Przejdź do treści
Jak radzą sobie królowie Serie B?

Ligi w Europie Serie A

Jak radzą sobie królowie Serie B?

Massimo Coda – mówi wam to coś? Albo Leonardo Mancuso? Za rok o tej porze być może będziecie wiedzieli o nich więcej. Albo tyle samo co dziś, bo sukces, który lada dzień jeden z nich osiągnie pozostanie jedynym w ich karierach i wyżej nie podskoczą.


Ci dwaj napastnicy, jeden z Lecce, drugi z Empoli, odłączyli się od grupy i pozostali w wyścigu o tytuł króla strzelców Serie B. Na cztery kolejki przed zakończeniem sezonu bliższy korony jest 32-letni Coda z dorobkiem 21 goli, o dwa większym od młodszego o cztery lata rywala. Już teraz wypracowany wynik jest lepszy od wystrzelanego przez króla poprzedniego sezonu. I tu dochodzimy do sedna tematu.

Dorwać Weaha

Zwycięzcą klasyfikacji strzelców Serie B w 2020 rok był pierwszy Afrykanin w historii, który tego dokonał na jakimkolwiek szczeblu włoskich rozgrywek. Nazywał się Simeon Tochukwu Nwankwo Simy, co natychmiast przywołuje wspomnienie Nwankwo Kanu – jednego z pierwszych wielkich talentów, jaki wydała nigeryjska ziemia. Jednak tamten Nwankwo, bez wątpienia piłkarsko o niebo lepszy, osiągając wiek tego Nwankwo już znajdował się po drugiej stronie rzeki. Napastnik Crotone utrzymuje się na fali wznoszącej.

Korona nie dodała mu powagi. Nadal patrzyło się na niego z przymrużeniem oka. Wielki na prawie 2 metry, pałąkowaty, trochę pokraczny, bardziej śmieszny niż groźny, jakby skrojony na inną dyscyplinę sportu. Serie A miała go brutalnie zweryfikować. Zresztą robił do niej trzecie podejście.

Pokazał się w sezonie 2016-17. Miał 24 lata i za sobą większe doświadczenie w drugiej lidze portugalskiej niż w pierwszej. I gdzieś grającego na zapleczu złapali go na radar skauci i ściągnęli do Crotone. Nawet beniaminek Serie A mógł sobie pozwolić na wydanie niemal w ciemno 800 tysięcy euro. Ot, bardziej fanaberia niż ryzyko. Trzy gole debiutanta nikogo w ekstazę nie wprawiły, ale akurat pomogła mu drużyna, która utrzymała się w elicie. W drugim sezonie grał mniej, co nie przeszkodziło zrobić więcej. Niby przegrał rywalizację z Ante Budimirem, ale po kontuzji Chorwata na stałe wskoczył do składu na ostatnich dziesięć kolejek. Zasłynął golem specyficzną (wiadomo – wzrost) przewrotką w zremisowanym meczu z Juventusem W kwietniu 2018 roku zdobył pięć bramek. Czy to czegoś nie przypomina? W tym samym miesiącu tego roku trafił sześć razy. Na tym nie koniec podobieństw, im wyżej stały akcje Simy’ego, tym niżej spadały Crotone. Wtedy zostało zdegradowane i zatrzymało afrykańskiego snajpera, teraz spada i puści go wolno ku obopólnemu zadowoleniu. Klub zarobi 8 milionów euro lub więcej, piłkarz nadal będzie strzelał w Serie A, według ostatnich doniesień spekuluje się, że w barwach jednego z genueńskich klubów: Sampdorii lub Genoi. Tym samym zyska możliwość powiększenia przewagi nad Obafemim Martinsem. Do dawnej gwiazdy Interu Mediolan długo należał rekord największej liczby goli w Serie A strzelonej przez Nigeryjczyka. Już nie należy. Teraz na horyzoncie włoski rekord Afryki. George Weah zawiesił poprzeczkę na wysokości 46 bramek, co dla Simy’ego oznacza skok o 17 pięter.

Nabierająca w ostatnich dwóch sezonach prędkości kariera Simy’ego kazała zwrócić uwagę na jedno zjawisko: jak radzili sobie w Serie A drugoligowi królowie strzelców? Łatwo nie było. Królowanie na zapleczu nie oznaczało rozstawiania po kątach bramkarzy z najwyższej kategorii. W całej poprzedniej dekadzie przeskok nie wpłynął znacząco na skuteczność tylko dwóch napastników, ale i przypadku jednego z nich nie tak do końca i nie tak od razu.

Ścięte głowy

Ciro Immobile w sezonie 2011-12 trafił na wypożyczenie do Pescary. Czas pokazał, że lepiej nie mógł. Drużynę prowadził zakochany do szaleństwa w ofensywie Zdenek Zemaan, który do oszlifowania dostał także talenty Marco Verrattiego i Lorenzo Insigne. I kibice Pescary poczuli, jakby przez cały rok bawili się w wesołym miasteczku. Tyle cała drużyna, młodzi piłkarze i ekscentryczny szkoleniowiec dostarczyli wrażeń i pozytywnych emocji. Tego w Pescarze nigdy nie przeżyli i niestety pewnie już nie przeżyją. Immobile wbił 28 goli, tylko o dwa mniej od rekordu należącego od 2004 roku do Luki Toniego, do którego jeszcze wrócimy. Po brawurowym wykonaniu umowy o dzieło piękny tercet rozjechał się po Italii i Europie. Młody król zakotwiczył w Genoi, gdzie dostał niezłą nauczkę. Za cenę 5 goli nie chcieli go tam kupić. Odpowiednie wnioski wyciągnął w Torino. Tam założył pierwszą koronę w Serie A, już w Lazio dopasował kolejne dwie. Na razie zajmuje miejsce obok sześciu piłkarzy, którzy trzykrotnie wygrywali tytuł. Czterech nie udało się nikomu, ale dla Immobile to raczej tylko kwestia czasu.

