Jaga nie działa, działo Modera
Być może faktycznie nieco poniosło Kazimierza Węgrzyna komentującego mecz Wisły z Koroną, który po jego zakończeniu zaczął zastanawiać się, czy Biała Gwiazda przypadkiem wkrótce nie zweryfikuje swoich planów i zamiast tylko bić się o utrzymanie nie pomyśli o ataku na górną ósemkę, niemniej wiosnę Wisła rozpoczęła w imponującym stylu. Wygrała trzy pierwsze mecze 2020 roku, a w ogóle notuje już passę pięciu zwycięstw.
W niedzielę wzbogaciła się o trzy punkty kosztem Korony, lecz ten sukces przyszedł jej z trudem. Korona rozegrała bowiem dobry mecz, w ofensywie prezentowała się lepiej od wiślaków, grając szybko, by nie powiedzieć kombinacyjnie, potrafiła dochodzić do pozycji strzeleckich – gubiła się na ostatnich etapach. Ostateczne fenomenalny gol Błaszczykowskiego uspokoił dość elektrycznych gospodarzy. To dwunasty przegrany mecz w sezonie przez ekipę z Kielc. Wisła ma jeden więcej w tej statystyce, lecz i punktów już o trzy więcej. Natomiast Korona zaliczyła przy okazji mecz numer 13 bez strzelonego gola. Tych strzelonych ma zaledwie 12, niemal dwa razy mniej od kolejnych najgorszych pod tym względem drużyn, czyli ŁKS i Arki.
• • •
Wspomniana Arka mniej więcej przez trzy czwarte meczu z Rakowem grała koszmarnie. Nie potrafiła zareagować na pressing Rakowa, nie miała pomysłu ani na przeciwnika, ani na siebie. Przegrywając dwiema bramkami nie była w stanie długimi fragmentami wyjść z własnej połowy, a momentami opuścić okolice swojego pola karnego. Wyglądało to tak, jakby profosowie z Częstochowy przebyli niemal pół tysiąca kilometrów po to tylko, by wybić amatorom z Arki futbol z głowy. Aż nagle najpierw udane zmiany w szergach gospodarzy (czego nie można powiedzieć o roszadzie wśród gości – Babenko za Poletanovicia…), później gol kontaktowy, i się zaczęło – Raków przegrał mecz, którego przegrać nie miał prawa. Arka zaś wygrała, choć kompletnie nic nie wskazywało, że może choćby zremisować. Jeśli wierzyć Adamowi Marciniakowi (właściwie – czemu nie?), to Aleksandar Rogić miał cały czas wszystko pod kontrolą. – Po beznadziejnej pierwszej połowie trener powiedział nam w szatni, że… mamy ten mecz i to kwestia tylko jednej bramki. Pojadę jeszcze z cukrem i wazeliną, ale na odprawie dowiedzieliśmy się w których minutach meczu Raków traci dużo goli i że to rezerwowi okażą się bardzo ważni – na gorąco po meczu opowiadał obrońca Arki przed kamerami C+.
• • •
Remis w Łodzi to na pierwszy rzut oka sukces ŁKS. Kazimierza Moskala pewnie cieszy konsolidacja linii defensywnej, lecz musi on sobie zdawać sprawę, że dwa kolejne domowe bezbramkowe remisy do utrzymania beniaminka nie przybliżają. Znów potwierdza się, ile takiej drużynie jak ŁKS, daje doświadczenie. Najpierw kilka punktów drużynie zapewnił Malarz, teraz obecność Dąbrowskiego na środku obrony, daje jakość i wprowadza spokój. Niemniej punktów specjalnie nie przybywa.
