Wielkie było zdziwienie, gdy grający w Miedzi Legnica hiszpański skrzydłowy Roman zmienił imię z Joan na Goku, a przecież zdarzało się, że polscy piłkarze zmieniali nie tylko imiona, ale nawet nazwiska.
ZBIGNIEW MROZIŃSKI
Jesienią 1980 roku Widzew Łódź świetnie spisywał się w rozgrywkach Pucharu UEFA. Zespół grał żelazną jedenastką i dopiero w dogrywce rewanżowego spotkania II rundy w Turynie z Juventusem wszedł na zmianę Jan Jeżewski. Kibice spoza Łodzi nie bardzo wiedzieli kto to jest, bo takiego zawodnika nie tylko nie było w tym zespole w poprzednim sezonie, ale i taki nie przyszedł w trakcie letniej przerwy w rozgrywkach. Dopiero podczas transmisji telewizyjnej wyjaśniło się, że ten pomocnik poprzednio miał na nazwisko Marchewka i już od ponad dwóch lat gra w Widzewie. Natomiast wcześniej był zawodnikiem innych łódzkich zespołów – Startu i ŁKS, służbę wojskową odbył zaś w Zawiszy Bydgoszcz i Legii Warszawa, w barwach której rozegrał kilka meczów w 1974 roku, nie tylko w lidze, ale i w Pucharze Intertoto. Marchewka stał się Jeżewskim przyjmując nazwisko żony, a potem wyjechał do Finlandii, gdzie pewnie łatwiej było wymówić jego rodowe dane.
ODKRYTY PO RAZ DRUGI
Za odkrycie tygodnika „Piłka Nożna” w roku 1975 został uznany Zbigniew Hnatio, który świetnie spisywał się na prawej pomocy w Stali Mielec. Bardzo dobrze współpracował na tej stronie boiska z Grzegorzem Lato, królem strzelców mistrzostw świata sprzed zaledwie kilku miesięcy. Do Mielca Hnatio przyszedł z innej Stali, tej ze Stalowej Woli, wtedy grającej na zapleczu Ekstraklasy. Dynamiczny pomocnik nawet trafił do pierwszej reprezentacji, ale kilkadziesiąt minut w rozegranym wiosną 1976 roku spotkaniu z Grecją pozostało jego jedynym epizodem w drużynie narodowej. Potem jeszcze przez wiele sezonów grał w ekstraklasowej Stali, a w latach 80. pojawił się w składzie wracającej do najwyższej klasy rozgrywkowej Cracovii. Przy okazji ktoś sobie wtedy przypomniał, że ten blondyn już jako szesnastolatek na jesieni 1970 roku wystąpił w rodzinnym mieście w Ekstraklasie, tyle że była to Wisła, a on nazywał się wówczas Zbigniew Stachel.
Gdy w październiku 1966 roku reprezentacja Polski rozgrywała z Francją mecz w eliminacjach mistrzostw Europy, do Paryża udała się grupa naszych kibiców. Znalazł się w niej pomocnik warszawskiej Legii Kazimierz Frąckiewicz, nazywany Kaką. Być może właśnie ten pseudonim w spadku po nim otrzymał inny Kazimierz – Deyna, na początku kariery piłkarskiej pisany w gazetach jako Dejna. Frąckiewicz wtedy z Francji nie wrócił, miał podobno szansę na podpisanie kontraktu z Bayernem Monachium. Wylądował jednak w Stanach Zjednoczonych, gdzie po jakimś czasie pojawił się w zespole St. Louis Stars jako Casey Frankiewicz, bo Amerykanie mieli problemy z wymówieniem jego oryginalnego imienia i nazwiska. Z tym zespołem Casey wywalczył w 1972 roku jako grający trener wicemistrzostwo North American Soccer League.
W międzyczasie Frankiewicz pojawił się też ponownie w Europie, gdzie bronił barw holenderskiego NAC Breda. Również w tym zespole na początku lat 70. pojawił się inny polski piłkarz Aleksander Mandziara, który przez wiele lat kariery w ekstraklasowych Szombierkach Bytom miał na imię Alfons. Po powrocie z Holandii grał w GKS Tychy, z którym w 1976 roku wywalczył jako trener wicemistrzostwo Polski. Potem prowadził Bałtyk Gdynia, Pogoń Szczecin i wyjechał do RFN, gdzie na początku lat 80. był trenerem drugoligowego Rot-Weiss Essen. Następnie Mandziara przeniósł się do Szwajcarii i z Young Boys Berno w sezonie 1985-86 wywalczył mistrzostwo, a w kolejnym krajowy puchar. Potem zamieszkał w austriackim Linzu, gdzie był trenerem LASK, a później z tamtejszą Stahlą awansował do najwyższej ligi. Wreszcie po latach wrócił do niemieckiej drugiej ligi i był trenerem SV Darmstadt 98. W Szombierkach Mandziara grał między innymi z braćmi Wilimami, napastnikiem o imieniu Jerzy i pomocnikiem Janem. Tyle że wcześniej ten drugi był Wilhelmem. Co ciekawe Wilimowie wystąpili w tym samym meczu reprezentacji Polski z Brazylią – 8 czerwca 1966 w Rio de Janeiro, tyle że się minęli, bo Jan zszedł w przerwie, a Jerzy pojawił się na boisku dopiero na ostatni kwadrans gry.
