Ireneusz Mamrot przeżył w Białymstoku wiele pięknych chwil: wicemistrzostwo Polski, finał Pucharu Polski czy wyeliminowanie Rio Ave (fot. Maciej Gilewski/400mm.pl)
–
Podrzucali, podrzucali, tylko zapomnieli złapać – mówił kilka lat temu
Michał Probierz, nawiązując do… pracy w Jagiellonii. Kiedy Lechia
Gdańsk pod jego wodzą zanotowała historyczny start w polskiej lidze, nie
przegrała żadnego z siedmiu pierwszych meczów, szkoleniowiec przyznał,
że już w Białymstoku był podrzucany. – Pomniki są, ale później się je
burzy – dodał.
Sytuacja
powtórzyła się po kilku latach z Mamrotem. Kiedy dwa i pół roku temu
obejmował Jagę, był kompletnym anonimem dla kibiców w Ekstraklasie. Niby
był kojarzony z pracy w pierwszoligowym Chrobrym Głogów, ale przeskok z
zaplecza na najwyższy poziom już niejednego trenera zgubił.
Rozwiązania, które sprawdzały się w pierwszej lidze, nie zdawały
kompletnie egzaminu w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Mamrot
z anonima wyrósł na postać, która wiele znaczy w polskiej piłce. Po raz
pierwszy w historii był w stanie powtórzyć wyczyn Probierza i wywalczyć
z zespołem wicemistrzostwo Polski. Po raz pierwszy w historii Jaga dwa
lata z rzędu znalazła się na podium. Wcześniej – nawet za czasów
Probierza – grała sezon w sezon w kratkę. Kiedy jednego roku walczyła o
mistrzostwo albo chociaż podium, drugiego była w dolnej połowie tabeli.
Mamrot tę tendencję odwrócił. Najpierw wywalczył srebrny medal, a w
kolejnych rozgrywkach zajął piąte miejsce i doszedł do finału krajowego
pucharu.
Europejskie puchary? Dwa dwumecze
wygrane – z Dinamem Batumi i Rio Ave – oraz dwa przegrane – z FK Gabalą i
KAA Gent. Wstydu nie było w żadnym z tych spotkań. Jaga grała odważnie,
stawiała na ofensywę i kompletnie nie wpisywała się w obraz polskich
pucharowiczów, którzy kompromitowali się na arenie międzynarodowej. Za
Jagę nikt się nie musiał wstydzić, a dwumecz z Rio Ave to jeden z piękniejszych momentów w całej historii klubu.
Mateusz Machaj nie okazał się trafionym transferem Jagiellonii. Pomocnik miał jednak duży udział w wyeliminowaniu Rio Ave w Lidze Europy – strzelił zwycięskiego gola w pierwszym spotkaniu (fot. Maciej Gilewski/400mm.pl)
Były
już trener drużyny z Podlasia miał pomysł na zespół. Jagiellonia grała
czasami widowiskowo, czasami bardzo wyrachowanie, ale przede wszystkim
skutecznie. OK., ten sezon jest bardzo przeciętny, zdarzyły się
pojedyncze dobre spotkania, o czym mówił sam szkoleniowiec i nie był z
tego zadowolony oraz doskonale zdawał sobie sprawę, że jego zespół nie
grał tak jak wszyscy by oczekiwali.
W
Białymstoku był „Irkiem”. Nie „Panem Trenerem Mamrotem”, a po prostu
Irkiem. Otwarty na kibiców, otwarty na media, życzliwy, uśmiechnięty,
ale w 120 procentach pochłonięty pracą. O jego zwolnieniu mówiło się już
od dawna, jeszcze w poprzednim sezonie. Szefowie Jagi jednak byli
cierpliwi, ale nie dało się odciąć od doniesień, że kolejny mecz jest „o
posadę”. Piłkarze wygrywali, szkoleniowiec „kupował” kolejny tydzień i
tak to się kręciło przez kilka miesięcy.
