„Jeżeli kibic ma do wyboru zostać w domu, walić alkohol i kotlety schabowe, to…”
Jedną z największych bolączek polskiego futbolu jest słaba frekwencja na stadionach. Nawet teoretycznie największe szlagiery ekstraklasy (poza starciami Legii i Lecha) nie potrafią skłonić kibiców, by zapełnili stadiony. Co jest tego powodem? Dlaczego ludzie nie chcą chodzić na mecze?
Janusz Filipiak wie, że tylko pełne stadiony mogą napędzać modę na polski futbol
Głos w sprawie zabrał profesor Janusz Filipiak, prezes Cracovii. Na domowe spotkania jego drużyny regularnie przychodzi po kilka tysięcy widzów, jednak stadion przy ul. Kałuży wypełnia się po brzegi jedynie przy okazji derbów Krakowa lub przyjazdu wspomnianej Legii.
– W Polsce przy tak dużym zainteresowaniu mamy na stadionie od 4 do 8 tysięcy widzów. Czasem jest 20 tysięcy widzów. To powoduje, że widowisko traci na jakości, bo gdyby był pełny stadion to to zaczęłoby się samo napędzać – powiedział profesor podczas rozmowy z „Pulsem Biznesu”.
Zdaniem Filipiaka, sporą rolę przy problemie z frekwencją jest zwykła ludzka wygoda i fakt, że wszystkie mecze ekstraklasy są pokazywana na żywo w telewizji. – A jeżeli kibic ma do wyboru zostać w domu, walić alkohol i kotlety schabowe, i oglądać mecz w telewizorze to woli to niż podjąć wysiłek pójścia na stadion. Jeśli nie będzie ludzi na stadionach to te mecze będą wyglądać jak sparingi. To wszystko będzie się nakręcać w dół – dodał.
– Tu nie ma co winić klubów, bo jeszcze raz powtarzam. Jak ja mam konkurować z obrazem w jakości HD, z powtórkami z wielu kamer, ze zbliżeniami, z wygodnym fotelem w domu, z zero wysiłku, barek obok – z fotelikiem na stadionie? – zakończył.
gar, Piłkanożna.pl
źr. Puls Biznesu