„Jestem zadaniowcem, nie boję się wyzwań”
Na urlop nie wyjeżdżała od dwóch lat. Warto było jednak pracować, bo w lipcu tego roku dostała propozycję objęcia stanowiska prezesa Jagiellonii Białystok. Trudno uznać to za zaskoczenie, już od dawna w klubie z Podlasia była człowiekiem instytucją. Czas jednak wyjść z cienia, sukcesy przypisać sobie, ale też wziąć pełną odpowiedzialność za porażki.
Agnieszka Syczewska czuje, że dojrzała do funkcji prezesa Jagiellonii Białystok. (fot. Grzegorz Radtke/400mm.pl)
Chyba niespecjalnie została pani zaskoczona propozycją objęcia funkcji prezesa Jagiellonii po odejściu Cezarego Kuleszy?
Akcjonariusze klubu, rada nadzorcza, także pracownicy od dłuższego czasu mieli świadomość, że prezes Kulesza pożegna się z klubem. Jako organizacja przygotowywaliśmy się na jego odejście, trwało to mniej więcej rok. Wiosną prezes właściwie już nie angażował się w działalność Jagiellonii, zajął się kampanią wyborczą na stanowisko prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej – mówi Agnieszka Syczewska. – Powstał dział skautingu i analiz, przeprowadziliśmy zmiany organizacyjne w akademii, krótko mówiąc – zdanie prezesa Kuleszy było bardzo istotne przy dokonywaniu transferów, musieliśmy więc otoczyć się kompetentnymi ludźmi, aby utrzymać poziom zawodników sprowadzanych do klubu. A co do propozycji dla mnie? Nie wiem, czy rada nadzorcza rozważała inne osoby, w każdym razie 15 lipca, gdy na jej posiedzeniu otrzymałam ofertę, innych kandydatów nie zauważyłam.
Pojawił się moment zawahania? Wcześniej odgrywała pani ważną rolę w Jagiellonii, niemniej zawsze można było schować się za prezesem.
Wiele osób mnie pyta, czy nie obawiam się, że teraz wszystko będzie moją winą, ale ja lubię kryzysy. Jestem zadaniowcem, nie boję się wyzwań. Dojrzałam do tej funkcji, nigdy nie traktowałam Jagiellonii jako zwykłego miejsca pracy, teraz odpowiedzialność jest jeszcze większa, ale mam wsparcie akcjonariuszy i pracowników. 22 września minie dokładnie 13 lat odkąd pracuję w klubie. Gdy pierwszy raz pojawiłam się w Jagiellonii, absolutnie nie miałam planu, ani nawet marzeń, żeby zostać jej prezesem. To jednak ewoluowało, podobnie jak cała organizacja. Obawy zatem były, ale wiem, że możemy jeszcze wspólnie w Jagiellonii wiele osiągnąć – przede wszystkim dlatego, że pracuję ze znakomitym, sprawdzonym zespołem. Sama nic nie znaczę.
W ogóle zmienił się zakres pani obowiązków?
Niektórzy twierdzą, że przecież i tak już większość zadań – na stanowisku wiceprezesa – związanych z prowadzeniem klubu wykonywałam, nie jest to jednak takie proste. Nie zmieniłam biurka, pokoju czy numeru telefonu, komórka nadal włączona jest de facto przez całą dobę. I oczywiście, że mam doświadczenie, znam klub od podszewki, przeszłam przez wszystkie szczeble, zaczynając od punktu obsługi mediów. To jest mój atut, bo najtrudniej jest wejść do organizacji od razu na najwyższe stanowisko, nie znając specyfiki danego biznesu. Natomiast do wiosny za dział sportowy odpowiadał Czarek, w tym aspekcie pojawiły się przede mną nowe wyzwania.
A konkretnie?
Choćby zmiana trenera. Decyzję o rozstaniu z Bogdanem Zającem podjęli jeszcze prezes Kulesza z radą nadzorczą, bo tak to się u nas od siedmiu lat odbywa, choć oczywiście Czarek był inicjatorem ruchów kadrowych do i z klubu. Natomiast w proces wyboru nowego szkoleniowca byłam już zaangażowana. Stąd też właśnie powołanie działu analiz i skautingu, aby trener dysponował jak największą wiedzą przy wskazywaniu zawodników, z którymi warto rozpocząć rozmowy transferowe. Właściwie ostatnie miesiące poświęciłam głównie na tematy związane z pierwszą drużyną, co wcześniej nie zawsze do mnie należało. Letnie okienko było dla nas w pewnym sensie szalone.
To znaczy?
