Jak Mourinho odmienił Kane’a
Nie regulujcie odbiorników. Nie Kevin De Bruyne, nie Lionel Messi, nie Joshua Kimmich są obecnie najlepszymi asystentami w Europie. Na kompletnie nowe wody wypłynął Harry Kane z Tottenhamu. Choć można uznać, że to zasługa Jose Mourinho, to sam fakt ośmiu asyst napastnika nie oznacza jeszcze żadnych medali.
Harry Kane to już nie tylko egzekutor. (fot. Reuters)
MICHAŁ ZACHODNY
Zaczyna się listopad, a nikt nie podaje piłki tak, jak Harry Kane. Napastnik Tottenhamu przez sześć kolejek obecnego sezonu Premier League uzbierał tyle asyst, ile w trzech poprzednich razem wziętych. I gdyby jeszcze te ostatnie podania były byle jakie lub przypadkowe… A przecież nawet zagrania głową po rzucie rożnym przeciwko Burnley (1:0, gol Hueng-min Sona) nie można tak sklasyfikować, bo całość rozegrania stałego fragmentu nie wyglądała na efekt awaryjnego działania.
Wizja i spryt
Oglądanie Kane’a to w tym sezonie inny wymiar przyjemności. Kibice Tottenhamu nie wyczekują już wyłącznie momentów, gdy napastnik jest w posiadaniu piłki wewnątrz lub tuż poza polem karnym przeciwnika. Weźmy za przykład asystę z West Hamem, gdy napastnik cofnął się do rozegrania pod własną szesnastkę, a po otrzymaniu podania miał czas, podniósł głowę i kopnął tak, że Son – ta współpraca to żaden przypadek – miał sytuację sam na sam po drugiej stronie boiska.
Trzeba docenić nie tylko wizję, ale i spryt Kane’a – gdy przeciwko Manchesterowi United był faulowany, upadł na piłkę, by jak najszybciej z nią wstać i kopnąć w kierunku bramki do Sona. Trudno nie odnieść wrażenia, że bez kreatywności napastnika nie byłoby wyników Tottenhamu: to jego podania tworzyły szanse, które przynosiły pierwsze gole z Burnley, Newcastle United i Southampton. Zresztą to przeciwko drużynie Jana Bednarka dokonał niewyobrażalnej sztuki zaliczenia czterech asyst i to w okresie trzydziestu minut. Owszem, rywale dali mu ogromną przestrzeń, a zespół Mourinho mający możliwość gry z kontry po prostu korzysta. Jednak zasługą Portugalczyka jest właśnie ta ewolucja w grze Kane’a. Z idealnej dziewiątki staje się kimś więcej.
Show z Southampton zasługuje na osobny rozdział, choć minął od niego ponad miesiąc. W doliczonym czasie pierwszej połowy Kane otrzymuje podanie na lewą stronę boiska, ale jest bliżej linii środkowej, niż bramki gospodarzy. Nie ma przyjęcia i przyspieszenia z piłką, jest za to zagranie w tempo do wybiegającego z głębi pola Sona – znowu do niego! – który nie ma momentu zawahania i kończy akcję strzałem. Nie mija nawet 120 sekund drugiej części meczu, gdy Kane otrzymuje prostopadłe podanie między linie obrony i pomocy Southampton. Jednym ruchem odskakuje od stoperów, ale po przyjęciu nie szuka podprowadzenia i strzału, lecz w tempo zagrywa do – a jakże! – Sona. Najwyższej jakości asysta była ta trzecia, gdy w kolejnej kontrze Tottenhamu wydaje się, że napastnik po prostu zgadywał: po prostopadłym podaniu od Davinsona Sancheza nie mógł widzieć, że za wysoko ustawioną linię defensywy rywali wybiega… Son. A mimo to zagrał w tempo i na kolejną sytuację sam na sam. Czy jednak majstersztykiem jest ta czwarta z asyst w tym spotkaniu? Najpierw w typowy dla napastnika sposób unika pułapki ofsajdowej, by następnie z bocznego sektora zagrać podanie o najwyższym poziomie trudności do Sona, który znów miał przed sobą tylko bramkarza.
Mit założycielski
Ani słowa nie ma tu o bramkach strzelonych przez Kane’a. A przecież to autor 94 goli w czterech ostatnich sezonach Premier League, choć i w tym obecnym jego dorobek jest coraz lepszy. Co więcej, nie tylko fakt wbijania piłki do bramki nadal imponuje, lecz rozwija się styl, w jakim Anglik tego dokonuje. Z West Hamem najpierw założył siatkę przed polem karnym jednemu z najbardziej obiecujących pomocników swojego kraju, Declanowi Rice’owi, by następnie uderzyć nie do obrony. Drugi gol to typowy strzał głową przy wbiegnięciu na dośrodkowanie, równie pewnie wykonany, jak trafienia z Old Trafford, gdzie padł jeden z najważniejszych wyników dla Tottenhamu w ostatnich latach.