Francesco Caputo zdobył wysokie góry z marszu, bez potrzeby aklimatyzacji. W maju 2018 roku pokazał plecy wszystkim w Serie B, dokładnie rok później na mecie swojego pierwszego całego sezonu w Serie A mógł być dumny z 16 bramek i szóstego miejsca w klasyfikacji. To przypadek najbardziej zbliżony do Simy’ego. Miał skromne doświadczenie w pierwszej lidze, szlify snajperskie zdobywał głównie niżej i kiedy już wszyscy przypięli mu łatkę dobrego wśród słabych nagle odfrunął na inny poziom i na tym poziomie się utrzymuje. W dowód uznania dostał powołanie do reprezentacji, w konsekwencji w wieku 33 lat i 2 miesięcy zostając drugim najstarszym debiutantem w historii i pierwszym ze strzelonym golem.

Patrząc na koronowane głowy w drugiej lidze w latach 2010-20, wiele z nich bezlitośnie zostało ściętych przez surową Serie A. Federico Piovaccari (król 2011, 24 gole dla Cittadelli) szczęścia musiał poszukać na emigracji, poza Europą jeszcze na dwóch kontynentach. Daniele Cacia (2013, 24 gole dla Verony) robił kilka podejść, ale zawsze się sparzył. Na osłodę pozostała mu sława najskuteczniejszego zawodnika w dziejach Serie B. Dla różnych klubów uzyskał 134 bramki. Andrea Cocco (Vicenza), Andrea Catellani (Spezia) i Pablo Granoche (Modena), którzy podzielili się tytułem za 19 goli w 2015 roku nie zostali w ogóle w nagrodę wpuszczeni na salony i w kolejnym sezonie nadal grali w drugiej lidze. Duże nadzieje wiązano z Gianluką Lapadulą (2016, 27 goli dla Pescary), którego za 9 milionów euro kupił Milan. Co z tego, że napastnik z peruwiańskimi korzeniami miał dużo werwy i charakter do walki, skoro umiejętności starczyło na 8 goli. Nie okazał się więc zbawieniem dla pogrążonego w chaosie klubu.

Kolejny sezon prowadzi do triumfu Giampaolo Pazziniego, dla którego występy w Veronie już były piłkarskimi ostatkami. Pomógł jej 23 bramkami powrócić do elity, w której jemu szło coraz ciężej. Alfredo Donnarummę (2019, 25 goli dla Brescii) ze słynnym Gianluigim z Milanu łączy tylko nazwisko. Na boisku pojedynkowali dwa razy i do zera wygrywał faworyt. Po 7 skalpach zdobytych na innych bramkarzach powrócił do środowiska, gdzie czuł się znacznie pewniej.

Rządy Cara

Żeby prawdziwie docenić królów niższej kategorii, trzeba cofnąć się do pierwszej dekady XXI wieku. W niej zaroiło się od głośnych nazwisk. Na plan pierwszy wysuwa się Alessandro Del Piero. Świeżo upieczony w 2006 roku mistrz świata nie zostawił swojego Juventusu w biedzie i odbył karę za winy popełnione w związku ze skandalem calciopoli. W 2007 zameldował wykonania zadania z 20 golami. Wtedy wyprzedził Claudio Belucciego i Senegalczyka Pape Waigo. Następnie już na poziomie pasującym do Juventusu stoczył bratobójczy pojedynek o tytuł z Davidem Trezeguet’em. Wynik brzmiał 21 do 20 dla Włocha, tym samym stał się drugim piłkarzem, który rok po roku wygrywał klasyfikację strzelców drugiej i pierwszej ligi. Pierwszeństwo od lat siedemdziesiątych należało do Paolo Rossiego.

Jeśli rozszerzymy przedział czasowy, to piłkarzy szczycących się triumfami na dwóch szczeblach znajdziemy jednak więcej. O Immobile już było. Toni też jest tego przykładem. Zdobył sławę w Palermo, które rekordowymi 30 golami wprowadził do Serie A. Następnie w barwach dwóch różnych klubów, jak tylko Zlatan Ibrahimović i znów Immobile, a w jego przypadku były to Fiorentina i Verona, zostawał strzeleckim numerem 1.

Dobrze w pierwszoligowych statystykach zapisali się włoski Brazylijczyk Eder (2010, 27 goli dla Sampdorii) i Francesco Tavano (2009, 24 gole dla Livorno), który mimo 42 lat na karku gra w Prato na czwartoligowym poziomie. Jednak na dłuższą wzmiankę zasługuje jeszcze Igor Protti.

W najlepszych czasach jego kariery nazywali go Carem. Z pewnością przydomek wziął się od imienia, z czasem można było dorobić teorię, że od bezlitosnego rozprawiania się z bramkarzami i rządzenia na każdym polu, na którym się pojawił. W 1996 roku 24 gole dla Bari wyniosły go na tron Serie A, którym musiał podzielić się z Giuseppe Signorim z Lazio. To był pułap jego możliwości i systematycznie obniżał loty. Spokojną przystań znalazł w Livorno, które miotało się między trzecią a drugą ligą. Jedną Protti indywidualnie zdominował dwa razy, a tę ciut wyższą – raz. Skompletował więc hat-tricka. Był królem Serie A, C i B. Jako drugi piłkarz w historii. Wyprzedził go o rok Dario Hubner, który do tego celu doszedł po Bożemu: od C przez B do A.

TOMASZ LIPIŃSKI

TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (18/2021)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024