W Łodzi od kilkunastu dni wiedzą, że nie mają już szans na utrzymanie. W najbliższy weekend taką samą gorycz mogą poczuć w Kielcach i Gdyni. W Warszawie trwa oczekiwanie na stempel przy kolejnym mistrzostwie Polski.
Przewaga drużyny Aleksandara Vukovicia nad resztą stawki jest bezdyskusyjna, a przypieczętowanie mistrzowskiego tytułu to kwestia czasu. Do zmiany mistrza mogło dojść w miniony weekend, ale Piast jako ustępujący z tronu nie zamierzał ustawiać się w szpalerze i przekazywać korony zespołowi ze stolicy. Wręcz przeciwnie – piłkarze Waldemara Fornalika postawili się Legii po raz trzeci w tym sezonie. Następca tronu nie potrafił ani razu pobić urzędującego króla.
BEZ HISTORYCZNEGO WYCZYNU
Każdy trener w Ekstraklasie chciałby być w skórze Vukovicia. Mistrzostwo jest na wyciągnięcie ręki i bez oglądania się na innych. Legia może świętować tytuł w sobotę w Poznaniu, czyli w mieście, gdzie po raz ostatni legioniści cieszyli się z mistrzostwa. W 37. kolejce sezonu 2017-18 drużyna ze stolicy pojechała do Poznania, aby dopiąć swego. Już w 9. minucie gola strzelił Domagoj Antolić, godzinę później poprawił Michał Kucharczyk. Inna sprawa, że finał sezonu nie został dokończony, ponieważ kwadrans przed końcem kibice Lecha wtargnęli na murawę i przerwali spotkanie. Kolejorz został ukarany walkowerem, Legia dostała trzy punkty i przypieczętowała tytuł mistrzowski.
Zespół Vukovicia mocno odczuł trudy ostatnich kolejek. Trener stołecznej ekipy ma spore problemy kadrowe, przede wszystkim z obsadzeniem pozycji napastnika. W spotkaniu ze Śląskiem odnowiła się kontuzja Jose Kante, który wypadł z treningów do końca rozgrywek. Podczas zajęć wyrównawczych po starciu z wrocławianami ścięgno Achillesa zerwał Vamara Sanogo. Na domiar złego przed meczem w Białymstoku na rozgrzewce problemy ze stopą zgłosił Tomas Pekhart i w starciu z Jagiellonią nie zagrał. Czech wyszedł natomiast w podstawowej jedenastce na mecz z Piastem, ale jego występ można uznać za bardzo dyskretny. Miał dwie niezłe sytuacje: jedną głową i jedną, kiedy mógł wślizgiem posłać piłkę do siatki – w obu zawiódł. Wybawieniem okazał się nastoletni Maciej Rosołek, który pokazał starszemu koledze, jak należy wykorzystywać sytuacje pod bramką rywala. Zresztą 19-latek z Siedlec drugi raz wyciągnął starszych kolegów z kłopotów. To na niego Vuko postawił w jesiennym starciu z Lechem, kiedy poznaniacy prowadzili 1:0 przy Łazienkowskiej. Rosołek w debiucie doprowadził do remisu i dał sygnał do odwrócenia losów spotkania.
Legia nie zagrała wybitnie ani w Białymstoku, ani w Warszawie z Piastem. Vuković: – Znam dobrze zespół i wiem, jak wyglądamy pod względem fizycznym. W sześć dni zagraliśmy trzy mecze. Jesteśmy chyba jedyną drużyną, która gra w lidze z taką częstotliwością. Gdyby zagrał Paweł Stolarski, miałby taki sam problem z fizycznością i lekkością biegania jak Walerian Gwilia. Gruzin miał odpocząć w Białymstoku, ale plany popsuła kontuzja Pekharta – mówił trener wicemistrzów Polski po spotkaniu z Piastem. Faktycznie, Legia jako jedyny zespół miała taką intensywność, ale czy różnica jednego dnia ma aż tak duże znaczenie? Przecież drużyna z Gliwic w ramach 31. kolejki grała tylko dzień wcześniej niż warszawianie, a w dodatku w środku tygodnia miała daleki wyjazd do Gdańska, natomiast Legia była w niedalekiej delegacji w Białymstoku.