Dużo ruchów do, ale i z klubu. Trener Mamrot dołączył do nas w czerwcu, nie chcieliśmy do tego czasu podejmować decyzji personalnych, zdanie szkoleniowca ma przecież bardzo duże znaczenie. Czasu na przygotowanie transferów, ich spięcie, nie było więc dużo. Docelowo chcemy przygotowywać się do transferów z dużym wyprzedzeniem, a nie podejmować decyzję pod wpływem emocji. Latem nie było na to czasu, ale dział analiz pracował pełną parą, zebraliśmy pierwsze doświadczenia. Zimą będzie inaczej, pierwsze spotkanie w sprawie kolejnego okna odbyliśmy już w zeszłym tygodniu.
Dlaczego klub zdecydował się na wejście drugi raz do tej samej rzeki, zatrudniając Mamrota?
Wcześniej taka sytuacja też miała miejsce, przecież zatrudniliśmy po raz drugi Michała Probierza. To przyniosło dobre efekty. Inne kluby na świecie też wznawiały współpracę z wcześniejszymi szkoleniowcami, Jupp Heynckes obejmował Bayern bodaj czterokrotnie. Proces wyboru szkoleniowca trwał kilka miesięcy, w jego trakcie wsparliśmy się audytem zewnętrznym, zamówiliśmy raport dotyczący kilku trenerów. Wyspecjalizowana firma rozłożyła na czynniki sześciu kandydatów, dokument zawierał około 80 stron, które nie dotyczyły tylko strony sportowej trenerów, ale też zawarty był na nich wywiad środowiskowy. To wszystko było połączone z oczekiwaniami klubu względem szkoleniowca i… wytkniętymi naszymi problemami, punktami wartymi zmiany, abyśmy jako organizacja mogli pójść do przodu. Czasem jest wskazane, by ktoś mądry z zewnątrz, z dystansem, ocenił pewne sprawy. Pomysł takiej analizy był różnie odbierany, natomiast na kilku szkoleniowców, których braliśmy pod uwagę, spojrzeliśmy pod innym kątem. A przecież pracujemy w piłce od lat, więc mieliśmy całkiem dużą wiedzę na temat poszczególnych trenerów. To, co wydawało się nam wcześniej, po lekturze raportu przybrało odmienny obraz.
Mamrot również został przeanalizowany?
W trakcie procesu poszukiwania szkoleniowca rozważaliśmy kilkadziesiąt nazwisk, w ostatecznej grupie, która przeszła szczegółową analizę, znalazł się trener Mamrot. Gdy odszedł z klubu, wypadliśmy z ligowej czołówki, dwa ostatnie sezony z punktu widzenia sportowego nie były dla nas udane. To najbardziej bolało. Wiosną zadaliśmy sobie pytanie, czego oczekujemy do nowego trenera. Chcemy wrócić do czołówki w Ekstraklasie, chcemy rozwijać młodych zawodników, chcemy też dokonywać właściwych wyborów transferowych, bo wpływy ze sprzedaży zawodników są ważną gałęzią przychodów klubu. Analiza tylko potwierdziła, że trener Mamrot to dla Jagiellonii najlepszy człowiek. Przecież te cele już wcześniej z nim realizowaliśmy. Wrócił do Białegostoku bogatszy o nowe doświadczenia, rozwinął się, co zrozumieliśmy w trakcie kilku rozmów przed podpisaniem kontraktu. Zresztą, nas również dwa ostatnie lata sporo nauczyły, częste zmiany szkoleniowców nie doprowadziły klubu do oczekiwanych rezultatów. Postawiliśmy więc na trenera, który powinien dać nam stabilizację.
Co będzie kolejnym krokiem w rozwoju klubu?
Szkolenie młodzieży, w tę stronę chcemy iść. Problemem jest jednak zaplecze treningowe dla akademii, brakuje nam boisk. Tu mamy rezerwy. Wyszukaliśmy teren pod budowę bazy, tyle że co chwilę pojawiają się coraz to nowe kwestie proceduralne do rozwiązania. I trwa to już… 7 lat, mimo że finansowanie tego projektu znajdziemy. W każdym razie, budżet Jagiellonii to w tym roku 30 milionów złotych. 20 procent tej kwoty skierowane jest w kierunku piłki młodzieżowej i drugiego zespołu, który utrzymujemy wyłącznie pod kątem szkolenia – w zeszłym sezonie średnia wieku rezerw wynosiła około 19 lat. I to mimo fatalnych wyników pierwszego zespołu w dwóch ostatnich sezonach, co łączy się z mniejszymi wpływami do klubu z tytułu podziału środków ze sprzedaży praw mediowych i marketingowych. W dodatku straty z tego tytułu rozłożone są w czasie, gdyż jednym z założeń podziału środków jest wynik historyczny klubu liczony na podstawie miejsca w tabeli w pięciu ostatnich sezonach. Brak udziału w europejskich pucharach, nawet jeśli mowa tylko o eliminacjach, też jest odczuwalny w kasie klubu. Chcemy jednak, aby nasi wychowankowie pojawiali się na boiskach Ekstraklasy, mało kto zwraca uwagę, że w mniej więcej 50 procentach kadra pierwszego zespołu złożona jest z młodzieżowców. Do zarządzania taką grupą ludzi potrzebowaliśmy trenera, nie mającego obaw przed stawianiem na młodych chłopaków. Patryk Klimala i Karol Świderski są przykładami zawodników, którzy za pierwszej kadencji trenera Mamrota rozwinęli się i wypłynęli na szerokie wody.
