenie przydatności poszczególnych piłkarzy doszła jeszcze reakcja na zmianę strefy czasowej, a przede wszystkim na czucie piłki na sztucznej nawierzchni. Zagrali ci, i konsekwentnie od nich trener oczekiwał przeprowadzenia zwycięskiej akcji, którzy gwarantowali, że najlepiej wytrzymają pod względem fizycznym trudy spotkania w Astanie. I pod względem piłkarskim najlepiej prezentowali się na treningu na syntetycznej murawie. Jak zwykle, sztab przygotował kilka wariantów zmian – zdaje się, że od B do D – w ocenie selekcjonera nie zaistniały jednak warunki do zastosowania żadnego z nich. Uznał po prostu, iż wariant podstawowy, czyli A, jest optymalny i to gracze znajdujący się na placu dają największą nadzieję na pożądaną zmianę wyniku. Zwłaszcza że w zdecydowanej większości bez zarzutu prezentowali się pod względem fizycznym do końcowego gwizdka.
Zanim o niemałym udziale Arka Milika w zgubieniu dwóch punktów w Astanie, słów kilka o przygotowaniach do meczu z Kazachstanem, które absolutnie nie wskazywały, że może przytrafić się awaria. Pod względem mentalnym wszystko miało się układać na najlepszym wypracowanym wcześniej poziomie, zaś pod kątem przygotowań fizycznych – przebiegło bez zarzutu. Zmiany stref klimatycznej i czasowej nie wpłynęły na spadek możliwości motorycznych zawodników nawet o ułamki procenta. Co prawda selekcjoner rozważał wylot sześć dni przed pierwszym gwizdkiem, bo tylko taki minimalny okres gwarantował pełną aklimatyzację, ale uznał, iż lepiej – ze względu na warunki treningowe – wylecieć znacznie później i funkcjonować na miejscu bez uwzględniania przesunięcia czasu. Takie rozwiązanie było stosowane w reprezentacji Polski – słusznie – nie po raz pierwszy. Nikt też nie powinien mieć wątpliwości, iż do rywalizacji na nietypowej nawierzchni biało-czerwoni byli przygotowani optymalnie, co potwierdza fakt, że po pierwszej połowie powinni mieć na koncie trzy, a nawet cztery gole i mecz w zasadzie zamknięty. Bo naprawdę dobrze weszli w to spotkanie. Zabrakło jednak skuteczności, szczególnie napastnika SSC Napoli. Nie pierwszy raz, w finałach Euro we Francji było bardzo podobnie. Mylą się jednak wszyscy, którzy sądzą, że Nawałka stracił cierpliwość do jednego ze swoich – jak mawia – synków. Ba, wygląda na to, że wiara selekcjonera w przydatność AM do ataku biało-czerwonych w ogóle nie została zachwiana.
Trener kadry narodowej wychodzi z założenia, że najwięcej wniosków i nauki można wyciągnąć z nieudanych meczów (a raczej: tych, które nie potoczyły się po naszej myśli). Zasadna krytyka nie ma negatywnego wpływu na pracę sztabu i zespołu, w naturalny sposób przekłada się po prostu na poszukiwania nowych wariantów. A w każdym razie powinna. I stanowi znakomity punkt wyjścia do nowego etapu. Również dla Milika, ale wszyscy – także kibice – powinni pamiętać o wieku Arka. Bo mając 22 lata nie tylko Robert Lewandowski nie był tak regularny jak dziś, ale nawet Leo Messi miewał co prawda przebłyski geniuszu, natomiast szukał jeszcze powtarzalności w każdym spotkaniu. Przed naszym goleadorem z Napoli jeszcze wiele pracy, aby wspiąć się na poziom Lewego, ale trzeba doceniać, że daje dużo jakości linii ataku w kadrze. Nie dość, że ma naturalną łatwość znajdowania się w bramkowych sytuacjach, to jest przydatny także w rozegraniu. W Astanie miał przecież niemały udział w akcji, po której biało-czerwoni wywalczyli rzut karny. Najważniejsze jest jednak to, że nadal ciężko nad sobą pracuje. Co wcale nie jest tak oczywistą reakcją po wielkim transferze w przypadku młodego piłkarza. Co prawda selekcjoner nie kryje, że nie ma zawodników w tym wieku, którzy nie przeżywaliby swojej… sody, i Milika też trzeba było pozytywnie podkręcić po przeprowadzce do Serie A, ale samozachwyt rychło ustąpił. Szybko przyszła właściwa refleksja, przede wszystkim zaś efekty… ciągłości w pracy od października 2015 roku, kiedy ostatni poważny uraz wykluczył Arka ze spotkania drużyny narodowej – z Irlandią. A właśnie rytm treningowy i meczowy w ocenie naszego szkoleniowca jest u zawodnika znajdującego się na tym etapie kariery najważniejszy. W ślad za nim powinien przyjść również luz, zresztą w barwach wicemistrza Włoch AM już się odblokował. Co powinno mieć pozytywne przełożenie również na reprezentację.
