Nie chciał, ale musiał odejść. Pozostawił 55 goli i poczucie niedosytu. Za 90 milionów euro nie zdobył Ligi Mistrzów. W Milanie przed nim inne cele, pierwszy do zdobycia to pokonanie Juventusu i wygranie pojedynku z Cristiano Ronaldo.
– Futbol to nie tenis, nie wygrywa się jeden na jednego, tylko drużyna na drużynę – mówił już przed derbami Mediolanu, kiedy studził niezdrowo rozgrzanych jego starciem z Mauro Icardim z Interu. Bezpośrednio przed przyjazdem CR7 na San Siro jednak nie uniknie podobnych porównań, od których przynajmniej publicznie zawsze stara się trzymać na dystans. Ale gdzieś tam w środku na pewno poczuje coś więcej. Tętno, adrenalina czy poziom sportowej złości znajdą się na innym poziomie niż zazwyczaj.
Podobnie mecze z Napoli jeszcze niedawno nie mogły być jego zwykłymi dniami w pracy. Kiedy wracał na stadion San Paolo już w koszulce Juventusu, zderzał się ze ścianą najgorszych wyzwisk i ogłuszających gwizdów. Potrafił się przez nią przebić golami – łącznie trzema w dwóch meczach ligowych i jednym pucharowym, a jeszcze jedno trafienie dołożył w Turynie. Z tym że w poprzednim i jeszcze wcześniejszym sezonie przystępował do tych prestiżowych i wyjątkowych dla siebie meczów z innej pozycji. Po pierwsze – w Napoli nie miał punktu odniesienia, bezpośredniego następcy. Arkadiusz Milik przez dwa lata głównie się leczył, a przysposobiony na szybko do zadań dziewiątki Dries Mertens miał zupełnie inną charakterystykę. Po drugie i ważniejsze – dzięki transferowi wszech czasów Juventusu został podniesiony do rangi supergwiazdy, której ego było spokojne i nasycone. Znajdował się na szczycie. W lipcu został z niego strącony. Klub znalazł lepszego, dającego większe gwarancje realizacji celów. W nielicznych wywiadach El Pipita mówił wprost: – To była decyzja tylko klubu, nie moja. Juventus mnie zwolnił. W powtarzaniu tego zdania jakby pielęgnował w sobie żal i złość, po to sypał sól na niezabliźnioną ranę, żeby w cierpieniu doczekać dnia zemsty i punktualnie dać upust emocjom.
A zatem w niedzielę czeka nas mecz w meczu. Na pierwszym planie Milan i Juventus, na drugim – kto wie: może ważniejszym, a może decydującym – Higuain kontra o dwa lata i 10 miesięcy starszy oraz o 10 milionów droższy Ronaldo, który szybciutko cegiełka po cegiełce stawia w Turynie swój pomnik.
O Portugalczyku od dnia podpisania kontraktu we włoskiej prasie dobrze lub bardzo dobrze, niezmiennie dużo. Numer bez co najmniej kolumny mu poświęconej chyba jeszcze się nie zdarzył żadnemu z trzech krajowych dzienników sportowych. Po 10 kolejce najbardziej uważana z nich „La Gazzetta dello Sport” donosiła, że siedmiu goli w tak krótkim czasie od startu Serie A nie strzelił ani David Trezeguet, ani Zlatan Ibrahimović, ani Carlos Tevez, ani też Higuain. Nikt w tym wieku. Żeby odnaleźć równie okazałe statystyki, trzeba było odkurzyć kroniki z lat 60. XX wieku. W sezonie 1957-58 John Charles również siedmiokrotnie pokonał bramkarzy i przy okazji również grał bez najmniejszych przerw. Jednak w tamtych czasach pomagał mu regulamin, który nie dopuszczał zmian w trakcie gry. Natomiast Portugalczyk, mimo że przyszedł do Juve dla wyższych celów niż te wyznaczone przez Serie A, to i w niej postanowił pozostawić trwały ślad w postaci rekordów i żadna zmiana czy inna przeszkoda niech nie ważą mu się w tym przeszkodzić.
CZŁOWIEK KONTRA MASZYNA
Wydawać być się więc mogło, że już na pierwszych metrach po starcie w Juventusie Portugalczyk połknął Higuaina. I tak, i nie. Dwa lata temu Argentyńczyk zaszkodził swojej reputacji, zjawiając się w nowym klubie mocno zapuszczony. Po Copa America pofolgował sobie na wakacjach i na pierwszym treningu elastyczna koszulka opinała i obnażała wystający brzuszek. Przylgnęła do niego łatka El Gordo, która już miała się nie odczepić. A jaki jest Ronaldo, wszyscy wiemy: tytan pracy, perfekcjonista, z tkanką tłuszczową na poziomie absolutnego minimum. Wspomniane wyżej dzienniki z lubością przedrukowują zdjęcia z Instagrama pokazujące Ronaldo na siłowni i komentują dopiskiem, że kiedy cała drużyna miała wolne, on zasuwał w pocie czoła. Na pewno pod tym względem daleko jednemu do drugiego, tak jak ułomnemu człowiekowi do perfekcyjnej maszyny.