6:1 z Manchesterem United na wyjeździe można uznać za mit założycielski drużyny Mourinho. Poprzedni sezon – czego nie omieszkano ominąć w dokumencie telewizyjnym o ekipie z północnego Londynu – był bardziej odganianiem duchów po poprzednim szkoleniowcu i układaniu szatni na nowo. Ten proces wcale się nie zakończył, co zresztą pokazuje traktowanie przez Portugalczyka Dele Allego, który odsuwany jest na coraz bardziej skrajny tor. Ale też wściekłość Mourinho po minimalnej porażce w Antwerpii narzuca sugestię, że jego zespół wciąż nie nabył takiego charakteru, jakiego Portugalczyk po piłkarzach oczekuje. Przekaz menedżera był jasny i to na każdym z dostępnych kanałów. – Tydzień w tydzień pytacie mnie o to, dlaczego któryś z zawodników nie gra, dlaczego kolejny jest poza składem… Teraz mam nadzieję, że przez kilka tygodni nie poruszycie tej kwestii – mówił rozczarowany. A potem wsiadł do klubowego autobusu i zrobił sobie zdjęcie na Instagrama, by zakomunikować obserwującym, że zespół następnego dnia po powrocie z Belgii czeka przedpołudniowy trening. Nawiasem mówiąc, Mourinho już w przerwie dokonał czterech zmian, a Kane’a wpuścił przed upływem godziny gry, choć najchętniej w ogóle by napastnika nie wykorzystywał.
Przyjęcie narracji, że nijakie występy to jeszcze spadek po poprzedniku byłoby najłatwiejszym rozwiązaniem. Zwłaszcza że nawet po kilku miesiącach sami zawodnicy podkreślali, jak początkowo uderzyła ich osobowość i reputacja Portugalczyka. Son jeszcze po kilku miesiącach mówił, że z trudem przyzwyczajał się do bycia w tym samym pomieszczeniu z człowiekiem, na którego sukcesach wychowywał się jako piłkarz. Z drugiej strony nie dziwi więc, gdy w meczu fazy grupowej Ligi Europy Mou decyduje się na rzucenie w bój jednego z najważniejszych piłkarzy – i to w celu ratowania wyniku. Jeszcze kilka dni wcześniej podejście Kane’a specjalnie wyróżnił w trudnym starciu z Burnley. – W ostatnich minutach to on prowadził pressing, robił wślizgi i zatrzymywał rywali przed wrzuceniem piłki w nasze pole karne. Kiedy chcesz wygrać wszystko dla drużyny, nie ma miejsca na indywidualności, nie ma miejsca na primadonny – podkreślał Mourinho.
– Nawet taki piłkarz jak Kane ma takie nastawienie. Nie chcę powiedzieć, że teraz stał się najbardziej kompletnym piłkarzem, przecież był już fenomenalny pod wodzą Mauricio Pochettino. Jednak to jak gra dla drużyny, i mecz z Burnley był tego świetnym przykładem, daje mu radość, jest dla niego dobre, ponieważ nie tylko sprawdza się w polu karnym, ale jest też bardzo dobry poza nim – chwalił go Portugalczyk. Chwalił i budował tak, jak w przeszłości zdarzało mu się to z Frankiem Lampardem czy Johnem Terrym. Wówczas w Chelsea imponowało mu nie tylko to, jak ci dwaj piłkarze potrafili grać, ale z jakim nastawieniem podchodzili do spotkań. Sukcesywne odstawianie od składu Dele Allego też jest przykładem na twardą rękę Mourinho, której używał – bywało, że bezskutecznie – wobec innych zawodników o nie mniejszym talencie.
Więcej Kane’a, więcej korzyści
To jednak powinien być moment Kane’a. Bo mówiąc o micie założycielskim Mourinho w Tottenhamie, nie należy wyłącznie wskazywać na konkretne mecze, nawet tak imponujące jak na Old Trafford, czy na St. Mary’s. Kto wie, czy ważniejsze nie okażą się relacje właśnie z liderami drużyny. Nie tylko podtrzymanie, ale i rozwinięcie więzi, która na boisku łączy Kane’a z Sonem. – Gramy ze sobą od pięciu lat, rozumiemy się całkiem dobrze. Czasem jeździmy razem na lotnisko czy na treningi, a ta przyjaźń poza boiskiem pomaga nam w trakcie meczów. Teraz rozmawiamy o każdej sytuacji na treningach i w trakcie analiz. On rozumie moją grę i to przenosi się na boisko – mówił Koreańczyk. Kto jak kto, ale Mourinho potrafi takie rzeczy kultywować.
