Jubileusz medalu Polaków na MŚ w Hiszpanii
10 lipca minęło 35 lat od zajęcia przez reprezentację Polski prowadzoną przez Antoniego Piechniczka trzeciego miejsca na mistrzostwach świata w Hiszpanii. Turniej nie zaczął się dla biało-czerwonych zbyt dobrze, po remisach w dwóch pierwszych meczach selekcjoner musiał dokonać zmian nie tylko w ustawieniu, ale w ogóle w pierwszym składzie. Wskoczył do niego pomocnik Janusz Kupcewicz i już do końca mundialu miejsca nie oddał.
ROZMAWIAŁ ZBIGNIEW MROZIŃSKI
– Jaka była atmosfera przed meczem z Peru, który miał decydować, czy nasz zespół przejdzie do drugiej fazy grupowej mundialu ’82?
– Już przed turniejem atmosfera była fatalna, ale nie z naszej winy, tylko dlatego, że 13 grudnia 1981 roku wprowadzono w Polsce stan wojenny – mówi Janusz Kupcewicz. – Z tego powodu przez całe półrocze przed mundialem reprezentacja nie rozegrała żadnego meczu międzypaństwowego, a tylko sparingi z drużynami klubowymi z Włoch, Hiszpanii, Niemiec i Francji. Zatem nasza forma musiała być zagadką. Bezbramkowy remis w Vigo w pierwszym meczu mistrzostw świata z silnymi zawsze Włochami został odebrany jako dobry wynik. W następnym spotkaniu w La Coruni z Kamerunem rywale mieli tylko liczyć gole wpadające do ich bramki, a tymczasem znowu skończyło się 0:0 i zrobiło się nerwowo. Dlatego w meczu z Peru postanowiono coś zmienić. Ja zagrałem na środku pomocy, a Zbyszek Boniek z tej pozycji został przesunięty do ataku.
(…)
– W półfinale czekali dobrze już wam znani Włosi, którzy raczej niespodziewanie wyeliminowali znakomitą wówczas reprezentację Brazylii. Przeciw Italii zagraliście jednak bez muszącego odcierpieć karę za dwie żółte kartki Bońka…
– …a także bez Szarmacha. Włosi bali się go, bo pamiętali, jak na mistrzostwach świata w 1974 roku kapitalnym uderzeniem głową pokonał Dino Zoffa, a tymczasem w Barcelonie dla Andrzeja zabrakło miejsca nawet na ławce rezerwowych. Trener Piechniczek dopiero 20 lat później przyznał, że to był jeden z jego największych błędów jako selekcjonera. Natomiast Diabeł już dwa dni później, nie ciesząc się ze strzelenia gola Francuzom, pokazał, co sądził o tej decyzji.
– Czy szanse na pokonanie Włochów byłyby większe, gdyby mecz nie odbywał się w upale zaraz po godzinie 17, lecz cztery godziny później, gdy zagrali w drugim półfinale Niemcy z Francuzami?
– Większym problemem było to, że przy 35-stopniowym upale, jaki panował wówczas w Hiszpanii, mieszkaliśmy w hotelu bez klimatyzacji. W takich warunkach nie dawało rady spać. Męczyliśmy się do godziny trzeciej nad ranem, a czasami nawet do czwartej i piątej. Zresztą to nie była jedyna afera związana z tym turniejem, że przypomnę sprawę ze sprzętem, który był wyprodukowany przez Adidasa, ale zamówiono jakiś trzeci sort i koledzy na znak protestu zamazywali paski. W meczu z Włochami kilka razy starałem się zaskoczyć Zoffa strzałami z dystansu i po jednym z nich, z bodaj 30 metrów, piłka odbiła się od słupka. Ale do bramki nie wpadła.
(…)
CAŁY WYWIAD MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (28/2017) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”