Ich pierwszy raz. Nowi w (ekstra)klasie
Każdy kiedyś zaczynał. Jedni lata temu, drudzy jeszcze na świeżo mają w pamięci debiuty w ekstraklasie, do których teraz sposobią się Ireneusz Mamrot i Gino Lettieri.
TOMASZ LIPIŃSKI
W pierwszej ławce samotnie siedzi Dariusz Wdowczyk, który w trenerskiej karierze trochę nałobuzował, za co dla przykładu został na czas jakiś relegowany ze szkoły. To prawdopodobnie nie pozwoliło mu pójść dalej i wyżej. Miejsce najbliżej tablicy to zatem nie nagroda ani też nie kara, tylko efekt tego, że nikt tyle nie widział i nie zebrał tylu doświadczeń, nikt inny nie był też do niej częściej przywoływany.
Wzorowy uczeń z Wronek
Świat drżał przed efektem milenium, komputerowe systemy na ciężką próbę wystawiła zmiana trzech dziewiątek na tyle samo zer i jedynki na dwójkę z przodu, kiedy królem naszego jeszcze bardzo zapuszczonego podwórka został Jerzy Engel. Opuścił Polonię, bo reprezentacja wezwała. Nie zostawił jej na pastwę losu, tylko w rękach Wdowczyka, który do zawodu przyuczał się pod okiem Zdzisława Podedwornego i Engela właśnie jako grający i stojący asystent. Miał ukończonych 37 lat, dużo praktyki, teorii też trochę, ale najwięcej zapału i drużynę idącą na mistrza. W pojedynkę starał się nie popsuć tego, co udało się zbudować w duecie. Wystartował 5 marca 2000 roku, kiedy na Konwiktorskiej podjął Widzew. Później wygrywał na wiele sposobów, ale już nigdy nie zdarzyło się po golu bezpośrednio z rzutu rożnego, za co dziękował Tomaszowi Kiełbowiczowi.
Za plecami Wdowczyka usadowił się Jacek Zieliński, któremu Lubelszczyzna po dziś dzień jest tak samo wdzięczna jak on jej. W sezonie 2002-03 odpowiadał za historyczny awans Górnika Łęczna do ekstraklasy. A skoro miał ciastko, to musiał je również zjeść. Nie zakrztusił się podczas dokonanej 9 sierpnia 2003 roku konsumpcji. Gospodarze odprawili z bagażem trzech goli Wisłę Płock z Marcinem Wasilewskim, Andrzejem Kobylańskim i Ireneuszem Jeleniem w składzie, a starsi kibice Górnika z pewnością doskonale pamiętają zdobywców bramek. Młodszym przypominamy, że byli to Grzegorz Skwara, Mirosław Budka i Krzysztof Kłosiński.
W 2004 roku na jego wejście czekali wszyscy. Miał opinię cudownego dziecka. Analityczny umysł, wszechstronne wykształcenie, świetna prezencja, po prostu światowiec, trener na miarę XXI wieku. Mimo ledwie przekroczonej trzydziestki budził szacunek i uznanie. W zawrotnym tempie, które doprowadziło go do sterów Amiki Wronki, a wcześniej dało pracę w pierwszej reprezentacji i reprezentacji olimpijskiej, zabrakło tylko czasu na poważne kopanie piłki. Ale praktykę wyssał z Pawła Janasa, którego obrał za mistrza Yodę. We Wronkach podsiadł Stefana Majewskiego, który na prowincji Wielkopolski pracował rok z okładem, i wkroczył do akcji 31 lipca 2004 roku. Z Wodzisławia Śląskiego wrócił z tarczą, o co postarali się Paweł Kryszałowicz i Jacek Dembiński, pierwszy prawie rówieśnik, a drugi starszy od 32-letniego wtedy Macieja Skorży.
Na przystawkę
Te same edukacyjne ścieżki co Skorża przecierali Piotr Stokowiec i Leszek Ojrzyński. Ten sam rocznik, ten sam wychowawca na warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego – Rudolf Kapera. Czy mniejsze zdolności? Na pewno słabsza siła przebicia. Ta wrzuciła Stokowca do Polonii Warszawa, w której prezes Józef Wojciechowski na śniadanie zatrudniał, a na kolację zwalniał. Młody trener nie był jego głównym daniem, lecz tylko przystawką między Holendrem Theo Bosem a Jackiem Zielińskim. Czasu starczyło mu na jeden mecz przegrany przez Polonię z Widzewem 0:1 19 marca 2011 roku.
To zresztą jedyny przegrany debiut, rozliczając wszystkich trenerów obecnie pracujących w ekstraklasie. Razem wypracowali niczego sobie bilans dziesięciu zwycięstw, trzech remisów i jednej porażki. Stokowiec przegrał i wrócił do Młodej Ekstraklasy, skąd wyciągnął go rok później Ireneusz Król, co okazało się jedyną opłacalną rzeczą, jaką uczynił dla Czarnych Koszul.
