Jak niemiecki futbol opiera się pandemii
Ponad osiem miesięcy temu futbol zaczął walczyć z pandemią koronawirusa. Wprawdzie mecze nadal trwają po 90 minut, jednak piłka nożna się zmieniła. Puste trybuny, wiadomości o zarażonych zawodnikach, problemy finansowe. A końca tego wszystkiego raczej nie widać.
MACIEJ IWANOW
Pod względem organizacyjnym najwyższe ligi piłkarskie sobie poradziły. Udało się dokończyć poprzedni sezon i na razie bez przeszkód rozgrywają obecny. Ale wszystko ma swoją cenę. Terminarz jest przeładowany, niezwykle intensywny. Przełożone finały mistrzostw Europy na 2021 rok i mundial w Katarze już rok później powodują, że przerw na odpoczynek i regenerację jest jak na lekarstwo. To skutkować będzie plagą kontuzji. Już teraz Bundesliga mierzy się z rekordową liczbą urazów mięśniowych właśnie z powodu nadmiernej eksploatacji piłkarzy. Nie każdy klub może sobie pozwolić na szeroki skład i regularną rotację bez uszczerbku na wynikach. Poziom sportowy się nie obniżył. Przynajmniej w tym aspekcie koronawirus nie był w stanie niczego zniszczyć. Wręcz przeciwnie – niektórzy piłkarze grają nawet lepiej, nie czując presji trybun. Gdyby jednak przepytać zawodników, można przewidzieć, że 99 procent z nich powie, iż futbol bez kibiców na stadionach jest niepełnowartościowy.
Pieniądze rządzą futbolem
Pandemia bezpowrotnie zdemolowała piłkarskie finanse. Niemieckie kluby pozbawione przychodów z dnia meczowego oraz mając mniejsze zyski z merchandisingu zostały zmuszone do znalezienia alternatywnych źródeł finansowania. I to właśnie piłkarska ekonomia została najbardziej poszkodowana.
Kluby zanotowały ogromne straty. Niemieccy giganci stoją oczywiście mocno na nogach, a najmocniej mistrz Bayern Monachium, który zminimalizował spadki przychodów wygrywając Ligę Mistrzów i inkasując za to rekordową kwotę od UEFA. Kluby radzą sobie jak mogą – od obniżenia pensji zawodników i pracowników, po kredyty. Najświeższym przykładem jest Werder, który wziął pożyczkę dwadzieścia milionów euro. Poręczycielem zostało samo miasto. Władze argumentowały, że klub daje pracę 250 osobom, a bremeńskie przedsiębiorstwa zarabiają w dniu meczowym około piętnastu milionów euro. Land musiałby wydać mnóstwo pieniędzy, by zapewnić sobie podobną promocję, jaką daje mu Werder. O podobne wsparcie wnioskował Stuttgart (kredyt w wysokości 10-15 milionów). Kluby na dniu meczowym bez kibiców tracą miliony – wspomniany Stuttgart nawet do dwóch. A im dalej będzie trwała ta sytuacja, tym będzie gorzej. Schalke starało się o bezpośrednią pomoc od władz landu, ale spotkało się to z masową krytyką. Prezes Hannover 96, Martin Kind, po wznowieniu poprzedniego sezonu jasno oświadczył, że sięganie po pieniądze podatnika jest nieetyczne i niemoralne. To wina klubów, że nie przygotowały odpowiedniej poduszki finansowej, którą mogłyby wykorzystać w obecnych czasach. Trudno się z tym nie zgodzić.
Na pomoc klubom ruszyły władze ligi. Choć rewolucji nie było, to jednak będą małe reformy. DFL na niedawnym zebraniu oświadczyło, że zmienia się podział pieniędzy z praw telewizyjnych. Nowy przetarg telewizyjny na sezony 2021-22 – 2024-25 opiewa na 4,4 miliarda euro. Po raz pierwszy dystrybuowanie funduszy odbędzie się w oparciu o cztery filary. – Miniony sezon był tylko bryzą. Teraz nadchodzi burza. Spodziewamy się spadku przychodów klubów o dwa miliardy. To nie jest spektakularna, ale rozsądna decyzja, która może utrzymać ligę w całości – mówił prezes DFL, Christian Seifert.