Waldemar Fornalik był blisko ustrzelenia hat-tricka przeciwko liderowi w tym sezonie. Jego zespół dwukrotnie pokonał Legię w rundzie zasadniczej. W rundzie finałowej warszawianie wyciągnęli z trudem remis i zachowali względny spokój przed czterema ostatnimi kolejkami. Porażka mogłaby znacznie skomplikować życie i wywołać strach w legijnym obozie.
A tak przewaga lidera jest wciąż dość bezpieczna. Jeszcze nigdy w historii ESA37 nie zdarzyło się, aby po 33. kolejkach jakikolwiek klub cieszył się z mistrzostwa Polski. Najwcześniej, po 34. serii spotkań, pewna mistrzostwa była Legia w sezonie 2013-14. Wówczas dziesięciopunktowa przewaga z rundy zasadniczej została utrzymana również w rundzie finałowej. Ekipa prowadzona jesienią przez Jana Urbana, a wiosną przez Henninga Berga odjechała reszcie stawki i nie dała się dogonić. Różnica pomiędzy tamtą Legią a obecną była taka, że w trzech kolejkach rundy finałowej warszawianie zdobyli dziewięć punktów, a teraz cztery mniej. Gdyby powtórzyli osiągnięcie sprzed sześciu lat, wówczas przeszliby do historii jako pierwsza drużyna, która wywalczyła tytuł mistrzowski po 33. kolejkach odkąd liga gra w systemie ESA37.
Jeśli mistrzostwa nie uda się zdobyć w najbliższy weekend, powinno do tego dojść tydzień później w Warszawie przy okazji starcia z Cracovią. Pasy wiosną grają bardzo słabo, są na równi pochyłej. Obie drużyny będą w takiej samej sytuacji, bo w środku tygodnia zagrają ze sobą w półfinale Totolotek Pucharu Polski, a to mimo wszystko w lepszej sytuacji stawia Vukovicia, który ma zdecydowanie szerszą kadrę niż Michał Probierz. Cytując zatem klasyka, Dominika Furmana: – I tak Legia, panowie, i tak Legia mistrzem.
GDAŃSKIE FALE
O ile walkę o mistrzostwo Polski można w zasadzie uznać za zakończoną (portal 90minut.pl wyliczył, że Legia sięgnie po złoty medal na 99,78 procent), za plecami lidera robi się bardzo ciekawie. Wydaje się, że wyścig po srebro rozstrzygnie się między Piastem a Lechem. Gliwiczanie w rundzie finałowej nie zachwycają – dwie porażki i remis chwały nie przynoszą. Dla porównania rok temu ekipa Fornalika w trzech kolejkach rundy finałowej zgarnęła komplet punktów.
Lech formą także nie zachwyca. Zwycięstwo w Gliwicach było sygnałem, że poznaniacy mogą wyrządzić poważniejszą krzywdę mistrzom Polski, ale po remisie przy Bułgarskiej z Pogonią i podziale punktów we Wrocławiu można spodziewać się, że wyścig o wicemistrzostwo Polski będzie trwał do końca sezonu.
W walkę o podium na ostatniej prostej włączyła się Lechia Gdańsk. Biało-zieloni niespodziewanie jako jedyny zespół obok Rakowa Częstochowa mają po trzech meczach rundy finałowej komplet punktów. Wydawało się, że gdańszczanie będą dostarczycielami punktów dla czołowych ekip, a tymczasem piłkarze Piotra Stokowca odprawili z kwitkiem Pogoń, Piasta i Jagiellonię, która miała być głównym konkurentem do miejsca w pierwszej piątce. A przecież Flavio Paixao jeszcze nie tak dawno na łamach „PN” mówił, że lechiści chcą rzucić wszystkie siły na Totolotek Puchar Polski, aby obronić trofeum i przez te rozgrywki wywalczyć awans do europejskich pucharów. Gdańszczanie jednak w lidze wrzucili wyższy bieg. Co prawda czekają ich jeszcze mecze z Lechem i Legią, które mogą pokrzyżować ligowe ambicje Stokowca i spółki, ale z drugiej strony, jeśli Legia będzie już pewna mistrzostwa, czy do Gdańska pojedzie w najsilniejszym składzie? Czy jednak Vuković da szansę piłkarzom, którzy grali do tej pory rzadziej, a najlepszych zostawi na ewentualny finał krajowego pucharu?