Linetty wraca do gry, Kapustka nie spada w hierarchii
Swoją drogą, trudno oprzeć się refleksji, że Milik cierpi na syndrom wczesnego… Lewandowskiego, który objawiał się w kadrze podczas kadencji Waldemara Fornalika. To znaczy chce aż za bardzo zdobywać gole i w efekcie wybiera złe rozwiązania w decydujących momentach. Bodaj najtrafniej diagnozował tę sytuację przed kilku laty jedyny polski król strzelców mistrzostw świata, Grzegorz Lato, który ówczesny problem Roberta opisywał w następujący sposób: – W Dortmundzie Lewy nie kombinuje. Wybiera najprostsze rozwiązania, idzie za głosem intuicji. Kiedy ma piłkę na lewej nodze strzela lewą, kiedy na prawej – prawą. Tymczasem w kadrze chciałby wszystko za bardzo dopieścić, niepotrzebnie poprawia piłkę, przekłada z nogi na nogę. Widać, że chce aż za bardzo i przez to pod bramką rywali brakuje płynności i automatyzmu.
Może zatem najprościej byłoby, gdyby Arek od serca pogadał z Robertem, jak w kadrze prezentować klubowy luz. Potencjał ma przecież naprawdę wielki. Tylko pora już najwyższa, żeby częściej miewał przebłyski i zachwycał skutecznością. Nawet jeśli nikt nie ma prawa oczekiwać od niego regularności i trafień w każdym spotkaniu.
Nawałka – już tradycyjnie – wręcz zaraża optymizmem przed październikowymi meczami o punkty. Jest pewny, że nikt w kadrze nie opuści głowy po tym, jak nie udało się utrzymać korzystnego wyniku w Kazachstanie. I cieszy się z pozytywnych sygnałów, które wysyła z klubu nie tylko Milik. Również Lewandowski, Grzegorz Krychowiak, który wreszcie zaczął grać w PSG, Kamil Glik, czy Łukasz Teodorczyk. Szczególnie ostatni z wymienionych – choć wiosną było dokładnie odwrotnie – zapracował w ostatnim okresie na ciepłe spojrzenie selekcjonera. Jeśli idzie o pochwały za postępy poczynione w ostatnim okresie, to z napastnikiem Anderlechtu Bruksela może równać się jedynie Karol Linetty. Trener biało-czerwonych już w październiku ubiegłego roku przekonywał mnie, że w perspektywie mistrzostw we Francji z młodych zawodników, obok Bartka Kapustki, na ówczesnego lechitę liczy najbardziej. W planach obejmujących start w Euro 2016 obaj mieli być graczami wyjściowej jedenastki, ewentualnie najważniejszymi dżokerami w talii. Kapustka okazał się jednym z odkryć turnieju, KL – niestety nawet w nim nie zaistniał. Głównie dlatego, że zabrakło zdrowia. Zamiast normalnie grać i trenować, zmagał się z urazami. I nawet kiedy wiosną był w rytmie meczowym w lidze, miał opracowany – we współpracy Nawałki z Janem Urbanem – indywidualny tok prowadzenia w klubie. Na dodatek na zgrupowanie przed finałami stawił się z kontuzją, zatem nie dał argumentów na obronę swojej pozycji. Nawałka (który jak pewnie niewielu innych trenerów wie, jak ważne dla rozwoju i utrzymywania wysokiego poziomu jest dobre zdrowie – sam bowiem boleśnie doświadczył jego braku jako zawodnik) widział, że harmonijny rozwój Linettego został wstrzymany, więc – co prawda niechętnie – musiał poszukać innych wariantów. Teraz jednak, kiedy Karol ponownie może wykazać się ciągłością pracy, a przy okazji dostał wyłącznie pozytywne bodźce po przeprowadzce do Włoch, ponownie powinien zająć ważną pozycję w układance selekcjonera.
