Przejdź do treści
Jak powinna wyglądać Superliga?

Ligi w Europie Świat

Jak powinna wyglądać Superliga?

Pomysł z powołaniem do życia europejskiej Superligi piłkarskiej sam w sobie jest świetny. Ci, którzy dziś są przeciw, po roku funkcjonowania byliby za. Tylko, że przygotowano go i zaprezentowano w sposób amatorski, wskutek czego ciekawa idea została skompromitowana.


Zastanówmy się, jak taka Superliga musiałaby wyglądać, żeby została zaakceptowana przynajmniej przez część kibiców i środowiska piłkarskiego.

Spadek musi być!

Tak naprawdę pomysł przedstawiony przez Florentino Pereza, choć wyśmiany jako całkowicie niedorzeczny, miał tylko jeden punkt, na który nikt poza członkami grupy inicjatywnej nie chciał się zgodzić. Chodzi oczywiście o brak możliwości spadku z Superligi dla jej stałych członków-założycieli. Słusznie podnoszono, że zagrożenie, choćby czysto teoretyczne, spadkiem z ligi, jest istotą futbolu, jego immanentną częścią, bez której futbol przestanie być futbolem. A nikt przy zdrowych zmysłach nie odetnie sobie ręki, żeby poprawić sytuację materialną. Nikt niebędący w sytuacji bez wyjścia nie da sobie wyciąć nerki by dostać pieniądze. Najwyraźniej wielkie kluby znajdują się w tak podłej i bezwyjściowej sytuacji, że gotowe są pozbawić futbol owego organu byle przetrwać.

Powiada Zbigniew Boniek w rozmowie z „Polityką”: „To był pomysł całkowicie obcy europejskiej kulturze, tradycji i emocji futbolowej” – i trudno lepiej ubrać zagadnienie w słowa. Jedno jest dziś pewne: taka Superliga, z której nie będzie można spaść, nie powstanie, a jeśli powstanie, to nikt nie będzie się jej rozgrywkami pasjonował. Skażona takim grzechem pierworodnym impreza nie ma szans przeżycia.

Poza tym jednym – cóż obrazoburczego powiedział i zaproponował Perez? Otóż: nic! Przedstawił projekt kolejnej reformy Ligi Mistrzów, zresztą o wiele sensowniejszy niż ten przyjęty przez UEFA. Jej pomysł jest bardzo zły, niedorzeczny, pomysł Florentino świetny, jeśli pominąć ową jedną wadę nie do przyjęcia.

Już od dawna Liga Mistrzów gromadzi mistrzów w sensie tych, którzy osiągnęli najwyższy kunszt w sztuce futbolu, a nie zwycięzców krajowych lig. Słusznie napisał na portalu społecznościowym Wojciech Frączek z TVP, że ci, którzy bezrefleksyjnie oburzają się na współczesny futbol i kontestują w całości pomysł Pereza, powinni zastanowić się, czy naprawdę woleliby w Lidze Mistrzów oglądać maltański Hamrun Spartans zamiast Barcelony, jeśli ta akurat zostałaby tylko wicemistrzem Hiszpanii. Wiadomo – nikt by nie wolał, poza tak zwanymi frikami, czyli szaleńcami. Dalsza elityzacja najważniejszych europejskich rozgrywek klubowych jest nieuchronna nie dlatego, że upierają się na nią najbogatsze kluby w celu zarobienia jeszcze większych pieniędzy, lecz ponieważ szeroka publiczność, zwłaszcza ta młoda, niepamiętająca, a więc i nie wspominająca z sentymentem dawnego Pucharu Mistrzów Krajowych, chce oglądać tylko mecze miedzy najlepszymi, a nie starcie mistrza Anglii z trzecią drużyną Holandii itp. Wpis innego znanego polskiego dziennikarza, Pawła Czado, że nigdy w życiu nie obejrzy ani jednego meczu Superligi, gdyby ta powstała, jest typowym narzekaniem zgreda na to, że świat się zmienia.