Pierwszym filarem jest równa dystrybucja stanowiąca 53 procent dochodu w pierwszych dwóch latach i 50 procent w następnych dwóch. Drugim filarem jest bilans pięcioletni stanowiący odpowiednio 42 i 43 procent. Ostatnie dwa filary to „młode talenty” i „zainteresowanie”. Konkretnie oznacza to, że średnio 460 milionów euro na sezon będzie w przyszłości równo rozdzielane pomiędzy kluby Bundesligi i średnio 128 milionów w 2. Bundeslidze. Niezależnie od wyników każdy klub będzie mógł zainkasować po 24,7 miliona w pierwszej i siedem milionów w drugiej lidze. Jest to namiastka stabilności – DFL mogła i powinna była zrobić znacznie więcej dla bardziej równego podziału pieniędzy. Przynajmniej jest to dobry wstęp do kolejnych reform.
Problemy maluczkich
Kluby Bundesligi i jej zaplecza wyjdą z kryzysu obronną ręką, choć będzie je to kosztowało wiele wyrzeczeń i finansowej gimnastyki. Raz, że DFL nie pozwoli sobie na tak potężny cios wizerunkowy jak bankructwo jednego ze swoich członków, dwa – możliwości pozyskiwania funduszy są nieporównywalnie większe niż w przypadku klubów grających niżej. I to właśnie na nich skupi się finansowy chaos. Kluby występujące w trzeciej lidze i niżej nie mogą liczyć na tłuste kontrakty sponsorskie, pieniądze z praw telewizyjnych ani nawet na równie preferencyjne kredyty w bankach. Na trzecim szczeblu trwa sezon, ale bez przychodów z dnia meczowego, więc kluby notują coraz większe straty. Nie dziwi więc fakt, że większość była przeciwko wznowieniu poprzedniego sezonu. Wprawdzie wszystkie podmioty kwalifikują się do rządowego programu pomocy dla zawodowego sportu, ale tajemnicą poliszynela jest, że pełno w nim bubli. Przykładem jest trzecioligowy beniaminek VfB Lubeka, którego wniosek (można uzyskać do 80 procent utraconych dochodów do maksymalnej wysokości 800 tysięcy euro) został odrzucony. Podstawą decyzji było to, że VfB nie odnotowało niedoborów dochodu w porównaniu do poprzedniego sezonu. Nikt z opiniujących wniosek nie zwrócił jednak uwagi na fakt, że Lubeka w zeszłym sezonie grała jeszcze w półprofesjonalnej czwartej lidze, gdzie koszty organizacyjne miały się nijak do obecnych. Tymczasem na każdym rozegranym meczu klub traci około 60 tysięcy euro. To nie jest odosobniony przypadek.
Pieniądze to jedno, ale dochodzą do tego ciągłe zakłócenia harmonogramu rozgrywek. Niektóre kluby zmuszone są grać kilka „angielskich” tygodni z rzędu, podczas gdy inne w tym czasie odpoczywają. Uczciwa rywalizacja i konkurencja została wypaczona przez nierównomierny rozkład obciążenia. Na to nie znajdzie się złotego środka. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja w czwartej lidze. Ten poziom rozgrywek w Niemczech składa się z pięciu lig podzielonych geograficznie. Obecnie gra tylko grupa zachodnia. Reszta przerwała sezon, a na przykład grupa bawarska ma do dokończenia jeszcze rozgrywki 2019-20. Już wiadomo, że kontynuować je będzie dopiero na wiosnę przyszłego roku. Bawaria sportowo najmocniej odczuła skutki koronawirusa. Mówi się, że warunkiem wznowienia rozgrywek w niektórych ligach są regularne testy na obecność COVID-19, ale działacze wielu klubów twierdzą, że to utopijne pomysły. Kluby, które dysponują rocznymi budżetami w granicach od 700 tysięcy do miliona euro nie będą w stanie pokryć miesięcznych kosztów przeprowadzania testów (około 30 tysięcy euro).
