Przejdź do treści
Już się nie obawiam, że coś zepsuję

Polska Ekstraklasa

Już się nie obawiam, że coś zepsuję

Jest przykładem tego, że aby stać się pewnym punktem zespołu, należy najpierw zbudować pewność siebie. Potrzebował czasu i kilku cennych wskazówek, żeby wejść na wyższy poziom. – To mój najlepszy okres w Ekstraklasie – podkreśla 23-latek.



Nazwałby pan samego siebie szefem defensywy Wisły?
Trudno mówić w ten sposób o sobie, niemniej czuję się bardzo pewnie, tak na boisku, jak i w szatni – przyznaje Damian Michalski.

Dojście do obecnej pozycji w drużynie okazało się trudniejsze, niż pan przypuszczał?
Mój debiutancki sezon na poziomie Ekstraklasy był dobry, zgadzały się liczby, zdobyłem cztery bramki, jednak pod względem jakości piłkarskiej czegoś brakowało. Zdarzało mi się popełniać juniorskie błędy. Nie zawsze potrafiłem przełożyć formę z treningów czy sparingów na mecze o punkty. Obecny sezon jest pod tym względem zupełnie inny, osiągnąłem najwyższą jak dotąd formę, prezentuję pełnię umiejętności i potwierdzam swoją wartość.

To przede wszystkim kwestia doświadczenia?
Składa się na to wiele czynników, między innymi doświadczenie. Bardzo istotną rolę odgrywa pewność siebie. Początkowo mi jej brakowało. Kiedy zaczynałem grać w Ekstraklasie, myślałem wyłącznie o tym, żeby niczego nie zepsuć. Miałem z tyłu głowy, że jeśli coś zawalę, to w następnym meczu może mnie nie być. To było złe, z perspektywy czasu bardzo żałuję, że wychodziłem na murawę z takim nastawieniem. Koncentrowałem się na tym, aby nie popełnić błędu, a gdy już się przytrafił, to stale o nim rozmyślałem. Teraz już tak nie mam, zmieniła się moja świadomość. Od dłuższego czasu współpracuję z trenerem mentalnym – w efekcie jestem bardzo pewny siebie, nie przejmuję się pomyłkami, szybko o nich zapominam, zostawiam dla siebie jedynie wnioski.

Myślenie: byle czegoś nie popsuć, zastąpiło nastawienie: jak pomóc zespołowi?
Może dla kogoś wydaje się to błahostką, ale to ważny element zawodowego sportu. Praca nad przygotowaniem mentalnym okazała się bardzo pomocna, inne spojrzenie pozwoliło mi pokazać więcej na boisku. Kilka osób nakierowywało mnie na to, między innymi Maciej Sikorski, nasz szkoleniowiec bramkarzy. Wielką rolę odegrał Kuba Rzeźniczak, z którym mam świetny kontakt. Bardzo mnie wspiera, jesteśmy dobrymi kolegami, zawsze mogę na niego liczyć, na boisku czy poza nim. Dużo ze sobą rozmawiamy i któregoś razu wyznał, że kiedy zaczynał grać w piłkę, miał podobny problem. Kuba był jedną z osób, które przekonały mnie do współpracy z trenerem mentalnym.

W jakim stopniu na pańską pewność siebie wpłynęło podpisanie w przerwie zimowej nowego kontraktu?
Ten sezon od początku jest udany w moim wykonaniu, decyzję klubu o przedłużeniu umowy traktuję więc jako nagrodę. To zarazem sygnał, że w Wiśle nadal chcą na mnie stawiać. Cały sztab szkoleniowy, dyrektor sportowy oraz prezes obdarzyli mnie zaufaniem, dali szansę, czuję wsparcie wielu osób.

