Dyskusja na temat słuszności przekładania spotkań rozgorzała po tym, jak trzech tegorocznych pucharowiczów przesunęło terminy swoich meczów w 2. kolejce PKO BP Ekstraklasy. Za nami dopiero start sezonu, a Lech, Raków i Lechia już zaczęły zmieniać kształt kalendarza. Jedynym klubem, który nie zdecydował się na taki zabieg jest Pogoń Szczecin. Portowcy w niedzielę zagrają we Wrocławiu ze Śląskiem, a w czwartek powalczą w Kopenhadze o awans do kolejnej rundy z duńskim Broendby. Szkoleniowiec brązowego medalisty z zeszłego sezonu Jens Gustafsson głośno i wyraźnie podkreśla, że jego zespół jest gotowy grać co trzy dni i nie musi przekładać meczów ligowych, żeby lepiej przygotować się do potyczek w Europie. Takie podejście czyni Szweda rodzynkiem w futbolowym dyskursie na ten temat. Stawia go również w specyficznym położeniu. Jeśli Pogoń odpadnie z eliminacji, to pewnie pojawią się głosy, że rezultat mógłby być inny, gdyby tylko Portowcy nie grali pod koniec weekendu ze Śląskiem.
Kontrowersje
Mimo że cel przekładania meczów przez polskie drużyny jest „szczytny” – ma zwiększyć szanse na dobry występ w europejskich pucharach, a co za tym idzie podreperowanie krajowej reputacji piłkarskiej na Starym Kontynencie – to jednak budzi wiele kontrowersji. Zwolennicy takiego rozwiązania uważają, że jesteśmy w takim miejscu na futbolowej mapie Europy, że powinniśmy za wszelką cenę pomagać naszym pucharowiczom, aby ich międzynarodowa przygoda trwała jak najdłużej. Drużyny, które reprezentują Polskę za granicą mają być traktowane inaczej niż zwykli ligowcy. Każdy, kto ma szansę zebrać trochę punktów do współczynnika UEFA powinien mieć szereg różnych udogodnień i przywilejów, z których będzie mógł w skorzystać w dowolnym momencie.
Przeciwnicy grzebania w kalendarzu zwracają uwagę na to, że trudno rozwijać się na arenie międzynarodowej, nie wychodząc z własnej strefy komfortu. Jak nauczyć się grać co trzy dni, jeśli nie będzie się tego robiło, tylko przy pierwszej okazji przekładało ligowe starcie? Wskazują także, że taka możliwość nie ma zbyt wielkiego przełożenia na dyspozycję polskich pucharowiczów, bo jeśli poziom krajowej piłki jest niski, to oddelegowanie w czasie kolejki czy dwóch niewiele zmieni w kwestii awansu, jeśli będzie się odstawało na płaszczyźnie sportowej.
Analiza
Jak to jest więc z tym przekładaniem? Czy kilka dni odpoczynku więcej jest w stanie wpłynąć na formę drużyny w Europie? Przeanalizowaliśmy siedem przypadków, w których polskie zespoły przekładały mecze ligowe, żeby przygotować się do starć w europejskich pucharach. Rok temu na takie rozwiązanie zdecydowały się Legia i Raków, które przesunęły po dwa spotkania w Ekstraklasie. W sezonie 2020/21 ligę na inny termin ponownie oddelegował klub ze stolicy, a także Lech Poznań. Rok wcześniej jeden mecz przełożył mistrz Polski z Warszawy.
Zacznijmy od ubiegłych rozgrywek. Legia najpierw zwróciła się do Polskiego Związku Piłki Nożnej z wnioskiem o przełożenie meczu 3. kolejki Ekstraklasy z Zagłębiem Lubin. Rozegrała wówczas pierwsze spotkanie z Dinamem Zagrzeb w III rundzie kwalifikacji do Ligi Mistrzów. W stolicy Chorwacji Legioniści zremisowali 1:1, więc kwestia awansu pozostawała otwarta. Stołeczna drużyna chciała lepiej przygotować się do rewanżu z Dinamem, więc wolała zmierzyć się z „Miedziowymi” w innym terminie.
Jaki był tego skutek? Zespół Czesława Michniewicza na własnym boisku poległ z Chorwatami i pożegnał się z marzeniami o Lidze Mistrzów. Biorąc pod uwagę sam wynik i fakt przegrania dwumeczu, przełożenie pojedynku z Zagłębiem nie dało Legii przewagi nad Dinamem. Gdyby stołeczny klub nie kombinował, tylko rozegrał starcie z ekipą z Dolnego Śląska, wiele by to pewnie w kwestii awansu do Ligi Mistrzów nie zmieniło.