Pożegnanie
z Jagiellonią odbyło się jednak z wielką klasą. Klub z Podlasia
pokazał, jak można w normalny, cywilizowany sposób rozstać się z
trenerem. Rzadko się zdarza, aby na oficjalnych kanałach klubowych
pojawiło się cokolwiek poza komunikatem o zakończeniu współpracy. Mamrot
mógł jednak skierować słowo do kibiców poprzez nagranie wideo, a oficjalna strona klubowa przygotowała nawet specjalny alfabet, który był podsumowaniem pracy szkoleniowca na Podlasiu. Niby małe rzeczy, ale tak rzadko spotykane w dzisiejszym świecie…
Statystyki? Mamrot pracował w Białymstoku dokładnie 909 dni. Probierza nie przebił. Obecny szkoleniowiec Cracovii w Jadze pracował najpierw przez 1132 dni, a przy drugim podejściu poprawił ten wynik o 22 dni. Mamrot natomiast poprowadził drużynę w 108 oficjalnych spotkaniach, co dało mu średnią punktową 1,63 pkt/mecz. Jest to najlepszy wynik wśród wszystkich szkoleniowców, którzy prowadzili Jagę na poziomie Ekstraklasy w ostatnich latach. Probierz najlepiej wypadł przy drugim podejściu – średnia 1,59 pkt/mecz. Przy pierwszym miał średnią o 0,11 oczka gorszą. Piotr Stokowiec – 1,45 pkt/mecz, Tomasz Hajto – 1,28, Czesław Michniewicz – 1,22, a Artur Płatek – 1,04.
Problemy? Tych nie brakowało. W zasadzie co pół roku Mamrot musiał radzić sobie z odejściem kluczowych zawodników. Przed debiutanckim sezonem z klubem pożegnali się liderzy środka pola, czyli Jacek Góralski i Konstantin Wassiljew, a w przerwie zimowej odeszli Fiodor Cernych, Łukasz Sekulski i Piotr Tomasik. Ale w sezonie 2017-18 jeszcze zawodnicy przychodzący okazali się trafieni, bo Nemanja Mitrović wyrósł na czołowego obrońcę ligi, Martin Pospisil dobrze wkomponował się w drużynę, Bodvar Bodvarsson też jest ciekawym rozwiązaniem na lewą obronę, a Bartosz Kwiecień do dzisiaj gwarantuje solidność w środku pola lub obrony.
Gorzej było w rozgrywkach 2018-19. Wówczas z drużyną pożegnali się: Karol Świderski, Cillian Sheridan, Przemysław Frankowski, Roman Bezjak czy Guti, ale następcy okazali się bardzo przeciętni, szczególnie ci z ofensywy, z których trafiony okazał się w zasadzie tylko Jesus Imaz. Martin Kostal ma przebłyski, ale Mile Savković czy Stefan Scepović okazali się totalnymi niewypałami.
Przed trwającym sezonem Podlasie opuścili Martin Kelemen, Arvydas Novikovas i Nemanja Mitrović. Do klubu dołączyli natomiast Juan Camara, Ognjen Mudrinski czy Tomas Prikryl, ale żaden z nich nie wyrósł na czołową postać… Mamrot zatem musiał trochę „lepić” z tego, co miał. Z konieczności postawił na Patryka Klimalę, który stał się jesiennym objawieniem ligi. Odważnie do pierwszego zespołu wszedł też Bartosz Bida, który miał obiecujący początek sezonu, co zaowocowało powołaniem do kadry U-21, mimo że z powodzeniem mógłby jeszcze grać w U-19.
Bilans zysków i strat Mamrota w Jagiellonii jest zatem po stronie tych pierwszych. W Białymstoku ambicje sięgają najwyższych celów, ale czy potencjał ludzki, który obecnie jest w zespole pozwala realnie myśleć o walce chociażby o podium?
Paweł Gołaszewski