Niesamowicie patrzy się na efekt dłuższej współpracy Mourinho z napastnikiem, bo wyrażają ją wszelkie statystyki. Harry Kane nie tylko ma najwięcej asyst w czołowych europejskich ligach, on podaje najlepiej w karierze. Tworzy niemal cztery szanse do strzału w meczu, częściej i celniej niż w poprzednich trzech sezonach podaje. Portal FBRef pozwala sprawdzić, jak daleko piłkę dany zawodnik podprowadził i na jaki dystans ją zagrywał. Średnia Kane’a z obecnych rozgrywek w klasyfikacji progresu akcji po jego podaniach wyrażanego w metrach w stronę bramki przeciwnika, jest większa niż w poprzednich dwóch sezonach razem wziętych. Trzy razy częściej podaje w pole karne, dwukrotnie bije swój wynik zagrań w strefę ataku… Jego statystyki strzałów również idą w górę, co po prostu oznacza, że nie tylko kreuje, lecz także odnajduje się jako odbiorca podań. Jego średnia goli oczekiwanych na mecz jest bliska tego poziomu, który Tottenhamowi zagwarantował trzecie miejsce w Premier League trzy lata temu.
Statystyki Kane’a poprawiają się również w aspekcie, który Mourinho tak wychwalał. W defensywie lepiej ustawia się, przechwytując podania przeciwników, częściej podbiega do pressingu w strefie ataku, ale też pod własnym polem karnym. Można zastanowić się, czym Mourinho mógł przekonać już wcześniej świetnego napastnika do współpracy, a Portugalczyk po prostu dał mu więcej zadań. I im częściej Kane ma piłkę (jego średnia kontaktów z futbolówką wzrosła z 32 do 39) tym większą korzyść ma Tottenham, nawet jeśli ten wzrost dotyczy głównie strefy środkowej, a nie tej ataku.
Sukces Mou
Wiele mógł Mourinho obiecać Danielowi Levy’emu, czyli prezesowi Tottenhamu, ale przede wszystkim zagwarantował, że na jego obecności skorzystają najważniejsze postaci zespołu. W rozmowach z napastnikiem przekonywał, że jego forma może eksplodować, bo każdy snajper pracę z Portugalczykiem mógł sobie chwalić. Interesujące jest jednak to, że podobnej dyskusji nie podjął z Christianem Eriksenem, raczej od razu widząc w rozgrywającym zawodnika wypalonego, szukającego nowego wyzwania. Straconej sprawy – można przypisać to również do Allego w obecnym sezonie – Mourinho nie zamierza ratować. Natomiast z piłkarzem, który pali się do gry i rozwoju, wprost uwielbia pracować i prowokować go do rozwoju.
Jamie Carragher w analizie dla SkySports widział u Kane’a te same zmiany, które w Manchesterze United przechodził Wayne Rooney, najlepszy strzelec w historii reprezentacji Anglii. Ale też wskazywał na to, jak bliżej środka pola cofał się Kenny Dalglish, gdy do ataku Liverpoolu dokooptowano mu Iana Rusha. Ktoś mógłby wskazać jednak rozwój napastnika grającego poza Wyspami: Robert Lewandowski też długo był typową dziewiątką, która skupiała się na tym, co najważniejsze, czyli na zadaniach w polu karnym. Dopiero przyjście do Bayernu Monachium Pepa Guardioli odmieniło w nim myślenie o taktyce i roli snajpera w zespole. Dziś Hansi Flick wyróżnia Polaka przede wszystkim za to, jak prowadzi atak nie przy posiadaniu piłki przez najlepszy zespół w Europie, lecz za to jak doskakuje do przeciwników, gdy oni wymieniają podania. To od Lewandowskiego zaczyna się najbardziej intensywny pressing z tych obecnie możliwych do zaobserwowania.
Tottenham jest wciąż bardziej pragmatycznym zespołem, przecież wciąż mowa o ekipie Mourinho. Jego podejście może rozwijać jednostki, ale czy ta forma przeniesie się na cały sezon? Na razie Spurs punktują nawet poniżej modeli statystycznych, mimo że w sześciu seriach spotkań byli najskuteczniejszym zespołem, mimo że tylko raz przegrali. Jeszcze za wcześnie na te wszystkie pytania, którymi Kane jest gnębiony zwykle wiosną: co z kolejnym sezonem i kolejnymi imponującymi wynikami indywidualnymi, gdy pozostaje napastnikiem bez jednego choćby trofeum klubowego? W odpowiedzi na pytanie, na co liczą Anglik i jego trener, ma pomóc to, kim napastnik obecnie się staje. Patrząc z boku można uznać, że największym sukcesem Mourinho nie jest jeden mecz czy charakter składu, lecz to, jak udało mu się zmienić Kane’a.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 44/2020)