Kolejny mecz warszawiacy przełożyli dwa tygodnie później. Zamiast grać spotkanie 5. Kolejki PKO BP Ekstraklasy z Bruk-Bet Termaliką Nieciecza, woleli poświęcić ten czas na przygotowanie się do rewanżowego starcia ze Slavią Praga. W pierwszym akcie dwumeczu Legioniści zremisowali z czeską ekipą 2:2. O awans do fazy grupowej Ligi Europy mieli powalczyć na Łazienkowskiej.
W tym przypadku drużyna obecnego selekcjonera skorzystała na przeniesieniu ligowego meczu na inny termin. W Warszawie Legia wygrała 2:1 i zakwalifikowała się do Ligi Europy. Teraz należy zadać sobie pytanie, czy uniknięcie meczu z beniaminkiem z Niecieczy w tym terminie faktycznie wpłynęło na zespół w takim stopniu, że ten był w stanie ograć Czechów? Tak jak w przypadku spotkania z Zagłębiem przełożenie niewiele dało, tak tu jesteśmy skłonni uwierzyć, że dodatkowy czas dał Czesławowi Michniewiczowi możliwość lepszego przygotowania drużyny na spotkanie ze Slavią. W końcu mecz z ekipą spod naszej południowej granicy nie był dla warszawiaków łatwy. Awans do fazy grupowej wywalczyli z bardziej doświadczonym zespołem.
Raków natomiast zdecydował się na przełożenie meczów 4. i 5. kolejki PKO BP Ekstraklasy. Były to starcia kolejno z Radomiakiem Radom i Górnikiem Zabrze. Zrobił to ze względu na dwumecz z Gent, który był ostatnią przeszkodą przed fazą grupową Ligi Konferencji Europy. Zdobywca krajowego pucharu miał więc szansę na historyczne osiągnięcie w historii klubu – pierwszy awans do rozgrywek międzynarodowych. Idea zyskania czasu na odpowiednie przygotowanie się do starcia z Belgami była słuszna, ale czy wymagała przesunięcia spotkań zarówno przed pierwszym meczem, jak i przed rewanżem?
Przełożenie meczu dało oczekiwany skutek przy okazji pierwszego spotkania. Raków wygrał u siebie 1:0. W rewanżu w Belgii podopieczni Marka Papszuna polegli jednak 0:3, przez co marzenia o fazie grupowej musiały zostać odłożone na przyszły rok. Być może teraz się uda.
Ostatecznie częstochowianie nie skorzystali na przełożeniu spotkań. Stworzyli sobie co prawda dobre warunki do należytego przygotowania, ale celu, jakim był awans do fazy grupowej LKE, nie osiągnęli.
W sezonie 2020/21 Legia jako mistrz Polski grała w eliminacjach do Ligi Mistrzów, z którymi jednak szybko się pożegnała, odpadając z Omonią Nikozja w II rundzie. Legioniści chcieli zrehabilitować się za wpadkę z Cypryjczykami, awansując do fazy grupowej Ligi Europy. Na ostatniej prostej warszawiacy trafili na Karabach Agdam. To był czas, kiedy w kwalifikacjach do europejskich pucharów grało się tylko jeden mecz ze względu na obostrzenia związane z koronawirusem. Wojskowi zdecydowali się więc przełożyć mecz 5. kolejki Ekstraklasy ze Śląskiem Wrocław, żeby zmaksymalizować swoje szanse na dobre przygotowanie się do potyczki z Azerami.
Nawet dodatkowy czas przed meczem nie pomógł Legii w wyeliminowaniu Karabachu. Mistrz Polski przed własną publicznością poniósł dotkliwą porażkę 0:3 i wypadł za pucharową burtę. W starciu z ekipą z Baku Legioniści byli tak bezradni, że pewnie nawet gdyby rozegrali ligowe spotkanie ze Śląskiem, nie wpłynęłoby to zbytnio na końcowy wynik.
Lech również zdecydował się na przeniesienie spotkania ligowego z 5. serii gier, w której Kolejorz miał zmierzyć się z Pogonią. Kolejorz, tak samo jak Legia, rywalizował wówczas o awans do fazy grupowej Ligi Europy. Poznaniacy musieli pokonać Standard Liege, żeby zrealizować swój cel.