Druga liga, w której spędził pan półtora roku przed przeprowadzką do Płocka, potrafi przygotować młodego zawodnika do występów w Ekstraklasie?
Początek był trudny, nie ukrywam. Zwłaszcza pod względem szybkości oraz płynności gry. W drugiej lidze jest akcja za akcję, kto strzeli więcej, ten zwycięża. Tam nie ma kalkulacji. Tymczasem w Ekstraklasie gra się inteligentniej, buduje się ataki z większą świadomością i starannością. Pierwszy mecz to był szok, ale przestawiłem się dość szybko. Mój przypadek dowodzi, że można sobie poradzić, trafiając do Ekstraklasy z niższej klasy rozgrywkowej.

Można też sobie poradzić, będąc nominalnym stoperem, a grając na boku obrony.
Patryk Kniat, który awaryjnie zastąpił trenera Leszka Ojrzyńskiego, podszedł do mnie i powiedział, że sztab jest zadowolony z mojej postawy, jednak trudno znaleźć mi miejsce na środku obrony, ponieważ w składzie są bardzo doświadczeni stoperzy. Dodał, że jest pomysł, aby wystawić mnie na lewej stronie, i zapytał, czy mam na tej pozycji jakieś doświadczenie. Odpowiedziałem, że oczywiście w Bełchatowie zdarzało mi się występować na boku defensywy, chociaż w rzeczywistości… nigdy tam nie grałem. Tak bardzo marzyłem o debiucie w Ekstraklasie, że nie powiedziałem całej prawdy. Trener wystawił mnie na lewej obronie i chyba nie przeszkadzałem kolegom, bo przez jakiś czas byliśmy liderem tabeli.

Mimo wszystko powrót do centrum defensywy przyjął pan z ulgą?
Na środku czuję się najlepiej, tam mogę najwięcej zaoferować drużynie, ale jestem w stanie wystąpić na każdej pozycji w obronie. Nie mam problemu z grą na boku – czy to z lewej, czy z prawej strony – choć nie daję gwarancji jakości w ofensywie. Gdyby jednak była potrzeba zastosowania bardziej defensywnego wariantu w bocznym sektorze, to się w tym odnajdę.

Dlaczego po niezłym sezonie 2019-20 w kolejnym licznik minut spędzonych przez pana na boisku ledwie przekroczył 900?
Skład ustalał trener Radosław Sobolewski, nie mogłem dyskutować z jego decyzjami. Natomiast zawsze, kiedy pojawiałem się na placu gry, trzymałem poziom. Zasługiwałem na regularne występy, tymczasem wyglądało to tak, że wskakiwałem do jedenastki, gdy pauzował któryś z podstawowych stoperów, a kiedy wracał, z automatu siadałem na ławce. To był trudny czas, nie do końca potrafiłem pogodzić się z takim stanem rzeczy. Ludzie różnie reagują na tego typu sytuacje: mogłem się podłamać, lecz przekułem to w jeszcze cięższą pracę. Tamten okres ukształtował mój charakter, zmobilizował mnie i wpłynął na dobrą dyspozycję w bieżącym sezonie.

Czy zmiana szkoleniowca, do której doszło niespełna dwa miesiące temu, była dla drużyny zaskoczeniem?
Docierały do nas medialne doniesienia, że może dojść do zmiany trenera, ale nikt nie zdawał sobie sprawy, że nastąpi to tak szybko. W szatni panowało zaskoczenie, kiedy pojawiliśmy się na treningu godzinę lub dwie po ogłoszeniu informacji.

Chodzą słuchy, że pierwsze tygodnie pod wodzą Pavola Stano stały pod znakiem bardzo intensywnej pracy.
Obciążenia faktycznie są większe niż wcześniej. Jeśli gramy mecz w niedzielę, to we wtorek i w środę mamy dwie jednostki treningowe dziennie. Cieszę się, gdyż należę do zawodników, którzy preferują ciężką pracę. Trener Stano imponuje wiedzą o rywalach. Musi spędzać mnóstwo czasu na analizie gry najbliższego oponenta. Przed każdym z dotychczasowych meczów byliśmy przygotowywani na dokładnie takie warianty rozgrywania akcji, jakie później stosował przeciwnik. Na przykład przed starciem z Pogonią szkoleniowiec mocno akcentował, że Kamil Grosicki zwykle zbiega z lewej strony do środka, po czym wykonuje charakterystyczną wrzutkę w kierunku dalszego słupka. I rzeczywiście, takich sytuacji było wiele, a my doskonale wiedzieliśmy, jak się ustawiać. Odprawy przedmeczowe są długie, trener szczegółowo przygotowuje nas do spotkania. Otrzymujemy dużo wiedzy, która później pomaga na boisku.

