Iberyjska klęska na mundialu
W latach 2008-16 odbyło się pięć wielkich turniejów. Cztery z nich wygrały zespoły z Półwyspu Iberyjskiego. Ich bezpośrednie starcie, do którego doszło tuż po rozpoczęciu rosyjskiego mundialu, stało na tak znakomitym poziomie, że wiele osób typowało powtórkę w wielkim finale. Tymczasem Hiszpania i Portugalia pożegnały się z imprezą po pierwszych meczach fazy pucharowej. Dlaczego?
LESZEK ORŁOWSKI
Powody niepowodzeń tych dwóch zespołów, choć jechały na imprezę w całkiem różnych sytuacjach, są w istocie rzeczy podobne. Pokazuje to, że identyczne błędy można popełnić w zupełnie odmiennych okolicznościach.
HISZPANIA – ZAPODAWALI SIĘ NA ŚMIERĆ
Zaczęło się od zwolnienia dwa dni przed mundialem selekcjonera Julena Lopeteguiego, który podpisał kontrakt z Realem Madryt. Po rosyjskim fiasku chyba z setka luminarzy hiszpańskiego futbolu zabrała głos, mówiąc to samo: decyzja prezydenta federacji Luisa Rubialesa była fatalna i ona jest główną przyczyną niepowodzenia. W tej sytuacji dziwi, że tylko 53 procent uczestników ankiety „Marki” wskazało na nią jako zasadniczy powód skończenia przez La Roję mundialu w 1/8 finału (można było wskazać kilka). To oznacza, że prawie połowa fanów jest zdania, iż z Baskiem za sterami też by się nie udało.
Hierro przed pierwszym meczem powiedział, że nie będzie w dwa dni starał się zmienić tego, co Lopetegui wypracował przez dwa lata. Niestety, już w drugim meczu, z Iranem, okazało się, że plan A poprzedniego selekcjonera nie działa. Działałby ze starym selekcjonerem na ławce? Umiałby, widząc, co się dzieje, dokonać radykalnej zmiany, gdyby to on prowadził zespół? To są pytania, na które nie ma oczywistej odpowiedzi. Rubiales w każdym razie twierdzi, że postąpił właściwie, niczego nie żałuje i drugi raz zrobiłby to samo. – Nie miałem innego wyjścia, nie można oceniać mojej decyzji w kontekście wyniku zespołu na mundialu – powiedział w jednym z wywiadów po odpadnięciu La Roji.
Niedostatków, delikatnie rzecz ujmując, w grze reprezentacji Hiszpanii było tak dużo, że istotnie trudno uwierzyć, by Lopetegui wszystkie je wyeliminował.
Czy na przykład w porę odsunąłby od składu Davida de Geę, najbardziej transparentnego bramkarza na mundialu, który obronił w całej imprezie tylko jeden strzał? Czy zrezygnowałby z nieustannie mylącej się pary stoperów Gerard Pique – Sergio Ramos, skoro, podobnie jak De Gea, dotychczas go nie zawodzili? Czy pogoniłby będącego całkowicie bez formy Davida Silvę, który w eliminacjach MŚ strzelił pięć goli, a za jego kadencji jedenaście – najwięcej z wszystkich zawodników?
Czy wreszcie, last but not least, skłoniłby rywali do obierania innej, bardziej ofensywnej taktyki na mecze z Hiszpanią? Bo istotą problemu tak naprawdę było to, że La Roja nie umiała sobie radzić z grającymi skrajnie defensywnie przeciwnikami, takimi jak Iran czy Rosja (choć po prawdzie z odważniej atakującym Marokiem także miała kłopoty). W obliczu postawionego przed polem karnym autobusu Hiszpanie byli bezradni. Zapodawali się na śmierć. Liczby w tym przypadku nie kłamią. Średnie posiadanie piłki przez La Roję sięgnęło 74,6 procent. W trakcie czterech meczów na mundialu jej piłkarze wykonali łącznie 3392 podania, z czego 1114 przeciwko Rosji, co jest absolutnym rekordem finałów MŚ! 60 procent to były podania w poprzek, tylko 2 procent – w pole karne.
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM NUMERZE (28/2018) TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”