W tym przypadku decyzja o przełożeniu ligi się obroniła, gdyż drużyna Dariusza Żurawia wygrała z belgijską ekipą i zakwalifikowała się do Ligi Europy. Lech w delegacji rozegrał bardzo dobre spotkanie, więc dodatkowy czas na przygotowania na pewno się opłacił.
W 2019 roku ligowy mecz z Wisłą Płock przełożyła Legia. Wojskowi przygotowywali się wówczas do rewanżu z Atromitosem Ateny. W Warszawie padł bezbramkowy remis, więc pojawiła się szansa na awans do rundy play-off eliminacji do Ligi Europy.
W rewanżu w stolicy Grecji podopieczni Aleksandara Vukovicia wygrali 2:0 i zakwalifikowali się do ostatniego etapu eliminacji. Decyzja o przełożeniu spotkania po raz kolejny się obroniła. W czwartej rundzie Legia nie zdołała jednak przejść kolejnej przeszkody i odpadła po dwumeczu ze szkockim Rangers.
Wnioski
Te nie są jednoznaczne. Z jednej strony nie można sugerować się samym wynikiem wspomnianych wyżej spotkań, na które oba polskie kluby miały lepiej się przygotować. Dinamo Zagrzeb, Karabach Agdam i Gent to przeciwnicy o wysokiej jakości piłkarskiej. Drużyny bardziej doświadczone w Europie i mające więcej piłkarskich argumentów w walce o Ligę Mistrzów czy Ligę Europy od polskich ekip. W meczach z tymi zespołami reprezentaci Polski odpadli i można założyć, że stałoby się to samo nawet, gdyby wcześniej przełożyli więcej ligowych kolejek.
Tak samo jak trudno podważać słuszność przekładania meczów ze względu na wyniki, jakie osiągnęły ekstraklasowe drużyny, tak mylne byłoby stwierdzenie, że mistrz Polski awansował do fazy grupowej Ligi Europy, ponieważ nie rozegrał meczu w lidze z Bruk-Betem i to pozwoliło mu odnieść sukces w starciu ze Slavią. Również Lech zwycięstwa ze Standardem Liege nie może zawdzięczać wyłącznie przesunięciu spotkania z Pogonią.
Nawet gdybyśmy patrzyli wyłącznie przez pryzmat wyników, to nie za wiele mądrego moglibyśmy powiedzieć o ocenie przekładania spotkań. Na siedem meczów, cztery zakończyły się polskimi wiktoriami, a pozostałe trzy to porażki naszych reprezentantów. Na szali był awans do Ligi Mistrzów, dwukrotnie do Ligi Europy, raz do kolejnej rundy eliminacji i raz Ligi Konferencji Europy. Ostatecznie tylko trzem drużynom udało się zrealizować cel. Legia, mimo że nie zdołała zakwalifikować się do najbardziej prestiżowych rozgrywek na kontynencie, zrehabilitowała się meczem ze Slavią i udziałem w fazie grupowej Ligi Europy. Lech międzynarodową misję spełnił dwa lata temu, kiedy ekipa z Warszawy musiała uznać wyższość Karabachu. Raków natomiast miał dużo czasu na przygotowania do starcia z Gent, był o krok od fazy grupowej LKE, ale finalnie nie sprostał ostatniej przeszkodzie. Trzy lata temu Legia przeszła grecki Atromitos, który potraktowała priorytetowo względem spotkania ligowego z Wisłą, ale do Ligi Europy nie zdołała awansować.
Trzeba też zwrócić uwagę na to, w jakim momencie kluby składają wniosek o przełożenie meczu ligowego. Legia zrobiła to przed dwoma rewanżami, które grała na własnym stadionie. Raków przesunął dwa spotkania w Ekstraklasie przed pełnym dwumeczem z Gent. Dwa lata temu Legia przełożyła ligę przed decydującym starciem z Karabachem przed własną publicznością. Lech natomiast oddelegował ligę, mając na horyzoncie wyjazdowy mecz ze Standardem Liege. Podobnie trzy lata temu postąpiła drużyny ze stolicy Polski, która miała przed sobą wyjazd w Atenach.