Odwaga, konsekwencja i podejmowanie ryzyka – to główne założenia filozofii szkoleniowca?
Od pierwszego dnia pracy trener Stano kładzie duży nacisk na to, żebyśmy grali w piłkę, a nie ją wybijali. Mamy konstruować: wyjście spod pressingu może nam się nie udać raz czy drugi, ale przy trzeciej próbie możemy dzięki temu strzelić gola. Trener wymaga, żebyśmy rozgrywali krótko wznowienia od bramki bądź stałe fragmenty na własnej połowie. W Szczecinie, w doliczonym czasie, mieliśmy właśnie taki rzut wolny. Wynik był dla nas korzystny, więc uznaliśmy, że trzeba ustawić się kompaktowo, kopnąć piłkę w kierunku narożnika i przytrzymać ją tam jak najdłużej. Na pomeczowej analizie trener pokazał nam tę sytuację i stwierdził: panowie, to nie może tak wyglądać, ustawiamy się szeroko i gramy krótkimi podaniami! Takie podejście wpłynie na rozwój każdego z zawodników. Może ten progres nie będzie widoczny jutro czy pojutrze, ale w perspektywie paru miesięcy już tak. Chcemy, żeby mecze Wisły cieszyły oko kibica.

Przy takim pomyśle na grę szczególną rolę odgrywają właśnie stoperzy. Trener poświęca wam wyjątkowo dużo uwagi?
Raz w tygodniu jesteśmy dzieleni na grupy: obrońców oraz napastników. Szkoleniowiec określa to jako skills training. Szlifujemy wtedy takie aspekty, jak wyprowadzenie piłki z własnej połowy, rozgrywanie akcji czy krycie w polu karnym. To jedne z moich ulubionych zajęć. Nie są szczególnie ciężkie ani bardzo dynamiczne, ale pozwalają rozwijać wiele przydatnych dla obrońcy elementów. Mamy się od kogo uczyć, w końcu trener sam był stoperem, ponadto w jego sztabie jest Dariusz Pietrasiak. Przekazują nam mnóstwo rad, stale coś podpowiadają. Doceniam to, że mogę czerpać wiedzę od osób z takim doświadczeniem na mojej pozycji.

Jak wychowanek GKS zareagował na ostatnie doniesienia z bełchatowskiego klubu?
Niby słyszało się o czarnym scenariuszu, ale gdy rozmawiałem z chłopakami występującymi w GKS, usłyszałem, że pojawiło się światło w tunelu, że znalazły się pieniądze na wypłaty. Kiedy dowiedziałem się, że klub ostatecznie nie przystąpi do rozgrywek, byłem w szoku. Smutny moment, ponieważ GKS Bełchatów jest dla mnie bardzo istotny, tam się wychowałem, tam od małego chodziłem na stadion. Jako dziecko podawałem piłki na meczach, wyprowadzałem zawodników na boisko – nawet ostatnio pokazywałem trenerowi Pietrasiakowi zdjęcie, na którym wychodzę razem z nim na murawę. Mam ogromną nadzieję, że klub zdoła się odbudować i za kilka lat, już bez długów, znów będzie rywalizować na szczeblu centralnym.

GKS Bełchatów jest też jedynym klubem, w którym miał pan okazję grać razem ze starszym bratem.
Przy okazji debiutu w seniorach, wszedłem na boisko właśnie za niego. To była ostatnia kolejka sezonu 2015-16, GKS spadał wówczas z pierwszej ligi. Prowadziliśmy wysoko i w ostatnich minutach meczu Seweryn zgłosił drobny uraz – czy wtedy naprawdę zabolał go mięsień, to już pozostanie naszą tajemnicą.

KONRAD WITKOWSKI

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024