Nasz projekt

Oto zatem autorski projekt wyżej podpisanego (copy rights Leszek Orłowski) nowych rozgrywek – jak się je nazwie, to inna sprawa, które zarazem nie naruszałyby naczelnej zasady futbolu, że porażka ma swoje konsekwencje, ale także byłyby atrakcyjniejsze od obecnej Ligi Mistrzów i generowałyby większe dochody. Takie trzy w jednym.

Bierze w nich udział 16 drużyn. Kwalifikacje do pierwszej edycji uzyskują: po cztery zespoły z Anglii i Hiszpanii, te, które zajmą najwyższe miejsca w sezonie ligowym poprzedzającym start imprezy, po trzy z Włoch i Niemiec oraz po jednym z Francji i Portugalii. Mógłby to być, (ale nie musiałby!), taki na przykład zestaw: Manchester City, Manchester United, Chelsea, Liverpool, Real, Barcelona, Atletico, Sevilla, Juventus, Inter, Milan, Bayern, Borussia Dortmund, Lipsk, PSG, Porto – czyli creme de la creme europejskiego futbolu. Oczywiście rozsądną alternatywą byłoby premiowanie kwalifikacją do owej szesnastki zespołów, które w poprzednim sezonie osiągną najlepsze wyniki w europejskich pucharach.

Obecna Liga Mistrzów potrzebuje na przeprowadzenie rozgrywek de facto 17 terminów: dwóch na ostatnią rundę kwalifikacji, sześciu na fazę grupową, czterech na 1/8 finału, po dwóch na ćwierćfinały i półfinały oraz jednego na finał. Nowe rozgrywki musiałyby mniej więcej zmieścić się tym limicie, żeby nie zniszczyć wszystkich innych rywalizacji, nie zmusić uczestników Superligi do wystawiania w meczach rodzimych lig rezerwowych składów, co tez byłoby bez sensu. Jak to zrobić? Oczywiście można znaleźć kilka sensownych rozwiązań. Oto przykładowe.

Faza ligowa polega na rozegraniu jednej rundy każdy z każdym: osiem zespołów z wyższą pozycją w rankingu gra osiem meczów u siebie i siedem na wyjeździe, osiem z niższą – na odwrót. To daje 15 terminów. Po zakończeniu tej fazy dwie najlepsze drużyny przechodzą do półfinałów play-offów. W kolejnym terminie (16) odbywają się „fałszywe” ćwierćfinały: 3. zespół finalnej tabeli podejmuje u siebie w jednym meczu 6., a 4. podejmuje 5. Potem potrzebne są dwa terminy (17. i 18.) na klasyczne półfinały odbywające się systemem mecz i rewanż w parach: 4/5 – 1, 3/6 – 2. No i na koniec oczywiście wielki finał (termin 19.). Nie jest źle.

A co ze spadkiem? Otóż wszystko wygląda analogicznie. Dwie ostatnie drużyny, czyli piętnasta i szesnasta, spadają z Superligi. A dodatkowo odbywają się repasaże: najpierw w jednym meczu (16. termin) 11. zespół tabeli gra u siebie z 14., a 12. z 13., a potem przegrani stają do barażów z aspirantami.

Podczas bowiem gdy we wtorki i środy gra Superliga, czwartki zarezerwowane pozostają na rozrywki drugiego pucharu (Ligi Europy – ta nazwa mogłaby zostać), mające kształt i formułę obecnej Ligi Mistrzów. Dobry byłby dostęp do nich przez system wielostopniowych kwalifikacji zagwarantować mistrzom wszystkich europejskich lig, dla zasady i pokazania, że każdy ma szansę dostać się do elity. Ostatecznie 32 zespoły walczyłyby w fazie grupowej, a następnie pucharowej o cztery miejsca w półfinałach. Te byłyby, w istocie finałami, gdyż ich zwycięzcy uzyskiwaliby kwalifikację do Superligi na przyszły sezon, zaś przegrani (w terminach 17 i 18) graliby baraże z wyłonionymi w wyżej opisany sposób dwoma uczestnikami danej edycji Superligi. Dostęp do niej jest więc odpowiednio szeroki, by kluby bogate i silne, a pominięte w selekcji do pierwszej edycji, mogły mieć nadzieję na rychłą kwalifikację.

