Zaplecze finansowe, kibice, imponujący stadion, dobrze prosperująca akademia, potencjał sportowy i marketingowy – Lech Poznań ma wszystko, by co sezon rywalizować o mistrzostwo Polski. Sukcesów jednak brak, trwa natomiast permanentny stan poszukiwania.
KONRAD WITKOWSKI
Mówi się, że Kolejorz funkcjonuje od kryzysu do kryzysu, działa pomiędzy przesileniami, podczas których w klubie dochodzi do gruntownych zmian w pionie szkoleniowym. Patrząc jednak na kilka ostatnich lat, chyba trafniejsze będzie określenie, że w Lechu panuje permanentny kryzys, podczas którego przytrafiają się lepsze okresy. Takie jak zwieńczony tytułem mistrzowskim sezon 2014-15.
(…)
ZBYT WCZEŚNIE DLA IVANA
W ciągu siedmiu i pół roku w Lechu pracowało pięciu trenerów (nie licząc Krzysztofa Chrobaka, który w trybie awaryjnym prowadził drużynę przez kilka tygodni bezkrólewia pomiędzy kadencjami Rumaka i Skorży). Próbowano różnych wariantów: odmiennych osobowości, szkoleniowców młodszych i starszych, Polaków oraz obcokrajowców, doświadczonych i tych perspektywicznych. W kryzysowym momencie postanowiono niejako wrócić do modelu Rumaka, choć w mocno zmienionej formie. Szefowie Kolejorza sięgnęli po tego, który był najbliżej – byłego zawodnika, człowieka od ponad dekady związanego z klubem i miastem.
– Będziemy walczyć dalej. Proszę uwierzyć, że z pełnym entuzjazmem patrzę w przyszłość, bo przyjdzie mi walczyć ramię w ramię z takim człowiekiem jak Ivan. Na boisku legenda i wojownik, gość, który nigdy się nie poddawał. Może nie był najlepszym piłkarzem, ale miał największe serce. Przygotowywaliśmy Ivana do tego momentu, od pięciu lat inwestując w jego trenerski rozwój. Przez trzy lata prowadził rezerwy, gdzie miał wolność szkoleniową. Mógł przygotować swój warsztat na to, aby w tym trudnym momencie objąć pierwszy zespół. Wiem, że swoją charyzmą oraz energią zarazi szatnię i nie tylko. Ivan będzie miał moje stuprocentowe wsparcie, aby dokonać takich zmian, które są w tym klubie konieczne – głosił w płomiennym przemówieniu Piotr Rutkowski.
Słowa wiceprezesa Lecha z końcówki maja dzisiaj brzmią groteskowo. Ivan Djurdjević faktycznie był przygotowywany do roli trenera pierwszej drużyny, jednak rzeczywistość pokazała, że jeszcze nie był do niej gotowy. Zatrudnienie 41-latka było potrzebą chwili, rozwiązaniem na tu i teraz, odpowiedzią na gniew kibiców sfrustrowanych kolejną zaprzepaszczoną szansą na mistrzostwo Polski.
– Decyzja o powierzeniu funkcji trenera Djurdjeviciowi była przemyślana, ale nie do końca przygotowana. Na początku pracy Ivana powiedziałem, że życzę mu jak najlepiej i wierzę w jego sukces, ale jeśli nie otrzyma odpowiedniego wsparcia, polegnie. Niestety, moje słowa się sprawdziły – mówi Bartosz Bosacki. – Prowadzenie zespołu nie sprowadza się do działania jednostki. Problem Lecha nie leży w osobie trenera, tylko w grupie ludzi, którzy tworzą cały projekt szkoleniowy. Gdyby Ivan otrzymał odpowiednie wsparcie, mogłoby być zupełnie inaczej. Odnoszę wrażenie, że członkowie sztabu zostali źle dobrani pod względem charakterologicznym. Mam wielki szacunek do warsztatu i umiejętności szkoleniowych Marka Bajora oraz Zbigniewa Pleśnierowicza, pracowałem z jednym i drugim za czasów trenera Franciszka Smudy. Obaj nie należą jednak do ludzi wybitnie przebojowych i wydaje mi się, że z tego powodu nie mogli wprowadzić do zespołu charakteru, którego w nim brakowało. Ivan powinien był mieć w sztabie inne osoby.
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (46/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”