• • •
Pogoń wciąż jest na podium, wciąż z szansami nie tylko na europejskie puchary, ale na coś więcej, na coś o wymiarze wręcz historycznym. Tyle teoria. W praktyce mało kto w to wierzy, coraz trudniej – patrząc na Portowców – zakładać, że uda się im choćby medalową pozycję utrzymać. Pięć punktów w trzech meczach, to nie jest oczywiście dorobek skłaniający do lęku i załamywania rąk, ale po bliższym przyjrzeniu się sprawie, wyjdzie nam najpierw cudowna, lecz w znaczeniu niecodziennego zbiegu okoliczności, wygrana w Płocku, gdzie na kwadrans przed końcem goście przegrywali 0:2, a potem dwa bezbramkowe remisy. Zwłaszcza piątkowy, w Łodzi, ze słabiutkim ŁKS, musi smucić kibiców Pogoni. Bo nawet pamiętając o zmarnowanej jedenastce Kożulja, Portowcy nie byli bliżej wygranej w tym meczu, właściwie w niczym nie górowali nad beniaminkiem zagrzebanym na dnie tabeli. Bez poważnie kontuzjowanego Drygasa, bez Podstawskiego (ciałem co prawda obecny, ale jakby nie duchem), bez jesiennej dyspozycji Spiridonovicia, a przede wszystkim bez Buksy – nie ma dawnej, a właściwie wcale nie tak dawnej, Pogoni. Ciekawe tylko, jak na transfer najlepszego napastnika (od którego wszakże zawsze zaczynała się obrona Pogoni), zapatrują się ci, którym marzy się Pogoń w Europie…
• • •
Problem Pogoni nie jest jeszcze dostatecznie uwypuklony wynikami, natomiast Jagiellonii – jak najbardziej. Już nawet nie chodzi o to, że poległa czterema bramkami na boisku przy Łazienkowskiej, bo Legia była na tyle dobrze dysponowana, że tego dnia pewnie żaden z ligowych rywali by jej nie sprostał. Jagiellonia nie potrafiła jednak w żaden sposób się przeciwstawić gospodarzom, zneutralizowanie Kante, Vesovicia i spółki przerastało wyobraźnię i możliwości gości. Jaga zamierza, tak jak regularnie w ostatnich latach, liczyć się w grze o medale. Z tą myślą przecież Cezary Kulesza wymienił trenera, rezygnując z Ireneusza Mamrota. Na razie bułgarska opcja z Iwajło Petewem kompletnie się nie sprawdza. Ok., za wcześnie na miarodajne oceny, ale fakty są takie, że Jaga w tym roku jeszcze nie zdobyła bramki, boleśnie przegrywając w Krakowie i Warszawie, a przecież Petew pracował z drużyną przez cały okres przygotowawczy. Cofając się głębiej, czyli jeszcze do okresu schyłkowego Mamrota i przejściowego Rafała Grzyba – grudzień i luty, czyli siedem ostatnich meczów, przyniosły Jagiellonii 4 punkty na 21 możliwych. Podlaski klub leci w tabeli na łeb, na szyję. W takim tempie zaraz przyjdzie mu bić się o utrzymanie, nie o puchary. I tu może nastąpić prawdziwa weryfikacja planów. Natomiast Legia dziś jest samodzielnym liderem, ponieważ Piast zatrzymał Cracovię i chyba wcale nie zamierza zadowalać się spokojnym dograniem sezonu do końca.
• • •
Słowo odrębne należy się Zvonimirowi Kożuljowi. Nie grał z powodu kontuzji w dwóch pierwszych tegorocznych meczach, wszedł w końcówce w Łodzi, był tak zmotywowany, że faulowany zabrał piłkę, by osobiście (czego jak wiadomo robić nie należy…) wyegzekwować karę, czyli skutecznie wykonać jedenastkę. No i poślizgnął się – pech. Efekt był jednak taki, że piłka poszybowała nad poprzeczką. Biorąc pod uwagę, że w poprzedniej kolejce w światło bramki z jedenastu metrów nie trafili Angulo, Paixao, Bartl i Exposito, sytuacja zaczyna robić się nieco komiczna i prowokować do refleksji, że może wraz z powiększeniem ligi warto powiększyć bramki…
• • •
A propos Exposito, to stracił on miejsce w składzie Śląska kosztem Raicevicia. Zmiana na plus, w efekcie Śląsk pierwszy raz od 5,5 roku wygrał z Górnikiem. Słowo o meczu w Płocku. Mimo pierwszego punktu zdobytego w 2020 roku Miedziowi nie wyglądali na szczęśliwych. Niewątpliwie pozytywem jest fakt, że coś w ich grze drgnęło, do gustu mogła również przypaść postawa Czerwińskiego. Jeśli zawsze w ten sposób ma prezentować się zawodnik, który podpisał już kontrakt z innym klubem, to brawo!
• • •
23. kolejkę zamykał mecz w Poznaniu. Lech wygrał zasłużenie, pytanie co by było, gdyby przez około pół godziny Lechia nie musiała grać w osłabieniu. A i tak, tuż przed stratą drugiego gola, znakomitą okazję na wyrównanie zmarnował Lipski. Fenomenalnie bronił Kuciak, wydawał się nie do pokonania, tymczasem w protokole sędziowskim zapewne będzie zapisany jako autor gola samobójczego. Jego winy nie ma jednak w tym żadnej. Piłka odbiła się od słupka i jego pleców bramkarza po atomowym uderzeniu Modera. Niespełna 21-letni pomocnik KKS potwierdził, że ma działo nie tylko w lewej nodze (gol z Rakowem!), ale wcale nie gorszego kalibru w prawej.
Zbigniew Mucha