Swoją drogą, jaki jest stosunek Jagiellonii do przepisu o obowiązku gry młodzieżowca w Ekstraklasie?
Za kilka lat wszyscy będziemy wdzięczni za to, że taki punkt znalazł się w regulaminie rozgrywek. Przepis idealnie wpisuje się w filozofię Jagiellonii, wiemy, że rozwój akademii, a co za tym idzie transfery młodych polskich zawodników mogą zapewnić nam utrzymanie określonego poziomu finansowego. Młodzieżowcy, którzy znajdują się obecnie w kadrze pierwszego zespołu, nie są tam za darmo, nie są tam ze względu na przepis – jesteśmy w komfortowej sytuacji, to efekt dobrej pracy akademii. Prawdą jest jednak, że nie każdy może powiedzieć to o sobie, w przypadku młodzieżowców na rynku panuje Dziki Zachód, trwa walka o zawodników spełniających wymogi regulaminu, część klubów na tym nie korzysta, nie zawsze korzystają też sami zawodnicy… Niemniej, z rozmów z przedstawicielami innych klubów wynika, że nikt nie wyrywa sobie włosów z głowy z powodu przepisu o obowiązku gry młodzieżowca, każdy się z tą kwestią uporał, przyzwyczaił się. Natomiast strategia Jagiellonii zakłada, że docelowo w wyjściowej jedenastce grać będzie większa liczba młodzieżowców, nie tylko obowiązkowy jeden.
Chodzi też o pozyskanie środków z Pro Junior System?
Tak na to nie patrzymy. Inna sprawa, że jako kluby czujemy się oszukani, bo z Pro Junior System zostały wyłączone rezerwowe drużyny. Utrzymywanie drugiego zespołu jest ważne z punktu widzenia rozwoju młodych zawodników, ale jest też kosztem, który trzeba ponieść. PJS dawał możliwość refinansowania istnienia rezerw. A jest jeszcze kwestia obniżenia wieku juniora. Po reformie szkolnictwa dziś mamy sytuację, gdy zawodnicy uczący się w klasie maturalnej, nie mogą występować w Centralnej Lidze Juniorów, a przecież nie każdy piłkarz w tym wieku jest już gotowy do występów w Ekstraklasie czy w drugim zespole. To problem. Jako kluby chcemy rozmawiać o tym z Polskim Związkiem Piłki Nożnej.
To jeszcze jedna drażliwa kwestia – z ilu drużyn powinna składać się Ekstraklasa?
Po obecnym sezonie należy przeprowadzić analizę i na bazie jej wniosków zastanowić się, co dalej. Zobaczymy, jak powiększenie ligi wpłynęło na frekwencję na stadionach, oglądalność w telewizji, a przede wszystkim poziom sportowy rozgrywek. Natomiast zauważamy trend, według którego ligowe rozgrywki są pomniejszane w innych krajach.
Jakie w ogóle są oczekiwania klubów względem nowego prezesa PZPN?
Dialog. Tylko tyle. Już to, że w nowym składzie zarządu federacji znalazło się miejsce dla przedstawicieli klubów Ekstraklasy i pierwszej ligi, pokazuje, że nowe władze są otwarte na współpracę. W ostatnich latach byliśmy przez PZPN traktowani jako uciążliwy petenci. Sam fakt, że ktoś chce nas wysłuchać, poznać zdanie na temat przepisów, a nie tylko wysyłać nam gotowe regulaminy, jest dobrym początkiem.
Zwłaszcza głos Jagiellonii może mieć znaczenie.
Brednie. Prezes Kulesza od wiosny nie angażuje się w żaden aspekt działalności klubu. A i formalnie nie jest też już związany z Jagiellonią – po wyborze na stanowisko prezesa PZPN zbył akcje klubu. Radzimy sobie sami. Trzymam się z daleka od piłkarskiej polityki, mamy za to w klubie pomysł, jak Jagiellonia powinna funkcjonować.
Składową pomysłu jest zatrudnienie dyrektora sportowego, zwłaszcza w świetle odejścia Kuleszy?