Zresztą w social mediach wyglądają na dwie skrajnie odległe planety. Na jednej spokój i niewybiegające poza banał komunikaty. Na drugiej ciągły ruch i podniecenie oraz festiwal zdjęć. W październiku CR7 stał się światową jedynką na Instagramie z liczbą 144 milionów followersów. Wyprzedził piosenkarki: Selenę Gomez i Arianę Grande. Dla przykładu pod pierwszą fotką w koszulce Juve z podpisem Forza Juve znalazło się 12 milionów lajków. Zdjęciami rodzinnymi publikowanymi przez Portugalczyka można by zapełnić kilka albumów. Gdy tymczasem Gonzalo narodzinami pięć miesięcy temu córki Almy i radością jej wychowania raczej się światu nie chwali.
Wracając do realu, to nadmiar ciała nigdy nie przeszkadzał Argentyńczykowi w Juventusie w należytym wykonywaniu obowiązków. W debiucie, wchodząc z ławki rezerwowych, już w dziewiątej minucie pobytu na boisku trafił do siatki i zapewnił zwycięstwo nad Fiorentiną. W trzeciej kolejce powiększył dorobek do trzech bramek W tym samym okresie tego sezonu CR7 bezskutecznie walczył z odbiciem się od zera. I też grał bez wytchnienia, zaznaczył obecność w każdej kolejce, 32 razy wychodząc w podstawowym składzie, 25 razy grając od początku do końca i w 17 meczach strzelając gole, łącznie 24. Na tym poziome zawiesił poprzeczkę w pierwszym sezonie skocznemu jak mało kto Portugalczykowi. W drugim opuścił się o osiem goli w lidze i dziewięć w całym sezonie (z 32 do 23). I znów zawiódł w kluczowym momencie Ligi Mistrzów. W drodze do finału w Cardiff w 2017 roku najbardziej dał się zapamiętać dwoma golami w półfinale w Monte Carlo, ale na ostatniej prostej Ronaldo go zdeklasował. Ich ścieżki ponownie przecięły się 11 miesięcy później. Tym razem w ćwierćfinałach. Z nich Portugalczyk wyszedł uzbrojony w najpiękniejszego gola poprzedniej edycji Champions League oraz w rzut karny rozkładający Starą Damę na łopatki. A prawda o Higuainie, który rundę wcześniej rozszarpał Tottenham, okazała się naga, nagusieńka. Na nowo uderzyły w niego głosy, że dobry tylko na lokalną skalę, że w najważniejszych meczach zawodzi. Do dwóch mistrzostw nogę i głowę (pamiętny gol z Interem na San Siro w 35 kolejce) regularnie przykładał, w Lidze Mistrzów częściej ją odstawiał. W klątwę ciążącą nad Argentyńczykiem chyba w końcu uwierzył sam Massimiliano Allegri i kompletnie niespodziewanie posadził go na ławce w ostatnim finale Pucharu Włoch z Milanem. – Wtedy coś pękło. Zrozumiałem, że to może być koniec – wyznał po pewnym czasie El Pipita.
NERWY LIDERA
Ze względu na Maurizio Sarriego, który kiedyś pod niego ustawił grę Napoli, najbliżej miał do Chelsea. Jednak poza trenerem nikt inny tak mocno nie zabiegał o jego przyjazd na Stamford Bridge. Tymczasem w Milanie reakcja na pierwsze sygnały o transferze musiała połechtać ego napastnika. Od kibiców przez władze klubu do trenera Gennaro Gattuso wszyscy go chcieli. Przecież nie dalej niż w maju wydawał się postacią z innej galaktyki, kompletnie poza zasięgiem. Dokładnie tym, kim w tamtym czasie dla Juventusu był Ronaldo. Kiedy sen stawał się rzeczywistością, rósł entuzjazm. I Higuain popłynął na jego fali.
Dziesięć dni po jego prezentacji sprzedaż abonamentów podskoczyła o 84 procent i na koniec kampanii przekroczyła 30 tysięcy, co było drugim wynikiem w lidze. Wart 54 miliony euro został najdroższym piłkarzem w historii klubu. De facto wyprzedzi Manuela Rui Costę i Leonardo Bonucciego po tym sezonie, kiedy po rocznym wypożyczeniu za 18 milionów, Milan będzie zobowiązany do wykupienia go za kolejnych 36 milionów.