Wszystko wskazuje na to, że ostatnie cztery kolejki dla piłkarzy Jagiellonii, Cracovii i Pogoni będą już tylko formalnością. Trzy ostatnie drużyny grupy mistrzowskiej co prawda nie mają wielkiej straty do trzeciej pozycji, ale patrząc na formę tych ekip, trudno spodziewać się nagłego odrabiania strat do Śląska czy Lecha. Czy trenerzy tych ekip zaczną stawiać na młodzieżowców, aby zacząć punktować w klasyfikacji Pro Junior System? Cracovia jest przecież na szóstym miejscu w tym zestawieniu, a nagrody dostaje pięć najlepszych zespołów. Co prawda Pasy tracą do piątej Lechii ponad tysiąc punktów, ale przy dobrych wiatrach można taką stratę odrobić. Inna sprawa, że trener Stokowiec też daje się wykazać gdańskiej młodzieży. Przecież to u niego zadebiutował najmłodszy zawodnik, jaki pojawił się w tym sezonie na ekstraklasowych boiskach – Kacper Urbański – jeden z dwóch przedstawicieli rocznika 2004 na najwyższym szczeblu.
CZERWONI ZE WSTYDU
Nigdy wcześniej w historii ESA37 nie zdarzyło się, aby po 32. kolejkach jakikolwiek zespół pożegnał się z najwyższym poziomem rozgrywkowym. Ekstraklasowa przygoda Łódzkiego Klubu Sportowego nie trwała zbyt długo, a Wojciech Stawowy niechlubnie zapisał się na kartach historii. Przez siedemnaście ostatnich sezonów żadna drużyna nie pożegnała się z ligą pięć kolejek przed końcem! Ostatnim zespołem, któremu się to przytrafiło była Pogoń Szczecin – w rozgrywkach 2002-03 zleciała z hukiem z Ekstraklasy już po 25. kolejce (sezon miał 30 serii spotkań). Kibice ŁKS w trakcie meczu z Górnikiem skandowali nawet imię i nazwisko poprzedniego trenera, aby wyrazić niezadowolenie z ruchu zarządu o zakończeniu współpracy z Kazimierzem Moskalem.
Łodzianie grają katastrofalnie w defensywie, tracą proste gole. Jeszcze gorzej natomiast spisują się w ataku. Wiosną beniaminek strzelił zaledwie siedem goli w trzynastu spotkaniach, czyli dokładnie tyle, ile zdążył strzelić w tym samym czasie Łukasz Zwoliński z Lechii Gdańsk. Wymowne. Pojawiały się teorie, że łodzianie grali lepiej niż wyniki na to wskazywały, ale czy przypadkiem nie jest to tylko mit? Beniaminkowi zdarzały się przyzwoite mecze, po których zasługiwał na coś więcej niż porażkę, ale czy było ich wiele? Inna sprawa, że ŁKS należy docenić za przedstawienie Ekstraklasie Daniego Ramireza i Adama Ratajczyka.
Za chwilę do ŁKS prawdopodobnie dołączą Korona i Arka. Obie ekipy zmieniły wiosną trenerów (łodzianie także) i liczyły, że nowi szkoleniowcy podadzą zespołom tlen. Cudu jednak nie było ani w Kielcach, ani w Gdyni, a Maciej Bartoszek i Ireneusz Mamrot nie nauczyli w kilkadziesiąt dni zawodników grać w piłkę. Przy odpowiednim układzie wyników spotkań w najbliższy weekend, kielczanie i gdynianie pożegnają się z Ekstraklasą. Portal 90minut.pl wyliczył, że ryzyko spadku Korony wynosi 99,79 procent, a Arki 98,75 procent.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 26/2020)