ZMIANY NA ŚLĄSKU
Na Śląsku zmiana imion, a nawet nazwisk po II wojnie światowej była częstym zjawiskiem. Polskie władze walczyły niemal ze wszystkim, co mogło mieć jakieś niemieckie konotacje. Na przykład znakomity napastnik Górnika Zabrze Edmund Kowal do osiemnastego roku życia nazywał się Erwin Schmidt. Co ciekawe słynny trójskoczek Józef, mistrz olimpijski z 1960 i 1964 roku został tylko spolszczony na Szmidt, podobnie zresztą jak reprezentacyjny pomocnik GKS Katowice – Zygmunt (przynajmniej w prasie). Natomiast piłkarz Górnika został Kowalem. Niestety, znakomity drybler zmarł w konsekwencji tragicznego wypadku komunikacyjnego, gdy w 1960 roku w Zabrzu w święta wielkanocne poślizgnął się wskakując do jadącego tramwaju, a butelka znajdująca się w kieszeni jego płaszcza uszkodziła narządy wewnętrzne. Zawieziono go do kliniki aż w Poznaniu, ale jak się okazało zbyt późno i piłkarz zmarł w wieku zaledwie 29 lat. Jego kolegą w zabrzańskim zespole był inny zawodnik, któremu zmieniono nazwisko, ale nieznacznie – Ernest Pohl stał się bowiem Polem. Z kolei obrońca zabrzan Florenski z Gintera zmienił się w Stefana. Potem jego kolegą w Górniku był prawoskrzydłowy Jan Banaś, który urodził się podczas II wojny światowej w Berlinie jako Heinz-Dieter Banas i dopiero po latach zmieniono jego dane. Inna sprawa, że wtedy nie przywiązywano tak wielkiej wagi do tych spraw jak teraz, bo na przykład inny znakomity napastnik Joachim Marx przez wiele lat w mediach istniał jako Marks i dopiero, gdy przypadkowo dziennikarz podczas wyjazdu kadry narodowej zobaczył jego paszport wrócono do oryginalnej pisowni nazwiska ówczesnego napastnika Ruchu Chorzów.
W przypadku piłkarzy pochodzących ze Śląska w starych rocznikach gazet czy książek można znaleźć inaczej pisane nazwiska wielu znanych reprezentantów Polski i tak choćby Lucjan Brychczy pojawia się jako Brychcy, a Bernard Blaut czasami jest Blauthem. Ich kolega z Legii obrońca Horst Mahseli został przez władze przemianowany na Antoniego Maselego, potem wrócił do swojego rodowego imienia, by wreszcie zostać Antonim Mahselim. Takie zmiany tak mąciły w głowach kibiców, że czasami się zastanawiali czy cały czas chodzi o tego samego człowieka, a może w składzie pojawił się jego brat.
Gdy kilkanaście lat temu dzwoniłem z redakcji do byłego znanego piłkarza i trenera Edmunda Zientary i zwróciłem do niego: panie Andrzeju, jeden z kolegów zapytał czy aby się nie pomyliłem. Otóż, nie, bo w drugiej połowie lat 40. ten znakomity pomocnik występował jako Andrzej Szczepański. To była konsekwencja skomplikowanych losów Polaków w czasie i zaraz po II wojnie światowej. Przez pewien czas Zientara musiał się ukrywać i dlatego posługiwał się innym imieniem i nazwiskiem, pod którym zaczął karierę piłkarską w barwach Polonii Warszawa. Potem jako zawodnik innych stołecznych klubów – Legii i Gwardii grał już jako Zientara i pod tym nazwiskiem był reprezentantem Polski.
Gwiazdą biało-czerwonych w latach trzydziestych XX wieku był fenomenalny napastnik Ernest Wilimowski, który jednak przyszedł na świat pod zupełnie innym nazwiskiem – Pradella. Tak bowiem nazywała się jego mama, która w chwili porodu była panną. Katowice, gdzie właśnie urodził się w czasie I wojny światowej przyszły piłkarz należały wtedy do Cesarstwa Niemieckiego. Potem zostały częścią Polski i mały Ernest został jej obywatelem, matka wyszła za mąż za Polaka Wilimowskiego, więc jego nazwisko przyjął też trzynastolatek. Już pięć lat później zadebiutował w naszej reprezentacji. Chociaż na początku II wojny światowej został wpisany na niemiecką listę narodowościową i potem grał w reprezentacji III Rzeszy, to pozostał przy polskim nazwisku Wilimowski.
WYBRAŃCY SMUDY
Nie było ono jednak tak trudne do wymówienia jak Adam Matuszczyk. Ten gracz drugiej linii znalazł się w kadrze biało-czerwonych na Euro 2012 i wszedł w tym turnieju na zmianę w meczu z Rosją. Tyle że w Niemczech, gdzie mieszkał na stałe, chociaż urodził się w Gliwicach, od dawna egzystował pod nazwiskiem Matuschyk. Pod takim znano go między innymi w 1. FC Koeln, Eintrachcie Brunszwik i teraz w FC Dueren. Natomiast w latach 2017-18 był zawodnikiem Zagłębia Lubin jako Matuszczyk.
Również Sebastian Boenisch, inny uczestnik Euro 2012 w barwach biało-czerwonych, także urodzony w Gliwicach, lecz wychowany w Niemczech, zmienił nazwisko. Urodził się bowiem jako Sebastian Pniowski, gdyż do przyjęcia takiego nazwiska zmuszono jego babcię. Dopiero po przeprowadzce do Niemiec rodzice Sebastiana otrzymali zgodę na powrót do nazwiska Boenisch. Trzeci z wychowanych za Odrą kadrowiczów Franciszka Smudy na mistrzostwa Europy, które osiem lat temu odbyły się w naszym kraju i na Ukrainie nazywał się Polanski, Eugen Polanski, lecz w Sosnowcu zameldowano go jako Bogusława. Niemcy nie mieli jednak u siebie odpowiednika tego imienia, więc przerobiono jego drugie imię, czyli Eugeniusz.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 43/2020)