Trafił do innej rzeczywistości. W Juventusie, choć też najdroższy, był częścią drużyny, jej ważnym, ale tylko elementem. W Milanie został postawiony w centrum wydarzeń i mianowany liderem. Z wpojonym w Turynie genem zwycięzcy przyszedł z ambitniejszymi planami od tych zastanych w klubie, który dał sobie całe trzy lata na zdobycie kolejnego trofeum. – Chcę natychmiast coś wygrać. Moje cele na ten sezon to awans do Ligi Mistrzów, wygranie Ligi Europy lub Pucharu Włoch. Albo jednego i drugiego – mówił. Kibice mieli pewność, że nie rozczaruje ich jak Carlos Bacca, Andre Silva i Nikola Kalinić. Z Gattuso, przeciwko któremu grał w koszulce Realu Madryt, pokochali się od pierwszego wejrzenia i w takim sielankowym nastroju, mimo dość poważnych turbulencji we władzach klubu, rozpoczął się ten sezon.
Higuain stawiał pieczątki na pierwszych zwycięstwach i punktach. Z San Siro przywitał się zwycięską asystą do Patricka Cutrone z Romą. Następnie już osobiście naruszył defensywy Cagliari i Atalanty. A między tymi spotkaniami sprawił Milanowi udany debiut w europejskich pucharach. Kontuzja mięśniowa wykluczyła go z dwóch kolejek, wrócił i po meczach z Olympiakosem i Chievo stał się bogatszy o kolejne trzy bramki. Aż wreszcie przyszły trudniejsze egzaminy z Interu i Betisu. Oba oblał. Choć gwoli ścisłości, to było tak, jak mówił Gattuso, że bardziej na dwóję zasłużyła drużyna niż Argentyńczyk. Nie umiała przejąć kontroli, dłużej utrzymać się przy piłce, rozwinąć skrzydeł, groźnie kontratakować. W obu tych meczach jej starania przypominały szukanie „Igły” w stogu siana. Ten nieodnaleziony był wściekły. Tylko gestykulował i pokrzykiwał i za to po raz pierwszy publicznie zrugał go Gattuso: – Jeśli drużyna nie gra dobrze, logiczną konsekwencją tego jest, że nie dochodzą do niego piłki. Ale nie chcę widzieć nerwowości i rozłożonych rąk. On jest naszym liderem i ma dodawać otuchy i motywować, kiedy nie idzie.
CZTERY LATA Z RONALDO
A w derbach nie szło. Zanotował zaledwie
24 kontakty z piłką, wykonał 10 podań, nie miał żadnego udanego dryblingu, nie oddał celnego strzału. Z Betisem nie chciało być lepiej. Z 463 podań Milanu tylko 19 trafiło do niego. Nic dziwnego, że często wycofywał się do drugiej linii. Ale kiedy sam brał się za rozgrywanie, nie było nikogo w polu karnym. Czyli tak źle i tak niedobrze. Trzeba było znaleźć rozwiązanie. I w meczu z Sampdorią w 10 kolejce Gattuso je znalazł.
Do pomocy Higuainowi podrzucił Cutrone – cudowne dziecko Milanu, które przebojem zdobyło miejsce i uznanie w poprzednim sezonie, kiedy zrobiło więcej niż Andre Silva z Kaliniciem razem wzięci. Sławnemu Argentyńczykowi też nie daje zepchnąć się na drugi plan. Pozornie są do siebie aż za bardzo podobni: tak samo pazerni na gole i najlepiej czujący w polu karnym, że ich współpraca powinna być skazana na niepowodzenie. A jednak nie. To pokazał zarówno ich wspólny pierwszy występ z Romą i asysta Higuaina do Cutrone, który wtedy wszedł z ławki, jak i z Sampdorią, kiedy młody napastnik zrewanżował się gwieździe. Nerwy Higuaina ukoił nie tylko gol i zwycięstwo, ale i 51 kontaktów z piłką, czyli tyle, ile w obu meczach z Interem i Betisem.
Trudno przewidzieć, czy Gattuso odważy się na ten sam wariant z Juventusem. Byłby to duży akt odwagi. Z drugiej strony – bez odrobiny szaleństwa i ryzyka na pokonanie mistrza nie ma co liczyć. Historię meczów z Juventusem Higuain pisał z dwuletnią przerwą od 2013 roku, kiedy z Realu przeniósł się do Napoli. Przeciwko Wojciechowi Szczęsnemu grał cztery razy i pokonał go tylko raz. Najlepiej zna Ronaldo. Przez pełne cztery sezony dzielili szatnię Realu Madryt. W tym czasie Argentyńczyk strzelił dla Królewskich 86 goli. Wydawać być się mogło, że całkiem dużo. Jednak przy 201 Ronaldo wyglądało jak Bałtyk przy Pacyfiku. Dawne czasy. W nowych CR7 jest wiecznym 20-latkiem, Higuain twierdzi, że transfer do Milanu odmłodził go o pięć lat, a narodziny córki uczyniły spokojniejszym. Jeśli więc czuje się młodo i czuje się świetnie, tym bardziej jest to właściwy moment, żeby zrobił Juventusowi to, co regularnie robił Napoli, kiedy nie okazywał litości dla nieodległej przeszłości.