Co ciekawe, wspomniany wyżej Kapustka – mimo przedłużającego się okresu adaptacji w Leicester – wcale nie stracił wysokiego miejsca w reprezentacyjnej hierarchii. Choć selekcjoner określa (pół żartem) sytuację Bartka mianem stabilnej, to na bieżąco monitoruje postępy zawodnika w drugiej drużynie mistrza Anglii, w której występuje regularnie. Ma również świadomość, że na przeszkodzie w debiucie w pierwszym zespole Lisów stanął również pech (a właściwie to czerwona kartka Marcina Wasilewskiego, która wpłynęła na zmiany zawodników) w meczu z Chelsea w Pucharze Ligi. Docenia jednak utrzymany przez piłkarza rytm treningowy i fakt, że jeden z najzdolniejszych – a może nawet najzdolniejszy – zawodnik młodego pokolenia w Polsce ćwiczy regularnie w znacznie lepszym towarzystwie niż dotychczas. Bo czerpie z tego korzyści, co sztab kadry miał zauważyć już podczas zgrupowania przed spotkaniem z Kazachstanem. Bartkowi nie może tylko zabraknąć cierpliwości i wytrwałości, której – jak wszystko wskazuje – nie powinno zabraknąć selekcjonerowi w oczekiwaniu na wejście na europejski poziom jednego z ulubieńców. Nawałka nie zmienił zdania, że BK – jako zawodnik z grupy podstawowej w reprezentacji Polski – wybrał dobre miejsce na rozwój. Zatem będzie brany pod uwagę przy wysyłaniu powołań na mecze z Danią i Armenią. Szansę na powołanie ma również Dawidowicz, który jest kolejnym z fali młodych monitorowanych zawodników regularnie rozwijających się. Gdyby wcześniej zdecydował się na przeprowadzkę do Bochum, miałby poważniejsze perspektywy wyjazdu na mistrzostwa do Francji. Z poziomu nowego klubu, gdzie spisuje się co najmniej przyzwoicie, ma częstszy kontakt ze sztabowcami reprezentacji. Oczywiście nie z tego powodu, że na spotkania 2. Bundesligi łatwiej dojechać, tylko z uwagi na fakt, iż po przenosinach nabrał rozpędu.
Decyzje w sprawie młodzieżowców w odpowiednim momencie
Wszyscy (począwszy od Linettego) wspomniani wyżej kadrowicze będą mogli wystąpić w przyszłorocznych finałach młodzieżowych mistrzostw Europy, które zostaną rozegrane na polskich boiskach. Zadeklarowali już w komplecie, co publicznie zakomunikował prezes Boniek, że są zainteresowani grą w drużynie prowadzonej przez Marcina Dornę, a z Krakowa – gdzie rozegrany zostanie finał tej imprezy – dobiegły informacje, że wstępną zgodę podczas wizyty w tamtejszym magistracie wyraził także Nawałka. I selekcjoner rzeczywiście podkreśla, i to na każdym kroku, że ma fantastyczną współpracę z Dorną. A na dodatek docenia rangę imprezy. I na dziś to wszystko. Trudno się oczywiście dziwić, do momentu rozpoczęcia czempionatu zespołów młodzieżowych pozostało jeszcze bowiem zbyt wiele czasu, aby składać konkretne obietnice. Zapewne najwięcej w kwestii zwolnień z pierwszej reprezentacji będzie zależało od pozycji biało-czerwonych w grupie E europejskich kwalifikacji mundialu w Rosji na przełomie wiosny i lata w roku 2017. Przygotowania do młodzieżowego Euro kolidują bowiem z terminem czerwcowego spotkania z Rumunią w Warszawie, które może mieć decydujące znaczenie w walce o pierwsze miejsce. Wpływ na włączenie zielonego światła będzie miała też forma sportowa młodych kadrowiczów, zmęczenie sezonem i ogólny stan zdrowia.