Dopóki Cezary Kulesza był w klubie, nie było potrzeby zatrudniania osoby o takich kompetencjach, bo posiadał je prezes. Czy teraz to się zmieniło? Ułożyliśmy na nowo struktury sportowe, rozdzieliliśmy zadania, decyzje podejmowane są kolegialnie przez radę nadzorczą. Kompetencje w zakresie transferów zostały rozłożone, nie odpowiada za nie jedna osoba Na ten moment przy transferach znaczący głos ma trener Mamrot, a dział skautingu i analiz wspiera nas w podejmowaniu decyzji zebranymi materiałami, analizą zawodników. Najbliższe jedno, dwa okna transferowe dadzą odpowiedź, co, i czy, należy w tym procesie zmienić, uzupełnić.
Mamrot jest człowiekiem mającym decydujący głos przy transferach?
Rekomendacje trenera są kluczowe, choć staramy się dotrzeć do informacji o zawodnikach nie tylko dotyczących ich postawy na boisku, żeby zebrać możliwie szeroką wiedzę na temat kandydatów do gry w Jagiellonii. W kilku ostatnich okienkach decyzje zapadały pod wpływem emocji, wynikały z nagłej potrzeby. Jagiellonia nie jest w tym względzie wyjątkiem w Polsce, niemniej chcemy ograniczyć takie postępowanie. W ostatnich trzech okienkach transferowych przeznaczyliśmy na wzmocnienia około 9 milionów złotych, efektu w postaci wyniku sportowego jednak to nie przyniosło. To dla nas nauka.
Klub jest gotowy ponieść koszty zagranicznych podróży skautów na obserwacje zawodników, czy w kontekście piłkarzy spoza Polski działacie na zasadzie: ktoś wrzucił informację o piłkarzu, coś o nim powiedział?
Wrzucił i powiedział funkcjonowało w ostatnich oknach, także po części w tym letnim, bo jak już mówiłam, nie byliśmy w stanie w pełni przygotować się do procesu sprowadzania zawodników. Jednak to okno już funkcjonowało w nowej strukturze i dzięki działowi skautingu mogliśmy je opanować i rzetelnie ocenić informacje i propozycje. Prezes Kulesza doczekał się określenia: kuleszing, potrafił zbudować drużynę z niczego, klub miał z tego wymierne korzyści sportowe i finansowe. Po jego odejściu przeszliśmy na skauting. Nie chcemy powielać błędów, już zostały określone cele transferowe przed kolejnym oknem, pojedziemy na obserwację piłkarzy. A przede wszystkim będziemy mieli na to czas. Co nie znaczy, że wybory, których dokonaliśmy latem są złe. O Israelu Puerto i Michale Pazdanie już można powiedzieć, iż to były dobre ruchy transferowe, zwłaszcza że latem przyświecało nam przede wszystkim wzmocnienie defensywy. Liczymy, że ważną częścią drużyny staną się wkrótce zawodnicy młodzieżowi pozyskani przez nas w tym oknie. Na dziesięć transferów do pierwszego zespołu, ośmiu zawodników to Polacy. Kadra jest bardziej polska i odmłodzona, choć na ostateczną ocenę ruchów należy poczekać.
W przypadku kontraktu Pazdana można mówić o stworzeniu komina płacowego w klubie?
Nie ma już w Jagiellonii kominów płacowych. Nie popełniamy tych samych błędów. Nie porywamy się z motyką na słońce. Gdy klub obchodził stulecie istnienia, trochę o tym zapomnieliśmy, krótko mówiąc – tworzenie kominów płacowych i wydanie dużych w polskiej skali pieniędzy na transfery nie są żadną gwarancją sukcesu.
W skali Ekstraklasy, na jakim poziomie Jagiellonia płaci zawodnikom?
Nie znam twardych danych z innych klubów, mogę opierać się na zasłyszanych kwotach – Jagiellonia nie wypada źle na tle pozostałych, a wręcz dobrze, jesteśmy, moim zdaniem, w pierwszej piątce ligi pod kątem zarobków piłkarzy. Ale mamy jeszcze jeden atut, płacimy regularnie. Każdy to potwierdzi, klub jest stabilny. Nie zawsze tak było, doskonale pamiętam czasy, gdy zamiast myśleć o rozwoju, trzeba było zastanawiać się, kogo teraz spłacić i skąd wziąć na to środki.
Jaki procent budżetu klubu pochłaniają dziś pensje zawodników?
Około pięćdziesięciu. Istotą jednak nie jest skala wydatków na wynagrodzenia zawodników, bo nie spodziewam się, że nagle zawodnicy zaczną zarabiać mniej, wręcz przeciwnie. Istotą jest wydawanie pieniędzy mądrze – na piłkarzy, którzy są nich warci. Korzystniej mieć piłkarza droższego w utrzymaniu, o określonym poziomie sportowym, niż trzech, którym trzeba zapłacić w sumie tyle samo, ale bez gwarancji rozwoju poziomu drużyny. Wiem o czym mówię – z Jagiellonii w ostatnich kilku miesiącach odeszło około dwudziestu zawodników.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 38/2021)