Dzień przed finałem Superligi odbywałby się też symboliczny finał Ligi Europy, czyli mecz beniaminków Superligi.

Wracajmy jednak do niej. Wyobraźmy sobie zmagania szesnastu najlepszych zespołów Europy w lidze, na której mecie tylko cztery ekipy (z miejsc 7-10) znajdują się na ziemi niczyjej, a zaledwie sześć (także spadkowicze) kończy rywalizację. Przecież byłaby to gwarancja wielkich emocji; nietrudno wyobrazić wszak sobie, że przed ostatnią kolejką jakaś drużyna może zająć i miejsce 6, i 11, a więc znaleźć się w gronie walczących o triumf, albo zagrożonych degradacją. W cenie nie mogłoby też być nastawienie na remis. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że największe gwiazdy futbolu dawałyby w każdym meczu pełen pokaz swych umiejętności. Takie rozgrywki byłby dla kibiców rajem!

Zgoda buduje!

Tak naprawdę znajdujemy się o krok od znalezienia się w nim. Raj znajduje się tuż za rogiem, jak głosi tytuł powieści Mario Vargasa Llosy. Każdy musi tylko trochę ustąpić ze swoich pozycji: wielkie kluby zrozumieć, że nie przewalczą likwidacji spadku z Superligi, UEFA uznać, iż trzeba im zapewnić możliwość rywalizacji z zespołami na ich poziomie, kibice pogodzić się z faktem, że inaczej już było. Wszystkie szczegóły można dograć, tylko trzeba porozmawiać, zrozumieć nawzajem swoje racje. Spadkowicze mogą dostać odszkodowania pozwalające im zachować skład i nadzieję na powrót, maluczcy, którym nigdy się uda zakwalifikować, rekompensaty większe niż przy obecnej formule Ligi Mistrzów. Tę spektakularną porażkę, jaką była akcja Florentino Pereza, można przekuć w równie wspaniały sukces.

Niestety, można odnieść wrażenie, że świat futbolu – identycznie jak polskie społeczeństwo – podzielił się na dwa wrogie plemiona, które się nienawidzą i będą grały na wzajemne wyniszczenie. Dowodem na to jest pomysł wykluczenia Realu z kolejnej edycji Ligi Mistrzów w charakterze kary za wystąpienie Florentino i buntowanie innych – idea całkowicie kretyńska. Stare przysłowie powiada, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje. Perez zrobił rzecz głupią i straszną, ale zrobił ją z jakichś powodów. Jeśli jego Real i inne wielkie kluby przeinwestowały, za dużo wydawały na piłkarzy i ich pensje, to tylko dlatego, że arabski kapitał w PSG i Manchesterze City narzucił wyścig zbrojeń, w którym trzeba było brać udział by nadal marzyć o sukcesach. A takie kluby jak Real czy Juventus bez sukcesów nie mogą żyć, one stanowią ich rację bytu. To UEFA poniosła spektakularną porażkę ze swoim programem Finansowego Fair Play!

Zbigniew Boniek, nowy wiceprezydent UEFA, we wspomnianym wywiadzie dla „Polityki” bez pardonu i bez zrozumienia sytuacji skrytykował tych, którzy wydają dwa razy więcej niż mają, czyli na przykład Real i Barcelonę. To smuci. Dlaczego bowiem to Polak nie miałby zostać tym, który doprowadziwszy do zabliźnienia ran i okrągłego stołu, znanego wszak z naszej historii, pchnąłby europejski futbol na nowe tory? Trzeba jednak najpierw porzucić czarno-białe widzenie świata, co należy zresztą polecić także wszystkim fanom futbolu.

LESZEK ORŁOWSKI

TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (18/2021)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024