Fajnie byłoby oczywiście, gdyby Orlęta zameldowały się w strefie medalowej imprezy organizowanej w naszym kraju, a najlepiej wygrały turniej, ale nie wolno zapominać, że w każdej poważnej federacji priorytet zawsze ma pierwsza reprezentacja. Choćby z tej racji, że wyłącznie dzięki jej awansom do kasy związku wpływają premie od FIFA (lub UEFA). Zresztą kwestie gradacji drużyn prowadzonych przez PZPN trenerzy Nawałka i Dorna już przerabiali – kiedy poprzednia młodzieżówka kończyła eliminacje olimpijskie, zaś zespół narodowy rozpoczynał kwalifikacje Euro 2016. Wówczas Milik poleciał z kadrą A do Gibraltaru i nie było – przynajmniej w związku – najmniejszej dyskusji, czy czasami bardziej nie przydałby się w młodszej kadrze. Zatem – selekcjoner z pewnością nie będzie robił żadnych problemów Dornie, ale na pewno w pierwszej kolejności zadba, i słusznie, o interes prowadzonej przez siebie drużyny. A nie wolno przy tym zapominać, że Orlęta powinny w składzie maksymalnie zbliżonym do turniejowego rozegrać wcześniej kilka meczów. Tymczasem oficjalnych terminów FIFA wiosną przyszłego roku wcale nie będzie wiele, na dodatek w marcu w batalii o mundial biało-czerwonych czeka wyjazd do Czarnogóry.
Wydawać by się mogło, że finały MME, które zostaną rozegrane w Polsce w dniach 16-30 czerwca przyszłego roku, to jeszcze bardzo odległe sprawy, ale żeby wszystko dokładnie zaplanować – a zwłaszcza upiec dwie pieczenie – wiele kwestii trzeba ułożyć z odpowiednim wyprzedzeniem.
Zgodnie z zasadami
Oczywiście, Nawałka nie zamierza budować siły naszej drużyny narodowej jedynie w oparciu o zakładany progres zawodników, którzy spełniają jeszcze młodzieżowe kryteria. Nadal niepodważalną pozycję w kadrze ma przecież najstarszy w gronie powoływanych Artur Boruc, który jak na profesjonalistę przystało znosi rolę rezerwowego, i nadal zapewnia jakość porównywalną z Łukaszem Fabiańskim oraz Wojciechem Szczęsnym. Selekcjoner nigdy nie krył zresztą, że właśnie pod kątem dbałości o team spirit dokonuje rekrutacji do kadry. Jeśli ktoś świetnie gra w piłkę, ale nie akceptuje zasad i hierarchii w drużynie, ewentualnie nie godzi się z rolą rezerwowego, nie ma szans się w niej utrzymać. To oczywiście teoria, ponieważ w praktyce naprawdę klasowych zawodników trener jest w stanie cierpliwie przekonywać do swoich zasad. Najlepszy przykład to Kuba Błaszczykowski, prawdopodobnie najbardziej wartościowy zawodnik reprezentacji Polski podczas Euro we Francji. Nie od razu pogodził się z utratą opaski na rzecz Lewandowskiego, stopniowo i nie bez oporu dojrzewał do innej roli w drużynie. Nawałka z góry jednak założył, że będzie to proces wymagający z obu stron cierpliwości i wytrwałości, ale na koniec dnia – osiągnął, co zaplanował. To znaczy zyskał znakomitego gracza, pogodzonego z nowym miejscem w hierarchii. I dziś na temat Kuby wypowiada się wyłącznie w superlatywach. Zupełnie nie przeszkadza selekcjonerowi, że Błaszczykowski po przeprowadzce do Wolfsburga bywa ustawiany jako obrońca. Argumentuje, że tak doświadczony, i tej klasy, zawodnik, nie zatraci wypracowanych przez lata gry na skrzydle automatyzmów. Jedyne co może martwić szkoleniowca kadry w kontekście gracza VfL to fakt, że mając już znaczny przebieg w klubie regularnie rozgrywa tak wiele minut w Bundeslidze – to oczywiście żart.
Aby jednak podstawowa grupa reprezentacyjnych piłkarzy – czyli wybrana jeszcze przed Euro 2016 – nie poczuła się zbyt pewnie, trener wysyła czytelny komunikat, iż selekcja po meczu z Kazachstanem ma otwarty charakter. Co oznacza, że monitoringiem jest objęta duża grupa zawodników z polskich klubów, którzy w większej niż we wrześniu liczbie mogą pojawić się na zgrupowaniach przed najbliższymi meczami kwalifikacyjnymi i/lub listopadowym spotkaniem towarzyskim ze Słowenią. Należy zakładać, że w ścisłej czołówce krajowej grupy znajdującej się pod czujną obserwacją jest Damian Dąbrowski z Cracovii, który już kilkukrotnie był bliski debiutanckiego powołania, ale pech zawsze dotąd uniemożliwiał mu skorzystanie z wysokich notowań u trenera kadry.
Adam Godlewski
Tekst pochodzi z najnowszego numeru tygodnika „Piłka Nożna”