Zagrożenie dla piłki juniorskiej
Niemiecki Związek Piłki Nożnej zaczął poważnie obawiać się, że praca z młodzieżą zostanie nadszarpnięta, jeśli nie nawet zmarnowana. W juniorskich Bundesligach mecze są zawieszone, nie grają reprezentacje poniżej U-21. Jeden z dyrektorów DFB, Joti Chatzialexiou, stwierdził w wywiadzie dla ZDF, że brak normalnego rytmu meczowego od czasu pierwszej wiosennej blokady w przypadku juniorów jest porównywalny z zerwaniem więzadła krzyżowego. Ma to konsekwencje nie tylko sportowe, ale i psychologiczne. Nawet najlepsze jednostki treningowe nie zastąpią rywalizacji boiskowej – to oczywistość, ale może mieć dalekosiężne skutki dla niemieckiej piłki. Według badań DFB w drodze od kategorii U-8 i U-10 do U-19 z gry rezygnuje co najmniej połowa kandydatów na piłkarzy. W obecnej sytuacji ten odsetek może być jeszcze większy. A przecież Niemcy usilnie szukają rodzimych gwiazd młodego pokolenia w związku ze zbliżającymi się mistrzostwami Europy w 2024 roku, które odbędą się na ich stadionach.
Puste trybuny są smutnym symbolem mijającego roku, ale to nie znaczy, że kibice odpuścili sobie piłkę i z założonymi rękami czekają na zielone światło od władz. Zwłaszcza że prędko nie zostanie zapalone, bardzo możliwe, że dopiero w przyszłym sezonie. Pandemia wyzwoliła w ludziach ogromne pokłady empatii. I ma to również przełożenie na futbol. Na swoich sympatyków kluby zawsze mogły liczyć. Wiele organizacji kibicowskich zarządziło zbiórkę pieniędzy, zakup cegiełek, by przynajmniej choć trochę odciążyć kluby. Wirtualne bilety czy nawet wirtualny catering to już norma. I jak można się było spodziewać – wszelkie inicjatywy biją rekordy popularności.
Kibice wykorzystali też ten ciężki okres, by uderzyć w krajowy związek. Ponad 2500 organizacji i fanklubów z całych Niemiec stworzyło inicjatywę „Nasza piłka”. Ma ona na celu zmuszenie DFB i DFL do dokonania fundamentalnych reform. Postulują, by futbol stał się bardziej zrównoważony i sprawiedliwy. Nie chcą, by jeszcze bardziej powiększała się różnica pomiędzy dużymi i małymi klubami. Jak? Równa dystrybucja pieniędzy z praw telewizyjnych, wprowadzenie krajowego finansowego fair play i tak dalej. Moment wybrali idealny. DFB i DFL dawno nie miały tak słabej pozycji i zostały wręcz zmuszone do dialogu. Ten na razie jest wprawdzie w powijakach, ale nikt w siedzibach związkowych już nie może ignorować głosów sprzeciwu. Presja mająca na celu reorganizację piłki nożnej rośnie.
To dopiero początek
Za nami prawie rok walki z koronawirusem i końca tych zmagań nie widać. Sugeruje się, że będzie jeszcze gorzej, bo nawet wprowadzenie do obiegu szczepionki nie będzie natychmiastowym remedium na problemy. Niemiecka piłka przyjęła potężny cios, ale mimo wszystko trzyma się na nogach. Kolejne uderzenie może już nią poważnie zachwiać. Futbol zaczyna się u podstaw, a te przechodzą ciężki okres. DFB nie potrafi opracować zgodnego programu pomocy, przerzucając się odpowiedzialnością z władzami i urzędami zdrowia. Często jest to jedna wielka improwizacja. Na krótką metę chowanie głowy w piasek może zadziałać, ale im dalej w las… Nie można też liczyć na rychły powrót kibiców na trybuny, co dla klubowych finansów byłoby zbawieniem.
– Biorąc pod uwagę pogarszającą się sytuację pandemiczną, nie liczymy na obecność kibiców nawet do końca sezonu – powiedział prezydent Hallescher FC, Jens Rauschenbach, dla dziennika „Mitteldeutsche Zeitung”. Wręcz przeciwnie – w Niemczech zapowiadane są kolejne obostrzenia. Puste trybuny wydają się być więc najmniejszym zmartwieniem rządzących.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 50/2020)