W tym roku Kolejorz i Raków zdecydowali się skorzystać z możliwości oddelegowania ligi na inny termin przed rewanżami spotkań wyjazdowych, których rozstrzygnięcie praktycznie i tak jest już przesądzone (oba zespoły mają pokaźną zaliczkę). Lechia natomiast zagra z Rapidem w Gdańsku, ale awansu nie może być pewna, gdyż w Wiedniu zremisowała 0:0.
Stanowisko PZPN
Krajowy związek piłkarski generalnie idzie polskim reprezentantom w Europie na rękę. Pozytywnie rozpatruje wnioski o przekładanie meczów ligowych, a w tym roku odpuścił pucharowiczom I rundę Pucharu Polski. Przy swoich decyzjach kieruje się „dobrem polskiego piłkarstwa”, choć nie do każdej prośby się przychyla. Nie zgodził się na przełożenie meczu o Superpuchar Polski, nad czym pracował Lech. Próby majstrowania przy terminie akurat tego spotkania zostały odebrane w większości przypadków w sposób negatywny. W końcu to starcie to nie jeden z 34 meczów ligowych, ale mecz o wyższej randze, którego wynik decyduje o przyznaniu trofeum.
Jak znaleźć rozwiązanie?
Sposób nauki gry co trzy dni także polaryzuje piłkarską Polskę. Jedni twierdzą, że należy po prostu grać co trzy dni. W końcu nikt nie nauczy się gotować, tylko jedząc różne potrawy i oglądając programy kulinarne. Musi sam zacząć to robić i uczyć się na własnych błędach. Inni uważają natomiast, że najpierw trzeba regularnie kwalifikować się do europejskich pucharów, a dopiero potem pracować nad adaptacją do krótkich przerw między meczami.
Jak więc zamknąć dyskusję na temat przekładania spotkań? Najlepiej, gdyby w ogóle nie było takiej potrzeby. Polskie kluby muszą jednak nauczyć się lub chociaż przygotować do grania co trzy dni. Zbudować kadrę pozwalającą na rywalizację na dwóch frontach. Pozyskać jakościowych zawodników i sukces w kraju zamienić na grunt pod dobre występy w Europie. W teorii wydaje się to proste, w praktyce bywa z tym różnie. Wydawało się, że Lech Poznań będzie w tym roku drużyną, która wreszcie z głową podejdzie do letnich eliminacji. Kolejorz zachował trzon zespołu, miał pieniądze na dobrych piłkarzy, których zresztą nie musiał pozyskiwać na każdą pozycję. Latem miała być ewolucja zespołu, a nie rewolucja, co również działało na korzyść mistrza. Nie wiedzieć czemu drużyna ze stolicy Wielkopolski nie wzmocniła się praktycznie w ogóle przed dwumeczem z Karabachem i teraz musi wypić piwo, które sobie nawarzyła. Awans do fazy grupowej LKE będzie tylko (i aż) nagrodą pocieszenia, a i tak nawet ona nie jest jeszcze pewna.
Werdykt
Analiza siedmiu przypadków, w których ekstraklasowe drużyny przekładały swoje ligowe mecze przed starciami w Europie pokazała, że kombinowanie w kalendarzu opłaciło się tylko w niewielu przypadkach. Jedynie trzy kluby zrealizowały swój cel, reszta spotkań zakończyła się nie po myśli naszych ligowców. Istota sensu przekładania meczów leży jednak gdzie indziej. Ma na celu stworzenie możliwie jak najlepszych warunków do przygotowania się do danego pojedynku w Europie. Od drużyny zależy, jak wykorzysta dodatkowy czas i czy przekłuje go w pucharowy sukces. Z drugiej strony, jak inaczej oceniać ideę przesuwania ligowych meczów jak nie przez osiągane wyniki na arenie międzynarodowej?
Kwestia pozostaje zatem sporna. Ambiwalencja zagadnienia utrudnia ogłoszenie jednoznacznego werdyktu. Patrząc na same wyniki, przesuwanie meczów niezbyt pomaga naszym ligowcom w Europie, ale jest to raczej (a nawet na pewno) związane z niskim poziomem futbolu w Polsce i dużą różnicą między polską Ekstraklasą a piłkarskim Zachodem. Przekładanie spotkań w lidze ma swoje plusy i minusy, może pomóc danej drużynie, ale najważniejsze jest potwierdzenie jakości na murawie. Bo awansu nie zdobywa się w gabinetach krajowych federacji, a na boisku, o czym polskie drużyny nie zawsze pamiętają.
Jakub Kowalikowski