Przejdź do treści
Jak trwoga, to do Davida Moyesa

Ligi w Europie Premier League

Jak trwoga, to do Davida Moyesa

Zastał Młoty murowane, a zostawił drewniane. Tak w dużym uproszczeniu należałoby opisać kadencję Manuela Pellegriniego na London Stadium. Teraz jego szkody ma naprawić człowiek, który niegdyś osiągał wyniki ponad stan w Evertonie, a którego reputacja ucierpiała wskutek niepowodzeń w Manchesterze United, Realu Sociedad oraz Sunderlandzie.



Czym zaowocuje drugi pobyt Davida Moyesa na London Stadium? (fot. Reuters)

Chodzi rzecz jasna o Davida Moyesa, który wrócił do klubu po osiemnastu miesiącach przerwy. Wcześniej był niegodny nowego kontraktu, obecnie ma uratować drużynę przed totalną katastrofą.


DOSTALI PALEC, CHCIELI CAŁĄ RĘKĘ

Dla wielu ponowne zatrudnienie 56-latka było nie lada zaskoczeniem, a nawet absurdem. Ich zdaniem West Ham zrobił krok w tył, cofnął się w rozwoju. I o ile Szkota faktycznie nie sposób określić mianem wizjonera, o tyle decyzję władz można traktować bardziej jako chęć naprawy błędu w poszukiwaniu progresu, aniżeli proszenie się o kolejny regres. Tym bardziej, że w trakcie poprzedniego okresu pracy byłego opiekuna Evertonu na London Stadium, ten udowodnił, iż zna się na rzeczy.

W listopadzie 2017 roku Moyes objął Młoty w bardzo podobnych okolicznościach, co teraz. Zmurszały zespół znajdował się w strefie spadkowej, tonął w marazmie i jawił się jako ekipa bez pozytywnych perspektyw. Metody treningowe poprzedniego menedżera – Slavena Bilicia – straciły moc, piłkarze nie potrafili znaleźć motywacji do lepszej gry. I choć przyjście Szkota nie od razu przyniosło oczekiwane rezultaty, sezon zakończył się happy endem. Przynajmniej dla drużyny.

Ta finiszowała sezon ligowy na trzynastym miejscu w tabeli, zaliczając po drodze serię sześciu spotkań bez porażki, a także pokonując Chelsea i remisując z Arsenalem, Tottenhamem oraz Manchesterem United. W pomocy dzielił, rządził i dyrygował Mark Noble, w ataku ze swojej najlepszej strony pokazywał się Marko Arnautović, który z początku nie dogadywał się w nowym szkoleniowcem, by później stać się jednym z jego najbardziej zaufanych podopiecznych. Nie na długo jednak.

Mimo wypełniania swojej misji z nawiązką i przywrócenia zespołu do żywych, włodarze stołecznego klubu – panowie Gold i Sullivan – stwierdzili, że David Moyes nie jest w stanie wycisnąć z drużyny nic więcej. A już na pewno nie zaprowadzi jej do europejskich pucharów, które stały się obsesją decydentów. Umowa nie została przedłużona, na Stadionie Olimpijskim w Londynie pojawiła się nowa miotła.

FRUSTRACJA ZAMIAST EKSCYTACJI

Tą stał się Manuel Pellegrini, który zdaniem szefostwa miał zapewnić West Hamowi ekscytującą przyszłość. Zakładając, że właścicieli nie pociąga walka o byt w Premier League, Chilijczyk nie zbliżył się do spełnienia oczekiwań nawet na kilometr.

Owszem, pod okiem byłego szkoleniowca Manchesteru City klub przeszedł znaczącą rewitalizację infrastrukturalną i kadrową. Na zlecenie 66-latka w obiekcie treningowym powstała w pełni wyposażona i dostosowana do potrzeb piłkarzy siłownia, a bordowo-niebieskie barwy przybrali gracze warci łącznie ponad 160 milionów euro. Problem w tym, iż pod względem czysto sportowym już tak kolorowo nie było.

O ile pierwszy sezon pracy Pellegriniego można było traktować przejściowo, a w dziesiątej lokacie na koniec rozgrywek angielskiej ekstraklasy upatrywać szansy na zapowiadaną świetlaną przyszłość, o tyle w trwającej kampanii wszystko posypało się niczym domek z kart. Do momentu zwolnienia mistrza Anglii z 2014 roku, Młoty wygrały zaledwie pięć spotkań ligowych, uzbierały marne dziewiętnaście punktów i osiadły na siedemnastej pozycji w tabeli. Defensywa cierpiąca z powodu nieobecności Łukasza Fabiańskiego popełniała liczne błędy i traciła sporo goli, środek pola nie znał pojęcia balansu, zaś atak raz po raz bywał całkowicie bezzębny. Zamiast rzeczonej ekscytacji i rywalizacji o europejskie puchary pojawiła się frustracja oraz walka o utrzymanie.

 


 

Dla włodarzy było to zbyt wiele. Miejsce Chilijczyka ponownie zajął David Moyes. Poza stwierdzeniem, że tym razem nie da szefostwu argumentów, by nie zaoferować mu nowego kontraktu, na pierwszej konferencji prasowej Szkot zaznaczył: – Jestem bardzo doświadczonym szkoleniowcem, jeśli chodzi o Premier League, tylko jeden lub dwóch menedżerów ma dłuższy staż ode mnie. Sądzę, że mam lepszy bilans zwycięstw w porównaniu do większości trenerów i przychodzę do West Hamu, by skompletować wygrane niezbędne do oddalenia się od strefy spadkowej. W dłuższej perspektywie czasu chciałbym natomiast, by fani oglądali nasze mecze z ekscytacją.

PIERWSZE KOTY ZA PŁOTY

Jak zapowiedział, tak czyni. W drugim debiucie na ławce trenerskiej londyńczyków 56-latek zanotował pewny triumf nad Bournemouth. Jego podopieczni prędko rozstrzygnęli losy spotkania, prowadząc do przerwy aż 0:3. Po powrocie na murawę dołożyli jeszcze jedno trafienie, a niekwestionowanym zawodnikiem meczu został kapitan gospodarzy – Mark Noble. Za sprawą dwóch trafień Anglik stał się graczem z największym udziałem w akcjach bramkowych West Hamu, jeśli chodzi o Premier League (45 goli i 33 asysty).

Jeden epizod to zdecydowanie zbyt mało, by z pełnym przekonaniem obwieścić, iż zatrudniając Moyesa władze Młotów podjęły trafną decyzję. Z drugiej strony, nie sposób powstrzymać się od myślenia, iż gorzej niż u schyłku kadencji jego poprzednika już nie będzie. Może i Fabiański i spółka nie zawitają prędko do europejskich pucharów, ale też wizyta w Championship zdaje się coraz mniej groźna.

Zakontraktowanie szkockiego menedżera jawi się jako swoisty powrót do podstaw, które zdawały egzamin dopóty, dopóki zarząd mierzył siły na zamiary. Całe szczęście, że były opiekun Manchesteru United nie obraził się z powodu tego, jak w stolicy potraktowano go poprzednim razem. Do kogo wtedy z wymalowaną na twarzy trwogą zwróciliby się Gold i Sullivan?

MACIEJ SAROSIEK

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024