Też trudne czasy, tyle że w Kielcach, wyrzuciły na brzeg ekstraklasy Ojrzyńskiego. W Koronie wrzało, miasto na gwałt szukało chętnego na kupno klubu, z którego każdy mógł odejść, czego nie omieszkał zrobić najlepszy strzelec drużyny – Andrzej Niedzielan. Przed startem sezonu 2011-12 Korona wydawała się pewniakiem do degradacji. A tymczasem Ojrzyński powiedział złemu światu: – Chcecie wojny, to ją będziecie mieli – i na pierwszy ogień 30 lipca 2011 roku rozstrzelał Cracovię, po czym pocałował różaniec i dalej poszedł w bój. Kampanię zakończył na triumfalnym piątym miejscu.
Górnicy
Wracamy jednak do chronologii, bo Stokowiec z Ojrzyńskim to dopiero szóste miejsce i siódme miejsce na liście obecności. Na czwartym widnieje nazwisko Urban. W czerwcu 2007 roku ówczesny prezes Legii Leszek Miklas ogłosił: – Uznaliśmy, że potrzebny jest człowiek z zewnątrz.
I radary sterowane przez dyrektora Mirosława Trzeciaka namierzyły w dalekiej Pampelunie trenera Jana. Zanim czegokolwiek dotknął, już się poparzył, bo kibice Legii niegrzecznie poprosili w Wilnie o walkower z Vetrą. W ekstraklasie za to szło jak z płatka. Od 29 lipca 2007 roku Urban wyliczył kolejnych ligowych przeciwników do siedmiu. Schody zaczęły się później i ostatecznie na punkty przegrał z Wisłą Kraków.
Spóźniony o pięć miesięcy do Urbana był inny dawny, choć znacznie młodszy zawodnik Górnika Zabrze. Przed 36-letnim Marcinem Broszem otworzyła się ledwo dychająca Odra Wodzisław. Mówiąca trochę po śląsku, trochę po czesku i niepotrafiąca znaleźć wspólnego języka. Kiedy już czescy współwłaściciele klubu zdjęli weto z kandydatury Brosza, ten zastał ją na samym dnie. Na dzień dobry 5 grudnia 2009 roku zremisował 2:2 z Jagiellonią. Stworzył nawet passę siedmiu meczów bez porażki, ale kijem Odry nie zawrócił.
Kilka powyższych przypadków, jak i kolejny w postaci Radosława Mroczkowskiego, pokazuje, że debiutant to synonim strażaka. Im gorzej, tym łatwiej było dać szanse żółtodziobowi. W połowie 2011 roku z pokładu Widzewa właśnie zszedł Czesław Michniewicz, a za nim kluczowi piłkarze, jak Darvydas Sernas i Prejuce Nakoulma. Zarządzanie pozbywaniem się z pokładu najcięższych w utrzymaniu bagaży i wstawianiu w ich miejsce znacznie lżejszych powierzono skromnemu kapitanowi, który wcześniej pływał tylko po spokojnych, reprezentacyjnych wodach. W dziurawej widzewskiej Łodzi i mimo bardzo niesprzyjających wiatrów nie utopił się, podryfował dalej, niż ktokolwiek przypuszczał. Wystartował – tego samego dnia co Ojrzyński – od podziału punktów z obrońcą tytułu Wisłą Kraków.
Ekipa sprzątająca
Mariusz Rumak, jak Mroczkowski, sprawdzał się w pracy z młodzieżą i chciał więcej. Czaił się za plecami słaniającego się na nogach Jose Bakero, ale kiedy już Baska powaliło na deski, to młody asystent wcale nie był pierwszym wyborem. Dopiero nie Michała Probierza ustawiło go na czele kolejki. 9 marca 2012 roku bezbramkowo zremisował w Krakowie z Wisłą. Później walczył, ale bardziej sam utrzymywał się na powierzchni, niż wprowadził Kolejorza na zupełnie inne tory.
Numer 10 pasował do Piotra Nowaka piłkarza i z nim figuruje na liście debiutantów pokrewnego fachu. Jego czas nastał 13 lutego 2016 roku. Lechia rozbiła Podbeskidzie 5:0, po czym entuzjastycznie zdemontowano drzwi obrotowe do gdańskiej szatni, przez które wcześniej wpadali i wypadali kolejni trenerzy. Nowak dwóch podejść do europejskich pucharów nie zaliczył. Mało któremu trenerowi jest dane sprawdzić, czy do trzech razy sztuka.
Kolejne nazwiska to świeżynki. Marcin Kaczmarek systematycznie i wytrwale pracował w Płocku na nagrodę, którą otrzymał 15 lipca 2016 roku. W poprzednim sezonie za porządki po Urbanie w Lechu i Besniku Hasim w Legii zabrali się Nenad Bjelica i Jacek Magiera. Lepiej to się udało Polakowi, choć Chorwat nadal całkiem dobrze rokuje. Wydawało się, że jak śliwka w kompot wpadł do Wisły Kiko Ramirez. Jednak na Hiszpanie ani wewnętrzne problemy, ani choćby zewnętrzne mrozy nie zrobiły żadnego wrażenia.
Już wkrótce do ekstraklasy zostaną przyjęci Mamrot i Lettieri. Na pierwszej lekcji usiądą obok Rumaka i Stokowca, którzy, choć grzeczni i kulturalni, mogą nowym odsunąć krzesło.
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ RÓWNIEŻ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (25/2017)